Część 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

BĘDZIESZ MOJA

Anton

Trzydzieści dziewięć lat minęło tak szybko, a jednocześnie tyle się wydarzyło.
Dzisiaj są moje urodziny i świętuję je w moim klubie z przyjaciółmi. Oczywiście są tu również moi ludzie, pilnujący porządku .
Jestem szefem Bratvy. Zagrożenie może przyjść w każdej chwili, z każdej strony. Od pięciu lat odkąd stoję na czele rosyjskiej mafii, jestem tego w pełni świadom.

Boris, mój przyjaciel i prawa ręka, wznosi kolejny toast za moje zdrowie. Wszyscy unoszą kieliszki z wódką i powtarzają jego słowa.
Mężczyźni są już daleko od trzeźwości, a kobiety lgną do nich jak do bogów.
Żyć , nie umierać. Taka przychodzi do mnie myśl, gdy to wszystko obserwuję.
Mamy władzę, pieniądze, pozycję. Jesteśmy panami świata, nic nas nie zniszczy. I nawet kiedy przyjdzie po nas śmierć, możemy spokojnie stwierdzić, że nasze żywoty były nadzwyczaj ekscytujące.

Sam od wielu lat korzystałem z zalet bycia zamożnym. Kiedy tylko miałem ochotę, wskoczyłem do prywatnego samolotu i podróżowałem po świecie. A gdy potrzebowałem damskiego towarzystwa, zawsze znalazła się chętna panienka, która chce zaznać luksusu, bądź sprawdzić, jaki jest boss w łóżku. Nie miałem nigdy skarg.

Można powiedzieć , że powinny się bać rosyjskiego gangstera, ale nigdy nie byłem agresywny wobec kobiet.
Tę cechę zostawiam dla swoich wrogów.
Kocham kobiety, są wspaniałe. Ich delikatność, zalotność i seksapil.
I choć nigdy nie interesował mnie poważny związek, każdą kobietę traktuję z szacunkiem.
Zdarzało się , że jakaś zachłanna laska denerwowała mnie swoim zachowaniem. Skoro byłem dla niej dżentelmenem, myślała, że dzięki swojej cipce może mną rządzić i wykorzystywać. Wtedy szybko sprowadzałem ją na ziemię. Zwyczajnie wyprosiłem ją z mego życia. Żegnaj mała, nasz wspólny czas się skończył.

Wiele próbowało mnie w sobie rozkochać. Marzyło im się miano pani Nawczenko. Nie udało im się. Wmawiały, że mnie kochają, ale w to też nie uwierzyłem. Praktycznie mnie nie znały, więc jak mogła zrodzić się w nich miłość? Pożądanie, ekscytacja, seks. To rozumiem.

Tak zaszczytne uczucie, jak miłość zdecydowanie nie spotkała mnie w życiu. I nie wiem, czy spotka.
Nie wzbraniam się przed tym, po prostu nie spotkałem kobiety, która zatrzymałaby moje zainteresowanie na dłużej.

 - Anton, pij przyjacielu, to twoje święto!- Krzyczy pijany Boris, do którego przykleiła się atrakcyjna i młodziutka blondynka, w bardzo skąpej białej sukience, która przylega ciasno do jej zgrabnego ciała.

Przyjaciel nie czeka na mój ruch, bo już sam wychyla kieliszek i następnie wpija się w usta dziewczyny. Jeszcze trochę i zrobią to przy nas na szklanym stoliku.
Postanawiam oszczędzić swoim oczom tego przedstawienia. Wstaję ze skórzanej kanapy i wychodzę z mojej loży VIP.
Gdy jestem na schodach , rozglądam się po klubie. Jest zatłoczony, ludzie pijący przy barze, ludzie tańczący na parkiecie przy szybkiej klubowej muzyce.
W innym przypadku już dawno byłbym podchmielony i również miałbym u swego boku piękną kobietę. Jednak dzisiaj nie mam nastroju. Może to moje urodziny tak na mnie wpływają. Atakują mnie nostalgiczne przemyślenia na temat mojego życia.
Masz wszystko, czego ty jeszcze chcesz do cholery?

Mój wzrok przyciąga mój dobry znajomy i partner biznesowy, John Cooper. Facet jest grubo po pięćdziesiątce, pokaźny brzuch, posiwiałe włosy, żona, dorastające dzieciaki i jak widzę ma również panienkę na jedną noc.
Młoda dziewczyna daję się obmacywać po tyłku starcowi i udaje zadowoloną. Pieniądze zmieniają wszystko.
Gdyby John miał przeciętną pracę, przeciętną kasę w portfelu, nigdy by na niego nie spojrzała. Taka niestety jest prawda.
Ciekawe czy on zdaje sobie z tego sprawę? A może lubi się oszukiwać i nadal myśli, że jest niezły w te klocki.

Wiem skąd przyszły moje markotne rozmyślania. Gdy tutaj przyjechałem, byłem w fantastycznym nastroju do świętowania.
Na początku imprezy wpadł mój dobry sprzymierzeniec, Asa Coletti. Szef włoskiej mafii, dobry facet. Trochę narwany, ale sam nie jestem lepszy. Może dlatego tak dobrze się dogadujemy.
Wypił jednego drinka za moje zdrowie i szybko zmył się z klubu. Wrócił do domu, do swojej żony i dziecka. Kiedy o nich mówił, jego twarz łagodniała, sukinsyn był szczęśliwy.
I wtedy pomyślałem...do czego ja wrócę? Do pokaźnej rezydencji, tak wielkiej, gdzie mogłoby mieszkać kilka rodzin? I wrócę z kobietą na szybki numerek, a potem grzecznie się pożegnamy?
Ten bezczelny Włoch wszystko zepsuł.

Kieruję się na zaplecze baru, by przejść do tylnego wyjścia z klubu. Mam wielką ochotę zapalić papierosa na świeżym powietrzu, bez towarzystwa.
Wychodzę na zewnątrz w wąską uliczkę. Tutaj spotykam Hanka i Dimitria, moich ochroniarzy.

- Chłopaki, zostawcie mnie samego.

- Ale szefie, mamy pilnować wejścia.

- Powiedziałem coś, do środka, za chwilę wracam.

Wiedzą, że z szefem się nie dyskutuje i po chwili zostaję sam w ciemnej alejce.
Odpalam papierosa i z przyjemnością zaciągam się dymem. W tle słyszę stłumioną muzykę i przejeżdżające samochody z ulicy.
Jest pieprzony środek nocy, a to miasto nigdy nie śpi.
Powoli idę wzdłuż alejki w kierunku głównej ulicy. Zaciągam się ostatni raz i rzucam na ziemię niedopałek.
Gaszę go, przydeptując i gdy podnoszę głowę do góry, nagle przede mną pojawia się ciemna postać, która ma w moją stronę wyciągniętą broń.

Postawny mężczyzna jest ubrany na czarno, a twarz ma zamaskowaną kominiarką tego samego koloru.
Już mam sięgnąć po broń, ale on był szybszy i strzela.
Czuję potężny ból w klatce piersiowej. Chwytam się za ranę, tuż przy żebrach i opieram się plecami o ceglaną ścianę , by następnie osunąć się po niej do samego chodnika.
Znów podnoszę głowę, by spojrzeć na swojego oprawcę.
Tym razem celuje w moją głowę. Czyli taki będzie mój koniec. Umrę w swoje urodziny.
Kiedy zamykam oczy, pogodzony ze swoim losem, nagle słyszę policyjny radiowóz.
Strzał nie pada, a ten gnojek znika.
To niemożliwe by ktoś wezwał policję. Pistolet miał tłumik, nikt nie mógł tego usłyszeć.
Akurat teraz postanowiłem zostać sam jak jakiś nietykalny debil. Ochrona to podstawa, a ja zachowałem się jak amator.

Nie wiem, gdzie zmierzała policja, ale na pewno nie do mnie. Dźwięk syren oddala się, a ja czuję, jak mój oddech jest coraz trudniejszy. Próbuję się podnieść, ale nie mogę. Szukam po kieszeniach telefonu, ale nigdzie go nie ma. Kurwa!

Po chwili widzę jakiś ruch w alejce. Ktoś znowu się do mnie zbliża. Wrócił, by dokończyć zadanie.
Sięgam kolejny raz po swoją broń i celuję w postać.
Mój wzrok jest zamglony od utraty krwi i dopiero gdy stoi tuż przede mną widzę , że to kobieta. Dostrzegając moją broń , zatrzymuje swoje ruchy i dyszy ciężko, zupełnie jak ja. Jeszcze przez chwilę wpatrujemy się w totalnej ciszy. Pewnie myśli, że zaraz ją zastrzelę, ale ja nigdy nie zabiłbym kobiety.
No, chyba że przyszła mnie dobić. Wtedy to inna bajka.

Przyglądam się jej uważnie. Jest średniego wzrostu, drobna, ciemne rozpuszczone włosy i z cholernie ładną buźką. Wygląda na przerażoną, ale cały czas zerka na miejsce, gdzie trzymam rękę. Przypatruje się mojej ranie bardziej, niż broni.

- Potrzebujesz pomocy, jesteś ranny- mówi cicho, ale stanowczo.

- Odejdź! - grzmię, choć czuję, jak opuszczają mnie siły.

- Nie mogę cię tak tu zostawić. Jestem pielęgniarką, pomogę ci, ale musisz opuścić broń.

Nie wiem, czy mogę jej zaufać, nie znam babki, a przed chwilą ktoś próbował mnie zlikwidować. Jednak siły mnie opuszczają , jej obraz staje się zamazany, a moja ręka z bronią sama opada.
Przymykam na chwilę oczy i czuję dotyk jej dłoni. Odsuwa moją rękę, by sprawdzić ranę i mówi, że trzeba wezwać karetkę. Otwieram szerzej oczy i widzę przed sobą jej twarz. Kuca przy mnie i przyciska do rany jakiś materiał.

- Trzeba zatamować krwawienie.

- Uciekaj- szepczę.

- Dzwonię po pogotowie.

- Nie!

Mój ostry ton  sprawił, że aż się wzdrygnęła.

- Uciekaj, ktoś wróci...zabije i ciebie.

Patrzę w jej oczy i widzę czysty strach. Ale jest tam coś jeszcze, determinacja.

- Nie mogę cię tak zostawić.

Po tych słowach owija swoje ręce wokół mojej talii i pomaga wstać.

- Skoro nie chcesz karetki, to sama cię zawiozę.

- Zostaw...

- Mówiłeś , że ktoś wróci, więc nie gadaj, tylko się pospieszmy.

Parskam śmiechem na jej karcące słowa. Cholera, tego jeszcze nie było.

- Mam zaparkowany samochód tuż za rogiem.

To ostatnie co pamiętam, potem pochłania mnie przyjemna ciemność.

Allison

- Dobrze zrobiłaś, nie czekając na karetkę, mogłoby wtedy być dla niego za późno, a tak przywiozłaś go na czas.

Słyszę, co mówi do mnie doktor Wilson, ale myślami jestem gdzieś daleko. Chyba nadal przeżywam szok, związany z tym, co się wydarzyło.

Jestem pielęgniarką w tym szpitalu i widziałam nie jedno, jednak nadal czuję adrenalinę po tym, jak go zobaczyłam opartego o ścianę.
Jego wymierzona broń we mnie na pewno przyczyniła się do mojego wzburzenia.

- Wyjdzie z tego?- pytam zmartwiona.

- Właśnie trwa operacja, jeśli nie będzie komplikacji, ma szansę. Ale wiesz, jak to bywa, poczekamy, zobaczymy.

- Miał przy sobie jakieś dokumenty?

- Nic nie znaleźliśmy. Policja niedługo tu będzie, na pewno będą chcieli z tobą porozmawiać.

- Policja?

- Allison, wiesz, że musimy zgłaszać postrzały.

- Tak, tak. Przepraszam, jestem jeszcze zdenerwowana i zmęczona po dyżurze.

- Twój mąż jest dzisiaj na służbie?

- Nie, jest w domu z Jasonem.

- Może zadzwoń do niego. Niech załatwi opiekę dla syna i przyjedzie po ciebie. Jest policjantem i pomoże ci w zeznaniach.

- Nie! Dam sobie radę. Pewnie teraz śpią, a ja za chwilę wrócę i tak do domu swoim samochodem.

***

Allison

Po krótkim i zwięzłym przesłuchaniu, policja puściła mnie wolno.
Nie trwało to długo, bo nie przyznałam się , że ten mężczyzna celował do mnie z broni.
Nie wiem, dlaczego tego nie zrobiłam. Kiedy leżał półprzytomny na tylnym siedzeniu mojego samochodu, słyszałam, jak mamrocze podziękowania.
Fakt, że ktoś chciał go zabić, jest nie do pojęcia.
Kazał mi uciekać. Nie chciał, bym została skrzywdzona, mimo że potrzebował mojej pomocy.

Zamyślona wsiadam do samochodu i jeszcze przez chwilę siedzę w ciszy. Nastaje poranek i słońce nieśmiało wychodzi z za drapaczy chmur.
W lusterku spoglądam na plamę krwi na oparciu tylnego siedzenia mojego starego sedana.
Odwracam głowę do tyłu i widzę coś na podłodze. Sięgam ręką i gdy tego dotykam, aż zatrzymuję się sparaliżowana .
Po chwili wyciągam przedmiot i przyglądam się mu. Z tej broni do mnie celował.
Spoglądam na szpital, gdzie nadal są policjanci. Powinnam iść i zanieść pistolet. Funkcjonariusze stwierdzili , że skoro nie miał przy sobie portfela, a jego rzeczy wyglądają na drogie, musiał paść ofiarą napadu.
A w Nowym Jorku jest to na porządku dziennym.
Ja wiem, że to nie był zwykły napad. I to nie była jego zwykła  ofiara.
Broń , którą trzymam w ręku, jest tego dowodem. Powinnam ją zgłosić...

A jednak chowam ją pod swoim siedzeniem i wyjeżdżam ze szpitalnego parkingu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro