Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Prolog

— Spójrz na nią, będzie idealna. — Odezwał się mężczyzna i oblizał usta.

Jego głos brzmiał trochę jak jęk. Piwne oczy były zasnute mgłą, niemal nie mógł się powstrzymać. Wszystkie mięśnie rwały go do przemiany. Nerwowo oblizywał mięsiste wargi i pocierał dłonią udo, jakby to mogło go uspokoić. Był podniecony. Znajdował się w na obrzeżach wielkiego miasta, wszyscy mogli go zobaczyć, a on myślał tylko o zatopieniu kłów w ciele dziewczyny. Wyobrażał sobie jak ciepła krew ulatuje z rany i obmywa jego kły. Wewnętrzny wilk zawył, nie mogąc się uwolnić.

— Wygląda zdrowo — odpowiedział jego spokojniejszy towarzysz i zaciągnął się trzymanym w dłoni cienkim cygarem. — Ale nie masz gwarancji, że przeżyje.

Mężczyzna o udręczonych piwnych oczach sapnął. Zdawał się kurczyć w sobie, przez co wyglądał jeszcze marniej niż w rzeczywistości. Był niski i wątły, zepsuty uzależnieniami i swoim szaleństwem. Nawet wilcza krew nie mogła mu pomóc. Stanowił chodzący dowód na to, że ofiary należy wybierać dokładnie. Rahr nie zabił go tylko przez litość i poczucie winy.

— Stado potrzebuje samic — wysapał błagalnie obłąkaniec, nie odrywając wzroku od ulicy.

— Jesteś odrażający, weź się w garść — warknął jego kompan z grymasem pogardy na twarzy.

Upuścił trzymane w palcach cygaro, które upadło na beton sypiąc iskry z tlącej się końcówki.

W tym samym momencie idąca ulicą dziewczyna namierzyła ich wzrokiem. Wyglądała blado w świetle ulicznej latarni, Bała się, Tamri czuł to wyraźnie, nie budziło to w nim jednak takiego podniecenia, jak w przebrzydłym wraku wilkołaka, którego zmuszony był pilnować. Mimo strachu dziewczyna biegła równomiernym tempem, może starała się oszczędzać siły. Mężczyzna przez moment popatrzył na dziewczynę oczami ojca, przecież jego Lydia musiała być w jej wieku.

— Nie spierdol tego — polecił, śliniącemu się obok popaprańcowi i wyjął z kieszeni kolejne cygaro.

Oby dziewczyna była wystarczająco silna. Pomyślał jeszcze zanim odpalił zapalniczkę.

Nie wyglądał jak prawdziwy wilkołak, kiedy skradał się w stronę dziewczyny, schowany w cieniu. Nigdy tak nie wyglądał, nawet zaraz po przemianie, gdy był jeszcze młody. Sierść jego wilczej formy była wyliniała i matowa, w mroku zaułku, wyglądał jak skarłowaciały, poruszający się na dwóch łapach kundel. Jego wydłużony pysk wyglądał na przetrącony. Utykał i podpierał się na przednich łapach, trochę jak szympans. Białka jego oczu były przekrwione, wzrok miał mętny. W świetle sączącym się z jakiegoś okna widać było jego kły, pokryte śliną i błyszczące. Sączący się od niego smród wystraszył wszystkie czające się w śmiechach koty, doskonale wiedziały, czego powinny unikać. W wolnych chwilach nie gardził przecież domowymi pupilami. Łapał koty i psy, bo nie broniły się zacięcie i był w stanie je upolować. Nie cierpiał płaszczyć się, by któryś z tak zwanych współbraci, rzucił mu jakiś ochłap.

Przekręcił łeb w bok, blady jęzor wypadł mu z pyska. Była już blisko, czuł jej zapach. Łapy drgały mu nerwowo, starał się zagłuszyć dudniące w piersi serce, cichym powarkiwaniem.

Pojawiła się w uliczce, nie myślał — skoczył. Jej pisk, był najlepszą muzyką. Jakimś cudem odrzuciła go w bok. Zawył kiedy krawędź kontenera na śmieci, wbiła mu się w bok. Dziewczyna leżała na ziemi, szok w jej oczach zmienił się w czyste przerażenie, czołgała się, próbowała wstać.
Złapał za jej nogę, w końcu poczuł na jęzorze smak krwi. Krzyczała i szarpała się. W tej chwili wiedział już, że nie poprzestanie, na pojedynczym ugryzieniu. Chciał smakować jej ciało i krew.

Dziewczyna walczyła, wolną nogą uderzyła go w łeb, szarpnął się. Próbował przechwycić jej drugą nogę, łapą. Wrzasnęła rozdzierająco, ale nie przerwała walki. Kopała tak mocno i zdecydowanie, że pysk atakującego ją zwierzęcia odskoczył. Wciąż krzycząc podparła się ściany i wstała. Zwierzę warkotem oznajmiało swoje rozdrażnienie.

Wtedy właśnie zza uliczki wyszedł starszy mężczyzna, w dłoniach trzymał broń. Wykończona drewnem wiatrówka oddała kilka strzałów, a skomlący wilkołak uciekł utykając i wyjąc przeraźliwie.

Całkiem nagi mężczyzna drżał konwulsyjnie i miotał się pokryty własną śliną i krwią. Widok ten był tak odrażający, że nawet doświadczony łowca, taki jak Tamr, wzdrygnął się ze wstrętem.

— Gdzie dziewczyna? — spytał głosem, w którym łatwo wyczuć można było odrazę, kopiąc lekko rannego.

— Uciekła, bracie — wysapał w odpowiedzi wilkołak. — Pomóż.

_____________________________________________________

Mam nadzieję, że mój nowy projekt sprosta waszym oczekiwaniom. Myślałam nad tą historią dość długo, można powiedzieć, że siedziała mi w głowie. To trochę inne spojrzenie na wilkołaki. Myślę, że większość waszych wątpliwości rozwieje się w drugim - trzecim rozdziale. To nie będzie historia tylko o walce, krwi i zemście, jak zawsze pierwszym planem będzie miłość. Wilkołaki nie są pięknymi psami, nikt się też nim nie rodzi. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro