Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział 10

Oblicze wilka


- Crene - szepnęłam w ciemność. 

Odpowiedziało mi niechętne mruknięcie. Budził się. 

- Crene - powtórzyłam odrobinę głośniej. 

- Niee - burknął zmęczonym głosem. 

Musiał być wykończony. Świeciła we mnie chyba każda egoistyczna kostka. 

- Proszę, chodź ze mną. 
Ciężko podniósł się i usiadł na materacu. Jego tors był teraz dla mnie idealnie widoczny, ale nie mogłam się skupić. Za bardzo chciało mi się siku, żebym miała w głowie jakiekolwiek amory. Siedziałam na krawędzi łóżka, nerwowo podrygując nogą.
- Co się stało? - zapytał, nawet nie otwierając oczu.
Pojęcie zażenowania nabrało dla mnie nowego znaczenia.
- Pokaż mi łazienkę, proszę.

Westchnął ciężko, podnosząc się z posłania. Spodnie od piżamy zwisały nisko na jego biodrach. Ruszył ociężale, szurając bosymi stopami po zimnych panelach. Podążałam za nim jak szczenie, ale byłam raczej zbyt przejęta by się tym zaniepokoić. Podłoga była lodowata, ale nie było mi zimno. Panowała niemal zupełna ciemność. Przez moment chciałam uczepić się jego rękawa, ale ich nie miał i to byłoby zbyt żałosne. Szliśmy przez ciasny domek bardzo powoli, jakby droga wydłużała się pod naszymi nogami. Jakbyśmy utknęli na bieżni. Przyjemnie było tak iść w ciemnościach. Gdyby tylko nie brzuch, mogłabym całą noc tak iść. Crene zatrzymał się leniwie i uderzył dłonią w włącznik światła. Przez szklaną szybę przebijało się żółte światło.
- Poczekam tu na ciebie - obiecał, opierając się na dłoni opartej o czoło i ścianę.
Weszłam do malutkiej łazienki. Papier był różowy, a lustro pokryte smugami. Na kafelkach leżał kwadratowy, wydeptany dywanik. Umyłam dłonie różowym, grejpfrutowym mydłem. Moje odbicie w lustrze było trochę zarumienione, włosy miałam poszarpane i sterczały we wszystkie strony, ale nie wyglądałam źle. Byłam sobą, wyglądałam jak ja.
Wyszłam powoli, Crene wyglądał jakby spał na stojąco.
- Mogę jeszcze dostać kanapkę? - zapytałam parząc na niego wyczekująco.
Oderwał się od ściany i ruszył jeszcze leniwiej niż wcześniej. Spodnie drgały na jego ciele, oblizałam usta. Naprawdę byłam głodna.
Chłopak zaprowadził mnie do kuchni, weszłam nieśmiało, stając obok pralki. Crene zachowywał się swobodnie, nawet kiedy kładł ręce na moich biodrach i sadzał mnie na blacie. To trwało tylko chwilę i nie było niezręczne. Zupełnie jakby właśnie tak miał się zachowywać.
- Z czym sobie pani życzy? - zapytał, otwierając małą lodówkę.
Zimne światło dawało łunę, na jego kucającą figurę. Gdy stał sięgała mu zaledwie do pasa. Na otwartych drzwiach puszyły się dumnie naklejki i magnesy. Mieli nawet te staroświeckie z fluorescencyjnymi liczbami i literami. Cała masa świecących znaków.
- Ser, ketchup i pomidor, szynka - wyliczyłam. - W dokładnej kolejności.
Wyjął kilka rzeczy z lodówki i odwrócił się w moją stronę z uśmiechem. Musiałam odwrócić wzrok od lodówki i zająć się tym co się działo.
- To ma jakieś znaczenie? - śmiesznie marszczył raczej masywne brwi.
Skrzyżowałam nogi i niemal nieświadomie oblizałam wargi.
- Dla mnie ma.
Odwrócił się i zabrał za przyrządzanie jedzenia. Zapatrzyłam się na jego profil i w ostatniej chwili zauważyłam, że zamiast szynki umieszcza tam plasterek boczku. Tłustego, wędzonego i śmierdzącego boczku.
- Jak znajdę tam boczek to rzucę ci nim w ryj - wyrwało mi się.
Prychnął i odwrócił się w moją stronę. Z całych sił starałam się być damą, ale czasem wychodziła ze mnie wulgarna dziewucha.
- A może trochę grzeczniej?
Odwróciłam głowę w kierunku zlewu. Kiedy przestałam się w niego wpatrywać, podszedł bardzo blisko. Usiadłam prosto i wyjęłam z jego dłoni kanapkę. Wzięłam gryza nim mi się przypomniało.
- Dziękuje - powiedziałam zasłaniając usta dłonią.
Delikatnym ruchem pogładził moją szyję tuż przy podbródku, wskazującym palcem. Jakby chciał odrobinę unieść głowę. I znów dotyk ten trwał zaledwie kilka sekund. Był to jednak na tyle pieszczotliwy gest, że zrobiło mi się idealnie miło i głupio jednocześnie. W nocy ludzie robią dziwne rzeczy.
- Tak lepiej - szepnął.
W jego zmęczonych oczach widziałam autentyczną aprobatę. Przerażało mnie jak bardzo pragnęłam ją tam stale widzieć. Szczyciłam się przecież przekonaniami, że przed nikim nie muszę się popisywać - że jestem sobą, dla siebie. Tymczasem wystarczyła lekka pieszczota, niemal nie zamierzona i nikły błysk w zmęczonych oczach bym prężyła się i napinała wszystkie posiadane zalety. Przeżułam i wgryzłam się w kanapkę po raz kolejny, było mi wstyd, ale nie potrafiłam na niego spojrzeć. Uprzejmie postawił mnie na ziemi i ruszył, gasząc za sobą światło. Nie pozostało mi nic innego jak podążyć za nim. 

Usiadła na łóżku kończąc posiłek, a on jakby wcześniej tylko lunatykował, padł na cienki materac twarzą w koc i znieruchomiał. Jadłam po ciemku, starając się nie mlaskać. Zastanawiałam się nad wszystkim co się stało. Wciąż bolała mnie noga i palec, do tego gdzieś we mnie czaiło się zwodnicze zmęczenie. Crene nie był bestią, ani nieokrzesanym palantem - był wyrozumiały i uprzejmy. Ciężko mi było w to uwierzyć, ale tak wyglądała prawda. Nauczona życiowego cynizmu szukałam skazy i pułapki. Wkrótce znużona, usunęłam. 

Obudziłam się, bo nie mogłam oddychać. Panika przyszła od razu. Było mi duszno i gorąco, ciężka poduszka leżała na mojej twarzy i blokowała każdy  oddech. Gdybym się uspokoiła, mogłabym oddychać, ale byłam we władaniu szoku. Poczułam ucisk w płucach, a po skroniach płynął mi pot. Kopnęłam bolącą nogą na oślep i nagle ucisk zelżał. Poderwałam się łapiąc powietrze jak ryba. Na podłodze siedziała Elis. Odetchnęłam z ulgą. Przedstawiam państwu cudowne i jakże zabawne żarty Elis. Brawa potem. Śliwka pod jej okiem była już zielonkawo żółta i wyglądała zabawnie przy jej pomarańczowych włosach.
- Ty to idiotką jesteś - oznajmiłam, kręcąc głową.
Zachichotała nic nie robiąc sobie z mojej miny i tonu. To było u nieuleczalne. Wszyscy próbowali ją oduczyć głupich i zupełnie niepotrzebnych żartów, ale zwyczajnie się nie dało. Uważała się za szalenie dowcipną, ale przez jej żarty częściej cierpię niż się śmieję.
- Co się działo jak spałam? - zapytałam, starając się nie myśleć już o tym debilnym żarciku.

Tak dziwnie było obudzić się w obcym łóżku. Poczułam się nawet lepiej przez zachowanie Elis, bo było znajome. Była moją sielską wyspą na obcym, i co tu gadać, wzburzonym morzu.
- Nic specjalnego, gadałam chwile z tym twoim Crenem, no i przyszłam do ciebie. A jeszcze wcześniej zjadłam kanapkę z wędzonym boczkiem, nawiasem mówiąc była obłędna - opowiedziała przeczesując palcami rude, napuszone loki. 

Skrzywiłam się na wzmiankę o mięsie i przeciągnęłam.
- Chodź ze mną do łazienki.
Lawirowanie po domku. za dnia było dużo prostsze i błyskawicznie dostałyśmy najpierw do pokoju, w którym spała poprzedniej nocy i zabrałyśmy kosmetyczkę z walizki. Następnie udałyśmy się do małej łazienki. Elis ustawiła się twarzą do drzwi i przytrzymywała klamkę.
- O ile łatwiej by było jakby mieli zamek - mruknęła obojętnie.
Zdjęłam materiałowe spodnie od piżamy i jęknęłam na widok rany.
- Nawet mi nie mów - odpowiedziałam przyjaciółce.
Naciągnęłam lekko napiętą i spuchniętą skórę. Piekło jak cholera.
- To nie wygląda dobrze - skomentowałam.
Ból nie był znowu taki nie do zniesienia. Spokojnie dało się wytrzymać, gdy zbytnio się nie ruszałam i nie kładłam na zranione miejsce niczego ciężkiego i ciepłego. Było lekkie zapalenie wokół poszarpanej ranki i obrzydliwa ropna otoczka. Powinnam opatrzyć ranę od razu i nie byłoby większego problemu. Bardziej doskwierał mi już palec.
- Co zamierzasz zrobić? - zapytała cichym głosem Elis.
Schyliłam się ostrożnie i przeszukałam szafkę pod zlewem. Była ciemna i brudna, widziałam jakieś szmaty i butelki z środkami do czyszczenia.
- Poszukam jakiegoś opatrunku, może coś do dezynfekcji, sama nie wiem - odpowiedziałam i była to absolutna prawda.
Żadna była ze mnie pielęgniarka. Przeklęłam pod nosem znajdując w dwóch z kolei szufladach męskie kosmetyki, podpaski i patyczki do uszu. Moim ostatnim strzałem była mała szafeczka nad lustrem. Pomieszczenie było doprawdy klaustrofobiczne i przebywanie w nim przyprawiało o ból głowy. Ten różowy papier, grejpfrutowe mydło i niedomyte szafki przypominały mi mieszkanie babci, a ostatnie czego pragnęłam to przypomnienie o tamtym miejscu. Nie lubiłam wracać myślami do staruszki - mojej ostatniej kotwicy z dawnego życia. To nie tak, że pragnęłam się wyprzeć korzeni. Wiedziałam skąd pochodzę i nie wstydziłam się tego, choć nie ma w moim brudnym podwórku i patologicznym otoczeniu żadnego powodu do dumy. Zwyczajnie nie miałam ochoty na powrót, ani żaden sentymenty. Było minęło, stałam już dawno w innym miejscu.
- Nie wydaję mi się, żebyśmy mogły tu tak grzebać - zaczęła Elis.
Zawsze była lepiej wychowana niż ja. Czasem nawet mnie to bawiło, czasem irytowało, a zazwyczaj nie mogłam się zdecydować pomiędzy jednym a drugim.
- Nikt mi nie zabronił - odpowiedziałam nonszalancko, wyciągając się do szafki.
Elis odwróciła się w moją stronę - zobaczyłam ją w lustrze.
- Możesz na chwilę się zatrzymać? Nie zabronił, bo nikogo nie spytałaś! - naciskała, na chwilę zapominając o pilnowaniu drzwi i krzyżując ramiona.
Usiadłam na pokrywie sedesu.
- Dopóki nie spytam o pozwolenie, nie muszę liczyć się z odmową - wyjaśniłam żartobliwie.
Elis wywróciła oczami nazbyt teatralnie.
- Możesz wrócić do pilnowania drzwi? - naskoczyłam na nią. - I przestać marudzić?
Zachmurzyła się i wybuchła.
- Nie! Możesz sobie sama pilnować drzwi. Nie będę brała w tym udziału! - warknęła.
Moje dłonie samoistnie powędrowały we włosy.
- Przestań robić sceny i weź się w garść.
- To ty przestań zachowywać się jak mała...
- No kto? - weszłam jej bezczelnie w słowo. 

Zamilkła, cała czerwona na twarzy i bez wątpienia wściekła. Wydawała się pęcznieć w takich sytuacjach. Nadymała się śmiesznie, a na jej szyi pojawiały się małe żyły. Dodatkowo w jej oczy zaczynały wilgotnieć, jakby była bardzo bliska płaczu.
Patrzyłyśmy na siebie, jakbyśmy prowadziły niemy pojedynek. W końcu odwróciłam się i stanęłam na palcach sięgając po szafki. Znalazłam tam tylko foliówkę z piankowymi papilotami i stary pędzelek do nakładania pianki do golenia. Ohyda. Schyliłam się nad zlewem i umyłam włosy pod kranem. Była to jedna z zalet posiadania krótkich włosów, mogłam umyć jej szybko niemal w każdym miejscu. Osuszyłam je tylko pobieżnie, małym ręcznikiem i przeczesałam palcami. Żeby poczuć się lepiej zadbałam o staranny makijaż. Nie chodziło nawet o wygląd, zwyczajnie lubiłam zapach pudru, lekkość podkładu na twarzy i delikatny dotyk cieni. Po niespełna trzydziestu minutach miałam wilgotne, niemal ułożone włosy i lekki, ale staranny makijaż. Czułam się znacznie pewniej i byłam gotowa do stawienia czoła nowemu dniu.
- I po co się tak starasz? - zrzędziła Elis. - I tak nie widać prawie różnicy.
Odwróciłam się od lustra i zlustrowałam ją obojętnym wzrokiem.
- Ja widzę - zripostowałam szybko.
Ktoś zapukał mocno w szybkę na drzwiach i sprawił, że obie podskoczyłyśmy.
Elis otworzyła zamaszyście drzwi i stanęłyśmy oko w oko z Crenem. Wypuściłam powietrze z ust z cichym świstem. Nie wyglądał na zaskoczonego naszym widokiem.
- Pozbierajcie swoje rzeczy, zbieramy się. 

Wyprzedziłam Elis w drzwiach i złapałam za przedramię chłopaka, zanim zdążył się oddalić.
- Ej, może zwolnij kowboju! Nigdzie się nie ruszę do póki nie dowiem się o co w tym wszystkim chodzi.
- Porozmawiamy w samochodzie - odparł bez zapału. 

- Nie mogę z tobą nigdzie pojechać.
- Przyjechałaś tutaj - zauważył tonem krzyczącym "oczywiście, że możesz". 

Przeczesałam wilgotne włosy, zgarniając je na jedną część twarzy. Już po sekundzie czułam jak wracają na swoje miejsce.
- Byłam zmęczona i poturbowana, poza tym nie czułam jakbym miała jakikolwiek wybór - wyznałam szczerze.
Wciąż miałam w głowie obraz skurwiela, który się do mnie dobierał. Ucieczka przed Crene owocowała w katastrofy. Nie tęskniłam również za samopoczuciem jakie miałam, gdy nie było go w pobliżu.
Zrobił ruch jakby chciał mnie dotknąć, ale ostatecznie ułożył dłoń na ścianie w ciasnym korytarzu. Może tylko wydawało mi się, że chciał się przybliżyć.
- Zobacz, pojedziemy do domu, zjemy coś i spokojnie porozmawiamy.
Sposób jaki wymawiał "dom" dał mi do myślenia. Wydawało mi się, że naprawdę chcę się tam dostać.
Elis szurała nogami za moimi plecami. Musiała czuć się jak piąte koło u wozu. Poza tym nie powinnam podejmować decyzji za nią i wiedziałam o tym, jednak wcale mnie to nie powstrzymało.
- My pojedziemy do naszego domu, muszę zameldować się rodzicom, nie jesteśmy jeszcze pełnoletnie, na stówę się martwią. Potem spotkamy się w jakimś neutralnym miejscu i wszystko obgadamy. Co ty na to?
Oczekiwałam, że tekst o niepełnoletności go ostudzi, ale znów mnie zaskoczył.
- Widziałem twój dowód, kłamczuchu.
- Grzebałeś w moich rzeczach? - oburzyłam się sztucznie, aby ukryć rumieniec, który wykwitał na mojej twarzy.
Przejrzał moje łgarstwo i to raczej nie było wygodne.
- Rodziców też nie mamy - Elis zachichotała mi do ucha, a ciepło jej oddech połaskotało mnie w skroń.
Niemal wybuchnęłam śmiechem. Crene nie zmienił miny, więc nie mógł nas usłyszeć.
- Nie zabrałby do domu małoletniej dziewczyny, za kogo mnie masz? - zapytał nawet lekko obrażony.
- Jestem bardzo nie dojrzała - odpowiedziałam, uśmiechając się z zażenowaniem.
Uniósł lekko prawą brew.
- W to akurat jestem skłonny uwierzyć. Mogę porozmawiać z waszymi rodzicami, wystarczy, że podacie numer.
Wyprostował się i wyglądał na nawet zrelaksowanego.
Teraz to już musiałam się zaśmiać.
- 777... - zaczęła Elis, miarkując spokojny ton. - Ale to do moich, do Lou to raczej inny kierunkowy, co? Chyba 6...
Tym razem nie pozwoliłam jej skończyć.
- Wystarczy - mruknęłam, uderzając ją w ramie.
Crene znów się spiął.
- Nie rozumiem już w czym problem.
- Nie czuję się najlepiej, chcę wracać do domu, możemy się zdzwonić - negocjowałam dalej.
To nie było do końca kłamstwo. Bolała mnie noga i palec, a Elis miała limo. Tylko ta gadka o powrocie była zupełnie gówniana. Nie zapomniałam jeszcze o swojej misji.
- Nie poczujesz się lepiej z dala ode mnie.
Postanowił chyba nie dawać mi szansy, na kolejne wykręty gdyż zwrócił się bezpośrednio do mojej przyjaciółki.
- Możesz przygotować swoje rzeczy Elis? Spotkamy się przy samochodzie.
Nie czekając na jej zgodę, chwycił moje przedramię delikatnie i poprowadził mnie korytarzem. W pokoju posadził mnie na łóżku, nie zaszczycając nawet spojrzeniem. Godziłam się na to wszystko z lekkim fochem. Rozejrzał się po pokoiku, w którym spaliśmy. Usiadłam po turecku udając, że na niego nie patrzę. W pomieszczeniu było tylko kilka moich rzeczy, większość znajdowała się w walizce, razem z bagażem Elis.
Chwycił moją bluzkę z podłogi i zabrał swoje spodnie od piżamy, złożone i dumnie leżące na nocnym stoliku. Obie rzeczy umieścił w sportowej torbie, znajdującej się na biurku.
Następnie spakował leżące pod biurkiem skarpetki i dopiero odwrócił się w moją stronę. Jeszcze bardziej wykrzywiłam głowę, żeby nie być nawet zwróconą w jego stronę. Mimo to obserwowałam go kątem oka. Podszedł powoli i kucnął przede mną.
- Odpocznij trochę, wszystkim się zajmę. Może napijesz się herbaty?
Trzymał dłoń na moim kolanie i wiedział, że uwielbiam pić herbatę. Przez głowę przeszła mi szalona myśl, że naprawdę jest dla mnie stworzony, ale zepchnęłam ją w tył głowy.
Westchnął w odpowiedzi na moje milczenie i zajął się dalszym pakowanie naszych rzeczy. To znaczy moich i jego. Zaczynałam mieć dziwne myśli i nie podobało mi się to. Całkiem niedługo miał nadejść moment, w którym Crene okaże się kimś innym (bo przecież nie mógł być takim delikatnym dżentelmenem, jednocześnie rządząc sforą i mając pod sobą zbirów takich jak ten skurwiel z ogniska. Poza tym Alika miała o nim zgoła odmienne zdanie), a ja zrobię coś co zniechęci go do mnie na zawsze. Nie byłam zbyt czarującą istotką. Czekałam tylko jak będzie miał mnie w końcu dość. Po kilku minutach, z zamyślenia wyrwał mnie jego głos.
- Zamierzasz się przebrać?
- Spakowałeś wszystkie moje rzeczy, geniuszu.
Miałam na sobie długie spodnie od piżamy i bokserkę i nie czułam się z tym szczególnie głupio. Dobrze, że spałam w staniku.
- Odpuszczę ci nieuprzejmość zważywszy na to, że źle się czujesz. Poczekaj tu, zniosę wszystko do samochodu i po ciebie wrócę.
Wyszedł zostawiając otwarte drzwi, a ja dopiero wtedy zaczęłam marudzić.
- Jakbyśmy nie mogli zejść od razu razem - mruczałam pod nosem.
Czekałam i czekałam, wiercąc się na łóżku, a potem on wrócił. Z herbatą w żółtym, termicznym kubku i kocem. Uśmiechnęłam się ironicznie bo nie miałam cholernej grypy, ale nic nie powiedziałam. Jak już chcesz koło mnie skakać, kotku to nie będę cię powstrzymywać. Myślałam swawolnie. 
Wręczył mi kubek i nie zważając na protesty opatulił kocem i podniósł.
- Daj sobie sianka, nie jestem umierająca.
- Nic nie mów - irytował się.
***
Jechaliśmy już trzecią godzinę, a co gorsza Elis w innym samochodzie niż ja. Nuda to nie jest odpowiednie słowo, żeby kwalifikować to co czułam. Przez całą drogę, wysyłałyśmy sobie filmiki, zdjęcia i pisałyśmy wiadomości. Teraz Elis padał telefon, a ja gapiłam się w krajobraz na oknem. Było zimno i wietrznie jak na tę porę roku.
- Dlaczego nie mogę jechać z Elis? - zapytałam, z nudów zapinając i odpinając pas.
- Nie rozumiem waszych żartów - odpowiedział Crene, a siedzący obok niego na przednim siedzeniu mężczyzna zaśmiał się krótko.
Był to ten sam, który odprowadzał Elis do jej pokoju poprzedniego dnia. Miał na oko trzydzieści lat i smutne, brązowe oczy.
- Mogę jechać innym samochodem niż ty.
- Nie nie możesz, idź spać - warknął.
W końcu udało mi się go zdenerwować na tyle by okazał jakieś emocje.
- Mogę chociaż poprowadzić?
Znów się uspokoił, bo gdy odpowiadał jego głos brzmiał spokojnie i zrelaksowanie.
- Nie znasz drogi.
Przesunęłam się do przodu, opierając ramie na jego fotelu.
- Możesz mnie pokierować.
- Za moment oszaleję Crene. Ona gada przez cały czas. Gada, chichocze albo się wierci. Moje ośmioletnie dziecko potrafi dłużej wytrzymać w spokoju! - wybuchnął nagle towarzysz Crena.
Zaśmiałam się złośliwie.
- Nie przesadzaj - odparł olewczo Cren, jakbym w żaden sposób go nie denerwowała. Jakbym nie starała się denerwować go przez ten cały czas.
- Wolę to niż gdy milczy - dopowiedział jeszcze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro