#1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


"Homo toties moritur, quoties amittit suos"

(Człowiek tyle razy umiera, ile razy traci swoich bliskich) 

~ Przysłowie łacińskie


Umierałem wiele razy. Tyle razy, że w końcu postanowiłem umrzeć naprawdę, jakkolwiek śmiesznie by to nie brzmiało. I tak nie żyłem, bo życia w głębi własnego, martwego "ja", nijak nie da się nazwać życiem.

Straciłem wszystkich najbliższych w czasie krótszym, niż mgnienie oka. Zanim się spostrzegłem, zostałem sam. Zupełnie sam. Odeszli moi rodzice i dziadkowie, narzeczona znikła z hukiem i z moimi oszczędnościami, straciłem przyjaciół, w końcu wyrzucili mnie z pracy. W beznadziei, która nagle otoczyła ściśle każdą myśl, nawet oddychanie stało się bolesnym procesem. 

Nie wystarczało picie do upadłego ani faszerowanie się prochami. Działały przez jakiś czas, a potem i tak musiałem stawiać czoła rzeczywistości, z dnia na dzień bardziej pokręconej i bardziej chwiejnej.

Nie chciałem żyć. Nie mogłem dłużej żyć. Świadomość tego, co straciłem, nieznośna i ostra, przerywała sen i wyrywała krzyk z gardła, rzucała na kolana bez litości.

Tysiące razy, kiedy jeszcze wszystko było jak trzeba, przeszkadzał mi smród papierosów palonych przez dziadka,  denerwowały poglądy polityczne ojca czy wieczna troska mamy i babci. Tak, babciu, przepraszam, to też się zdarzało. Człowiek dopiero rozumie, co miał, kiedy to traci. Nie doceniasz hałasu, jaki robi zebrana przy stole rodzina, zanim wokół ciebie nie zapanuje całkowita cisza. Taka, jaka zapanowała wokół mnie.

Obracam w palcach łuskę, którą znalazłem w pokoju solitary, kiedy Drugi próbował ją zastrzelić. Noszę ją ze sobą niczym jakiś talizman. Po co? Chyba tylko po to, żeby pamiętać. Bo cokolwiek nam się przytrafiło, nie stało się samo z siebie. Jej historia, identyczna jak moja, splotła się z moją, tak samo jak splotły się nasze losy. 

Dwa miesiące, które minęły od ucieczki Sammy, mojej byłej narzeczonej o wielu obliczach i wielu tożsamościach, przypominającej pod śliczną powłoką twór z "Rodziny Adamsów", zdają mi się snem. Snem, wypełnionym miłością, nadzieją, troską o innych i przyjaźnią. Uczuciami, które wcześniej spisałem na straty, a jednak znowu stały się moim udziałem. 

Odzyskałem Darrena, najlepszego przyjaciela, jakiego można sobie wymarzyć, a jego odejście okazało się kolejną z intryg pięknej Samanthy. Babciu, zawsze mnie przed nią ostrzegałaś, pamiętam to doskonale.  

Znalazłem prawdziwą miłość. Mia, czyli solitary, jest kobietą o czystym sercu i dobrej duszy, a jej uroda i delikatność wciąż zwalają mnie z nóg. Zadziwiające, ale pomimo światowej sławy wciąż jest sobą. 

Cudownie, nie? 

A jednak nie do końca. 

Wciąż oglądamy się przez ramię, bo jesteśmy potencjalnymi klientami strony dla samobójców, itakjuzniezyjesz.com, na której zalogowaliśmy się oboje, kiedy jeszcze się nie znaliśmy i żadne z nas nie mogło znieść więcej rozpaczy po śmierci najbliższych. Kto nie zna samotności i rozdzierającego bólu straty, nie zrozumie nigdy. My wisieliśmy nad przepaścią, która wydawała się wtedy lepszym rozwiązaniem, niż przysłowiowe kurczowe trzymanie się gałęzi. 

Wciąż pamiętamy o wyroku, jaki na nas ciąży. I my, i Gianna, która zalogowała się tam jako reserchearka próbując rozgryźć stronę. 

Właśnie, Gianna. Mam jedynie pół godziny przed wyjściem.

Gianna i Ron, brat Mii, postanowili żyć normalnie, jakby niebezpieczeństwo wcale ich nie dotyczyło. Dziś właśnie jest ich ślub, a wczoraj oznajmili nam, że za równe siedem miesięcy narodzi się maleństwo poczęte w noc, gdy Gianna odkryła, że Ron żyje. Twierdzą, że musimy żyć, jakby jutra miało nie być. 

Sprawdzam z przyzwyczajenia, czy mój link do strony działa. Klikam w historię, ale wyszukiwarka zwraca komunikat "page not found" (strony nie odnaleziono). Już na drugi dzień po ucieczce Sammy, czy jakkolwiek nazywa się w tej chwili, https://itakjuzniezyjesz.com  przestała działać. Wchodzę w google, przeszukuję różne portale, ale też nie pojawia się nic nowego. 

Sam nie wiem, czemu mnie to niepokoi bardziej niż cieszy. Może zwyczajnie odpuścili nam, może zapomnieli o nas, może już dawno mają inną, podobną domenę. 

Z drugiej strony, nie mam złudzeń; skoro afera sięgała tak wysoko, że siedział w niej senator Berryknot i jego jeszcze wyżej postawieni znajomi, którzy wyłożyli na jej działanie krocie, na pewno nie odpuszczą. To my zniszczyliśmy ich inwestycję. A Sammy straciła brata, z którym łączyła ją więź nie do rozgryzienia. 

Zamykam program i wybieram numer Mii. Wolną ręką poprawiam muszkę. Nie lubię eleganckich ubrań, sorry, babciu, mam nadzieję pozbyć się marynarki i muchy zaraz po uroczystości. 

- Hej, kochanie. My jesteśmy gotowi. - Jej głos jest radosny i ciepły. Uwielbiam ją słyszeć.

- Kocham cię, wiesz? - Uśmiecham się do siebie, bo serce przepełnia mi światło. To takie miłe uczucie po wielu miesiącach mroku i cienia. Mia jest jedną z nielicznych osób, na które nigdy nie trzeba czekać. 

- Yhym, wiem, ale możesz mi to zawsze mówić. Tylko potem, jak już po nas przyjedziesz. Pa!

Zerkam ostatni raz w lustro, przygładzając sterczące niepokornie ciemne włosy. W zasadzie, prawie ciemne, bo ostatnio pojawiło się w nich sporo srebrnych nitek, chociaż nawet nie dobiłem trzydziestki. Dziwnie się czuję z tak gładko ogoloną twarzą, przywykłem do swojej zarośniętej szczeciną szczęki. 

Wszystko się jakoś zaczyna układać. 

Ale w lustrze wciąż widzę oczy starego człowieka osadzone w młodej twarzy. 




Hello kochani!

Przepraszam, trochę to trwało, ale musiałam, naprawdę musiałam, trochę sobie przemyśleć jak poprowadzić tą część. I chyba potrzebowałam odpoczynku. 

Teraz jednak wracam do pracy - czyli rozdziały staram się wrzucać codziennie, dlatego wszystkie są w granicach 800 - 900 słów (tyle jestem w stanie czasu dziennie wydrzeć z codziennych obowiązków).

Standardowo, gdybyście znaleźli błędy, dajcie znać, bo rzadko czytam coś ponownie przed puszczeniem - czas zwyczajnie nie pozwala.

Buziaki,

yannissonne

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro