#111

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Skurwiel jeden. Skurczybyk. On chyba jest nieśmiertelny. Jak on, do cholery... - Crafton nie przebiera w słowach. - To wprost nie do uwierzenia.

- Drzwi od strony kierowcy były otwarte. Musiał uciec, kiedy maszynista zatrzymał skład. Ale niemożliwe, żeby tak udało mu się po prostu zniknąć. Ktoś musiał mu pomagać. 

- Mógł przejść z przodu lokomotywy albo przed pierwszym wagonem. - Próbuję przypomnieć sobie, czy widziałem jakiś ruch wokół auta. Nic podejrzanego nie przychodzi mi do głowy. No, może człowiek, który zaglądał do środka zaraz po zatrzymaniu pociągu, ale to był, zdaje się, maszynista.

Obserwuję scenę niczym z oddali, prawie jakbym oglądał film z kimś innym w roli głównego bohatera. Zaczyna mi się kręcić w głowie. Betsy chwyta mnie za ramię i lekko potrząsa, a świat przestaje niebezpiecznie się rozmywać. Kobieta przygląda mi się z niepokojem. 

- Dobra, chłopcy, pakujemy się do Jamesa. Tym twoim złomem, Adrianku, szybko nikt nie pojedzie. A i tak pewnie zechcą auto do analizy. Brało udział w próbie zabójstwa w końcu. - Betty klepie mnie po ramieniu z siłą starego marynarza, uśmiecha się przy tym krzywo. - Nie masz szczęścia do samochodów, dziecko, przykro mi to mówić.

Rzucam obitej i odrapanej Sweet Sixteen pożegnalne spojrzenie i pakuję się ze szczeniakiem do tyłu, obrzucany niechętnym spojrzeniem James'a. Ciekawe, czy jakby miał wybór, to zostawiłby nas tutaj na pastwę losu, żeby nie uświnić swojego wypicowanego cudeńka. W którym, jak się zresztą okazuje, nadal nie działa klimatyzacja, więc wnętrze przypomina urządzenie do gotowania na parze.

- Nie nabrudzi. Grzeczny jest - bronię Szczeksona. Wypada trochę słabo, w związku z czym nieprzekonany Crafton wzdycha teatralnie i ze zbolałą miną odpala silnik. Pies uśmiecha się radośnie i zagryza swoje ostre ząbki na brzegu siedzenia. Dyskretnie rozwieram małe szczęki i uwalniam obicie, zanim zdąży narobić szkód. Mały paskudnik wbija od razu kiełki w wykładzinę na garbie między siedzeniami i zabawnie powarkuje. W końcu biorę go na kolana i przytulam, żeby nic nie mógł zniszczyć. Dopiero wtedy daje za wygraną i zaczyna aktywnie rozglądać się przez okno. Przykręcam trochę szybę, żeby znów nie wylazł na jezdnię. James raczej się nie ucieszy strużkami śliny, które za chwilę zaczną przysychać do szyby.

- Nie mogę przestać myśleć o tej sprawie z naszymi numerami. Cały czas gdzieś z tyłu głowy mam takie złe przeczucie. - Betty bębni palcami o deskę rozdzielczą. - A za stara już jestem na ignorowanie przeczuć. 

- Nie jesteś stara, kobieto, nie brałbym sobie starej żony. Au! - Samochód lekko zarzuca po drodze, kiedy kuksaniec trafia kierowcę w bolące żebra. - Nie możesz bić rannych. Ani narzeczonych. Tym bardziej przed samym ślubem. Mogę potem nie móc, no wiesz...

Odpływam gdzieś daleko, gdzie w ogóle nie słyszę ich utarczek. Moje myśli dryfują ku solitary i maluchom; zastanawiam się, gdzie są i co robią. Czy w ogóle o mnie myślą. Kolejny raz dziękuję Bogu za przezorność Mii, przynajmniej ona i dzieci są bezpieczne. Gdzieś tam, daleko, gdzie nie sięgają macki tej cholernej afery. 

Denerwuję się jakoś, jakby coś złego faktycznie miało się zdarzyć. Tak samo jak Betsy, nauczyłem się słuchać intuicji, szczególnie, że moja rzadko daje o sobie znać. Próbuję wycyrklować tak, żeby znad psiego grzbietu wybrać kolejny nowy numer bezpiecznej komórki Darrena, ale najwyraźniej nie aktywował tego numeru. Po piątej czy szóstej próbie staram się połączyć  z jego numerem służbowym, ale włącza się tylko automatyczna sekretarka. Kiedy w końcu odzywa się mój nowy numer, mało nie upuszczam telefonu na psi grzbiet.

- Nareszcie. Człowieku, myślałem, że coś ci się stało. 

- Rozprawę miałem, długo zajęło. - Głos się lekko rwie, podejrzewam, że ma słaby zasięg.

- Właśnie o mały włos nie rozwalił mnie Jewgienij vel Jonathan, przyjaciel świętej pamięci nieboszczyka Berryknota. - Nawet mnie samego nie bawi własny wisielczy humor. Darren wciąga głośno powietrze. 

- JS? Boże, mów, co się stało? Cały jesteś? Nic ci nie jest? Coś ci zrobił? - wyrzuca z siebie pytania, nie dając mi odpowiedzieć.

- Darren! - Wtrącam pośpiesznie. - Uspokój się. Nic mi nie jest. Jedziemy z Betty i Craftonem na posterunek do Lance'a. 

- Przepraszam. To jakiś kurewsko pechowy dzień. Mów.

Opowiadam pokrótce sytuację, ale w głowie zaczyna mi brzęczeń dzwonek alarmowy. Pechowy dzień? 

- Co ty miałeś na myśli z tym pechem? Ciebie nikt nie chciał zabić, co?

- Zabić nie. Przynajmniej jeszcze nie. Ale... - Milknie na chwilę, jakby zastanawiał się, czy powinien kontynuować. Prawie widzę, jak zagryza usta i wbija palce we włosy. Zawsze tak robi, kiedy nad czymś intensywnie myśli.

- Ale? - przynaglam.

- Nie mogłem znieść, że mnie zostawiła. Nie żebym się chciał usprawiedliwić. Nie powinienem był grzebać w jej sprawach. To jakby trochę... włamanie. 

- Mógłbyś, na litość boską, mówić trochę składniej? Co ty żeś zrobił? - Serce wali mi jak młotem. Co on nawykręcał? - Włamałeś się do niej? Do domu?

- Nie, no skąd. Nie do domu. Tylko na facebooka. Tak jakby. Zapomniała się wylogować na moim laptopie. Raz go użyła, jeden jedyny raz, kiedy zostawiła telefon w biurze, jej laptop zaczął się aktualizować, a Railey musiała coś na szybko uzgodnić z jakimś klientem. No i wiesz, możesz śmiać się ze mnie, że jestem idiotą, że stary i głupi, ale byłem... jestem zazdrosny. Musiałem zobaczyć, czy kogoś ma. Myślałem, że zwariuję od tego myślenia, że ktoś mi ją odebrał.

Strużka potu zaczyna spływać mi po plecach. Darren nigdy dużo nie mówi, to raczej moja domena. Cokolwiek się wydarzyło, jest ekstremalnie  zdenerwowany.

- Darren! Co się stało? Powiesz mi w końcu? Czy czekasz, aż zawału dostanę?

- To ona. Wszedłem na jej messengera i przejrzałem wiadomości. Wiem, to nielegalne, nie powinienem był, blablabla. Ale wszedłem. I zobaczyłem, że z jakiegoś konta o nazwie JJJ SSS dostała wiadomość. Grzeczna dziewczynka. Znaczy, ta wiadomość mówiła, że grzeczna z niej dziewczynka. Wszedłem w ten wątek. I było tam zdjęcie. Wysłała je z telefonu. 

Milknie na ułamek sekundy, jakby zbierał siły.

- To Railey zrobiła zdjęcie naszej listy bezpiecznych numerów i wysłała je Jewgienijowi Siewko. To ona nas zdradziła. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro