#68

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dzieci wciąż nie spały. Ich śmiechy i przekomarzanie docierało przez zamknięte drzwi sypialni. Były jej światem, całym światem, i potrzebowały jej. 

W końcu ktoś jej potrzebował naprawdę. Nie do tego, żeby się nią chwalić, nie po to, żeby ją wykorzystać, nie po to, żeby dorwać się do jej pieniędzy. One potrzebowały jej samej, miłości, którą je obdarzyła, jej obecności, niczego więcej. 

A ona potrzebowała ich. Były jedną z niewielu nitek, które pozwalały jej trzymać się w pionie. 

I bała się. 

Właściwie nie było to dobre słowo. Nie tyle się bała, co była przerażona. Dławiła się własnym strachem, bo teraz miała do stracenia znacznie więcej, niż kiedykolwiek wcześniej. Pierwszy raz w życiu była matką.

Sprawdziła zamki i okna, spuściła rolety, zasunęła dodatkowo cienkie zasłonki, a następnie drżącymi rękoma wyjęła z telefonu kartę. Wrzuciła malutki prostokącik do muszli i zaczekała, aż woda zabierze go ze sobą, dopiero wtedy wyłuskała z portfela nową, którą wsadziła na miejsce starej.

Człowiek, który po drugim sygnale odebrał telefon, miał ciężki, włoski akcent i głos twardy jak kamień. 

- To ja. - Nie musiała mówić nic więcej. Rozpoznał ją od razu. 

- Będę za dziesięć minut. - Nie pytał, po co dzwoni. Nie musiał. Wiedział, czego oczekuje.

Bez namysłu zgarnęła kosmetyki z półki pod lustrem do dużego kuferka, razem ze szczoteczkami do zębów, pastą i golarką Adriana. Nie było czasu na zabawę w segregowanie niczego. Ręczniki były wilgotne, rzuciła je na podłogę przy drzwiach, obok wciąż napompowanych kół do kąpieli i innych dmuchanych zabawek, z których teraz sprawnie wyciągnęła korki, w duchu ciesząc się, że wcześniej obcięła krótko paznokcie.

Osiem minut. Z sypialni wciąż dochodziły śmiechy maluchów, kiedy wrzucała do wielkiej torby podróżnej całe jedzenie z lodówki i szafek. Po drodze chwyciła nadszarpniętą kartkę z rysunkiem dinozaura i na odwrocie zieloną kredką, jedyną jaką udało jej się wypatrzyć, napisała parę słów. "Jesteśmy bezpieczni. Odezwę się za jakiś czas. Kocham." Przyczepiła karteczkę magnesem na drzwiach lodówki. 

Już tylko siedem minut. Bez składania dorzuciła na wierzch leżące na sofie i na krzesłach ubranka, stojące przy drzwiach buciki i wiszące na wieszaczkach ciepłe bluzy. Zostawiła po jednej parze bucików i jednym sweterku, żeby zarzucić je dzieciom na piżamki. Wieczór był ciepły, ale bała się, żeby po kąpieli maluchy się nie przeziębiły.

Sześć minut. Szafa, zapomniałaby o nowych rzeczach w szafie. Dobrze, że nie wypakowała ich wcześniej, tylko leżały poskładane w dużej papierowej torbie, dokładnie tak, jak przynieśli je wcześniej ze sklepu.

Jeszcze pięć minut. Zawsze był punktualny.

Rozejrzała się po salonie. Przy stole dostrzegła kilka niepozbieranych zabawek, butelkę do picia porzuconą przez Emily i jedną skarpetkę Davida. Po namyśle wrzuciła je do do torby. 

Cztery minuty. Zostały rzeczy z sypialni i dzieci. Emily, ubrana w piżamkę w trolle pełzała na czworaka przy ścianie, popiskiwała jak mała myszka i udawała, że coś je. David zanosił się śmiechem po każdym piśnięciu siostry. Normalnie dołączyłaby do zabawy, chociaż na chwilę, tylko po to, żeby nacieszyć się ich obecnością. Teraz jednak nie było na to czasu. Weszła do pokoju i nie zwracając na nich uwagi zaczęła pospiesznie zbierać ubrania zrzucone na podłogę przed kąpielą.

Trzy minuty. Najpierw umilkł śmiech Davidka. Spojrzała przez ramię i ze ściśniętym sercem zauważyła, że mały zgniata w dłoniach brzeg piżamki, a wizerunek Sponge Boba naprawdę zaczyna wyglądać jak ściskana gąbeczka. Chwilę później oboje, uczepieni siebie nawzajem, z szeroko otwartymi oczami obserwowali jak zgarnia zabawki z parapetu i pieluszki oraz klapki kąpielowe spod łóżka, pakując je na wierzch wcześniej zapakowanych rzeczy. 

Dwie minuty. Rozejrzała się powoli, po kolei otworzyła nocne szafki i szuflady w komodzie. 

- Mia. Zostawiasz nas tu? - Poważny głos chłopca, ściskającego malutką rączkę siostrzyczki, mógłby złamać serce. Przykucnęła przy nich i objęła mocno. Boże, jak bardzo ich kochała. 

- Posłuchajcie. - Odsunęła małe figurki na odległość ramienia i spojrzała im po kolei w oczy. Bez uśmiechu, który zwykle dla nich miała. Chciała, żeby zrozumiały, że nie żartuje. - Musimy jechać. Pojedziemy do innego miejsca i tam będziemy mieli inne wakacje. Musimy szybciutko wsiąść do samochodu i szybciutko stąd jechać. Cichutko, dobrze? Tak jak małe myszki.

- Emi ce Adi. Adi tez? - Emily zaczęła popłakiwać, wystraszona. 

- Ciii, Emily, Mia mówi cicho jak myszki. - Chłopczyk ułożył na ustach siostry drobną rączkę, żeby przestała płakać.

- Chodźcie szybciutko, musimy iść. Załóżcie buciki i sweterki, pojedziecie w piżamkach. Davidek, pomożesz siostrze, a ja zbiorę zabawki kąpielowe. 

Usłyszała parkujący samochód. Podjechał bez świateł, a ona pamiętała, żeby wyłączyć światło na ganku i zostawić zapalone w sypialni. Do otwartego bagażnika wrzuciła wszystko, co zabrała ze sobą. Zapięła dzieci w fotelikach. Ruszyli natychmiast. 

- Wszystko gotowe. - Chropowaty głos mężczyzny, mężczyzny z prawie zapomnianej przeszłości, przyprawił ją o dreszcze.

***

Dłoń w rękawiczce zerwała z drzwi lodówki poszarpaną kartkę z nabazgroloną nierówno wiadomością. 

- Nie ma jej tu. Spóźniliśmy się. Szlag. 

- Kurwa żesz, kolejne dziesięć kafli. Zapłaci mi za to. - Zmięta w kulkę kartka upadła pod oknem, łypiąc w stronę pokoju zielonym okiem dinozaura.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro