#76

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- No dobra, ale co nam to daje? Ona zdradza męża, mąż zdradza ją. Może mają taki, no, jak to teraz moda, otwarty związek? - James prawie wypluwa  z siebie słowa. Biedny, pewnie ciągle dokucza mu ten Harleyowiec ciotki Betsy.

- W zasadzie nic. Romans jak romans, siedem lat to szmat czasu, a Berryknot nie żyje. Nic nam nie powie.

- Wypada na to, że Patricia też nie. - Brainy uśmiecha się złośliwie. - Jak to było, Adi, o tej prostej dziewczynie z Teksasu? 

- Nijak. Co mamy dalej? 

- Już się nie obrażaj. Dalej to mamy mieszankę filmów i zdjęć. Nie ma datownika. - Pochyla się nad ekranem. - O, i twoja ex się znów objawiła.

Catherine Gren w uwodzicielskiej pozie patrzy prosto w obiektyw, po czym zachęcająco składa usta w całus i wysyła w stronę fotografa. Serce podchodzi mi do gardła, bo kiedy tak patrzę w jej oczy na ekranie, wciąż czuję, jak mnie rusza jej piękna, pełna życia i energii twarz. Ta jej żywotność, nienasycenie, jej zapamiętanie w każdej czynności. Zaraz potem nadchodzi fala wyrzutów sumienia, bo ledwie Mia znikła z horyzontu, ja tu zaczynam fantazjować na temat Sammy.

- Jest też kongresman. To chyba są świeższe zdjęcia. - Przyglądam się swojej byłej narzeczonej. - Tak mi się przynajmniej wydaje.

Na kolejnym Catherine idzie ramię w ramię z O'Neillem. Wyglądają, jakby poważnie o czymś rozmawiali, bo twarze mają spięte, a z sylwetki dziewczyny emanuje ostrożność. Następne ujęcie, ona i polityk przy stoliku, właśnie jedzą obiad. Wychodzą z hotelu. Wsiadają do żółtej taksówki. Krótki film, parę sekund dosłownie, jak taksówka odjeżdża. Koniec folderu.

- Nowy Jork. Skąd Mia to wszystko ma? 

- Musiała zatrudnić jakiegoś detektywa. Sama tego nie wykopała przecież.

- Pewnie nie. Musiała wiedzieć, że nagonka zaczęła się na nowo. 

- Zaczęła się? Ona się nigdy nie skończyła, po pierwsze. - Brainy kręci głową  z niesmakiem, jakby bolał nad moim nierozgarnięciem. - I akurat Mia to wiedziała cały czas. 

- Bo jest mądrzejsza, niż my wszyscy razem wzięci, chłopcy. Co tam masz w ostatniej kopertce,  Tommy? Bo ja się muszę trochę położyć. 

- W zasadzie... niewiele mam. Cztery zdjęcia. Nic więcej.

- To też nowe zdjęcia. Zobaczcie, Sammy ma na sobie tę samą sukienkę, co na filmiku przed chwilą. 

Łomot i jazgot z dołu stawiają nas na nogi. Rzucamy sobie przerażone spojrzenia, wszystko trwa ułamek sekundy. Sam nie wiem, kiedy znajduję się na środku kuchni, poszukując wzrokiem zagrożenia.

Dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, że stoję naprzeciwko zwijającej się ze śmiechu ciotki Betsy i szczeniaka, ślizgającego się na rozedrganych łapach w kałuży brudnego oleju wylanego z przewróconej patelni. Co jakiś czas Szczekson wydaje z siebie przeraźliwy skowyt połączony z łomotem żeliwnego naczynia, kiedy nogi rozjeżdżają mu się we wszystkie strony. Zaraz za mną zjawia się Brainy, blady i przerażony, i cały zielony z bólu Crafton, w jednej ręce ściskający odbezpieczoną broń. Betsy łapie się za usta, próbując powstrzymać chichot, i w samą porę podbiega, by go podeprzeć. 

- Adi, dopomóż mu. Proszę. - Wyciąga dłoń w powstrzymującym geście, kiedy robię krok w ich stronę. - Boże, nie Craftonowi, dziecko, Szczeksona ratuj. Bo zajeździ się na śmierć.

Zaglądam z każdej możliwej strony, ale nie ma innej możliwości, żeby pomóc psu, niż tylko chwycić skręcające się ciałko i podnieść z tłustej brei. Łapię go pod boki, a majtający bezradnie, teraz chudy jak patyczek ogonek i mokre łapki natychmiast zostawiają ślady na całym moim ubraniu. W końcu wtula się we mnie tak mocno, że czuję jak panicznie szybko łomocze się jego małe, psie serduszko. Głaszczę go po drżącym łebku i pozwalam lizać po ramionach. 

- Wykąpiesz go od razu? Tommy posprząta w tym czasie. 

- Czemu ja? To nie mój pies. Kto ma psa ten sprząta.

- Masz pecha. Sprzątasz. Ty zostawiłeś nieumytą patelnię po smażeniu jajek. 

Brainy coś tam jeszcze mamrocze pod nosem, ale przestaję go słyszeć, kiedy udaje mi się otworzyć drzwi do łazienki nie brudząc ścian wokół. Szczekson nie przepada za kąpielami, ale jest tak wystraszony, że daje się umyć bez większego biadolenia.

Piętnaście minut później, on czysty, ja cały w tłuszczu, wodzie i psim szamponie, stajemy w kuchni. Brainy rzuca mi czysty T-shirt i obcięte dżinsy.

- Powiedzieliśmy Betty o karcie. 

- Głupki z was. Bernard to jeden z najlepszych gliniarzy, jakich znam. 

- Nikt nie mówi, że jest słabym gliniarzem. Tylko mu nie ufamy. - Crafton krzywi się z niechęcią. - Ile razy prowadziłaś śledztwo? Albo byłaś częścią śledztwa? 

- Jakbyś nie wiedział. O co konkretnie ci chodzi?

- A o to, że jak masz tajne operacje, to sama nazwa mówi, że są tajne. Jak wytłumaczysz, że policjant w śledztwie obgaduje szczegóły operacji z gośćmi, co ich pierwszy raz na oczy w  życiu widzi? 

- Zaufaniem? Bernard i ja ufamy nawzajem swoim osądom.

- Tak? A co z moim osądem? Mojemu osądowi też ufasz? 

- Tak. Właśnie tak! Ale nie w tym wypadku. Nie masz racji. Bernardowi można powierzyć każdą sprawę. Każdą. Tylko daj mu szansę.

- A zastanawiałaś się, skąd czerpie kasę na te swoje zabawki? Na drogie auta, na Harleye, kampery, i cholera wie co jeszcze? 

- Z banku. Ze swojego konta czerpie. Co cię jego pieniądze obchodzą? 

- A to, że żadnego gliniarza nie stać na domy na Long beach  ani na samochody kosztujące grube tysiące. Całe życie przepracowałaś jako glina, i ile udało ci się odłożyć? 

- Uspokój się, Crafton. Nie będziemy tak rozmawiać.

- Nie, nie uspokoję się. Nie myślisz rozsądnie, kiedy w grę wchodzi Bernard. 

- Jak śmiesz tak do mnie mówić? To ty nie myślisz rozsądnie! Jesteś zwyczajnie zazdrosny. 

- Jestem. I wcale się tego nie wstydzę. Facet przyjeżdża jakby nigdy nic, wbija z buciorami w nasze życie, i co? To, że ty lecisz z wywieszonym językiem, to znaczy że i my mamy lecieć? Sorry, na mnie on nie działa, i widzę co widzę. Jemu o coś chodzi.

- Wiesz co? Mam cię dość! Serdecznie dość!

Kiedy wybiega z pokoju, nie jestem w stanie nawet domknąć rozdziawionych szeroko ust.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro