#82

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kochani,

nie wiem, jak to się dzieje, ale mój wolny czas kurczy się w zastraszającym tempie. Nie zawsze udaje mi się go na tyle wycisnąć, żeby dać radę nanieść poprawki (a czasem już sama nie widzę, co trzeba poprawić). Dlatego standardowo, gdybyście znaleźli coś nie tak - dajcie znać! 

yannissonne


Jeszcze nie przyswajam sobie do końca tego, co usłyszałem. Siedzę jak wmurowany,  próbując pokonać szok.

Sammy nie żyje. Naprawdę nie żyje. 

Jak to możliwe? 

Babciu, myślałem, że kiedy w końcu zniknie całkiem z horyzontu, naprawdę zniknie, poczuję ulgę. Wcale tak nie jest. Żadnej ulgi nie czuję. Zawsze powtarzałaś, że póki życia, póty nadziei. Mimo wszystko, mimo tkwiącego w niej zła, całej swojej bezwzględności, była bardzo młoda, miała przed sobą życie. Życie, które bezmyślnie zmarnowała. I przez pewien czas byłem z nią naprawdę szczęśliwy. To nie jest coś, co da się przekreślić tylko dlatego, że się tego chce, nawet kiedy miłość została zastąpiona przez nienawiść, a czułość przez pogardę. 

Przestałem ją kochać, ale nie jestem w stanie zapomnieć, że kiedyś ją kochałem. Że była dla mnie najważniejsza na świecie. Nawet, jeżeli to nie była prawdziwa miłość, a ona nie była warta nawet tego. 

A teraz gorzkie łzy pieką mi pod powiekami. 

Co powiedziałaby na to Mia? Czy użalając się nad losem Sammy jestem nie w porządku wobec niej? Czy miałaby mi za złe ten żal? Czy litując się nad jej zmarnowanym życiem zdradzam pamięć swoich ukochanych, dziadków i rodziców, którzy przez nią odeszli na zawsze? 

Tak strasznie brakuje mi Mii, uświadamiam sobie z całą wyrazistością. Jej dobrych oczu, jej spokoju, ciepła, tego poczucia kompletności, kiedy jest przy mnie. 

Czuję, jak w gardle rośnie mi wielka, bolesna bryła, jakbym zaczynał się dusić.

- Odciski palców tego człowieka, którego pan twierdzi, że nigdy nie widział, zidentyfikowano na broni, z której zastrzelono tę kobietę. Czy zna pan jej tożsamość?

- Tak. Naprawdę nazywa... nazywała się Catherine Meredith Gren. Ale moją narzeczoną była jako Samantha Green. To nie jedyne dane, którymi się posługiwała - odpowiadam cicho, tak cicho, że ledwie sam słyszę swój ochrypły głos.

- Czy mój klient jest o coś oskarżony? - Darren rzuca mi współczujące spojrzenie i zwraca się z powrotem w stronę policjantów. - Darren Kenedy. Adwokat Adriana.

- Nie. Na razie nie. - Policjantka lustruje go dokładnie, nie okazując zażenowania. Przygryza na chwilę kącik ust. W końcu, po szybkim skinieniu głową, wzdycha. - Nie jest o nic oskarżony. 

- Czemu wypytujecie go w takim razie o tego człowieka? 

- Ponieważ tak się składa, że jego odciski palców pojawiają się w miejscach powiązanych z pana klientem.

- Rozumiem, tylko co to ma wspólnego z Adrianem? 

- Jego odciski pojawiają się na różnych miejscach zbrodni, ale on sam siedzi w więzieniu stanowym w Nebrasce. Cztery lata temu został schwytany i osadzony za wielokrotne rozboje z użyciem broni oraz handel narkotykami. Nie opuszczał murów więzienia ani razu, nigdy nie miał przepustki, żadnych wyjść, zwolnień. Czy może pan to w jakiś sposób skomentować, panie Glinsky? 

- Nie, cholera, nie mogę. - Opieram dłonie na stole i unoszę się, zdenerwowany i rozbity. Szczekson jak na komendę zaczyna wyć i skowytać, porzucając lizanie stopy policjanta. - Nie znam tego człowieka. Na oczy go w życiu nie widziałem.

- Proszę się nie unosić. To rutynowe pytania w śledztwie. Próbujemy ustalić powiązania. - Kobieta wciska za ucho kolejny ciemny kosmyk, który i tak za chwilę opada po policzku. Śledzę drogę tego kosmyka zupełnie bezmyślnie. Jej azjatycka uroda pewnie przeszkadza jej czasem w pracy. Boże, o czym jak myślę w takiej chwili, besztam się w duchu. - Czy możecie, panowie, uspokoić tego psa? 

- Szczekson, siad. Spokój. - Szczeniak na chwilę przestaje wyć, za to okręca się parę razy w miejscu, kuca obok stołu i sika na podłogę. - Adi, zlał się.

Jak automat wstaję i wycieram panele brudnym T-shirtem wyciągniętym z kosza na pranie. Wrzucam koszulkę do kabiny prysznica, myję ręce i twarz zimną wodą,po czym opieram na chwilę czoło o chłodne kafelki. Chociaż staram się ciągle pojąć niepojęte, mój umysł nie może dokładnie przetrawić tej informacji. Samantha... Catherine nie żyje. Jak może nie żyć ktoś, kto był samym życiem? Kto był jak iskra, niczym fajerwerk chwilę przed wybuchem? 

Jak to możliwe, że serce ściska mi taki straszny żal, że naprawdę żałuję dziewczyny, która była potworem w ludzkiej skórze? 

Pieczenie pod powiekami i pulsowanie w skroniach zwiastuje nadchodzący ból, otwieram szafkę z lekami i wyłuskuję na dłoń dwa ibuprofeny z nowego, niezaczętego listka. Popijam kranówą, zimna strużka spływa mi po brodzie. Wracam do pokoju walcząc z ciemnymi plamami przed oczami.

- Migrena? - Darren podsuwa mi niezaczętą puszkę MountainDew. - Dasz jeszcze radę?

- Dzięki. Standard. Dam radę. - Syk otwieranego napoju jest jedynym dźwiękiem w ciszy, która nagle zapadła. Nawet Szczekson schował się pod stół i się nie rusza. - Możecie mi powiedzieć, jak to się stało?

- Częściowo. Miała miejsce strzelanina. Przy jednym z całodobowych klubów sportowych na Manhattanie. - Policjant, Robert, o ile pamiętam, bo skojarzyło mi się ze zdrobnieniem Bob i w myślach ciągle tak go nazywam, włącza się do rozmowy. - Usłyszycie o tym z pewnością w wiadomościach, na lokalnych od rana o niczym innym nie mówią. 

- Przechodnie wezwali patrol, kiedy usłyszeli strzały i krzyki. Była czwarta nad ranem. Była jedyną ofiarą śmiertelną, ale są też ranni. Dwie postronne osoby, przypadkowe ofiary. Na broni, z której ją zastrzelono, były te same odciski. Według relacji świadków nie była sama w chwili wymiany ognia, ale jej towarzysz uciekł. Więcej nie możemy wam powiedzieć. Dla dobra śledztwa.

Ucisk w skroniach nie maleje, a pokój wiruje mi przed oczami. Przez chwilę widzę kołyszącego się pod sufitem ojca, z mokrymi od ekskrementów spodniami wiszącymi ciężko na wychudzonym pijaństwem ciele, bladą twarz mojej mamy na szpitalnej poduszce, podłączoną do setek rurek Mię, wilgotną od łez twarz babci w chwili, kiedy dowiedziała się o śmierci dziadka. Wpatrują się we mnie martwe oczy Terry i Paula, szeroko otwarte, pełne wyrzutu i  niedowierzania. To tylko kolejna śmierć. Kolejna ofiara brudnych pieniędzy i brudnych zabaw. Wpadła w pułapkę własnych intryg.

Głos Darrena dociera do mnie jak z zaświatów, zmuszając do opanowania się. Z trudem powstrzymuję jęk i próbuję skupić się na rozmowie. 

- Jeżeli możecie na dziś skończyć, to bardzo o to proszę. Mój klient dziś wyszedł ze szpitala, przypominam, został porażony prądem i miał przywracaną czynność serca za pomocą defibrylatora. Zbyt długi wysiłek może skończyć się udarem. A sami widzicie, w tej chwili nie jest w najlepszym stanie.

- Rozumiem. Czy będzie pan w stanie zidentyfikować ciało?  

Potwierdzam skinieniem głowy, ale nawet ten niewielki ruch wywołuje nieprzyjemne kołysanie.

- Skontaktujemy się z panem wkrótce. Proszę poinformować nas w razie planów opuszczenia miasta. - Kobieta zatrzymuje się nagle i wbija wzrok w stopę partnera. Podążam za jej spojrzeniem. Lewy mokasyn policjanta ma cały mokry, wymięty czubek, z jednej strony przegryziony na wylot. - Pies zjadł ci kawał buta. 











Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro