#83

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przez dłuższy czas siedzimy w milczeniu, każdy pogrążony w swoich myślach. Szczekson położył łeb na łapach i cały czas odwraca głowę, jakby się wstydził. Swoją drogą, załatwił człowiekowi buty. Nie pomyślałem nawet, żeby zaproponować mu jakąś gratyfikację finansową za zrobienie sandała z mokasyna. Funkcjonariuszowi, oczywiście, nie psu.

- Myślisz, że naprawdę nie żyje? - Darren zrywa się od stołu i zaczyna wydeptywać mi ścieżkę przez cały pokój. 

- Nie wiem. Chyba. Prawdopodobnie.

- Muszę chyba napić się kawy. Nastawię ekspres. Nalać i tobie? - Wyciąga niewielki pojemniczek z kieszeni w spodniach. - Z domu przyniosłem w puszce.

- Nalej. - Zamykam oczy i pocieram je otwartą dłonią. Ból zelżał, ale wciąż się czuję, jakby ktoś przejechał mnie autobusem. - Weź ręcznik papierowy z kuchni, trzeba ten cholerny stół wytrzeć, bo można po kurzu pisać.

- Gdyby faktycznie nie żyła, to by było prawie zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. W końcu da ci spokój. Przynajmniej ona.

Ma rację. Wiem, że ma rację. Ja jednak... Cokolwiek ja jednak, na pewno nie życzyłem jej śmierci. Kary, tak, jak najbardziej. Odpowiedzialności za wszystko, co zrobiła, tak, ale nie śmierci. Śmierć jest taka ostateczna, nieodwracalna, i nie pozwala już nikomu na poprawienie się, na zrozumienie, na naprawę błędów. Zatapia w czasie i w bezruchu każde przewinienie, każdy błąd.

- Będziemy musieli jutro tam jechać. - Darren obraca w palcach wizytówkę, którą nam zostawili. - Zidentyfikować zwłoki.

- Muszę włożyć kartę do nowego telefonu, rzuć mi plecak z sofy, co? - Chwilę mocuję się z szufladką na kartę, zanim udaje mi się umieścić w niej sim. Konfiguruję telefon za pomocą kolejnego fikcyjnego, tylko po to założonego konta. Liczę po cichu na jakąś wiadomość od Mii, ale ten nowy numer milczy jak zaklęty, nie licząc wiadomości sieciowych i powitalnego bełkotu sieci. - Zadzwonisz do Betty albo do Brainy'ego?

- Wczoraj dzwoniłem opowiedzieć o  twoim wypadku. James u siebie też już założył taką kamerę. Ciotka Betsy uparła się, że monitoring Toma jest wystarczająco dobrym zabezpieczeniem. - Zawraca na pięcie, bierze łyk kawy z parującego kubka i kontynuuje wędrówkę. 

Przy dziesiątym przejściu  w tę i z powrotem nie wytrzymuję.

- Przestaniesz łazić na chwilę? Na litość boską, w głowie zaczyna mi się kręcić od tego twojego dreptania w kółko. - Przymykam oczy, bo mam wrażenie, że zaraz zacznę rzygać. - Musimy im powiedzieć, że Catherine nie żyje.  A może już wiedzą. 

- Jeżeli to ona, to sprawa pójdzie do FBI. To ich jurysdykcja. - Darren rzuca się całym ciężarem ciała na sofę, ale znów wstaje po swoją kawę. Bierze łyka na stojąco, a wolną ręką szeroko gestykuluje, co i rusz wbijając palce we włosy. - Trochę szkoda, że ją zastrzelili. Teraz nic już nie powie. Bardziej by się przydała, gdyby dało się ją jeszcze przesłuchać. 

- Bernard twierdził, że ona i O'Neill mieli hotel jeszcze na dzisiejszą noc, dobrze pamiętam, czy coś pochrzaniłem? 

 - Ciekawe, z kim była na Manhattanie, kiedy ją zastrzelili. Ta policjantka mówiła, że z nią ktoś był. Jak myślisz, O'Neill? Czy jeszcze ktoś inny?

- Nie mam pojęcia. Ale pewnie dowiemy się niedługo, skoro Bernard ma ich pokój na obserwacji. I na podsłuchu.

Dźwięk komórki przyjaciela sprawia, że podskakuję w miejscu, a kawa rozchlapuje się na stole. Szczekson, wyrwany z nagłej drzemki,  boksuje rozjeżdżającymi się łapami na podłodze. 

- Brainy! Dobrze, że dzwonisz. (...) Czekaj, na głośnik zrobię. Już. 

- Jest tam też Adrian?

- Jestem - odpowiadam półgłosem. - Co tam u was?

- U nas? To ciebie ktoś chciał upiec, nie nas. Sorry, musiałem. Au! Tak się nie robi! To patologia! 

- Adi? Darren? Jesteście tam? - Gderanie Toma prawie zagłusza głos emerytowanej policjantki. - Posłuchajcie, chłopcy. Rzecz jest poważna, nie możecie pisnąć nikomu na razie, ale Catherine nie żyje. Bernard był tu godzinę temu, to była czysta egzekucja. 

- Wiemy. Policja była u mnie. Już dwa razy. Ktoś tam z nią był. Czy to...? - Zawieszam głos, czekając na potwierdzenie.

- Nie, O'Neill wrócił po drugiej rano, i to sam, bez niej. Słychać było, że dzwoni, ale nikt nie odbierał, może do niej, ale nie wiadomo na pewno. Po trzeciej poszedł spać. I nie ruszał się z hotelu do samego rana. 

- Podobno na broni były te same odciski palców, co u mnie na drzwiach. I takie same zostawił ktoś zamieszany w powieszenie Dorothy. 

- Nic mi nie wiadomo na ten temat.

- W ogóle to możliwe tak szybko odczytać odciski palców? 

- Dzisiaj? Parę minut i masz czarno na białym. Jest taka specjalna substancja z cyjanoakrylem, kiedy nią pokryjesz odciski to świecą, jak te nadruki na piżamkach dla dzieci. Robisz zdjęcie, wrzucasz w bazę i pokazuje ci za chwilę, do kogo należą. No, chyba że ktoś nigdy nie był notowany, nigdy nie wyrabiał paszportu ani żadnych biometrycznych dokumentów. Wtedy nie figuruje w bazie. 

- Jasne. Nie miałem pojęcia. Te odciski... To jakiś Latynos. W życiu go nie widziałem. Siedzi w więzieniu gdzieś w Nebrasce i nie wychodzi od lat.

- Spróbuję się czegoś dowiedzieć. Jeszcze Tom chce telefon. 

- Arrowproject się odzywał. Mówił, że JS zdjął jedno zlecenie. Wykonane. I nie chodziło o ciebie, Adi. - Brainy wzdycha teatralnie. - Wisicie mi terapię u psychiatry, jak to wszystko się skończy. Wieloletnią.

Rozłącza się bez pożegnania. 

Kończę swoją kawę i dopiero wtedy wycieram papierowym ręcznikiem mokre ślady ze stołu. Zbieram z podłogi śmieci po jakimś podartym przez kundla papierze, coś co wygląda na kawałek gumowej podeszwy (podejrzewam, że część mokasyna z buta Boba policjanta), i na dodatek kawałek jakby lekko przezroczystej ręki lalki. Przyglądam się dziwnemu przedmiotowi, wydrążonemu w środku. Kiedy jednak obracam to coś, wyraźnie rzuca mi się w oczy rysunek linii papilarnych i fragment koperty z moim nazwiskiem. 

Szczekson zjadł list, który przyniosłem z dołu. Rzucam wszystkie szczątki na sofę obok Darrena, próbując połączyć je w jakąś całość, ale wygląda na to, że poza kopertą nic innego tam nie było. Przyjaciel patrzy na mnie, jakbym rozum postradał, zanim nie daję mu do ręki imitacji palucha.

- Z drukarki trzy de? Całkiem dobry filament. - Mówiąc to, zwalnia znacząco, jakby właśnie dotarło do niego, co mówi. - O kurwa. Odciski palców.

- Odciski palców. 

- Dzwoń z powrotem do Betsy.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro