#86

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kochani, 

wiem, możecie mnie zwymyślać za nieregularność - tak to jest, kiedy są dalsze rozdziały, a w środku jeszcze zieje dziura pomiędzy nimi... Proszę, gdyby coś się nie zgadzało i wyłapiecie - dajcie znać! 

Pozdrawiam, yannissonne


- Czyli co, kolejne zlecenie zdjęte. Ile ich było u diabła, tych zleceń? - Darren wbija palce w już i tak sczochrane włosy i szarpie nimi na wszystkie strony. - Ktoś wie? 

Chyba nikt nie wie, bo zapada ciężkie milczenie, przerywane jedynie pochrapywaniem i posapywaniem śpiącego Szczeksona.  Nie wiadomo, czy poprzednie zdjęte zlecenie to był mój zamek w drzwiach. Zresztą, jeżeli tak, to zlecenie do poprawki, skoro szczęśliwie nadal żyję. Jeżeli nie, to jeszcze ktoś kolejny próbuje mnie zabić. Niedługo chętni będą mogli ustawiać się do mnie w kolejkę, tylu ich jest. "Kto chętny zabić Adriana? Uwaga, on jest tylko jeden, musicie rezerwacje robić."  Albo powinienem zacząć sprzedawać bilety jak do jakiegoś cholernego cyrku, przynajmniej trochę sobie dorobię. 

- Nie chcę was denerwować, panowie, ale możliwe, że trzeba będzie znów wybrać się do Indy, pogadać z panią senatorową. Jest parę pytań, które chciałabym jej zadać.- Ciotka Betsy przesuwa spojrzeniem po naszych twarzach. - Adi, tym razem pojedziemy razem, we dwoje. Lance, co o tym sądzisz? 

- Sam nie wiem. O'Neill może was pozwać o nękanie, a ma sztab dobrych prawników. Nie gniewaj się, Darren, ale sam byś nie poradził, ich prawnicy to naprawdę grube ryby, środki mają nieograniczone. Sam najlepiej wiesz, jak to jest w wielkich kancelariach. Możliwe, że nie zechce z wami w ogóle rozmawiać. Bets, jesteś na emeryturze i nie masz odznaki. A Adrian w ogóle nie ma uprawnień, żeby prowadzić przesłuchania. Wszystkie dowody tak zdobyte będą bez wartości w sądzie. - Wzdycha ciężko, po czym parokrotnie kiwa się na stopach. W przód, w tył, w przód, w tył, aż czuję, że żołądek podchodzi mi do gardła. Nie mogę patrzeć na kiwające się regularnie rzeczy, od razu odzywa się moja choroba lokomocyjna. - No i pozostaje przesłuchanie jej mężulka.

- Na pewno coś wie. Może dlatego z nią nie poszedł. Może zrobiła się niewygodna. Za dużo kasy chciała czy coś. 

- Adi, pomyśl trochę. Po co wlókłby ją do takiego hotelu, ryzykował, że ich nakryją, i na dokładkę dał się wmieszać w sprawę egzekucji własnej kochanki? Politycy robią różne draństwa, ale zawsze w białych rękawiczkach. Wszystko wokół może być we krwi, ale nie oni. Po to mają takich gości jak Sevco. Czemu senatorek miałby być inny?

Wzruszam ramionami. Może był inny, a może zupełnie taki sam. Z pewnością Sammy okręciła go sobie wokół palca, jak innych. Jak mnie. Jeden odebrany telefon, jeden wygrany los na loterii, której tak naprawdę nigdy nie było, i zanim się obejrzałem, leżałem na macie w fitness dla facetów, krygując się jak napalony pies przed suką w rui, niezdolny do myślenia. Śliniłem się do niej od samego początku, wodziła mnie za nos jak chciała, a ja byłem ślepy i głuchy na wszystko. Nikt ani nic nie zmusiłoby mnie do zrezygnowania z niej. Nie wtedy. Zazdrość tak mnie opanowała, że zrezygnowałem z przyjaciół, z siebie, i nawet tego nie dostrzegłem. Tak samo było z ojcem Mii i Rona. Więc może jednak senatorek był inny od kolegów z branży, bo może właśnie był taki sam jak my. Może nie myślał racjonalnie i sprawy wymknęły się spod kontroli. 

Przezornie wolę jednak zachować swoje przemyślenia dla siebie i się nie odzywać. 

- Dobra, słuchajcie, ja muszę się zmywać. Dziś mam jeszcze świadka umówionego na przesłuchanie, a paskudny korek wszędzie. Nie chcę utknąć i tego przekładać. Tom, jak dotrzesz do domu, porób kopie tych zdjęć i filmów. Jeżeli możesz, zrób też papierowe odbitki. Nie muszą być na papierze fotograficznym, mogą być na zwykłych białych kartkach. Weźmiemy je jako dowód, damy kopię Bernardowi, może użyje ich jako materiału od anonimowych informatorów.  -  Dźwięk telefonu wdziera mu się w słowo. Policjant zerka na wyświetlacz. - Przepraszam, dzwonią z posterunku.

Niknie w kuchni z telefonem przy uchu, uniemożliwiając nam śledzenie rozmowy, a kiedy wraca, jest wyraźnie wzburzony. 

- Ktoś próbował załatwić O'Neilla.

Wszyscy próbujemy zadać pytanie o to, co się stało, w tym samym czasie. Nagle robi się harmider, jakby w pokoju znajdowało się dwadzieścioro dzieci, a nie piątka dorosłych. Niestety, biedny Szczekson, wyrwany ze zbawiennej drzemki, zdezorientowany zrywa się na nogi i zaczyna żałośnie zawodzić, po czym kuca na środku i sika, popiskując. Łapię go pod boki i biegnę czym prędzej do kabiny prysznicowej, gdzie kończy co zaczął. Przynajmniej przestał wyć, bo sąsiedzi długo tego spokojnie nie wytrzymają. Płuczę porządnie brodzik i wycieram starym ręcznikiem nasikaną ścieżkę do dużego pokoju, a niewdzięczne psisko, nagle zupełnie żwawe, podskakuje i z powarkiwaniem próbuje bawić się w wyrwanie mi ręcznika.

- On jest niereformowalny, wiesz? - Betsy podnosi psa z ziemi i przytrzymuje pod pachą. Dziwne, ale Szczeksonowi najwyraźniej się to podoba, bo zamiast wiercić się jak szalony, zaczyna jedynie leniwie machać ogonkiem. - Co z tym O'Neillem? Nie żyje? 

- Żyje. Ale jego samochód wyleciał w powietrze. Pod hotelem. Jakieś niecałe półtorej godziny temu. 

- Jak? Co się stało? 

- Najpierw gdzieś poleciał tym swoim helikopterem, ale potem wrócił do hotelu.  Wymeldował się i kazał przyprowadzić swój samochód, ale potem się rozmyślił i poprosił w recepcji o ponowne odstawienie go na parking. Miał jakąś rozmowę video w sali konferencyjnej. No i kiedy boy hotelowy z powrotem przyprowadzał jego auto, nagle eksplodowało. Dzieciak nie żyje, nawet nie ma co zbierać, samochód rozerwało od strony siedzenia kierowcy, od spodu. Musiał być zapalnik ustawiony na jakiś kilometr po pierwszym ruszeniu z miejsca. 

- Mają świadków? 

 - Tylko świadków wybuchu, dzięki Bogu nikomu innemu nic się nie stało. Nikt nie widział jak ładunek był montowany. Parking ma monitoring, policja zabezpieczyła już nagrania. Zresztą, dowiemy się jeszcze dzisiaj, co mu podłożyli, a może i jak to zrobili, technicy już są na miejscu i zabezpieczyli ślady. Senatorek jest przerażony i coś bredzi o zemście, ale nie można wyciągnąć z niego żadnych składnych informacji. Dobiegł do samochodu z hotelową gaśnicą jako pierwszy, widział, co z dzieciaka zostało. W zasadzie kupa mięsa i garstka poszarpanych ubrań, nic więcej. A to miał być on. Jest w szoku, lekarz dał mu środki uspokajające. Jeżeli mocno go nafaszerował tymi prochami, to raczej dziś nie da się go przesłuchać, trzeba będzie z tym zaczekać do rana. 

- A do rana jeszcze wiele może się wydarzyć - Betsy wzdycha posępnie, po czym odstawia Szczeksona na podłogę. - Dobra, chłopcy, trzeba się zbierać. Pogadam z Bernardem, może on coś nowego wygrzebał. 

- Nie ufam temu człowiekowi - szepcze Brainy tak cicho, żebym tylko ja usłyszał. - Crafton też mu nie ufa. 

- W lokalnych mediach prawdopodobnie od godziny o niczym innym nie mówią - dodaje Lance. - Dopiero się porobi, jeżeli ktoś z hotelu zakapuje im, że senatorek z Indianapolis był u nich z kobietą, którą zamordowano poprzedniej nocy. I to poszukiwaną morderczynią. 

- A na pewno ktoś sprzeda to prasie. Zawsze są przecieki. Patricia O'Neill dostanie szału. Nie sądzę, żeby wiedziała o obecnym stanie romansu swego mężulka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro