#93

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Cześć wam :)

Proszę, gdyby jakieś błędy itp się znalazły w trakcie, pokażcie gdzie są. Niestety, piszę po nocach i czasem zdarza mi się przysnąć w trakcie.

Buziaczki, yannissonne


Udaje nam się zawlec bezwładnego biedaka na sofę. Próbujemy wciągnąć go do sypialni na górę, ale nic z tego nie wychodzi, bo dosłownie leci z rąk i do tego jęczy, kiedy coś przyciska mu połamane żebra. Pies wbija się pomiędzy nas natrętnie, żeby sprawdzić, co robimy Craftonowi, bo możliwe, że chcemy go skrzywdzić. W końcu rezygnujemy, kiedy prawie spadamy we trzech z kilku pierwszych schodków.

Bernard tylko stoi cały czas, oparty o fragment muru pomiędzy holem a salonem i przygląda się sceptycznie naszym staraniom, podpierając obrośnięty podbródek dłonią. Palcem nie rusza, żeby nam pomóc. 

- Ale zapił. On tak często? - Pewnie się w duchu cieszy z niepowodzenia rywala. - Przykro.

- Prawie nigdy. Rzadko pije. - Betsy mówi obronnym tonem. Wkłada resztę róż do wazonu, chociaż na moje oko, lepiej by zrobiła umieszczając je od razu w koszu na śmieci. Połowa główek kwiatowych i masa liści leży zaraz za progiem, oderwana od łodyg i pozgniatana. Prawdopodobnie James będzie musiał powyciągać sobie kolce, kiedy już dojdzie do siebie.

- Chyba już będę leciał. Macie tu urwanie głowy dzisiaj. - Bernard ewidentnie czeka, że ktoś go zatrzyma, ale nikt się nie wyrywa. Nawet Betsy milczy jak zaklęta, może naprawdę wnerwił ją uwagą o Craftonie i jego domniemanym alkoholizmie. - Do jutra wszystkim.

Nasz nieszczęsny donżuan budzi się cztery godziny później, nadal pijany, ale już przynajmniej kontaktuje. 

- Betsy. Ja naprawdę... - Przełyka ślinę kilkakrotnie i robi się trochę zielony na twarzy. - Muszę...

Dowiadujemy się, co takiego musi, zaraz po tym jak zamyka się w ubikacji. Odgłosy nie pozostawiają wiele pola dla wyobraźni. A może właśnie pozostawiają? 

- Tommy, zobaczysz potem, czy zostawił tam porządek. Tak się zdoić, co on sobie myślał - kobieta mamrocze pod nosem, szykując aspirynę i szklankę wody.

- Czemu ja? - Brainy łypie na mnie złowrogo.

- Bo Adrian musi posprzątać po psie. Nalał na połamane kwiatki. - Rzuca mi ścierkę. - A, nauczył się nogę podnosić, nie wiem, czy widziałeś.

Nie widziałem. Niewielka sztuczka przy tym, że nie może nauczyć się sikać na zewnątrz. Wycieram plamę do sucha, zbieram resztki róż i wystawiam Szczeksona do ogrodu, mimo że zapiera się wszystkimi czterema łapami.

W końcu w drzwiach łazienki pojawia się blady, słaniający się na nogach Crafton, umazany w okolicach ust pastą do zębów. Pomagam mu wrócić na sofę i podaję wiaderko po popcornie, tak na wszelki wypadek, a Betsy wręcza mu szklankę wody i dwie aspiryny.

- Możecie tego psa uciszyć? Strasznie głośno wali łapami po szybie. - Chyba boli mu główka, skoro taki hałas mu przeszkadza. Przekręca nieznacznie głowę i nasłuchuje. - Co tak ciągle dzwoni? Bet, to nie twoja komórka?

Betsy przeszukuje po kolei stół i kredens, aż w końcu znajduje telefon na fotelu w salonie. Odbiera dokładnie w momencie, kiedy przestaje dzwonić.

- Halo? - Odsuwa aparat od ucha i wpatruje się w ekran. - Nie zdążyłam. To Lance, oddzwonię od razu. Lance? (...) Co się dzieje? (...) Poważnie? Możecie zorganizować im legalny podsłuch? (...) Tak myślałam, żaden prokurator na to nie wyrazi zgody, za wysoko są w hierarchii. (...) Dobra, do telefonu Adriana macie dodatkowe urządzenie podpięte? (...) A kartę z zapisem możesz wziąć? Też chcemy posłuchać.(...) Jasne. (...) Na razie.

Uświadamiam sobie, że to mój drugi telefon w posiadaniu policji. Jeden zabrali ci dwaj od porażenia prądem, a drugi Lance. 

- Mają coś na nagraniu. Z Indy. Tylko to nie jest oficjalny podsłuch, żaden sąd tego nie przyjmie. A prokurator nie zgodzi się na założenie legalnego, bo po prostu nie. Nie kongresmenowi i milionerce. Za wysoko są postawieni, gdyby coś nie poszło jak trzeba, poleciałyby głowy. 

Zawsze to samo. Układy, układziki, powiązania, wpasowane jedno w drugie jak w układzie kół zębatych. Cała maszyneria, jeden trybik poruszający drugim, a jak jeden wyjmiesz, cała maszyna się sypie. Albo staje. I ktoś, kto tej maszyny dogląda, szybciutko zastępuje brakujący element kolejnym, i kolejnym, byle działało jak przedtem. 

- A co będzie, jak znajdą ten nasz krążek? Przecież tam są twoje odciski palców. 

- Nie ma. - Kobieta uśmiecha się tajemniczo.

- Przecież nie miałaś rękawiczek. Zauważyłbym. 

- Nie miałam. Nie przeczę. Ale krążek był czysty, miałam go w folii spożywczej cały czas. Kiedy Patricia O'Neill poszła po lemoniadę, odwinęłam go częściowo z folii i zdjęłam zabezpieczenie z taśmy klejącej. Niczego w środku nie dotykałam. Folię i ten kawałek papierka spuściłam w ubikacji na lotnisku. 

- Ale i tak jak znajdą pluskwę, to będą wiedzieli, że to my. 

- Będą, domyślą się na pewno. 

- I dojdą do mnie, bo ten telefon nieszczęsny ma ciągle połączenie.

- Nie nakręcaj się zbędnie, dziecko. Jak się domyślą, po prostu rozłączymy rozmowę. Wtedy nic i nikt nie namierzy. 

Tylko Betsy może do mnie bezkarnie mówić "dziecko". Czasem czuję się, babciu, jakbym z jej ust słyszał ciebie. 

- Bet. Przepraszam cię za dziś. - Czyżby zadziałała aspiryna, czy po prostu alkohol wywietrzał? - To nie tak miało wyglądać. Ale ten Bernard... On we mnie wyzwala najgorsze instynkty.

- To nie usprawiedliwia urżnięcia się w trupa w połowie dnia.

- Gdybym urżnął się w trupa rano albo wieczorem, to by coś zmieniło? - Punkt dla Craftona, nie można zarzucić mu braku logiki.

- Niewiele. Wstydziłam się za ciebie. 

- Przepraszam. Nie sądziłem, że tak wyjdzie. Ja... - szuka czegoś po kieszeniach zawzięcie, z coraz większą paniką. W końcu wygrzebuje niewielkie, granatowe pudełeczko, i jestem pewien, po prostu pewien, że wiem, co w nim się znajduje. 

- Będziecie tak tu stać i się przysłuchiwać z otwartymi gębami? Czy może dacie nam trochę prywatności? Proszę? - Wstaje z wysiłkiem z sofy. Trzęsą mu się ręce, kiedy wyciąga pudełeczko przed siebie.

Z ociąganiem wychodzimy do ogrodu, gdzie Szczekson ciąga po trawniku wydobyty cudem z jakiegoś kąta kawał sukienki Harlee. Przez balkonowe okno widać, jak James klęka na jedno kolano i podaje wybrance pudełeczko. Niestety, wstać już nie może, chyba bolą go te nieszczęsne  żebra, i Betsy musi mu pomóc. Trochę komicznie wyglądają te jego oświadczyny, bo chyba właśnie tego świadkiem jesteśmy. Ciekaw jestem, co Betsy odpowie. Co zrobi. W końcu  kiedyś nie zgodziła się wyjść za Bernarda.

- O mój... Chyba teraz ja będę rzygać. - Brainy wygląda na zgorszonego. - Oni się całują. Naprawdę muszą to robić przy wszystkich?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro