#94

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jest naprawdę chłodno i siąpi deszcz, co wcale nie uprzyjemnia nam pobytu na dworze. Chowamy się pod daszkiem z roślin i otulamy kocykami, za to Szczekson, cały usmarowany ziemią, gania ze strzępem sukienki w zębach. Jest najwyraźniej szczęśliwy, że mu towarzyszymy.

- Widziałeś? Wykopał nam dziurę przy jabłonce. Pewnie dlatego taki brudny. Trzeba tam zasypać, bo inaczej Betsy się zdenerwuje. To jest jej najbardziej ulubione drzewo w całym ogrodzie. - Brainy wychyla się i podaje mi łopatę, opartą o bok pergoli. Patrzę na niego z niechęcią, obracając narzędzie w dłoni. Nie chce mi się wychodzić ponownie na deszcz. - Co? Czyj pies? Twój, co nie? Dajesz.

Zakopuję dziurę najlepiej, jak się da. Niestety, jakoś tak to działa, że ilość ziemi wygrzebanej przez Szczeksona nigdy nie pasuje z powrotem do otworu, z którego ziemia została wydobyta. Jak zawsze, część zostaje rozwalona na trawie, skąd już nie da się jej dokładnie wybrać, i dziura nadal jest widoczna. Mogę się założyć, że gówniak wykopie następną w tym samym miejscu, jak tylko sobie o niej przypomni.

Ponad czterdzieści minut czekamy w ogrodzie, zanim Betty i James przypominają sobie o naszej obecności (a może raczej nieobecności), i to zapewne jedynie z powodu przybycia Lance'a, zupełnie nieświadomego całego zamieszania. 

- Gratulacje. - Potrząsam dłonią Betsy, następnie Craftona. Szczekson wpatrzył się właśnie, że go opuściliśmy, został sam w ogrodzie, a wszyscy inni są w domu, więc rozpoczyna lament i jeździ przednimi łapami po szybie od góry do dołu, tyle ile sięgnie z podskoku. Czarne, błotniste smugi zostają po każdym dotknięciu łap.

- Coś mi umknęło? - pyta Lance zdezorientowany. 

 - James się oświadczył po pijaku. - Brainy zarabia trzepnięcie od ciotki. - No co, kiedy to prawda.

- Gratulacje w takim razie. - Lance nie wydaje się bardzo zdziwiony, raczej wygląda, że spodziewał się takiego obrotu wydarzeń, szczególnie sądząc po przyjaznych spojrzeniach, jakie wymienia z przyjacielem. Jestem pewien, że akurat on był wtajemniczony. - Gratuluję wam obojgu.

- Zjesz coś? Czy jadłeś już?

- Nie róbcie sobie kłopotu, mam dosłownie pół godziny, a chciałem wam pokazać, co nagraliśmy. Daj laptop, Tom, mam to na SD. Tylko części musimy na przyspieszeniu słuchać, nie miałem czasu pościnać pustego czasu, więc nagranie ma w sumie ponad czternaście godzin. Zapisałem sobie, kiedy coś się dzieje. Większość czasu to noc i jest zwyczajnie cisza, sporo z dzisiejszego ranka, głównie jakieś rozmowy z dzieckiem, trochę pustego nagrania, nikogo w pobliżu pewnie nie było. Czekajcie, na dziewięciu godzinach i czterdziestu dwóch minutach, o tu. Dzwoni do kogoś.

"Jesteś? Było dwóch u mnie. Glinsky i jakaś kobieta. Nie zapamiętałam nazwiska. (...) Chyba powinieneś bardziej panować nad celem. (...) Nie, nie narzekam. Tylko on nie powinien był w ogóle wylecieć z Nowego Jorku. (...) A martwi. I ciebie powinno też martwić. Wszystko zaczyna rozłazić się w szwach, nie widzisz tego?"

Dźwięk lekko się urywa i trzeszczy, ale daje się zrozumieć.

- Patricia O'Neill. Z kim rozmawia? - Betsy pochyla się nad komputerem, żeby lepiej słyszeć.

- Nie wiemy. To urządzenie rejestruje dźwięk, ale nie jest zbyt czułe. Sami słyszycie. - Przewija na pasku spory kawałek. - Dziesięć godzin piętnaście minut, kolejna rozmowa. Z innym rozmówcą, ten ktoś do niej zadzwonił. Chyba jakiś dziennikarz, tak mi się wydaje.

"Patricia O'Neill. A w jakiej sprawie komentarz? (...) Chyba żarty sobie pani robi. Nic nie mam w tej sprawie do powiedzenia." Następujący po tych słowach odgłos solidnego uderzenia prawdopodobnie pochodził od rzuconej w gniewie komórki. Musiała upaść blisko naszej pluskwy.

- Czekajcie, od razu dzwoni dalej. To jest dość ciekawe.

"Nolan, nie mam pojęcia, czemu nie odbierasz telefonu, ale chyba powinniśmy porozmawiać."

"Nolan, odbierz ten cholerny telefon. Dziennikarze do mnie wydzwaniają."

"Ja nie będę więcej prosić. Jeżeli nie oddzwonisz w ciągu następnych pięciu minut, możesz tu nie wracać." 

Na ostatnim zdaniu jej głos drży stłumioną złością, a jeżeli ja słyszę  coś takiego, z pewnością jej mąż również. Najwyraźniej dość szybko oddzwania. 

"W końcu. Chyba nie tak się umawialiśmy, co? Miałeś być dyskretny. Wiesz, co to w ogóle znaczy? (...) Przysięgałeś, że z nią więcej kontaktu nie będziesz utrzymywał. (...) Wiesz co, nie wierzę ci. Mogłeś dymać wszystkie, ale nie ją. (...) Nie obchodzi mnie to. Posprzątaj teraz sam swój bałagan, ja nawet palcem nie ruszę."

-  No i jeszcze jedną rozmowę fajną mamy, ale tej już całkiem nie potrafię rozgryźć.  

- Wygląda na to, że miała gorący telefon dzisiaj. I to nie tylko przez naszą wizytę.

- Coś jakby. Czekajcie,  na trzynastej godzinie i siedemnastu minutach, pod sam koniec nagrania.

"To ja. Cieszę się, że ją wyeliminowałeś. (...) Tylko mogłeś mnie uprzedzić, że ten idiota znowu ją bzyka. Był z nią tej nocy. Myślałam, że jak zawsze na jakieś kurwy pojechał, do agencji. (...) No nie, wyobraź sobie, nie wiedziałam. Tak dawno już nie interesuje mnie, z kim on sypia, że nie wiedziałam. (...) Co się stało, to się nie odstanie. Szkoda już została zrobiona. (...) Nie wiem, muszę to przemyśleć. (...) Też cię kocham. (...) Też nie mogę się doczekać. (...) Jasne, tęsknię tak samo. (...) Nie wyrwę się stąd teraz, za duży bałągan. (...) Cholerna, Olivia idzie. Tak, oczywiście. Odezwę się. Tak, do widzenia. Olivia? A gdzie jest Coleen Nessa?..."  Słychać fragment ich rozmowy, ale Lance już zatrzymuje nagranie.

- To by było na tyle. Teraz to już takie codzienne rzeczy, nic istotnego dla nas. Ciągle ktoś siedzi i słucha, przynajmniej od tej siódmej rano. - Wyciąga kartę ze slotu i chowa pieczołowicie do wyjętego z kieszeni marynarki niewielkiego pudełeczka. - Tam się dalej nagrywa, ale chciałem, żebyście posłuchali, co mamy.

- Czyli co? Ta "prosta dziewczyna z Teksasu" siedzi we wszystkim po uszy? - Brainy rzuca mi ironiczne spojrzenie.

- Na to wygląda. A przynajmniej wie, że Adrian jest celem. Tak samo, jak ten ktoś z kim rozmawiała. - Betsy wygląda na bardzo zmartwioną zasłyszanymi informacjami. 

- Próbowałem zdobyć wykaz jej rozmów telefonicznych z ostatniej doby, ale nie udało mi się. Mój kontakt tym razem się wycofał, kiedy powiedziałem o kogo chodzi.

- Cóż, sam wiesz, nawet takie szukanie numerów zostawia ślad. Nie ma co się dziwić.

- I najwyraźniej James miał rację. - Brainy prycha pogardliwie. - Muszą mieć taki nowoczesny układ, że każdy sypia sobie z kim chce. Może nikt ich nie edukował w zakresie chorób wenerycznych. Albo może bogaci nie łapią syfa.

- A ona wie, kto załatwił Catherine. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro