#99

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przez prawie dwa dni nie ruszam się z domu. 

Przedwczoraj wieczorem Szczekson zżarł mój dwudniowy obiad - całe opakowanie, półtora kilo, karkówki w plastrach. Nie przeszkadzało mu zupełnie, że było próżniowo zapakowane. Folię też zjadł. Tak samo jak taki jakby papier lub gąbkę, na którym mięso leżało w tym opakowaniu. Niestety, wieczorna uczta skończyła się koszmarną sraczką, której skutki odkryłem rano przy drzwiach. Cały kolejny dzień i kawał następnej nocy spędziliśmy w większości na podwórku, i doprawdy, zbieranie tego z trawnika w foliową torebeczkę było fikcją(chociaż próbowałem, szczególnie, gdy mijali nas sąsiedzi, żeby zaraz żaden nie zadzwonił na gliny). Równie dobrze mogłem wziąć z domu szmatę i próbować tę nieszczęsną trawę umyć. 

Ratunek nadszedł z niespodziewanej strony, bo to sąsiad Jared, dokładnie ten co potraktował mnie defibrylatorem, wrócił z domu z kawałkiem kiełbasy nafaszerowanej jakimiś tajemniczymi pigułkami. Mój pies nawet dwa razy zębami nie kłapnął, tylko połknął cały kawał bez gryzienia. Najważniejsze, że wkrótce zaprzestaliśmy panicznych biegów na podwórko i ostatnie pół dnia mały łakomczuch przespał, a ja z nim.

Dopiero dziś pakujemy się do naszej Sweet Sixteen i wyruszamy do Betsy. Harlee ma zabrać małego na trening, a i tak dwa dni straciliśmy, z kolei Bernard musiał wrócić wczoraj do Indy, jeżeli chciał być obecny przy przesłuchaniu pani kongresmenowej. Mam nadzieję, że cokolwiek z tego przesłuchania wynikło, chociaż pewnie jak zwykle, okaże się, że niewiele.

Ledwie dzwonię do drzwi, a Harlee wybiera mi smycz z rąk i już jej nie ma, a Bernard, który najwyraźniej już wrócił, wskazuje mi górę. Przywykłem już do dziwnych powitań na Hawthorne Street, wlokę się więc po schodach prosto do pokoju Brainy'ego.

- O, jesteś już. Chodź patrzeć, Bernard przywiózł film. My już obejrzeliśmy. Ciekawy, mówię ci. - Odsuwa się trochę od biurka, żebym mógł podjechać krzesłem obok niego.

Film, jak mogłem się w sumie domyślić, jest zapisem przesłuchania żony O'Neilla. Do pomieszczenia wchodzi wyprostowana jak struna Patricia O'Neill, a za nią sięgająca jej ledwie do podbródka, jasnowłosa policjantka. Bernard wskazuje kobiecie miejsce przy stole i sam siada naprzeciwko.

- Proszę usiąść. Rozmowa będzie nagrywana, wszystko co pani powie może zostać użyte przeciwko pani. Ma pani prawo zachować milczenie. Już pani słyszała dziś tę formułkę, prawda? 

- Czy jestem aresztowana? - Nie jestem pewien, czy to nagranie, czy głos naprawdę lekko jej drży.

- Nie, to rutynowe przesłuchanie. Jest pani tutaj w charakterze świadka. Przynajmniej w chwili obecnej. - Policjantka wzdycha ciężko i włącza przycisk nagrywania. - Przesłuchanie Patricii O'Neill w charakterze świadka, postępowanie przygotowawcze,  Indianapolis.  Przesłuchujący Bernard Downing i Susan Stage.

- Chciałabym mimo to zaczekać na adwokata. 

- Oczywiście. To może ja trochę streszczę sprawę pokrótce, zanim pani adwokat się pojawi. - Bernard zwraca się w stronę koleżanki, opierającej się biodrem o ścianę obok. - Zabito młodą kobietę, Catherine Gren. Z broni palnej. Kobietę, której córkę pani i pani mąż adoptowaliście. Która szantażowała was od lat i której płaciliście za milczenie. I która była w Nowym Jorku z pani mężem w charakterze jego kochanki. Coś pominąłem? 

- Jedno pytanie, najważniejsze. - Policjantka wzrusza ramionami i zwraca się bezpośrednio do przesłuchiwanej. - Czy maczała pani palce w śmierci Catherine Gren? 

- Nie. Nie maczałam w jej śmierci palców. Chcę zaczekać na mojego adwokata.

- Nie musi pani odpowiadać, to na razie luźna rozmowa. Przynajmniej zanim pani adwokat do nas nie dotrze. 

Kobieta zagryza wargi w grymasie zdenerwowania. 

- Bo wie pani, że pani mąż miał z nią romans? Długi i namiętny? Od wielu, wielu lat? Jeszcze od czasu, kiedy pracowała jako callgirl? - Bernard przybiera współczujący wyraz twarzy, jakby naprawdę było mu przykro o tym mówić. Sam zaczynam wierzyć, że trudno mu o tym mówić.

Na jej policzki, blade jak na rudowłosą kobietę przystało, wypływa lekki, zdradliwy rumieniec. Mimowolny, na który najwyraźniej nie ma wpływu.

- Może uznała pani, Patricio, że Catherine Gren jest dla pani zagrożeniem? Dużo młodsza, ładniejsza, no i wiązało ją z pani mężem dziecko? Bo wie pani, że to biologiczna córka pani męża, prawda? Zdradzał panią, i na dokładkę zrobił jej dziecko. I jeszcze wcisnął dziewczynkę, owoc własnej zdrady, pani na wychowanie. Tak się nie robi, musiała pani ich ukarać, prawda? 

Jej twarz i szyja nabierają szkarłatnego odcienia. Czyli przynajmniej poruszyło ją to, co usłyszała, to zawsze jakiś początek. 

- Cóż, muszę przyznać, że faktycznie, żaden mężczyzna by się jej nie oparł  - policjantka kontynuuje beznamiętnym tonem, nie spuszcza przy tym wzroku z przesłuchiwanej - Taka świeżutka, młodziutka, czysta, a pani mąż lubi nastolatki, jak głosi plotka. 

Płomień dociera do linii włosów, jakby Patricia miała za chwilę eksplodować. 

- Pewnie się w niej zakochał i nie chciał jej stracić, a pieniądze w tym domu rozdaje pani. I nie miał wyboru, musiał jakoś panią znosić...

- Ona nigdy nie była "taka czyściutka i taka świeżutka". Wydaje wam się, że cokolwiek wiecie, a gówno wiecie. - Przez chwilę, kiedy z jej głosu znika cała słodycz nieśmiałej, prostej córki zamożnego farmera z Teksasu, a z twarzy opada maska przyjaznej dziewczyny z sąsiedztwa, pod tymi wszystkimi pozorami nagle widzimy prawdziwą Patricię O'Neill. Twardą, przywykłą do wydawania rozkazów kobietę o nieprzejednanym spojrzeniu, gotową do stoczenia walki. 

- To może nam pani wyjawi nieco więcej, skoro tak dużo pani wie? - Policjantka opiera dłonie o stół naprzeciwko przesłuchiwanej. Zarówno mowa jej ciała jak i pełen pogardy głos aż krzyczą, jak bardzo nie znosi siedzącej przed sobą kobiety. Bernard kładzie jej dłoń na ramieniu w uspokajającym geście. 

- Może koleżanka przyniesie nam kawy. Napije się pani, Patricio? 

- Nie, dziękuję. Nie napiję się z wami kawy. 

- A te zdjęcia? Co pani mówią? - policjant dopiero po wyjściu partnerki rozkłada powoli zdjęcia na blacie. Oprócz kilku, nie widać dokładnie, co przedstawiają poszczególne z nich, bo kamera jest tak ustawiona, że momentami obraz się zamazuje. Po tych kilku jednak, które są w miarę wyraźne, można z pewnością stwierdzić, że to Patricia rozmawiająca z Catherine. Prawdopodobnie te same fotki, które przesłała nam Mia na skrytkę pocztową.

- Co mają mi mówić? Chyba kawa i ciastka w kawiarence wiele lat temu nie są dowodem przestępstwa? - Unosi na Bernarda wielkie oczy, i gdyby dosłownie moment temu nie odkryła się, można by się naprawdę nabrać na jej wystraszone spojrzenie. 

Niestety, w tym momencie drzwi pokoju przesłuchań otwierają się i wpuszczają adwokata kobiety. Po krótkiej konsultacji z prawnikiem, Patricia nie odpowiada na żadne z kolejnych postawionych pytań, odmawiając składania zeznań.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro