4. Powroty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Sprawdźcie dokładnie, czy niczego nie zostawiłyście - pouczyła zuchenki Maria.

Sterta plecaków, toreb i walizek w które - pomimo usilnych próśb Wandy i Laury o ograniczenie się do plecaków i bagażu podręcznego - rodzice spakowali bagaże dziewczynek spoczywała oparta o ścianę bursy. Drużynowa spoglądała na uwijającą się harcerkę, której powierzyła nadzór nad wykwaterowaniem gromady w czasie gdy sama udała się na ostatnią odprawę drużynowych przed odjazdem. Pokręciła z rozbawieniem głową, słysząc napominania Mery.

Ona jeszcze nie wiedziała. Zuchenki można po tysiąckroć prosić by zabrały wszystko, co do nich należy, a i tak ostatecznie można było być pewnym trzech rzeczy: śmierci, podatków i tego, że któryś zuch coś zgubi.

Absolutnie zawsze.

Laura była już przygotowana na konieczność przetrząśnięcia pokoi w poszukiwaniu zaginionych pasów od munduru, skarpetek, przytulanek i innych skarbów należących do Żeglarek. Modliła się jedynie w duchu aby w tym roku fantów było na tyle mało, by bez problemu mogła spakować je w swoim plecaku. Niezbyt uśmiechała się jej wizja powrotu do domu pociągiem z jeszcze większymi tobołami.

Maria, zauważywszy reakcję swojej przełożonej, uniosła pytająco brew. Pomimo najszczerszych chęci, wciąż miała znikome doświadczenie jako kadra, w dodatku była jedynaczką więc nie wyniosła umiejętności obsługi dzieci z domu.

- Zrobiłam coś nie tak?

W takich momentach na powrót stawała się małą, zahukaną druhną Marysią, którą była, gdy wstępowała do harcerstwa, cichą jedenastolatką obawiającą się odezwać aby nie zostać skrytykowaną. Minęło pięć lat od kiedy pierwszy raz przyszła na zbiórkę Nimf Wodnych - i choć zarówno Laura Klimek od tego czasu w znacznej mierze wyzbyła się swojego podszytego ironią poczucia wyższości jak i Maria Liskiewicz nabrała pewności siebie - dziewczyna nadal bała się prześmiewczej krytyki ze strony swojej byłej podzastępowej i obserwowanie przemiany starszej dziewczyny w małym stopniu pomogło zmniejszyć ten lęk.

- Nie, jest dobrze - Laura próbowała uspokoić młodszą harcerkę.

Mery zawiesiła na niej spojrzenie swoich jasnobrązowych oczu. Wiedziała że wraz z upływem czasu obawa przed starszą koleżanką staje się coraz bardziej irracjonalna, jednak niewiele to pomagało.

Jej podświadomy lęk mało sobie robił z tego, że w gruncie rzeczy obydwie harcerki łączyła nić sympatii - jego przyczyna tkwiła głębiej niż w niesnaskach z zastępu.

***

Laura turlała się powoli po schodach na piąte piętro kamienicy na warszawskiej Pradze Północ, przeklinając w duchu konieczność wtargania ze sobą ciężkiej torby z materiałami programowymi. Była niemalże pewna, że waży ona więcej niż cała zawartość jej plecaka.

- Szlag by to jasny! - warknęła, potykając się o jeden z drewnianych stopni.

Minęła właśnie drzwi sąsiadki z trzeciego piętra kiedy zdecydowała się na chwilę przystanąć. Dopiero teraz, po prawie dwóch tygodniach funkcjonowania na najwyższych obrotach dotarło do niej jak bardzo jest zmęczona.

Odpocząwszy chwilę, podjęła dalszą wspinaczkę ku drzwiom mieszkania. Zaczęła zastanawiać się gdzie właściwie ma klucze od domu i uświadomiwszy sobie, że spoczywają w wewnętrznej kieszeni plecaka, jęknęła żałośnie.

Pozostało jej jedynie mieć nadzieję że którekolwiek z rodziców jest w domu, jednak biorąc pod uwagę to, która była godzina - nie łudziła się. Nacisnęła dzwonek, modląc się w duchu, żeby jednak ktoś był w środku.

- ...osiem, dziewięć, dziesięć - odliczyła pod nosem.

Laura westchnęła głośno, zdejmując z pleców bagaż. Jej modlitwy nie zostały wysłuchane, więc aby wejść, musiała najpierw przekopać się przez zawartość plecaka.

- Dzień dobry, Lauro! - Zaskoczył ją starczy głos. - Tak szybko wróciłaś?

Dziewczyna uniosła głowę. Powolnym, dostojnym krokiem schodziła sąsiadka z szóstego piętra, prowadząc na smyczy równie wiekowego jamnika.

- Dzień dobry - uśmiechnęła się. - W tym roku nie pojechałam na obóz do lasu, mam kilka spraw do załatwienia w Warszawie.

Staruszka pokiwała ze zrozumieniem głową, podczas gdy Bolek obwąchiwał torbę, którą dziewczyna postawiła obok.

Pani Basia była swojego rodzaju aniołem, dobrą duszą kamienicy przy ulicy Stalowej. Dokąd tylko Laura sięgała pamięcią, starsza pani mieszkała w małym mieszkaniu na szóstym piętrze razem ze swoim mężem, panem Stanisławem, oraz z rudowłosym jamnikiem. Dla dziewczyny byli oni niczym babcia i dziadek, których nie miała okazji poznać przed ich śmiercią.

Mechanizm zamka zaskrzypiał cicho, kiedy Laura przekręciła klucz. Otworzyła drzwi i wniosła do środka wszystkie bagaże, zostawiajac je pod szafą. Zdjęła buty i skierowała swoje kroki w kierunku kuchni. Zamierzała zaparzyć kawę w ekspresie, kiedy dostrzegła stojący na kuchence garnek i przyklejoną do niego karteczkę samoprzylepną. Pochyliła się i przeczytała zapisaną informację.

Laurko, zostawiłam Ci zupę żebyś sobie odgrzała jak przyjedziesz.
Kocham Cię, skarbie.

Uśmiechnęła się. Mimo tego, że kochała swoje zuchenki, to zdecydowanie tęskniła za ciszą, kawą z ekspresu ojca i zupą matczynej roboty.

***

Wróciłam ze Zlotu Trzydziestolecia, po drodze zarabiając jeszcze zwolnienie lekarskie. Trafione idealnie terminem - tuż po moim powrocie do pracy doszło do awarii systemu zapowiedzi więc jeśli ktoś z Was był ostatnio w Warszawie i słyszał ludzki głos na dworcu - jest szansa, że słyszał właśnie mnie C:

Co sądzicie o Marii? Mało jej tu jeszcze, ale zamierzam jej poświęcić trochę uwagi!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro