Całkiem Sam

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Każdy człowiek gdzieś z tyłu głowy ma ten mały, zaczepiający go nieustannie głosik. Siedzi na ramieniu i szepcze po cichu słowa, których ty byś nigdy nie powiedział, bo nie możesz. W większości czasu się go słuchasz. Bo przecież czemu miałbyś wątpić w samego siebie. Czemu niby nasze własne myśli miałyby być fałszywe. Chciałyby nas oszukać, kiedy jesteś sam i nikt inny dla ciebie nie istnieje, to zawsze gdzieś za rogiem kryjesz się ty i twoje Sekrety. Możesz zaufać mu i zrobić, to o co cię prosi. Możesz zapomnieć o tym, co trzymało cię na smyczy i dać się porwać. Co może pójść nie tak? Przecież to twoje myśli. To twoje najskrytsze marzenia, prawda? To ty decydujesz, co ci teraz siedzi w głowie. To ty decydujesz, co ma wyjść, a co zostać w środku. Możesz dojść do momentu, w którym twoje ciało będzie tylko skorupą, a to co w środku będzie prawdziwe. Wydostanie się, ale nie teraz. Nie chce cię przestraszyć, więc zmiany zachodzić będą powoli. Powoli zmienisz głos, wzrok. Powoli zaczniesz inaczej widzieć świat. Inaczej pojmiesz niektóre rzeczy. A to dopiero początek. Później wszystko zacznie się nasilać. Nie tylko ty zauważysz zmianę i nie tylko ty to odczujesz. Ktoś na pewno powie ci, że coś jest nie tak. Że to nie ty. Twoim zadaniem będzie zadecydować. Przyznać mu rację, schować się ze strachu i zapomnieć o tym, że cokolwiek było nie tak. Albo zaprzeczyć. Zamknąć się samemu i wmawiać sobie, że nikt nie chce twojego dobra. Każdy chce, żeby było ci gorzej i żeby to, co udało ci się zdobyć nagle prysło. I pryska ze świadomością, że nigdy nie wróci. Nie pozwól na to nie pozwól, żeby ktoś psuł twoje idealne królestwo chaosu i cierpienia. Pokaż, że to nieprawda i że każdy się myli. Że tobie jest świetnie i nikt więcej nie będzie miał prawa się tobie sprzeciwić. Że sam dla siebie jesteś wzorem, pomocą jest zbawicielem. Przygotuj się na odrzucenie i że nie będzie chciał przyjąć twojego nowego ''ja''. Odepchną cię. Przyzwyczajaj się do odrzucenia i że nikt nie zostanie na zawsze. Po co masz ufać komuś, kto kiedyś odejdzie, a obietnica pójdzie w zapomnienie. Po co narażać swoją idealnie zapakowaną duszę na ludzkie zło, które jedyne co chce zrobić, to cię skrzywdzić. Wyrwać skrzydła wolności i zamknąć w złotej klatce. Wytresować na kogoś, kim nie jesteś, nigdy nie będziesz bo nie chcesz i nie będziesz chciał. Uniknij tego. Ucieknij tak daleko, jak możesz. Z dala od ludzkości. Z dala od istot żywych. Tam, gdzie ciemność i światło nie istnieje. Nie istnieje nic oprócz Ciebie i twoich myśli. Jedynym warunkiem jest zaufanie. Zaufanie sobie i tylko i wyłącznie sobie.

— Zimno tu... — szepnął do siebie złotooki, gdy przez pustostan przebiegł lodowaty wiatr. Siedział spokojnie na podłodze, gdy ta zalewała się powoli deszczem. — I ciemno...

Boisz się?

— Co? Nie. Ja? Nigdy. — odparł obrażony, gdy usłyszał zarzuty. On nigdy się nie bał. Niczego. A nawet jeśli, to nie dawał tego po sobie poznać. Od zawsze uczył się maskować prawdziwe uczucia. Wyparł z siebie ideę istnienia, jako postać ludzka. Jako człowiek czujący. Czujący ból, strach, samotność. Był... Niczym. Pustką. Przerwą w zdaniu. Tym jednym, samotnym cieniem, który z jakiegoś powodu nie należy do nikogo. Stoi gdzieś przy ścianach i czeka na to, aż będzie mógł za kimś pójść i dowiedzieć się, jak to jest być znów człowiekiem.

Kłamiesz. Jak zawsze. Przecież wiesz, że znam cię na wylot.

— Wszechwiedzący...

Erwin spoglądał dokoła siebie, by i tak zawiesić wzrok na leżącym w oddali mężczyźnie. Nie znał go. Nie wiedział czemu wybrał akurat jego. Wybrał go spośród bezbronnych owieczek, żeby na rzeź zabrać tylko jedną. Tą najbardziej spokojną i niewinną. I mimo, że w tłumie identyczna, to samotna odstaje niemalże z każdej strony. Niczym nie pasuje do tych, którzy idą wyznaczoną przez kogoś drogą. Wszelkie grzechy i kłamstwa wypisane były, jak na dłoni. Każdy pojedynczy czyn wyryty, jak wypalona skóra bydła. Po cichu i ze spokojem zaprowadził gdzieś na ubocze i zdobył zaufanie. Odłączył od stadka. Kiedy już żaden pies pasterski nie mógł wywęszyć, co się zaraz stanie zerwał miękki puch i zostawił samą, owianą chłodem. Teraz leży w bezruchu pod ścianą i z sekundy na sekundę ubywa z niej dech. Kamienne podłoże pokryło się juchą i karmazynem. I tak jeszcze przez chwilę nikt się tym nie przejmował. Jeszcze przez chwilę nie miała znaczenia.

— Zdajesz sobie z tego sprawę, że nie dam się złapać, a wszystko pójdzie na Ciebie, prawda? — Erwin spojrzał spod byka na bardzo znajomą mu twarz. — Nie myśl, że ujdzie ci to na sucho.

Przecież zawsze to robisz. Nie jest to dla mnie niespodzianką. Bardzo chętnie zniosę twoją kolejną winę...

— Nie rób z siebie ofiary Camilo. Umawialiśmy się na coś i mam zamiar ci o tym przypominać, póki sam nie zginiesz z moich rąk. A zrobię to. Kiedy nie będziesz się tego spodziewać.

Czekam na ten piękny dzień. Kiedy przestaniesz się tego bać. Weź telefon. Zadzwoń do niego. Powiedz, że to jego wina. Że to przez niego wszystko tak się skończyło. Zrób to...

Złotooki posłał mu złowrogie spojrzenie i wyciągnął z kieszeni zakrwawiony telefon. Chwilę się zastanawiał nad tym, czy na pewno to zrobić. Jak mu powiedzieć. Czy w ogóle mówić. Głos tego człowieka działał na niego jak trucizna. Zżerający od środka. Plądrujący najmniejsze zakamarki, by na końcu pozostawić obdarte kości. To tak, jakby na własne życzenie pakować się w ręce diabła. Choć to on powinien stać na tym miejscu. On powinien mówić, kto ma przeżyć, a kto zginąć. To on miał rządzić światem żywych i umarłych. On miał mieć w posiadaniu każde, ludzkie życie. Mimo wszystko odrzucił myśl strachu i palcami wystukał znane mu na pamięć sześć cyfr. Chciałby zapomnieć, co kiedyś dla niego znaczyły. Chciał zapomnieć, że miały miejsce w jego istnieniu. Choć na chwilę. Przez pierwsze sekundy w słuchawce słychać było głuchy sygnał. Pierwszy, drugi. Dopiero za trzecim usłyszał jego głos.

— Tak?

Mów. Zaczynaj.

— To... To twoja wina... To przez Ciebie...

— Erwin o czym ty mówisz? Co się stało?

— On... On mi kazał.. Ale to twoja wina..

Kazałem ci. Dokładnie. Kazałem ci i teraz oboje oglądamy nasze wspólne dzieło.

— Kto ci kazał? I co?

Powiedz mu. No już. Nie bój się. Przecież nie jesteś taki. Nie boisz się przecież niczego. Mów. Teraz. MÓW PÓKI JESZCZE KURWA MOŻESZ. MÓWŻE. MÓW, BO INACZEJ SKOŃCZYSZ TAK SAMO, JAK ON.

— TO TWOJA WINA. TO PRZEZ CIEBIE NIE ŻYJE. TO TWOJA WINA. TWOJA. TWOJA TWOJA.

Bardzo dobrze. Rozłącz się i nie myśl odbierać od niego kiedykolwiek więcej.

Erwin nacisnął czerwoną słuchawkę i rozbijając telefon o ścianę zaczął się śmiać. Dźwięki rozchodziły się w każdą stronę, odbijając się głośnym echem. Czuł się jak w transie. Słysząc jedynie siebie, w całym tym ambarasie, dostawał szału. Widział rzeczy, których nikt inny nie doświadczył. Słyszał głosy niby ludzkie, ale tak bardzo pozbawione życia i człowieczeństwa. Jakby odzywały się do niego tam z dołu. Tam gdzie ogień jest najmniej szkodliwą rzeczą. Tam, gdzie ciemność spotkać można na każdym kroku, a światło jest zakazane. To takie ironiczne, że tam, gdzie prawdziwe zło, najwięcej jest tych, którzy przez cały czas uchodzili za takich... Pięknych. Takich idealnych. Czystych i nie małostkowych. Może gdyby jego dusza nie była zepsuta do korzeni, też by cierpiał tak, jak oni. Ale jego miejsce jest gdzieś indziej. Jego miejscem jest samotność. Pusty pokój. Bez drzwi. Bez okien. Bez żadnego, rozchodzącego się dźwięku. Żeby nie słyszał nawet siebie. A jego bicie serca i przepływająca krew w żyłach będzie ostatnią melodią do łoża śmierci. Taka smętna i prosta...

Nie pociągniesz tak dłużej. Odpuść. Posłuchaj się mnie po raz ostatni. Chcę dla Ciebie dobrze. Wiesz o tym, tylko nigdy nie umiesz przyznać mi racji. Nigdy...

Biorąc do ręki kawałek szkła popatrzył się w swoje odbicie. Nędzne, szare odbicie. Nie miał siły. Nie miał siły na nic. Budzenie się rano sprawiało mu ból i cierpienie. Jakby tu nie pasował. Jakby jego miejsce było już zajęte, a on szuka czegoś wolnego i wciska się między wszystkich, żeby nie odstawać. Nieskutecznie. W kawałku szkiełka widział tylko siebie. Samego. Jego podkrążone, przekrwione oczy. Jego zakrwawiona twarz. Jego potargane, srebrne włosy. Jego, widoczna dla każdego, wada i grzech. Tylko on.

— Pewnie. Zostawiasz mnie samego w takim momencie. Zawsze kiedy jesteś potrzebny, to cię kurwa nie ma. — warknął i roztrzaskał szkło na miliony małych kawałków. — Zawsze pierdolisz, że przy mnie będziesz, ale kiedy przychodzi co do czego, to nagle znikasz. Rozpływasz się w powietrzu, jak... Jak duch. Jakby cię tu... Nigdy nie było.

Bo nie było. Ani razu. Ani razu nie powiedział słowa. Nie podał mu ręki. Nie pokazał się na żywe oczy. Był, jak mgła, która ciągnie się za człowiekiem i tylko wadzi. Zasłania wzrok i każe iść po omacku. Każe ci sobie ufać i choć znasz ją całe życie, to nigdy nie będzie to łatwe. Bo zawsze najtrudniej jest zaufać samemu sobie i swoim myślom. Złotooki od zawsze był sam. Tylko on był dla siebie przyjacielem. Tylko on sobie wystarczał. I może tak było lepiej. Może brak obecności kogokolwiek z zewnątrz nauczyła go zaufania komuś, kto nie jest tego wart. Zaufania swoim czynom. Zaufania najbardziej zdradzieckiemu stworzeniu i brnięciu w jego pomysły. Może to właśnie on odkrył tajemnicę zakazaną. Tą, której wypowiadać nie wolno. Może to on był nad rasą ludzką, której celem jest dążenie do końca, póki wszystko się nie skończy. Może... Może to on wyszedł z kolejki i poszedł własną drogą. Zbudował sobie swoje królestwo. Swój mały azyl gdzie dostęp miał tylko on i ten cichy głosik. Najcichszy z wszystkich, choć krzyczał najgłośniej, jak się tylko dało. Najbardziej niewinny, choć w środku zawistny i przepełniony goryczą. Pragnący krwi. Pragnący zemsty. Pragnący zwyczajnej sprawiedliwości, której oboje nigdy by nie doświadczyli. Może. Ale tego nikt ci nie powie. Oprócz niego. Tego, który zdobył to wszystko. Całkiem sam.

➵➵➵➵➵➵➵➵➵➵➵

YASSS BITCH. Udało się to kurwa skończyć XD Witam serdecznie Kejmil. Bo pewnie to czytasz. Bardzo mi było miło cię tu gościć XD Klasycznie zapraszam na mojego insta 33soyek. Snapchata s0yek . Twittera ItzSoyekHun i mojego discorda Soyek #9541

1655 słów 

~Soyek

➵➵➵➵➵➵➵➵➵➵➵

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro