18."Nie umrzesz w moich ramionach"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Patrzyłam na Bellamiego już kilkanaście minut i ciągle siedział w ciszy. Ja również nie wiedziałam co powiedzieć.

Co teraz z nami będzie? Czy na prawdę po tym wszystkim tak nam będzie dane skończyć?

Co mam myśleć o tym co się stało? Zabolało,nie myślałam,że aż tak. Wiem,że tego nie chciał,patrzył na mnie wtedy tak inaczej,jakby bał się,że skreślę go na zawsze. Ale mimo to,w tamtym momencie,gdy go całowała, wolałam żeby mnie zabiła.

Bellamy patrzył na mnie,bawiac się swoimi palcami. Wzdychał co chwile,najwidoczniej chcąc się odezwać,ale ciagle jedyne co słyszałam to cisza.

-Ignorujesz mnie?-zapytał w końcu.

Wzięłam głęboki wdech spoglądając na niego.

-Myślałam,że Ty to robisz-odpowiedziałam cicho.

Bellamy przysunął się do mnie i palcami odwrócił moja głowę, tak,żebym na niego spojrzała.

-Nie pozwoliłbym ci umrzeć-wyszeptał patrząc mi w oczy.

-Z tego co wiem,to i tak tutaj umrzemy-wyszeptałam,a Blake złapał mnie za rękę.

-Nie pozwolę-powiedział i wstał.

-Co robisz?-zapytałam,kiedy wyciągnął coś na rodzaj druta z kieszeni i zaczął grzebać w zamku.

-Wydostaje nas stąd-powiedział i w tym samym momencie drzwi się otworzyły.

Popatrzyłam na niego marszcząc czoło.

-I nie mogłeś tak od razu?-odezwałam się,szybko wychodząc za drzwi,jednak Blake pociągnął mnie do tyłu.

-Powoli,chyba nie chcesz żeby nas zauważyli.

Pokiwałam głową na wznak i puściłam go przodem.

Bellamy szedł cicho i rozglądał się po wszystkich stronach czy aby na pewno nikogo nie ma. Trzymałam się kurczowo z tyłu, zastanawiając się ile będzie mi dane jeszcze pożyć.

W pewnym momencie usłyszałam czyjes kroki za sobą wiec odwróciłam się i szybko pociągnęłam Bellamiego za koszulke,kiedy jeden z Ziemian wyciągnął zza siebie nóż.

Blake podskoczył do niego okładając go pięściami,zanim on jeszcze zdążył zareagować. Czarnowłosy przejął jego nóż i wbił mu go w pierś. Następnie wyjął go i obtarł o jego ubranie,wstał i spojrzał na mnie chowając nóż do kieszeni.

-Chodźmy-powiedział wyprzedzając mnie.

Szliśmy już szybciej,szukając wyjścia z budynku,który od zewnątrz wydawał się być mniejszy.

-Tam-wyszeptałam do chłopaka wskazując wyjście.

Przy drzwiach stało dwóch strażników i o czymś zawinięcie dyskutowali.

Wyprzedziłam Bellamiego i szybko,wyłaniając się zza rogu,rzuciłam się na ziemianna,który nawet nie zdążył zorientować się o co chodzi. Drugim z nich zajął się Blake.

Na szczęście strażnicy nie sprawili nam większego problemu i już po chwili byliśmy na zewnątrz.

Przed tym owinęliśmy się jeszcze chustami,które wisiały przy drzwiach, tak,żeby nas nie rozpoznano.

Szliśmy powoli w stronę wyjścia,jednak kiedy próbowaliśmy przez nie przejść,zatrzymał nas wysoki mężczyzna.

-A dokąd to się państwo wybiera?-zapytał krzyżując ręce.

-Zapolować-powiedział śmiało Bellamy.

-Mamy zebrane zapasy i mamy od tego ludzi-powiedział mrużąc oczy.

Mężczyzna pociągnął za chustę z twarzy Blake'a i odsłonił ja.

Wtedy ziemianin błyskawicznie zawołał po obstawę i zaczęła się gonitwa.

Puściliśmy się szybko pędem do wyjścia,ale ziemianie nie pozwolili nam wyjść. Obtoczyli nas,a gdy zostaliśmy złapani,powalili nas na kolana kilkanaście metrów od siebie.

-Zawolajcie Penelope!-powiedział jeden z nich.

Domyśliłam się od razu,że chodziło o ich dowódczyni,która zdążyła mi już dobrze zajść za skórę.

Zanim jednak ktokolwiek poszedł ją powiadomić o zaistniałej sytuacji,w pewnym momencie na plac wjechał mężczyzna na czarnym koniu. Nie było widać jego twarzy,bo miał ją zasłonięta.
Przestraszyłam się,kiedy tajemniczy jeźdźca wyciągnął zza siebie miecz ,kiedy znajdował się niebezpiecznie blisko Bellamiego.

Serce zabiło mi jak szalone,kiedy wykonał jeden płynny i szybki ruch w tamtym kierunku. Zorientowałam się po chwili,że to dwóch Ziemian padło nieżywych na ziemie,a Blake został wolny.

Wtedy przyjrzałam się bliżej twarzy jeźdźcy i zdałam sobie sprawę,ze był to Aiden.

Uśmiechnęłam się w duchu,kiedy nagle nasi wbiegli na teren obozu i zaczęli walczyć z ziemianami,którzy nie byli do końca przygotowani.

-Wsiadaj-usłyszałam znajomy głos Aidena.

Wstałam szybko i chwyciłam jego rękę,a po chwili już siedziałam na koniu,który zaczął galopować w stronę wyjścia.

-A co z reszta?-krzyknęłam kiedy coraz bardziej oddalaliśmy się od obozu Praimfayczyków.

-Poradzą sobie sami-odparł głośno wcale nie karząc koniowi się zatrzymać.

Zaczęłam się martwić,moi bliscy byli tam i walczyli,podczas gdy ja nie mogłam im pomoc,a to przeze mnie i Bellamiego tam są. I co z Bellamym? Zniknął mi z oczu i tyle go widziałam.
Miałam mętlik w głowie,która zaczęła boleć mnie z nerwów.

W międzyczasie dojechaliśmy do naszego obozu,gdzie zobaczyłam jak ludzie chodzą w kółko i się pakują,tak jak wtedy,gdy Trikru postanowiło odejść.

-Co się dzieje?-zapytałam Marcusa,który szybko do nas podbiegł.

-Nie możemy tu dłużej zostać,oni dobrze wiedzą gdzie nas znaleźć,musimy znaleźć inne miejsce.

Miał całkowitą racje. Mimo,że było nam tu dobrze,nie mogliśmy tutaj zostać,to zbyt niebiezpieczne.

Pobiegłam więc do swojego namiotu i zaczęłam szybko pakować najpotrzebniejsze rzeczy.

Wtedy do mojego namiotu niespodziewanie wszedł Aiden.

-Pomóc ci w czymś?-zapytał.

-Wrócili już?-zapytałam ignorując jego pytanie,ciągle się pakując.

-Nie-powiedział-nie martw się o Bellamiego,jest duży.

Spojrzałam na niego marszcząc brwi.

-Wcale nie chodzi mi o niego-powiedziałam-to znaczy,o niego też,ale miałam na myśli ich wszystkich.

Aiden zaśmiał się,a ja odwróciłam wzrok.

-Daj spokój,znam cię nie od dziś.

Spojrzałam na niego kątem oka.

-Ciągle jestem na Ciebie wściekła-powiedziałam zdając sobie sprawę jak łatwo przychodzi mu rozmowa-ale jestem ci wdzięczna,że nas uratowałeś-powiedziałam spoglądają mu w oczy.

-Chce się zrekompensować,wiem,że źle zrobiłem.

-Dobry początek-powiedziałam,a on się uśmiechnął,po czym wyszedł z namiotu.

Zostałam sama i strasznie potrzebowałam, żeby usłyszeć dobre wieści. Żeby usłyszeć,że wrócili. Czułam się okropnie,nie wiedząc co się z nimi wszystkimi dzieje.

Wtedy usłyszałam na zewnątrz jeszcze większy hałas więc postanowiłam wyjść z nadzieją,że to oni.

Ulżyło mi,gdy zobaczyłam twarz Octavii i Clarke.

-O!-krzyknęłam szybko do nich podbiegając i rzuciłam się przyjaciółce na szyje.

Octavia przytuliła mnie mocno,a zaraz po niej Clarke.

-Jesteś cała?-zapytała brunetka cała roztrzęsiona.

Coś mi nie pasowało.

-Tak,gdzie reszta?-zapytałam rozglądając się za przyjaciółmi.

-Są w drodze,cali-powiedziała Clarke spoglądając na Octavię.

Zmrużyłam oczy,czując,że coś ukrywają.

-Clarke?-odezwałam się.

Dopiero teraz zauważyłam,że Octavia ma zaszklone oczy i cała się trzęsie.
Momentalnie przez moja głowę przeszły najgorsze myśli,a serce ukłuło mnie niemiłosiernie boleśnie.

-Gdzie jest Bellamy?-zapytałam patrząc na O.

-Został dźgnięty nożem-powiedziała jąkając się brunetka,a ja poczułam jak robi mi się wielka gula w gardle.

-Gdzie on jest?-zapytałam ponownie,a Clarke wskazała mi jeden z namiotów.

Pobiegłam tam ile sił w nogach i weszłam szybko. W środku zobaczyłam Abby z nożem w ręce,John trzymał chusteczkę,a Jaha stał nad Bellamym.
Popatrzyli na mnie i przepuścili mnie,kiedy podeszłam do stołu,na którym leżał Blake.

W miejscu przy lewej piersi miał dużą ranę,był cały zakrwawiony i nieprzytomny.

-Layla..-zaczął John,podchodząc do mnie.

-Wydobrzeje?-przerwałam mu,nie chcąc słyszeć co ma mi do powiedzenia.

-Czas pokaże-powiedziała Abby-miał głęboko usadowiony nóż tóż przy sercu,zrobiłam wszystko co w mojej mocy-dokończyła smutno,chwytając mnie za ramie.

Zacisnęłam szczękę na sama myśl o tym wszystkim. Kiedy patrzyłam tak na Bellamiego,leżącego bez ruchu już drugi raz,tak bardzo się bałam. Gdyby nie on,zginęlibyśmy tam od razu,nie pierwszy raz zawdzięczam mu życie.

Nawet nie zauważyłam,kiedy zostałam sama w namiocie. Wszyscy gdzieś poszli,a ja podeszłam do stolika i usiadłam na krześle.

Blake leżał dość krzywo,więc postanowiłam go poprawić.
Wsunęłam rękę pod jego szyje i lekko go przesunęłam prostując go.

Patrzyłam na niego przez chwile starając się żeby łzy nie wypłynęły i położyłam głowę na jego klatce piersiowej słuchając jak jego serce powoli bije. Objęłam go i zamknęłam oczy próbując się uspokoić.

Serce podskoczyło mi prawie do gardła kiedy przez pare sekund jego oddech poprzestał. Podniosłam głowę i zaczęłam się trzęś,nie potrafiąc dopuścić sobie do myśli najgorszego.

-Nie umrzesz w moich ramionach-wyszeptałam,pozwalając pierwszym łzą spłynąć.

Przełożyłam do jego piersi swoje nadgarstki i zaczęłam reanimacje. Robiłam to chwile cała się trzęsąc z przerażenia.

Na szczęście jego oddech szybko wrócił i Bellamy znów oddychał płynnie i spokojnie.

Odetchnęłam chwytając się za głowę i patrząc na jego twarz.

-Co ja bym bez Ciebie zrobiła,Bellamy Blake-wyszeptałam mrużąc oczy.

Byłam już strasznie zmęczona więc położyłam ponownie głowę na jego ramieniu i momentalnie odpłynęłam.

________________
Witam z samego rana😂
Mam nadzieje,że się wyspaliście!
Trochę męczyłam się z tym rozdziałem,ale w końcu go napisałam i chyba nie wyszedł najgorzej,co?
Oceniajcie miśki,miłego dnia!😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro