21."Czy jeszcze Cię zobaczę?"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Momentalnie usiadłam,próbując sobie przetworzyć w głowie co powiedziała Abby.

-Co masz na myśli?-zapytałam-przecież wyglada dobrze i mówi, że czuje się dobrze-pokiwałam głowa.

-To przez wilczą wiśnię-powiedziała-Zabija powoli, nóż miał na sobie truciznę,kiedy został wbity w jego ciało. Trucizna się rozprzestrzeniła.

Pokręciłam z niedowierzaniem głowa i złapałam się za nią.

Zawsze gdy wszystko zaczyna się układać,coś musi po prostu być nie tak. Coś musi pęknąć.

Tak nie może być,musi być jakiś sposób,nie pozwolę mu umrzeć,nie pozwolę na to,tak jak nie pozwoliłam ostatnim razem.

-Prosze powiedz,że jest lekarstwo-odezwałam się po dłuższej chwili.

-Jest,jednak potrzebne byłyby nam liście wikliny-powiedziała jednak jej przerwałam.

-Więc na co czekamy?-wstałam patrząc to na Abby to na Clarke.

-Gdyby to było takie proste..

-A nie jest?

Clarke westchnęła.

-Jedyny obszar,gdzie rośnie wiklina, znajduje się przy obozie Praimfayczyków,a nie sądzę żebyśmy byli tam miłe przyjęci.

-Do cholery,chodzi o Bellamiego!-uniosłam się,a w moich oczach stanęły łzy.

Jednak szybko otrząsnęłam się pozbywając się ich.

-Myślimy nad tym,nawet jeśli zdobędziemy roślinę,nie wiadomo czy po tak długim czasie zadziała,nie wiemy ile czasu zostało-powiedziała Abby.

-Ale zawsze warto spróbować-odparłam zdeterminowana.

Clarke wymieniła się z mama znaczącymi spojrzeniami,a ja machnęłam na nie ręką i wyszłam z namiotu w poszukiwaniu Bellamiego.

Wparowałam do jego namiotu jak torpeda,a kiedy mnie zobaczył w takim stanie zmarszczył brwi.

-Wyglada na to,że ktoś cię musiał nieźle wkurzyć-powiedział i wstał,a ja podeszłam do niego.

-I ten ktoś nazywa się Bellamy Blake. Dlaczego mi nic nie powiedziałeś?-zapytałam patrząc mu prosto w oczy,a on przez chwile zachowywał się jakby nie wiedział o co chodzi.

-Ale o...

-Nie udawaj głupiego Bellamy,dlaczego mi nie powiedziałeś,że masz w sobie truciznę?-przerwałam mu w połowie zdania,bo dobrze wiedziałam co chce powiedzieć.

Blake spuścił wzrok krzywiąc się.

-Miałaś się nie dowiedzieć-wymamrotał pod nosem.

-Dlaczego?-zapytałam ponownie.

-Nie chciałem żebyś na to patrzyła,nie chciałem cię martwić,bo jeśli tak się stanie to nie chciałem żebyśmy się zachowywali jakby to się działo-powiedział na jednym wydechu patrząc mi w oczy.

Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku,bo nie potrafiłam jej powstrzymać,nawet nie próbowałam.
Nie chce myśleć o tym,nie chce dopuścić sobie do głowy po raz kolejny tak okropnych myśli.

-Prosze powiedz coś-odezwał się chwytając mnie za twarz.

Odwróciłam wzrok patrząc w bok.

-Jesli tak się stanie to po co było to wszystko?-zapytałam bardziej sama do siebie-Po co walczyliśmy o swoje,po co myśleliśmy o przyszłości,jeśli teraz będzie ci dane zginąć? Nie pozwolę na to,nie pozwolę-kręciłam ciagle głową,mając zamknięte oczy.

Nie chciałam patrzeć na ten okrutny świat.

Bellamy objął mnie mocno swoimi ramionami pozwalając mi okazać słabość. Zacisnęłam pięści na jego koszulce i przygryzłam wargę.

Jeśli jest nadzieja to ja z niej nie zrezygnuje. Nie wiem dlaczego inni tak bardzo boją się Praimfayczyków, ja się nie boje,nie zostanę tu patrząc na to wszystko.

W pewnym momencie tak po prostu wyswobodziłam się z objęć Bellamiego i wybiegłam z jego namiotu zostawiajac go samego.

Wbiegłam do siebie,zabierając cały asortyment broni jaki miałam, a następnie skierowałam się do namiotu Octavii.

Po dordze zatrzymały mnie Abby i Clarke

-Co chcesz zrobić?-zapytała blondynka zatrzymując mnie.

-To co trzeba-powiedziałam i wyminęłam ją.

-Nie pójdziesz tam sama-odezwała się Abby.

W tym czasie zdążyłyśmy zwrócić na siebie uwagę Johna,Emori i paru innych osob.

-Nie wiem jak wy,ale ja nie zamierzam stać z założonymi rekami-powiedziałam i w tym samym momencie z namiotu wyszła Octavia.

-Jadę z tobą-powiedziała,najwyraźniej słysząc co się dzieje.

Jednak podeszłam do niej i chwyciłam za ramie.

-Zostań z bratem,O,powinnaś z nim być-odezwałam się.

-Abby ma racje,nie możesz iść tam sama.

-Nie będzie sama-usłyszałam zza pleców głos Johna-ja pójdę-odparł,a ja uśmiechnęłam się do niego.

-Moja pomoc też wam się przyda-odezwała się Emori stojąc przy Murphym.

-Co cztery osoby to nie trzy-powiedział Monty-jadę.

Skinęłam głową zadowolona,że jednak los Bellamiego znaczy dla nich więcej niż swój i że potrafią się poświecić,spiąć i iść na możliwą walkę.

-Zabierzcie broń,będę czekać przy wyjściu-powiedziałam,a oni przytaknęli i ruszyli w swoje strony.

-Layla obiecaj mi,że będziesz na siebie uważać-usłyszałam głos przyjaciółki.

-Obiecuje,że zrobię wszystko co w mojej nocy-powiedziałam i przytuliłam ją-wrócimy jak najszybciej się da.

Odsunęłam się od niej po czym odeszłam kierując się w stronę samochodu. Im szybciej tam będziemy tym lepiej.

W pewnym momencie zauważyłam podążającego w moja stronę Bellamiego.

-Co ty wyprawiasz?-zapytał marszcząc czoło.

-Ratuje Ci życie-odpowiedziałam stanowczo.

-Nie będziesz dla mnie ryzykowała-odparł chwytając mnie za rękę.

-Prosze,nie próbuj mnie zatrzymywać-pokiwałam głową.

Bellamy przytaknął,po czym przybliżył się składając ciepły pocałunek na moim czole. Następnie oparł je o swoje i popatrzył mi głęboko w oczy,z wyraźnym bólem.

Staliśmy tak chwile w ciszy,chyba nie wiedząc co powiedzieć w takiej sytuacji.

-Czy jeszcze Cię zobaczę?-zapytałam szeptem.

-Dam radę królewno,w końcu nie pierwszy raz jestem prawie umierający-zaśmiał się,a ja go przytuliłam i pocałowałem w policzek.

-Już jesteśmy,jedziemy?-usłyszałam głos Johna.

Spojrzałam w jego kierunku i skinęłam głową.

-Tak,jedziemy-powiedziałam i odsunęłam się od Blake'a.

Spojrzałam na niego jeszcze jeden,ostatni raz.

-Może znów się spotkamy-wyszeptałam powstrzymując łzy.

-Spotkamy-odpowiedział,a ja odwróciłam się i wsiadłam do samochodu,próbując się nie rozkleić.

_____________
Nie mogłabym tak tego zakończyć,Nienie 😂
Cieszycie się?
Myślicie,że Layla zdąży?
Oceniajcie,buziaki ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro