29."Brak witaminy C-iebie"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od dwóch dni w obozie panowała przygnębiająca atmosfera. Praktycznie nikt z nikim nie rozmawiał,wszyscy ciagle siedzieli w swoich namiotach i wychodzili jedynie na posiłki albo za potrzebą.

Najgorzej jednak było z Murphym. Od pogrzebu Emori zaszył się u siebie i nie chce nikogo widzieć. Nie je,nie pije,prawdopodobnie nie śpi. Jeszcze chwila i będziemy zmuszeni kopać kolejny grób.

Nawet ja z Bellamym od tamtego czasu widziałam się jedynie raz przelotnie przy kolacji. Wymienialiśmy się jedynie spojrzeniami,ale żadne z nas nie podeszło.

Chyba wszyscy byliśmy teraz w pewnego rodzaju żałobie. Po prostu zbyt długo nie straciliśmy nikogo dla nas ważnego,zbyt długo żyliśmy unikając śmierci. Teraz kiedy po długim czasie nadeszła pierwsza z nich,stało się pewne,że na jednej się nie skończy. Wojna nigdy się nie skończy.

Octavia zarządziła,że nikt nie może opuszczać terenu obozu bezpodstawnie,a tym bardziej samotnie. Musimy trzymać się razem i nie dopuścić do kolejnego takiego incydentu. 

Siedziałam właśnie u siebie,próbując coś narysować,kiedy do środka weszła Octavia.

-Idziesz coś zjeść?-zapytała,patrząc na mnie.

Podniosłam wzrok i skinęłam głową na tak,po czym wstałam i ruszyłam za przyjaciółką.

Usiadłyśmy na konarze razem z kawałkiem ryby w rękach, zaraz obok Montiego i Reaven,którzy już jedli swoją obiadową porcję.

-Ktoś wie co z Murphym?-odezwał się Monty na chwile przestając jeść.

Przygryzłam wargę i pokiwałam zrezygnowana. Następnie zabrałam się za jedziecie mojego posiłku,którego i tak nie było dużo,bo dawno nie byliśmy na polowaniu.

-Ciągle się nie odzywa,zaraz się zagłodzi albo zwariuje sam ze swoimi myślami-powiedziała Reaven upijając łyk przyniesionej wody.

Westchnęłam i kończąc jeść wstałam na równe nogi,otrzepując tym samym spodenki.

-Już nas zostawiasz?-zapytała O, sięgając po moją dłoń i chwytając za nią.

Spojrzałam na nią z góry i słabo się uśmiechnęłam.

Brakowało mi jej. Wiem,że ciagle przy mnie jest,a ja przy niej,ale nie pamietam kiedy ostatnio spędziliśmy ze sobą chociaż godzinę,nie mówiąc o tym,jak to teraz będzie lub jest. Czasem brakuje mi jej po prostu jako przyjaciółki,rozmów z nią. I wiem,że ona czuje to samo.

-Idę do Murphiego-odparłam ściskając lekko jej palce.

-Wątpię,żeby Cię wpuścił,nie chce z nikim rozmawiać-westchnął Monti spuszczając wzrok.

-Ktoś musi-wyszeptałam i puściłam dłoń Octavii.

Skierowałam się w stronę jego namiotu i przystanęłam przed jego zamkniętym na zamek wejściem.

-John?-odezwałam się trochę niepewnie.

Nie usłyszałam odpowiedzi więc westchnęłam i podrapałam się po karku.

-John wiem,że mnie słyszysz-ciągnęłam dalej,ale jego odpowiedzią nadal była cisza- porozmawiaj ze mną,nie daj się prosić. Wiem,czujesz się strasznie i nie potrafię zabrać Twojego bólu,ale nie pozwolę,żebyś zaszył się już tam na zawsze. Potrzebujemy Cię Murphy, rozumiesz?

Usłyszałam głośne westchnienie chłopaka,ale ciągle się nie odezwał.

Zrezygnowana,już odwracałam się,żeby odejść,kiedy nagle usłyszałam otwieranie zamka.

Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam stojącego Johna. Wyglądał jak wrak człowieka,ale nie zdziwiłam się na ten widok.

Brunet kiwnął do mnie,żebym weszła do środka jego namiotu,więc tak też zrobiłam.

Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam na małym stoliku stos ubrań,parę bransoletek z drewnianych koralików,mały nożyk i kilka innych rzeczy. Zdałam sobie sprawę,że należały do Emori. 

Spojrzałam na chłopaka który siedział oparty plecami o jakieś deski.
Westchnęłam smutno i podeszłam do niego żeby po chwili siedzieć już po jego lewej stronie.

-Wiem,że za chwile powiesz mi,żebym się ogarnął i wyszedł w końcu na zewnątrz ale ja..-zamilknął na chwile chwytając się za głowę-nie wiem co mam ze sobą zrobić,ciagle mam ją przed oczami,ciągle widzę jej twarz i ten moment,kiedy ją zabili. Ciagle myśle o tym,że jej nie dopilnowałem i pozwoliłem sobie spuścić z niej oko,gdybym się wtedy nie uparł..-mówił tak szybko,jakby bał się,że go osądzę.

Ale to nie było w moich zamiarach.

-John,to nie była Twoja wina,wiesz o tym-odparłam.

Chłopak przetarł rękami twarz i zacisnął pięści. 

-Na początku chciałem wykraść się z obozu i jechać pozabijać ich co do jednego za to co zrobili-zaczął bawiąc się swoimi palcami-ale nie mogłem tego zrobić. Emori mnie zmieniła. Dzięki niej z aroganckiego,chcącego zemsty dupka zmieniłem się w człowieka,który poświęciłby dla niej wszystko.

-Murphy..-chciałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam do końca co.

Na szczęście chłopak sam toczył dalszą rozmowę.

-A teraz jej nie ma,rozumiesz?-w jego oczach ponownie stanęły łzy-nie mam już nikogo.

Widziałam jak sam bije się ze sobą,żeby nie dać łzą spłynąć po policzkach.

-Masz nas-odparłam,chwytając go za ramię-nic co zrobimy nie zwróci Emori żywej,ale mogę Ci jedynie powiedzieć,że ból minie-chłopak spojrzał mi w oczy szukając zrozumienia-nie zapomnisz,to pewne,ale będziesz żył dalej bo tak trzeba-uśmiechnęłam się do niego lekko,widząc jak mnie słucha.

-Czy kiedykolwiek będzie łatwiej? Na ziemi wszystko jest takie skomplikowane,do dupy.

Zaśmiałam się cicho pod nosem bo wiedziałam że ma całkowitą rację.

-Może nie jest łatwo,ale warto.

*

Kiedy wyszłam od Murphiego, miałam nadzieje,że choć trochę do niego przemówiłam. Nie chce,żeby chłopak już totalnie się załamał,bo prawda jest taka,że każdy kogoś już stracił.

Stanęłam prawie że na środku obozu i spojrzałam w ściemniające się już niebo,po czym westchnęłam. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu Octavii. Chciałam spędzić z nią trochę więcej czasu chociażby na rozmowie.

Zamiast niej,przejeżdżając wzrokiem po całym obozie zobaczyłam jego. Bellamiego.

Uśmiechnęłam się lekko pod nosem na widok jego zabawiającego młodszych Ziemian. Śmiał się przy tym bardzo głośno zarażając tym innych.

Octavia może poczekać jeszcze chwilkę.

Kiedy czarnowłosy przypadkiem mnie dostrzegł uśmiechnął się znacząco,a ja powoli podeszłam w tamtym kierunku.

- Świetnie radzisz sobie z dziećmi-zaśmiałam się.

Kiedy jedna z dziewczynek Alice zauważyła mnie,od razu szybko do mnie podbiegła i przytuliła się do mojego boku. Uwielbiałam ją. Już w bunkrze,kiedy spędzałam czas z dzieciakami,była moją ulubienicą. Jej długie rude włosy sięgały jej do tyłka,a śliczna buzia była pokryta piegami.

Uśmiechnęłam się do niej i pogłaskałam po plecach,po czym wzięłam ją na ręce. Dziewczynka była leciutka i miała teraz chyba 5 lat.

-Cały jestem świetny-usłyszałam głos Blake'a.

Spojrzałam na niego unosząc brew. Cały on.

-I do tego skromny-mrugnęłam w jego stronę,po czym dając Alice buziaka w policzek odstawiłam ją.

Abby właśnie zawołała dzieci na kolacje,wiec zostaliśmy z Bellamym sami.

Nagle chłopak złapał za moją dłoń i przyciągnął mnie do siebie.

-Stęskniłem się-powiedział w moje włosy,kiedy mnie przytulił.

Rzeczywiście od dwóch dni z nim nie rozmawiałam i chyba też trochę tęskniłam za jego bliskością.

Bellamy odsunął się lekko i ponownie chwytając moją dłoń pociągnął mnie w stronę swojego namiotu.

Kiedy do niego weszliśmy od razu przyszpilił swoje usta do moich składając na nich namiętne pocałunki,które oddawałam.

Chłopak chwycił mnie za uda i podniósł,przez co owinęłam go nogami w pasie. Wplotłam rękę w jego gęste włosy,a drugą błądziłam po jego skórze na plecach.

Blake przeniósł mnie na materac i położył mnie na nim plecami,po czym zjechał rękami na moje biodra. Całował mnie tak czule,chwilami przygryzając lekko moje wargi. Oddawałam pocałunki z pasją,pozbywając się jego koszulki.

W pewnym momencie Bellamy oderwał swoje usta od moich i oparł sie o moje czoło patrząc mi w oczy,położył sie obok i wyciągnął rękę w moja stronę,gładząc mój policzek. Uśmiechnął się pod nosem patrząc mi w oczy.

-Nie masz pojęcia jak się bałem o Ciebie-usłyszałam i zmrużyłam oczy.

-Kiedy to Ty zniknąłeś nagle i nie wiedziałam co się z Tobą dzieje,z wami wszystkimi-odparłam zamykając oczy.

Czułam jak Bell odgarnia włosy z mojego czoła i zakłada je za ucho.

-Kiedy zobaczyłem Murphiego z Emori na rękach,pomyślałem o tym co by było gdyby to Ciebie porwali-mówił a ja uważnie go słuchałam-przecież też byliśmy poza obozem tamtego dnia.

Faktycznie byliśmy wtedy nad jeziorem,na szczęście szybko wróciliśmy. Jednak to mnie wcale nie pociesza. To mógł być ktokolwiek,jednak wybrali Emori bo zbyt wiele o nich wiedziała. W końcu kiedyś należała do ich klanu. Nie mam pojęcia co chcieli tym osiągnąć,czy chcieli nas osłabić czy zbić z tropu,ale trochę im się to udało.

-Ale to nie byłam ja-odezwałam się otwierając oczy.

-Miałem brak witaminy C-iebie przez te dwa dni-zaśmiał się a ja zaraz po nim.

-Jesteś głupi-powiedziałam czochrając jego włosy.

Blake objął mnie i przyciągnął do siebie całując moje czoło.

-Może i głupi ale Twój.

Dziś w sumie taki luźny rozdział bez żadnej konkretnej akcji,ale jest! Jeśli macie jakieś pomysły co mogłoby się dziać to piszcie na priv,z chęcią poczytam,buzi!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro