Rozdział 2.8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Cudownie!
W końcu udało mi się coś sklecić. Nie ma za co. Jak zwykle zapraszam do komentowania!

Kocham was~
***

Było to obskurne mieszkanie.
Hotelowiec, jakich wiele w taniej, slumsowej dzielnicy Yokohamy. Do mieszkania państwa Pridworowów wchodziło się przez stare, brudne od niewiadomej substancji drzwi, między kilkunastoma innymi, nie bardziej zadbanymi.

Było to trzecie piętro, zaraz naprzeciw schodów.

Gdy wchodziło się do środka, witał gościa dość zagracony przedpokój, na końcu którego znajdowała się mała, pojedyncza izba. Smród papierosów, zwietrzałego alkoholu, oraz wymiocin, moczu czy innych wydzielin, mógł odstraszyć potencjalnego delikwenta, jednak nie Yosano Akiko.

Kobieta zakryła nos chustką, powoli stąpając po poplamionej wykładzinie, jakby bała się nadepnąć na coś, czego mogła nie ujrzeć przez brak światła.

Gdy tylko dotarła do jedynego pokoju w mieszkaniu, usłyszała cichy, dziecięcy głos.

— Rodziców nie ma.

Dopiero po chwili kobieta zorientowała się, że zachrypnięty szept dochodził z kąta, gdzie siedział zwinięty chłopiec. Na jego ramieniu natomiast można było w ciemności dojrzeć kupkę blond włosów, zakrywających małą główkę, prawdopodobnie jego siostry.

— Nazywam się Yosano Akiko - lekarka podeszła do rodzeństwa, po czym powoli i ostrożnie uklękła przed dziećmi, bojąc się, że najmniejszy, gwałtowny ruch może je wystraszyć - przyszłam, aby zabrać was do bezpiecznego miejsca.

Starsze dziecko od razu zmarszczyło brwi. Widać, że było nieufne.

Chłopiec wyciągnął chude ramiona i objął dziewczynkę obok, jakby była największym skarbem na świecie.

— Nie dostaniecie jej! - próbował krzyknąć, choć osłabiony głos nie pozwolił mu na wiele więcej, niż głośniejsze niż wcześniej, chropowate wyrzucanie słów.

— Ktoś jeszcze chciał was zabrać? - Yosano zapytała ostrożnie.

— Mnie nie, ale Lankę chcieli zabrać. Był tu taki facet w czapce i powiedział, że przyjdzie nas nakarmić, pod warunkiem, że mu Lankę oddamy - dzieciak odchrząknął - Rodzice się zgodzili, ale ja nie oddam Lanki.

— Spokojnie. Właśnie dlatego tutaj przyszłam - lekarka wstała, po czym wyciągnęła rękę do chłopca - ukryjemy was przed tym mężczyzną. Nie zabierze twojej siostrzyczki, obiecuję.

Dziecko wahało się przez krótką chwilę, ale zaraz po tym podało dłoń kobiecie. Wstał na chwiejnych nogach, ciągnąc za sobą siostrę.

Dziewczynka otworzyła na chwilę oczy, podtrzymując się ramienia brata.

— Czy przynieśli jedzenie, Janeczku? - szepnęła słabym, choć piskliwym głosikiem - czy już mają mnie zabrać, bracie?

— Nie, ta pani powiedziała, że nikt nas nie zabierze, Laneczko. Będziemy bezpieczni.

Po tym, jak Svietlana Podworowa skończyła mówić, znów zamknęła oczka, zdając się na łaskę swojego brata, Jefima.

*

W gabinecie Bossa Portowej Mafii panowała wręcz grobowa cisza. Dwójka dzieci w poobdzieranych, starych i brudnych ubraniach siedziała naprzeciw siebie przy małym, na szybko wniesionym do pomieszczenia stoliku, wpatrując się na talerze przed sobą, jakby nie wiedziały, czy mają prawo dotknąć umieszczonych na nich potraw. Może to dlatego, że od dawna nic nie jadły i ich małe żołądki ściśnięte były od głodu, a może dlatego, że wzrokiem przeszywały ich na wylot ciemne, prawie że bordowe tęczówki osoby siedzącej za biurkiem kilka metrów dalej.

Dazai obserwował.

Mała Svietlana jako pierwsza sięgnęła niepewnie po widelec, zaczynając powoli nabijać na niego kawałek kalafiora, po chwili wkładając go do ust. Tymczasowy szef zauważył, jak małe oczka rozświetlają się, a dziewczynka już bez zawahania zaczyna zachłannie jeść. Jej starszy brat nadal jednak nie był zbyt pewien i patrzył na swój pokarm, jakby miał ich zaraz zaatakować.

W pewnym momencie usłyszeli ciche pukanie do drzwi, a kiedy Dazai wypowiedział ciche „Wejść”, do pomieszczenia powoli wkroczyła dostojna kobieta. Jej różowo-rude włosy upięte były w zgrabny kok na tyle głowy, a dłonie złączone w rękawach kimona.

— Nie bój się, kochanie - podeszła do stołu i położyła jedną dłoń na głowie chłopca, na co ten wzdrygnął się lekko - Nie jest zatrute. Jedz.

Jej spokojny głos sprawił, że dziecko poczuło się odrobinę pewniej i tak jak siostra zaczął pałaszować to, co miał na talerzu. Dopiero wtedy poczuł, jak bardzo był głodny.

Kouyou uśmiechnęła się do dzieci i odeszła od nich, kierując się do biurka szefa.

— Więc? - zapytał, wiedząc, że kobieta doskonale zdaje sobie sprawę z tego, o co ten pyta.

— Ustaliliśmy, że to nie ona ma moce - Osamu wyjął spod biurka dokument, podając go Ozaki - to chłopiec. Dostojewski miał fałszywe informacje.

— Dostojewski? - kobieta wciągnęła gwałtownie powietrze - jesteś pewien?

— Na dziewięćdziesiąt dziewięć i dziewięć dziesiątych procent - odpowiedział z błyskiem w szkarłatno-brązowych oczach - znasz mnie, Onee-san.

— Tak, masz rację. Więc co mamy robić? Czarna Jaszczurka czeka na rozkazy.

— Niech przeszukają jeszcze raz hangary na obrzeżach. Niech szukają tam do skutku. Coś tam się znajduje, jestem pewien. - powiedział władczo - Jeśli nie coś, to na pewno jakaś wskazówka. Nawet głupi liść niepasujący do otoczenia, może przynieść niezbędne informacje.

— Rozumiem, wydam rozkazy - Kouyou ukłoniła się i już miała zawracać do wyjścia, kiedy dostała kolejne polecenie.

— Przyprowadźcie do mnie Verlaina.

Ozaki Kouyou już wiedziała co się święci.

*

Kiedy otworzył oczy, zobaczył jedynie blaknącą czerwień, zalewająca pustkę. Dopiero po chwili kolor zanika, ustępując sterylnej bieli, otaczającej go z każdej strony. Miarowe pikanie było słyszalne z oddali, z czasem wydawało się coraz bliższe, aż w końcu dotarło do niego, że dźwięk pochodzi z maszyny tuż obok niego, podłączonej do jego ciała kilkoma cienkimi kabelkami.

Chuuya usiadł i westchnął, po chwili jednak tego żałując.
Jego głowę w jednym momencie przeszył ostry ból.

— Nie wstawaj! - Shirase, siedzący na krześle obok zerwał się na równe nogi, szarpiąc rudowłosego z powrotem do pozycji leżącej.

— Cholera, Shirase? - Nakahara otworzył oczy ponownie, zerkając na przyjaciela - co tutaj robisz?

— Pilnuję cię, a co! Jak mogłeś doprowadzić się do takiego stanu, Chuuya?!

— Nie… Fumiya. Gdzie jest Fumiya?!

Shirase nie zdążył powstrzymać drugiego chłopaka przed ponownym podniesieniem się.

— Akutagawa Gin-san opiekuje się nim. Bądź spokojny! - Białowłosy zaczął machać rękoma na wszystkie strony - Nie możesz się nadwyrężać! Pójdę po Yosano-san, czekaj tu!

Po tych słowach wybiegł z sali szpitalnej.

Chuuya rozejrzał się wokół, na sali był sam.

Położył dłoń na swoim brzuchu i odetchnął, czując tam mały, jeszcze niezbyt wyrośnięty guzek.

Wszystko będzie dobrze - Pomyślał - Musi być.

Odczekał jeszcze chwilę, oddychając powoli z przymkniętymi oczyma, jednak po niej otworzył je gwałtownie. W jego wnętrzu coś się poruszyło. Lekkie, miarowe bąbelki, niczym motylki w brzuchu, które doprowadziły go do łez szczęścia. Jego maleństwo żyło. Żyło i poruszało się, jakby szczęśliwe, że czuje dłoń i ciepło miłości ojca.

— Będzie Dobrze - powtórzył, tym razem na głos, aby dziecko go usłyszało. Aby było pewne, że będzie je chronił do samego końca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro