Rozdział dziesiąty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

A wiecie co?! Wicie co??
Narysowałem arcika Fumiyi! (Kolorowane przez Tsukasę!) Dostaniecie go na samym dole ;)

Proszę jak zawsze opinię! I tak, możecie komentować co drugi akapit, nie jestem jednym z tych autorów, którzy tego bronią.

Do następnego!

***

Trzy słowa.
To. Była. Porażka.

Jedyną rzeczą, jaką mogli zaliczyć do tych „dobrych" było to, że udało im się powstrzymać obślizgłego, czarnego stwora, przed porwaniem sześcioletniej córki organizatora balu.
Tym samym jednak jego posiadłość spłonęła, a Potwór uciekł, nie będąc podatnym na żadne ataki.

Właśnie w ten sposób wylądowali całą czwórką w jednym z barów podlegających Portowej Mafii. Cali obici, Chuuya z rozwalonym kokiem i włosami odstającymi na wszystkie strony, czerwoną suknią podartą w trzech miejscach i Dazai, w garniturze, który nie miał przynajmniej połowy materiału. Akutagawa i Atsushi na pewno wyglądali o niebo lepiej, choć i tak nadal źle.

Wino w dłoni rudowłosego i szklanka Whisky z kulą lodową tuż pod ręką Dazaia. Dwie, srebrne obrączki stukające o zimne szkło i spojrzenia, rzucane ukradkiem na siebie nawzajem.

- Czy ja o czymś nie wiem? - zapytał cicho Tygrysołak, pochylając się w stronę starszego z młodszego pokolenia. Wolał nie przeszkadzać dwójce obok i nawet jego największy wróg był w tym momencie lepszym wyborem.

- Tak, nie wiesz. I naprawdę nie chcesz wiedzieć - Akutagawa sięgnął po swojego drinka, wypijając go jednym haustem - wiem tyle, że nie wrócę dziś na noc do domu. Lub ty. Zależy od tego, w którym łóżku to się skończy. Przysięgam, że nie chcesz tego słyszeć.

- Cz-czekaj, co?! - Atsushi starał się nie krzyknąć, choć zerknąwszy na pozostałą parę, nie sądził, aby któreś z nich w ogóle zwracało na nich uwagę.

- Kiedy Dazai-san był jeszcze w Portowej Mafii, zdarzało się to dość często - ciemnowłosy wzruszył ramionami, wołając barmana, aby dolał mu kolejnego drinka - Słyszysz, jak się kłócą?

- Nie kłócą się - szepnął po chwili namysłu Atsushi, biorąc łyk ze swojej szklanki i krzywiąc się przy tym lekko.

- Właśnie. Ostatnim razem zaprowadziło ich to do schowka na miotły w kwaterze głównej...

- Co-

- ... Tuż pod biurem Moriego.

- Kurwa.

- Jinko, nieładnie tak kląć - Akutagawa dopił swojego drinka i uderzył szklanką o blat.

Młodszy także odłożył własną, jednak ta była w większości pełna.

- Tego inaczej nie da się opisać. Czekaj - chłopiec zrobił wielkie oczy, patrząc wystraszony na Akutagawę - my też się nie kłócimy!

W tym momencie Atsushi po raz pierwszy miał zaszczyt usłyszeć szczery śmiech swojego partnera. Akutagawa jedynie chichotał, zakrywając wierzchem dłoni usta, po chwili lekko kaszląc, ale nadal można było rozpoznać w tym szczerość.

- My - wskazał na siebie, po czym na parę, wciąż siedzącą cicho za nimi - nie jesteśmy jak oni. Nie zaczniemy parzyć się jak króliki po misji.

Nakajima westchnął z ulgą, kiedy krzesła za nimi zaczęły szurać po podłodze, a dźwięk pęknięcia rozległ się po pustym barze.

- Kurwa, kurwa...! - Syknął Chuuya, zdejmując ze stopy but, w którym przed chwilą złamał obcas - pieprzyć to.

Widać było, jak bardzo mężczyzna był już pijany. Zdjął drugą szpilkę z nogi i na boso podszedł bliżej Dazaia, aby oprzeć się o niego, na co ten zachichotał.

- Tak, idziemy do domu, Chibi - zaśmiał się - Nadal masz tak słabiutką główkę do picia, prawda?

- Zamknij się, Osamu, kurwo...

- Już, już! Spokojnie, zabierzemy pijaczynkę do łóżka - Zaśmiał się ponownie i zaczął manewrować starszym, aby szedł w stronę wyjścia - Widzimy się rano, Atsushi!

Nie, Atsushi nie chciał wiedzieć, co właśnie się stało, a tym bardziej nie chciał wiedzieć, co stanie się później.

Złapał swojego niedopitego drinka i wypił go na raz, ignorując ostry smak i pieczenie w gardle.

_________________________

Chuuya obudził się wypoczęty. Naprawdę miał zdrowy, długi sen, pierwszy raz od dawna. Nie miał nawet kaca, zważając na to, jak dużo pił w nocy.

Dopiero kiedy otworzył oczy, zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak, a wydarzenia sprzed kilku godzin zaczęły powoli wracać do niego, wbijając się w głowę jak kołki w serce wampira, zabijając jego mózg niczym drewno demona.

- Ja pierdole, znowu... - sapnął, odwracając się, choć wiedział już, że w łóżku oprócz niego nikogo już nie ma. Mimo to na jego twarz wpełznął cień uśmiechu, kiedy zobaczył mały pęczek czerwonej Kamelii, leżącej na kartce papieru. Oba umieszone zgrabnie na drugiej poduszce, a koślawe pismo Dazaia odznaczało się na tle tej estetyki.

„Wrócę"

Nie, Chuuya nie uśmiechał się na ten gest, a na sentyment, z którym się on wiązał.

Kiedyś, gdy Chuuya wyznał Dazaiowi, jak bardzo boi się, że któregoś dnia ten odejdzie i nic już więcej między nimi nie będzie - wtedy zaczęło się to pojawiać.

Nie zawsze, jednak czerwona Kamelia i mały list z brudnym pismem za każdym razem wywoływały uśmiech i pewność, że nie jest sam w momentach, gdy jako nastolatek czuł się zagubiony we własnych uczuciach.

Do czasu, aż Dazai nie odszedł, zostawiając go jedynie z całym bukietem tych kwiatów... Tym razem bez wyjaśnienia. Bez „wrócę" nabazgranego koślawo na serwetce. Akurat w dniu, gdy Chuuya zamierzał szczerze porozmawiać z nim o tym, co mogłoby być między nimi, gdyby chcieli.

Rudowłosy westchnął, kładąc obie rzeczy na szafce obok łóżka, po czym usiadł na jego skraju. Przymknął oczy, gdy zobaczył, w jakim syfie jest w tym momencie. Ubrania od drzwi do łóżka - nie wszystkie, połowa najpewniej leży jeszcze w korytarzu - nie stanowiły zapytania. Natomiast było nim opakowanie po prezerwatywie tuż pod jego stopami. Były to te same, robione na zamówienie, które Kouyou dawała kurtyzanom w mafijnym burdelu.

- Cholera, Onee-san... - jęknął, kiedy wstał, aby wyrzucić opakowanie do śmietnika, gdzie była już jego zużyta zawartość - znów się wtrącasz.

Drzwi wejściowe do domu trzasnęły, a tempo chodu osoby, która weszła wskazywały na to, że była to Gin po nocnej zmianie. Czy naprawdę było tak wcześnie? Chuuya spojrzał na zegarek. Nie, było po pierwszej.

Rudowłosy wstał, jednak tak szybkie wykonanie tego ruchu nie było dobrym pomysłem. Jego biodra ostro zaprotestowały, rozsyłając ból do połowy jego ciała. Zignorował to, jakby nie mógł? Musiał liczyć się z takim efektem, osobiście sprowadzając wczoraj Dazaia do swojego domu, doskonale zdając sobie sprawę z tego, do czego dojdzie.

Z lekkim oporem wciągnął na siebie bokserki, dziękując w trakcie komu tam wie, że istnieje coś takiego jak prezerwatywy i nie jest w tym momencie ujebany jak dziwka, co już się zdarzało.

Szczególnie po takich misjach.

Narzucił na siebie szlafrok, nie do końca chcąc teraz wciągać ciasne spodnie na tyłek. Cztery lata celibatu były stanowczo za długie.

Kiedy wyszedł z sypialni, zastał widok Gin z czerwoną, podartą sukienką w dłoni i drugą ręką opartą pouczająco na biodrze.

- Serio? Czerwień? - zapytała, unosząc brwi - nie stać cię na więcej, mamo?

- Zamknij się, Gin - syknął rudowłosy, wyrywając dziewczynie ubranie i zaczynając zbierać kolejne, krzywiąc się przy każdym gwałtownym ruchu.

- Kto to był? - dziewczyna mruknęła, jakby od niechcenia - ostatnio nie spotykałeś się z nikim, prawda?

- Wiesz co, Gin? Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. - mężczyzna wszedł do łazienki, aby wrzucić brudne ubrania do kosza na pranie, natomiast na sukienkę spojrzał z małym żalem, wyrzucając do śmieci. - miałaś dziś nocny patrol, spałaś ty w ogóle?

- Spałam. - odpowiedziała, biorąc z blatu reklamówkę z zakupami jakie zrobiła, zaczynając wypakowywać zawartość do lodówki i szafek - Ryuu dzwonił do mnie z baru, że mam nie wracać do późnego ranka. Teraz wiem dlaczego...

- Nie przeginaj - Chuuya warknął w momencie, gdy drzwi znów trzasnęły, a do kuchni wbiegło małe, ciemnowłose stworzenie, machając kartką z bloku a4 w ręce.

- Papa, papa! Patrz! Narysowałem to z Ranpo! Patrz! - krzyczał, podbiegając do rudowłosego.

- Fumiya, przystopuj. Mama Chuu jest zmęczony po pracy - Dazai pojawił się tuż za nim, zamykając drzwi.

- Cholera, ty też? - sapnął niższy, łapiąc dziecko w ramiona, po chwili sadzając go na blacie, aby zetrzeć krem czekoladowy, który miał na twarzy - Ranpo znów karmił cię słodyczami od rana?

- Zjadłem śniadanie! - Fumiya przewrócił oczami, po czym wcisnął swój rysunek pod oczy ojca - patrz! Narysowałem to z Ranpo!

- Z Ranpo, powiadasz? - Gin podeszła do nich, ignorując Dazaia, który w tym momencie jak gdyby nigdy nic, dobierał się do ich lodówki, po czym spojrzała przez ramię mężczyzny - co to za znaczki?

Fumiya i Chuuya spojrzeli na górę rysunku, gdzie zapisane były trzy minusy i plus.

- Nie wiem, Ranpo to napisał. - dziecko także zmarszczyła nos, jakby było to coś, ci psuło jego arcydzieło.

- Skoro napisał to Ranpo, może to jakiś szyfr - detektyw podszedł do nich, obierając banana - ale teraz nie ważne. Przyniosłem croissanty. Fumiya, obudź chłopców.

- Tak, tak! - dziecko odłożyło rysunek i zeskoczyło z blatu, szybko biegnąc w stronę jednego z pokoi.

- Chłopców? - Chuuya spojrzał pytająco na partnera, który oparł się teraz o szafkę, jedząc powoli owoc.

- Tak - powiedział, gdy przełknął pierwszy kęs - Akutagawa i Atsushi wrócili rano, akurat kiedy wychodziłem po Fumiyę. Spodziewaj się tygryska z kacem.

- Byli pijani? - Gin zaczęła dobierać się do torebek, które Dazai przyniósł do domu.

- Totalnie - zaśmiał się najwyższy.

Chuuya natomiast wziął do rąk rysunek swojego dziecka, uśmiechając się na to. Po dużej i małej burzy brązowych bazgrołów można było poznać Dazaia i Fumiyę, a po pomarańczowych - Chuuyę. Były też dwie czarne, co musiało być rodzeństwem Akutagawa i jedno trochę żółte, z czego Chuuya po namyśle wywnioskował Atsushiego.

Zastanawiała go jednak mała pomarańczowa kropka na górze rysunku i znaki, widocznie napisane przez Ranpo.

Minus. Minus. Minus... I plus.


***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro