VI. Młodzieńcze rozterki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Louis od wczoraj nie potrafił zebrać myśli. W głowie cały czas kołatało mu się imię Isabelle. Czuł się dziwnie. Nigdy jeszcze nie całował się z żadną kobietą, a fakt, że Belle zupełnie zaskoczyła go swoim uczynkiem, sprawiał, że rozpamiętywał ten moment z jeszcze większą przyjemnością i rozkoszą, wyolbrzymiając doznane uczucia. 

Claudine, jego skryta miłość, nagle zniknęła, usunięta w cień przez Isabelle. Nigdy nie byłaby w stanie postąpić tak spontanicznie, zaskoczyć go i sprawić, że czułby się, jakby latał. Przez te wszystkie lata, gdy na nią patrzył, nawiedzało go jedynie przyjemne mrowienie w brzuchu tudzież ciepło rozlewając się rozkosznie po jego ciele. Ale nigdy nie doświadczył takiego uczucia, jak po pocałunku Isabelle.

Musiał przyznać, że pod względem urody mogły ze sobą śmiało konkurować. Isabelle była wyższa, Claudine kształtniejsza. Obie miały piękne, gęste, ciemne loki i urodziwe twarze, lecz lico Isabelle, nie tak doskonałe jak oblicze jej kuzynki, było bardziej intrygujące i zajmujące. W twarzy mademoiselle de La Fere nie kryła się żadna tajemnica, podczas gdy mademoiselle Ashworth miała ich w sobie ogrom. Louis czuł, że zgłębianie ich byłoby fascynującą przygodą.

Zaraz otrząsnął się z tych myśli. Nie powinien tyle o niej marzyć. Niedługo miała stanąć przed ołtarzem z innym mężczyzną. Było wręcz zbrodnią, by próbował ją uwodzić. Gdyby oczywiście potrafił uwodzić, bowiem doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie był zbyt wprawny w miłosnej sztuce. W wielu dziedzinach życia dobrze sobie radził, lecz romanse... Nie, o nich nie wiedział niemal nic. Bo i po co miałby się nimi zajmować? Do tej pory nie były szczególnie ważne w jego życiu, które upływało mu głównie na odbieraniu listów od Claudine, pracy w kancelarii wujka Hugona, wspieraniu ojca w prowadzeniu banku i pomaganiu rodzeństwu w nauce. Taki żywot uważał za pożyteczny i w pełni go on zadowalał. Nie czuł potrzeby, by miała się w nim znaleźć jeszcze kobieta. 

Damy były przecież tylko czynnikiem komplikującym wiele spraw. Widział, jak jego przyjaciele ze studiów zadłużali się, rujnowali swe majątki, a nawet ginęli w pojedynkach. A wszystko to z powodu kobiet. Nie były warte takiego zachodu...

Dlatego musiał  wyrzucić z umysłu Isabelle. Powinna pozostać dlań jedynie przybraną siostrą i nikim więcej. Musiał skupić się na czymś innym. Na przykład na swojej kolejnej rozprawie. Nie na głupotach. Z tą myślą podniósł się z kanapy i skierował do jadalni. Był głodny, przez co zawsze gorzej mu się myślało. Musiał coś zjeść i przestać się kłopotać Isabelle.

Isabelle wiedziała, że postąpiła źle, całując Louisa w obecności Claudine, nie czuła jednak z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia.

A przynajmniej starała się je zagłuszyć.

Tak naprawdę wciąż wyrzucała sobie swoje zachowanie, zaraz jednak uspokajała się, mówiąc, że miała do tego prawo.

Claudine traktowała ją okropnie już od początku jej pobytu w domu matki. Nie rozumiała, dlaczego kuzynka tak nią pogardzała. Czy to przez jej nieślubne pochodzenie? A może uważała się za ważniejszą od niej, skoro mieszkała w Nowym Jorku, największym mieście za oceanem? Czy traktowała ją jako rywalkę w walce o serce Louisa?

Isabelle nie wiedziała. Wiedziała za to, że wcale nie kocha Louisa i nigdy nie będzie w stanie go pokochać. Darzyła go ogromną sympatią, gdyż jako jedyny był dla niej miły i nie dokuczał jej, lecz nie chciałaby go za męża. Liczył sobie zbyt wiele lat, do tego nie podzielał jej zainteresowań. Wolała już równie nudnego co Louis Friedricha, który przynajmniej urodził się ledwo dwa lata przed nią, a do tego miał cudowną siostrę, która od dzieciństwa była jej szczerą przyjaciółką. Hrabianka von Altenburg znała jej wszystkie troski i sekrety.

Żałowała, że Margrit teraz przy niej nie było. Ona doradziłaby jej, co winna zrobić w obecnej sytuacji, kiedy stała się wrogiem chyba wszystkich w domu de Beaufortów, nie licząc Louisa i matki. 

Nie mogła zaprzeczyć, że Camille ze wszystkich sił starała się, by pobyt w Paryżu był dla niej jak najprzyjemniejszy. Co rusz zabierała ją do pracowni krawieckich, gdzie chciała kupić dla niej suknie, do teatru czy opery, mówiąc wszystkim dookoła, że Isabelle jest córką jej dalekiej krewniaczki. Raz była z nią nawet na herbatce u księżnej d'Arras, gdyż Diane nie chciała się tam udać, obawiając się spotkania z Raymondem. Te atrakcje bardzo cieszyły Belle, wciąż jednak w pełni nie ufała matce. Obawiała się, że za tym wszystkim może kryć się jakiś podstęp. A ojciec zawsze powtarzał jej, że matka była wielce wprawna w knuciu intryg.

Tęskniła za Jamesem. Miała do niego żal o to, że nie pokazywał jej listów od matki, starała się go jednak zrozumieć. Skoro rzeczywiście kochał matkę, odrzucenie przez nią musiało być dlań okrutnie bolesne i nie chciał mieć z nią nic wspólnego. A że robił to kosztem jej krzywdy... Nie powinien tak postępować, ale była w stanie pojąć, że tak było dla niego łatwiej. Ona sama chyba nie pragnęłaby nigdy więcej widzieć osoby, która złamałaby jej serce.

Na całe szczęście nigdy prawdziwie się nie zakochała. Z jednej strony było jej przykro, z drugiej cieszyła się, że jej serce nie rozpadło się jeszcze w drobny mak. Zdawało się jej, ze sklejanie go to piekielnie trudna praca. Widziała zresztą ojca, który nigdy nie pogodził się z odejściem jej matki. Nie chciała tak skończyć. 

Dlatego nie powinna tak postępować wobec Claudine i Louisa. Wiedziała, że to pognębi dziewczynę i złamie jej serce. Nie mogła doprowadzić jej do takiego stanu. 

Ale Claudine zasłużyła sobie na to swoimi drwinami i Isabelle nie zamierzała jej odpuścić. Przynajmniej nie, dopóki nie krzywdziła tym Louisa. Bo on nie zasługiwał na zemstę.

Claudine nie potrafiła pogodzić się z tym, czego wczoraj była świadkiem. Czyżby Louis kochał Isabelle? Czyżby zupełnie o niej zapomniał? O niej, która spędziła z nim tyle radosnych chwil, z którą wymienił tyle pełnych czułości i radości listów? Nie mógł przecież tak po prostu zakochać się w tej przybłędzie z Austrii, Włoch czy skądkolwiek pochodziła Isabelle. 

Dlaczego Louis jej to zrobił? Przecież wiedział, jak ciepłymi uczuciami go darzyła. Tylko jemu zwierzała się ze wszystkich trosk i sekretów, tylko on był dla niej prawdziwym przyjacielem. W Ameryce nie miała nikogo tak bliskiego, gdyż nie potrafiła się odnaleźć wśród próżnych panienek i wymuskanych młodzieńców, którzy otaczali ją zewsząd w Nowym Jorku. Tylko Louis był tak szczerym, prostolinijnym kompanem. I jedynym mężczyzną, którego kochała.

Tylko czy o tym wiedział? Mógł się czegoś domyślać, jednak znając jego brak rozeznania w kwestiach miłosnych, wcale nie podejrzewał jej o romantyczne zapędy. Musiała mu o wszystkim powiedzieć. Tylko jak, skoro teraz zapewne kochał się bez pamięci w Isabelle? Na nią nie zwróci nawet uwagi.

Na tę myśl zalała się łzami. Ta koszmarna dziewczyna odebrała jej to, na czym najbardziej jej zależało, to, czego było jej brak, gdy przebywała w Nowym Jorku. Czuła, że nigdy już nie pokocha żadnego mężczyzny tak, jak kochała Louisa. W wyobraźni widziała już siebie jako jego żonę, a teraz miało jej to zostać odebrane.

Wtem jej wzrok padł na zegar. Była już dziesiąta, a ona jeszcze nie zeszła na śniadanie. Wszyscy już zapewne je zjedli. Zdziwiła się, że matka jeszcze nie zaczęła się o nią martwić i nie weszła do jej pokoju. Podniosła się z sofy, poprawiła włosy i skierowała się do bawialni.

Tam siedziały już jej matka i Camille. Rozprawiały o czymś gorączkowo, a ich oczy błyszczały z podniecenia.

— Naprawdę, Danielle? Udało ci się? — Camille spojrzała na nią z niedowierzaniem.

— Tak! Wyobraź sobie, tyle lat próbowania, chodzenia od wydawcy do wydawcy, a ja głupia nie wpadłam na to, by spróbować we Francji! Na całe szczęście nasza ojczyzna nie jest tak uprzedzona do kobiet i moja książka nie jest dla nikogo żadnym problemem. Pomyśl tylko, Danielle de La Fere napisane złotymi literami na grzbiecie książki...

— Ach, to będzie piękne! — rozmarzyła się Camille. — Szkoda tylko, że nie de La Roche. Papa byłby dumny...

— Ach, papa... — Danielle westchnęła na myśl o ojcu.

Claudine czuła, że nie powinna im teraz przeszkadzać. Wycofała się w głąb korytarza, jednak nie zauważyła stojącej za nią wazy. Uderzyła o nią łydką, powodując głośny rumor. Kobiety przerwały rozmowę i spojrzały w jej stronę. Gdy ją zauważyły, uśmiechnęły się. 

— Claudine, kochanie, chodź do nas! — krzyknęła do niej Camille.

Dziewczyna otarła więc łzy, które spływały po jej policzkach, i wkroczyła do bawialni z dumnie uniesioną głową. Musiała być silna. 

— Dzień dobry, maman, dzień dobry, ciociu — przywitała się i zajęła miejsce na stojącym w pewnym oddaleniu od zajmowanej przez Camille i Danielle sofy fotelu. 

Starała się ukryć przed nimi swój podły nastrój. Nie było przecież powodu, by płakać, skoro Louis nie wiedział o tym, że go kochała. Nie mogła robić z siebie widowiska i martwić matki. Nie zasługiwała na to. Pociągnęła nosem, próbując zdusić łzy. Taki był już najwyraźniej jej los i musiała się z nim pogodzić, skoro okazała się na tyle głupia, by zakładać, że Louis zechce się z nią ożenić. 

— Claudine, perełko, dlaczego płaczesz? — zapytała Danielle.

Claudine westchnęła ciężko. Nie sądziła, że matka zauważy jej łzy. Najwyraźniej jej oczy wciąż były czerwone i spuchnięte. 

— To nic, nie przejmuj się mną — wymamrotała, chcąc odwrócić od siebie jej uwagę. 

— Ależ widzę, że coś się dzieje! Chodź tutaj do nas, mnie i cioci Camille możesz wszystko powiedzieć. — Matka uśmiechnęła się do niej łagodnie i wyciągnęła dłonie, jakby chciała ją objąć.

Claudine postanowiła skorzystać z tej propozycji. Wstała z fotela i usadowiła się obok matki, po czym wtuliła się w jej pierś. Było jej naprawdę dobrze i przyjemnie. Bliskość ukochanej osoby sprawiła, że po chwili przestała już łkać, nieco uspokojona.

— No to powiedz nam teraz, dlaczego płaczesz. — Danielle spojrzała na nią poważnie.

— Bo... Wczoraj Isabelle pocałowała Louisa na moich oczach, a ja... ja go kocham, tylko nie potrafię mu tego wyznać — jęknęła i wtuliła twarz w fałdy matczynej sukni, chcąc zdusić w sobie chęć łkania.

Camille spojrzała na siostrę ze zdumieniem, nie mogąc uwierzyć w rewelacje Claudine. Jakim cudem jej córka, zaręczona z innym mężczyzną, i Lou... To wszystko zdało się jej nierealne, żywcem wyciągnięte z koszmaru sennego.

— Słonko, naprawdę tak zrobiła? — zwróciła się do siostrzenicy.

— Tak, ciociu. Nie mam pojęcia, czy ona go kocha, czy po prostu chce mi zrobić na złość, ale pocałowała go. Owszem, że nie jestem dla niej specjalnie miła, ona dla mnie też nie, ale żeby tak postępować? Przecież wie, że zależy mi na Louisie. Wszyscy to widzą, prócz niego samego.

— Cóż, Lou przewyższa Jeana w kwestii niedomyślności... — westchnęła. — Więc temu się akurat nie dziwię... Ale że Belle go pocałowała? Przecież za dwa miesiące wychodzi za mąż. Co ona sobie myśli? Nie może nagle się do niego wdzięczyć... Zdawało mi się, że ona naprawdę kocha Friedricha, a tu proszę... Co ten James z nią zrobił... Wiedziałam, że trzeba było mu ją odebrać, nim zrobił z niej żeńską wersję siebie! — Rozłożyła bezradnie ręce. — Nie mam pojęcia, co mogło nią kierować... Nie martw się, Claudine, porozmawiam z nią na ten temat. Ale ty musisz pomówić z Lou! Przecież on musi wiedzieć o twoim uczuciu, by mógł sobie to wszystko poukładać w głowie. 

— Dobrze, ciociu. Postaram się tak zrobić. Mam tylko nadzieję, że on nie jest zakochany w Belle... — urwała, zdawszy sobie sprawę z tego, jak okropna byłaby to ewentualność. 

Jej ukochany Lou żywiący uczucia do kobiety, której nigdy nie mógłby mieć. Brzmiało to nieco dziwnie, lecz mimo wszystko prawdopodobnie. Claudine miała niezbitą pewność, że koniec byłby tragiczny. 

— Na pewno nie, słońce. — Uśmiechnęła się do niej pocieszająco. — Louis przecież wie, że Isabelle jest zaręczona. Nie odebrałby innemu mężczyźnie jego ukochanej. Uwierz mi, znam Louisa jak nikt inny. Nie jest taki. 

— Dziękuję ci, ciociu — odparła z uśmiechem. — Mam nadzieję, że będzie dobrze.

— Oczywiście, kochanie. Ciocia Camille o to zadba — zaśmiała się Danielle, patrząc na nią z niezachwianą pewnością co do słuszności swych słów. — Zobaczysz, wszystko się wyjaśni. Porozmawiasz z Belle, później z Lou i upewnicie się co do swych uczuć.

Wierzyła, że naprawdę tak będzie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro