XXI. Rozpacz Franciszka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dwudziestego marca Napoleon Bonaparte przybył do pałacu Tuileries w Paryżu, Antoinette jednak zbytnio ten fakt nie obchodził. Tadeusz tego dnia nie czuł się najlepiej, przez co ciągle się zamartwiała. W środku nocy obudził ją czyjś szloch dobiegający zza ściany. Niewiele się zastanawiając, wstała z łóżka i po omacku podążyła do pokoiku, który dzielili jej synowie. Coś ścisnęło ją w sercu, kiedy ujrzała małego Tadeusza zalanego łzami. Ku jej zdziwieniu Janek spał jak zabity mimo krzyków braciszka. Usiadła na brzegu łóżeczka chłopca i wzięła go w ramiona.

— Co się stało, kochanie? — zapytała, gładząc złote włoski chłopca i tuląc go do piersi.

— Wojna, krew... — jęczał Tadeusz, który jeszcze nie do końca potrafił mówić. Na szczęście robił to po francusku. 

— Tatuś naopowiadał ci o żołnierzach?

— Tak — zapłakał.

Antoinette przycisnęła go mocniej do siebie. Oplótł rączki wokół jej szyi i szlochał. Matka ścierała łzy z jego policzków, szepcąc do niego czułe słówka. Była zła na Franciszka za to, że naopowiadał biednemu dziecku o okrucieństwie wojny. Thaddée nie był przecież na tyle duży, by o tym słuchać.

Kiedy chłopiec uspokoił się na tyle, by móc zostawić go samego, Antoinette wypuściła go z ramion i ułożyła w łóżeczku. Miała nadzieję, że teraz już zaśnie.

Maman! — krzyknął, gdy wstała.

Antoinette zrozumiała, że synek chce spać z nią. Wzięła go na ręce i zaniosła do swojej sypialni. Ułożyła go na posłaniu i sama wsunęła się pod pierzynę. Przycisnęła go do piersi, ucałowała w główkę i zamknęła oczy.

Dawniej w nocy wtulała się w pierś Franciszka i teraz, kiedy spali osobno, często brakowało jej jego obecności przed zaśnięciem. Uwielbiała spać z dziećmi, które nieco zastępowały jej męża, one jednak rzadko miały na to ochotę, zwłaszcza Janek i Anulka, którzy twierdzili, że tylko beksy śpią z mamusią. Jedynie mały Tadeuszek, sporo młodszy od rodzeństwa, nie przejmował się ich zdaniem i sypiał z Antoinette. Bał się i potrzebował mamy, zaś opinia rodzeństwa zupełnie się dlań nie liczyła. Antoinette cieszyła się z jego obecności. Tej nocy chłopiec już się nie budził.

Franciszek sięgnął po stojący na etażerce dzbanek z wodą. Nie znajdował się daleko, dlatego nie miał problemu z dosięgnięciem go. Gdy jednak chciał wrócić do poprzedniej pozycji, naczynie wysunęło mu się z rąk i spadło z głuchym trzaskiem na podłogę, roztrzaskując się w drobny mak. Na całe szczęście wody nie było zbyt dużo. 

Potocki wpatrywał się w szczątki dzbana. Wzbierała w nim coraz większa rozpacz. Do niczego się już nie nadawał. Nawet wody nie potrafił sam sobie nalać. Był zerem, przegranym, nikomu niepotrzebnym. Nikt się już nim nie interesował. Antoinette i jej wujostwo trwali przy nim z litości, Jean przychodził tylko dlatego, że obwiniał się o to, co stało się pod Lipskiem, a dzieci tak naprawdę się nim nie obchodziły.

Wywołany przez niego hałas usłyszała Antoinette, która zostawiła śpiącego jeszcze synka w łóżku i udała się do sypialni Franciszka.

— Nanette, chodź tu! — zawołała na służącą, widząc kałużę wody, i usiadła na łóżku męża.

Służąca zaraz pojawiła się w pokoju i zabrała się za sprzątanie. Antoinette odczekała, aż Nanette opuści pomieszczenie. Nie chciała rozmawiać z Franciszkiem w towarzystwie kobiety. Gdy w końcu służąca wyszła, Potocka odezwała się do męża:

— Kochany, co się stało?

— Idź ode mnie — jęknął.

— Ale dlaczego?

— Wiem, że mnie nie kochasz, nie musisz udawać.

— Ale o czym ty mówisz, Fransie? — Mina Antoinette wyrażała rozpacz i gorycz.

Nie rozumiała, dlaczego tak mówił. Rozrywało to jej wrażliwe serce na kawałki. Tak się starała, by miał jak najlepiej, dbała o niego i nigdy nie narzekała, choć czasem płakała w poduszkę. Czyżby to było dla niego zbyt mało? Czy nie okazywała mu wystarczająco dużo miłości?

— Idź ode mnie. Chcę zostać sam — odparł stanowczo.

— Ale co się stało, kochany? — zapytała z niepokojem.

Do oczu cisnęły się jej łzy, lecz starała się je powstrzymywać. Nie spodziewała się, że to tak okrutnie trudne.

— Nie wysilaj się na uprzejmości. Obydwoje dobrze wiemy, że byłoby lepiej, gdybym umarł. Żadne z nas nie musiałoby się męczyć.

Antoinette wypuściła powietrze z płuc i poczerwieniała. Nie przeżyłaby bez Franciszka, nawet jeśli nie był już tym samym człowiekiem, co niegdyś. 

— Jak możesz tak mówić? Przecież ja cię kocham! Przysięgałam ci przed Bogiem, że cię nie opuszczę, czy to w zdrowiu, czy w chorobie. I nie mam zamiaru cię porzucać. Nikogo nie kocham tak bardzo jak ciebie.

— Ale za co, Tonieczko? Za to, że jestem bezużyteczną kłodą? Darmozjadem żerującym na litości twojego wuja? Nawet nie mogę wziąć głupiego dzbanka do ręki.

— Fransie, nie mów tak. Jesteś najcudowniejszym człowiekiem, jakiego znam. Nigdy nie myślałam, że ktoś się we mnie zakocha, nie we mnie, brzydkiej, głupiej i niezdarnej Antoinette, a już zwłaszcza ktoś tak cudowny jak ty. Nie wierzyłam we własne szczęście, kiedy powiedziałeś mi, że mnie kochasz. 

Każde słowo, które wypowiadała, płynęło z głębi jej serca. Nie wiedziała, co by się z nią stało, gdyby nie poznała Franciszka. Zapewne zostałaby starą panną, żyjącą na łasce Camille i Hugona. To dzięki mężowi zakosztowała życia, poczuła się chciana i kochana. To on i ich dzieci nadawali każdemu jej dniu sens.

— Tosiu... Jesteś moją najdroższą kobietką,  nigdy nie spotkałem tak wspaniałej osoby. Może nie masz tak ładnego nosa jak Camille, ale dla mnie jesteś najpiękniejsza. Tak o mnie dbasz, nigdy się nie skarżysz, jesteś cudowną mamą dla Anulki i chłopców, a ja tylko leżę i narzekam. Zasługujesz na kogoś lepszego. 

— Przestań! — krzyknęła ze łzami w oczach. Skończyła się jej cierpliwość. — Nie mam do ciebie siły! Przecież możesz jeszcze chodzić, tylko boisz się porażki! Kiedy Jean przyjdzie, to porozmawiam z nim na twój temat i dostaniesz reprymendę! — Powiedziawszy to, wyszła.

Próbowała się uspokoić, lecz przynosiło to mierne skutki. Usiadła w swoim buduarze przy biureczku i szlochała. Miała już dość tego, że Franciszek tak cierpiał i nie potrafił znaleźć w sobie chęci, by chociaż spróbować normalnie chodzić.

Nagle drzwi do buduaru otworzyły się. Po chwili u boku kobiety znalazł się jej starszy synek. Gdy tylko ujrzał zapłakaną matkę, wtulił się w jej suknię i zaczął gładzić ją swoimi drobnymi rączkami. 

— Mamusiu, nie płacz, proszę — powiedział cichutko Janek.

Antoinette spojrzała na synka i wzięła go na ręce. Ten uśmiechnął się do niej rozkosznie i zaczął ścierać łzy z jej policzków. Nie mógł pozwolić, by matka się smuciła. Była na to zdecydowanie zbyt dobra i śliczna.

— Jeanie, kochanie, czasem trzeba sobie popłakać, wiesz? 

— Ale brzydko wyglądasz, kiedy płaczesz. — Zmarszczył nosek, na co Antoinette parsknęła śmiechem. — A jak się uśmiechasz, to jesteś jeszcze śliczniejsza niż zwykle! 

— Mój kochany, kto cię nauczył takich komplementów? Tatuś czy wujek Jean?

— Sam to wymyśliłem! — Wypiął się dumnie.

Antoinette przycisnęła go mocniej do siebie i pocałowała go w główkę. Janek, mimo tego, że śmiał się wraz z siostrą z Tadeusza, który wciąż tylko tulił się do matki, naprawdę lubił doznawać od niej pieszczoty. Czuł się wtedy chroniony przed całym złem tego świata.

— Kocham cię, mój skarbeczku — szepnęła mu na ucho Antoinette i zaczęła gładzić jego jasne loczki, identyczne jak te, które posiadał Franciszek.

Miała nadzieję, że jej syn będzie tak samo wspaniałym człowiekiem, jak jej mąż i uczyni w przyszłości jakąś kobietę tak bardzo szczęśliwą, jak ona była u boku Franciszka przed wojną.

Jean przyszedł godzinę później w towarzystwie Alexandre'a i Diane. Gdy ujrzał zmartwioną twarz Antoinette, pojął, że działo się coś złego, nie rozumiał jednak, co też Potocki mógł uczynić swej żonie. Przecież zawsze deklarował, że była całym jego światem. Dzieci pobiegły do kuzynów, a on, zdenerwowany, udał się do Franciszka.

Potocki leżał nieruchomo ze wzrokiem wbitym w sufit. Unikał spojrzenia przyjaciela. Miał nadzieję, że ten zostawi go jak najszybciej. Nie chciał z nim rozmawiać, Jean jednak wziął stojące przy drzwiach krzesło i ustawił je obok łóżka Franciszka.

— Dlaczego Antoinette płacze? — zapytał bez zbędnych ceremonii. 

Franciszek spłonął czerwienią i odwrócił głowę w przeciwnym kierunku, zaraz jednak wezbrał w nim gniew. Jean nie miał prawa pytać o powód rozpaczy Antoinette, skoro sam ciągle przyprawiał Camille o płacz.

— Zajmij się lepiej swoją żoną, ciągle wysłuchuję od Tonii, jak bardzo przez ciebie cierpi.

Jean chciał mu odrzec w nieprzyjemny sposób, powściągnął jednak swój gniew. Kolejny spór był mu zupełnie niepotrzebny, zwłaszcza spór z Franciszkiem.

— Fransie, nie mówimy teraz o mnie, lecz o tobie. Ja jestem okropnym mężem i wiem to nie od dziś, lecz ty... Co się stało? Przecież zawsze mówiłeś, że tak bardzo kochasz Antoinette, że to największy skarb, jaki posiadasz, a teraz tak ją traktujesz! 

— No bo — Franciszek jęknął, a w jego oczach pojawiły się łzy — ja nie chcę już żyć!

Jean stłumił okrzyk, który rwał mu się na usta. Rozpacz i bezsilność obecne w głosie przyjaciela dogłębnie nim wstrząsnęły, powodując burzę myśli w jego umyśle. Nigdy nie myślał, że Frans jest aż tak umęczony życiem.

— Ależ kochany, masz przecież cudowną żonę i dzieci, musisz żyć, dla nich!

— Ale co to za życie, kiedy nie mogę nic samodzielnie zrobić? Nie musiałeś zabijać tego Dymitra, Janeczku, trzeba było pozwolić mu strzelić. Ja i tak jestem już na wpół umarły, a on przynajmniej wróciłby do swojej żony i dziecka. A tak on nie żyje, a ja już też jestem połowicznie na tamtym świecie!

— Nawet tak nie mów, Fransie. Nie możesz. Jesteś cudownym człowiekiem, dzięki któremu na twarzach wielu ludzi pojawił się uśmiech i nawet leżąc w łóżku, możesz jeszcze wiele zdziałać.

— Co na przykład?

— Uczyć twoje dzieci miłości do Polski, pocieszać Antoinette, kiedy jej ciężko, zamiast się skarżyć. Poza tym możesz przecież chodzić, tylko musisz próbować!

— Ale ja się boję, że nie ustoję, tylko przewrócę się i już nie wstanę! Ja tego nie chcę! Nie przeżyję tego!

Nikomu o tym jeszcze nie mówił, lecz strach przed porażką był tak silny, że paraliżował go, gdy tylko przez myśl przeszły mu mrzonki o chodzeniu. Lękał się upadku. Co rzekłyby wtedy o nim dzieci? A Tosia? Tylko znów udowodniłby, jak wielkim nieudacznikiem stał się po bitwie. Nie chciał tego. Wolał leżeć w łóżku i nigdy się nie podnieść.

— Fransie, pomogę ci. Musisz upaść, jeśli chcesz coś osiągnąć. Nic nie ma w życiu od razu.

— Wiem... Ale mimo to się boję — jęknął.

— Będzie dobrze, pomogę ci. Pamiętaj, na mnie zawsze możesz liczyć. A tak przy okazji, wiedziałeś, że wasz król, mój imiennik, Jean trzeci, rozgromił Turków pod Wiedniem?

— Każdy to wie — zaśmiał się, zaraz jednak spoważniał. — Zaczekaj... Czy ty zacząłeś się uczyć historii Polski? 

— Tak — odparł dumnie. — Specjalnie dla ciebie.

— Kocham cię za to! Jesteś najlepszym przyjacielem! 

— To teraz zrób coś dla mnie i porozmawiaj z Antoinette — rzekł, a jego oczy błysnęły złośliwie. — A ja zobaczę, co u dzieci. — Uśmiechnął się i wyszedł.

W salonie zastał Antoinette bawiącą się z dziećmi na dywanie. Na jej twarzy nie gościły już łzy, lecz szeroki uśmiech. Podszedł do nich i przysiadł obok kobiety. Diane w swej różowej sukieneczce od razu do niego podbiegła, zarzuciła mu rączki na szyję i wtuliła się w jego pierś.

— W co się bawicie, słoneczko? — zapytał, całując ją w policzek.

— W dom! Anne jest żoną Alexandre'a, a Jean jest moim mężem.

— A ciocia?

— Ciocia jest mamusią Jeana i Anne, a Thaddée jest synkiem moim i Jeana. On ma takie śliczne włoski! Tylko nie chce, żeby go głaskać!

— A ty lubisz, jeśli ktoś dotyka twoich włosów, kiedy tego nie chcesz?

— Nie...

— To wiesz już, dlaczego jemu się to nie podoba. — Spojrzał na nią poważnie.

Dziewczynka uśmiechnęła się.

— A ty, chcesz się z nami pobawić, papo?

— Nie, będziemy już wracać, kochanie — oznajmił.

— Już? Musimy? — jęknęła i spojrzała błagalnie na ojca, on jednak pozostał nieugięty.

— Tak, słoneczko. Maman będzie się niecierpliwiła, a za pół godziny podadzą obiad. 

— No dobrze, papo.

Jean uśmiechnął się do niej. Chciał się już podnieść, gdy Antoinette dała mu znak, by jeszcze przez chwilę zaczekali, po czym wyszła z pokoju. Gdy wróciła, trzymała w rękach piękną, szmacianą lalkę o brązowych włosach, odzianą w różową sukienkę. Podała ją Jankowi, który zaniósł ją Diane. 

— To dla ciebie. — Uśmiechnął się do niej. 

Diane pisnęła radośnie i objęła szyję kuzyna swoimi cieniutkimi ramionkami. 

— Dziękuję! — krzyknęła. 

Jean spojrzał pytająco Antoinette. Było mu źle z tym, że wykosztowała się na lalkę, zwłaszcza, że było go przecież stać na zabawki.

— Ile mam ci za to oddać, Antoinette?

— Och, Jeanie — zaśmiała się. — To od serca. Sama ją zrobiłam, kiedy Camille powiedziała mi, co Alexandre zrobił z lalką Diane...

— Och, dziękuję ci, naprawdę! Jesteś złotą kobietą. Będziemy już szli.

Alexandre w czasie ich rozmowy zdążył się już pożegnać z kuzynostwem. Diane podeszła do Anne i przytuliła ją. To samo uczyniła z ciocią. Tadeusza ucałowała w główkę, a Janka w policzek, na co ten spłonął szkarłatem. Anulka zaśmiała się na ten widok. Janek posmutniał. Chociaż podobał mu się całus od kuzynki, wiedział, że siostra nie da mu teraz spokoju. A Anna potrafiła być okropnie nieprzyjemna.

Gdy Jean i jego dzieci opuścili dom Potockich, Antoinette odprowadziła Tadeusza do jego pokoju, by zażył nieco snu, Anię i Janka zostawiła zaś w bawialni pod opieką ciotki Adelaide, gdzie kłócili się o zabawki, i poszła do męża.

— Tosieńko moja! — wykrzyknął, lecz już nie z rozpaczą, a z radością. — Chodź do mnie. — I otworzył ramiona, jakby chciał ją przytulić. 

Kobieta usiadła obok niego z wahaniem, jakby był piórkiem, które powiew powietrza wywołany przez jej ruch mógłby zmieść. Franciszek wyciągnął ku niej ramię i przysunął ją do siebie. Antoinette wtuliła się delikatnie w jego pierś, jakby się bała, że zrobi mu krzywdę. Westchnęła, gdy poczuła bijące od niego ciepło. Nie robiła tego od tak dawna... W końcu czuła się bezpiecznie.

— Tonieczko, przepraszam cię... Ja nie wiem, co mogę ci powiedzieć, po prostu miałem już dość, czułem się tak źle... Ale Janeczek mną potrząsnął. Ja muszę wychować moje dzieci. Oni muszą poznać historię Polski i wywalczyć jej niepodległość, skoro ja już nie mogę...

Antoinette wtuliła się w niego, szczęśliwa, że w końcu pojął, że choć na razie niezdolny chodzić, ma jeszcze wiele do zrobienia na tym świecie.

— Kocham cię, Tosiu — szepnął i schylił się delikatnie, by złączyć ich usta. 

Pocałunek był krótki, ale słodki i pełen ciepła i miłości. Potem przyszedł kolejny i kolejny całus. Gdy się oderwali, Antoinette zaczęła gładzić jego policzek.

— Pamiętaj, że jesteś dla nas cenny i ważny. I nie poddawaj się! Tylko nie opowiadaj Thaddée o wojnie, bo biedny płacze w nocy.

— Dobrze, Tosiu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro