XXXV. Camille i Irina

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jean stał przed nią i wpatrywał się w nią swoimi jasnymi oczyma, które przeszywały ją na wskroś. Po raz pierwszy patrzył na nią tak bezwzględnie, że nie potrafiła znieść jego spojrzenia i skuliła głowę. 

— Wybacz, Camille, to koniec. Nasze małżeństwo było błędem. Powinienem był ożenić się z Constance lata temu i nigdy nie mieszać się w tę całą aferę z tobą. To był największy błąd mojego życia. Jutro przyjdę po dzieci.

Spojrzała na niego z rozpaczą. Jej oczy wypełniły się łzami. Nie mógł jej opuścić. Nie teraz, kiedy oczekiwała jego dziecka. Nie po tym, co przeżyli, by wreszcie być razem. Przetrwali już intrygi François, nieudane małżeństwa z Pierre'em i Cécile, pojawienie się w ich życiu Jamesa, morderstwo de Lacroixa i koszmarne lata 1812 i 1813. Nie mogli się rozstać tylko dlatego, że kolejna osoba próbowała przeszkodzić im w osiągnięciu szczęścia.

— Kochany, proszę cię, nie rób mi tego... Pomyśl o naszym maleństwie — jęknęła, dotknąwszy swego brzucha, i rzuciła mu się na szyję, on jednak odepchnął ją i spojrzał na nią z pogardą.

— To koniec, Camille, pogódź się z tym — rzekł beznamiętnie, odwrócił się i odszedł.

Camille chciała za nim pobiec i błagać, by do niej wrócił, lecz nogi odmówiły jej posłuszeństwa, a głos uwiązł jej w gardle. Po policzkach spływały jej łzy. Nawet nie próbowała ich powstrzymywać. Padła na posadzkę, która chłodziła jej rozgrzane od emocji czoło, i szlochała.

Nagle z jej piersi wyrwał się mrożący krew w żyłach krzyk, a wszystko, co było wokół niej, zniknęło.

Zerwała się z łóżka i złapała się za pierś. Jej serce kołatało jak oszalałe. Wokół niej panowała ciemność. Po jej prawej stronie leżał Jean, którego klatka piersiowa unosiła się w rytm jego miarowego oddechu. Był obok niej i wcale nie miał zamiaru jej opuszczać. Uspokoiło ją to, lecz tylko na chwilę, gdyż zaraz przed oczyma stanęła jej twarz Constance.

Przed dwoma miesiącami leżał obok niej i oddychał w ten sam spokojny sposób, tuląc do siebie jej nagie ciało. Wzdrygnęła się z odrazą na myśl, że dotykał tej wstrętnej kobiety.

Myślała, że po tym, jak mu przebaczyła, takie myśli nie będę jej więcej nawiedzały, było jednak gorzej niż zaraz po jego zdradzie. Nie mogła powstrzymać się od wyobrażania go sobie w miłosnym uniesieniu z Constance, nawet jeśli sprawiało jej to ogromny ból.

Nie wiedziała, kiedy zaczęła szlochać na cały głos. Obrazy Jeana splecionego w namiętnym uścisku z dawną ukochaną przeplatały się ze scenami z koszmaru oraz tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby się on ziścił. Alexandre i Diane płaczący za matką, Jean wnoszący o rozwód, a później stający na ślubnym kobiercu z Constance, odbierający jej od razu po urodzeniu dziecko, które nosiła właśnie pod sercem, wreszcie ta okropna kobieta zastępująca ją w roli matki bliźniąt i Lottie. 

Te wizje były tak przerażające, że cała zaczęła się trząść. Próbowała wmówić sobie, że przecież Jean leży tuż obok niej i nie opuści jej dla żadnej kobiety, zwłaszcza Constance, ale nie docierało to do niej.

— Kochanie, co się dzieje? — Dobiegł ją nagle jego cichy, pełen czułości głos. 

Po chwili poczuła, jak podnosi się z miejsca i przysuwa się do niej. Ujął jej dłoń, a drugą ręką objął ją i przycisnął do siebie. Camille rozszlochała się jeszcze bardziej i odwróciła od niego głowę. Po tym koszmarze nie potrafiła mu spojrzeć w oczy.

Jean jednak nie dawał za wygraną. Nie mógł patrzeć na jej smutek, a bezradność, jaką teraz odczuwał, sprawiała, że ogarnął go okropny ból ściskający go w sercu.

— Cami, proszę, powiedz mi, dlaczego tak płaczesz... Cami... Proszę, nie rób mi tego! Nie mogę znieść patrzenia na twoją bezbrzeżną rozpacz! — wykrzyknął, chcąc tym samym zmusić ją do wyznania mu, co spowodowało jej szloch.

Camille na to westchnęła ciężko i wtuliła się w jego pierś. Czuła się nieco bezpieczniej, wciąż jednak obawiała się, że za chwilę rzeknie jej, że to koniec, a te czułości są tylko zasłoną dla jego prawdziwych zamiarów.

— Bo... Śniło mi się... Śniło mi się... — dukała, nie mogąc wydusić z siebie nic ponad to.

— Co ci się śniło, kochanie? Nie płacz, proszę. To był tylko koszmar — jęknął i starł dłonią kilka łez, które lśniły na jej policzku.

— Że... Że zostawiasz mnie dla Constance i zabierasz mi dzieci — jęknęła i rozszlochała się jeszcze bardziej.

Jean westchnął, nie mogąc uwierzyć w to, że śniło się jej coś takiego. Przycisnął ją mocniej i gładził włosy żony, szepcząc uspokajające słówka i czułostki, by utwierdzić Camille w przekonaniu, że tylko ją kocha.

— Cami, kochanie, nie płacz już — wyszeptał i ucałował ją w skroń. — Jestem tutaj i nigdy cię nie zostawię, cokolwiek by się działo, a już na pewno nie dla innej kobiety. I nigdy nie odebrałbym ci dzieci. Kocham cię i chcę dożyć moich dni u twojego boku. Nie bój się. 

— Ale... Constance... Wcześniej mówiłeś, że tak bardzo mnie kochasz, a potem...

— Cami, ja byłem wtedy tak pijany, że nie wiedziałem, co robię... Ja... nawet nic nie pamiętam z tamtej nocy... 

Na te słowa Camille, nie wiedzieć czemu, jeszcze bardziej się rozszlochała.

— Nie płacz, kochanie, proszę. Teraz już naprawdę wszystko będzie dobrze, obiecuję. Już cię nie zawiodę. Zrób mi krzywdę, jeśli kiedykolwiek jeszcze choćby spojrzę na alkohol lub inną kobietę. Jestem tylko twój i dzieci. Teraz będę żył tylko dla was.

Camille uśmiechnęła się delikatnie i przestała płakać. Ucałowała go w policzek i dała mu znak, że chce się położyć. Jean na to wypuścił ją z ramion, kiedy jednak leżała, znów ją do siebie przyciągnął. Dłonie położył na jej jeszcze niewielkim brzuchu i pocałował ją w szyję.

— Już będzie dobrze, najdroższa. Obiecuję. Będziemy teraz szczęśliwi. Ty, ja, dzieci i to maleństwo. — Pogładził jej brzuch.

Skinęła mu głową, mając nadzieję, że jego słowa się ziszczą. Wciąż była czerwona, lecz już nie płakała. Wtuliła się w niego i ułożyła się wygodnie.

— Jak myślisz, to będzie chłopiec czy dziewczynka? — zapytała, przesuwając dłonią po jego ramieniu.

— Dla mnie nie ma to zbyt wielkiego znaczenia, ważne, by wszystko skończyło się szczęśliwie. Ale Alex na pewno chciałby braciszka — zaśmiał się, wspominając rozmowy z synkiem. — Ty pewnie marzysz o chłopcu, prawda?

— Nie wiem. Z jednej strony, gdyby Alexowi, nie daj Boże, stało się coś złego, miałbyś dziedzica, ale z drugiej... Przecież ten chłopiec też będzie musiał z czegoś żyć, a jeśli niczego nie odziedziczy, zapewne zaciągnie się do armii, bo tam najłatwiej o zarobek... A ja nie chcę, żeby nasz synek poszedł do wojska. Jeszcze zginie na jakiejś piekielnej wojnie... — załkała.

— Zadbam o to, by tak się nie stało. Poza tym, są inne sposoby na zarobek. Może zająć się handlem, założyć fabrykę, a w ostateczności zostać księdzem...

— To już niech lepiej zginie na wojnie — sarknęła.

— Dlaczego, Cami? To piękne, poświęcić swe życie służbie Bogu. Pomyśl, mielibyśmy księdza w rodzinie, chrzciłby nasze wnuki, może udzieliłby ślubu któremuś z rodzeństwa, a gdyby się wystarał, mógłby dostać biskupstwo... Nie byłoby to złe. Ważne, by robił to, co będzie kochał. Tak samo Lottie, Alex i Diane. No i oczywiście Lou. Chcę, żeby wszyscy zawarli małżeństwa z miłości. Należy im się to. Nie będę stawał im na przeszkodzie niczym twój ojciec, nawet gdyby Lottie przyprowadziła mi jakiegoś Hiszpana do domu. 

Camille zaśmiała się nieznacznie.

— Myślisz, że to już nasze ostatnie dziecko?

— A chciałabyś więcej? — zapytał, zanurzając dłoń w jej włosach i gładząc je.

Nie była pewna, ile chciałaby mieć dzieci. Macierzyństwo przynosiło jej wiele radości, choć też niemało trosk. Bardzo kochała swoje pociechy, nawet jeśli czasami była zmęczona. Czy jednak pragnęłaby posiadać ich jeszcze więcej? Tego nie była pewna.

— A ty? Starczy ci czwóreczka czy to za mało?

— Cóż, zawsze marzyłem o dużej rodzinie, siódemce albo ósemce, ale ile Bóg da, tyle przyjmę, czy więcej, czy mniej.

— Nie wiem, czy dam radę spełnić twoje marzenia, ale dołożę starań. A teraz chodźmy już spać — szepnęła i ucałowała go w skroń.

Zamknęła oczy i zaczęła myśleć o dziecku, które miało przyjść na świat. Nie śniły się jej już żadne koszmary.

— Mamusiu, opowiesz mi jeszcze o tatusiu? — zapytał Sasza.

Irina pogłaskała go po głowie i przycisnęła do siebie. On chętnie wtulił się w matczyną pierś. W końcu, po długiej podróży leżeli w wygodnym łóżku, pod ciepłą pierzyną. Było im tak dobrze, że po przebudzeniu uznali, że jeszcze przez chwilę będą się wylegiwać. Irina uwielbiała takie chwile. 

— To którą opowieść o tacie chcesz usłyszeć?

— Jak tatuś pokonał smoka! — wykrzyknął Saszka i wbił swoje błyszczące z ekscytacji oczka w matkę.

Irina na to zaczęła snuć opowieść o tym, jak to Dymitr obronił ją przed złym smokiem, który chciał ją pożreć. Synek uwielbiał słuchać o fantastycznych przygodach ojca, którego nie pamiętał, a dla Iriny te opowieści, choć wciąż bolesne, były swego rodzaju sposobem na powrót do przeszłości, do czasów, gdy była szczęśliwa ze swym ukochanym w małym, rozsypującym się domku, który był świadkiem ich wielkiego uczucia i narodzin małego Aleksandra.

— I tata naprawdę tam był i strzelił temu smokowi pod pachę?

— Tak, Saszeńko. — Uśmiechnęła się do niego matka. — A teraz czas chyba wstawać, kochanie, wujek Jean powiedział, że o ósmej jest śniadanie. 

— Musimy, mamusiu? — jęknął, wyraźnie niepocieszony.

— Tak, kochanie, musimy — odparła.

Ucałowała go w oba policzki, by nie smucił się tak bardzo, że musi już wstawać, na co Saszka roześmiał się rozkosznie. 

Przy śniadaniu uwadze Iriny nie umknęło, że Jean wciąż czule uśmiechał się do Camille. Cieszyła się, że po tym złamanym życiem człowieku, którego poznała dwa lata temu, nie został już ślad. Po tym wszystkim, co przeszedł, zasługiwał na szczęście.

Jean z kolei co jakiś czas ukradkowo spoglądał na Irinę. Mimo iż starał się opanować swe wyrzuty sumienia, wciąż kłuło go w sercu na widok kobiety uśmiechającej się do Aleksandra. Uspokajał się myślą, że przecież gdyby wiedział, że to Dymitr celuje we Franciszka, krzyknąłby do Gruszeckiego, by nie strzelał, zamiast wypalić z broni. Miał do wyboru uratować Franciszka lub Dymitra, a życie każdego z nich było dlań wielce cenne. Wybór między którymś był niewykonalny. Skoro Bóg chciał, by to Gruszecki odszedł z tego świata, musiał się pogodzić z jego wyrokiem.

Tak samo upłynęło im kilka kolejnych dni. Irina i Camille sporo rozmawiały o sztuce i literaturze, dyskutowały też o dzieciach. Wymieniały się spostrzeżeniami na temat wychowania swoich pociech i zabawnymi sytuacjami z ich życia. Zawiązała się między nimi nić porozumienia, mimo iż wychowywały się w zupełnie innych warunkach — Irina mieszkała w ociekającym złotem pałacu z kochającą rodziną, a Camille w starym domu, w którym wiecznie dochodziło do kłótni  Obie jednak zostały rozdzielone z ukochanymi i wyszły za innych mężczyzn, by w końcu zaznać szczęścia u boku tego, którego kochały. Różnica była jedna — historia Camille zakończyła się szczęśliwie, w przeciwieństwie do tej Iriny.

Któregoś dnia po posiłku Irina wróciła do swojej sypialni, by poczytać, Sasza zaś udał się do pokoju dziecięcego z bliźniakami, by tam bawić się z nimi w wojnę. Choć Jarmuzowa bardzo kochała swojego synka, cieszyła się, że w końcu mogła spędzić chwilę bez niego. Sasza był nie mniej absorbujący niż jego ojciec.

Camille uznała, że jako pani domu winna spędzić nieco czasu z Rosjanką. Irina dała się jej poznać jako dobra, łagodna kobieta, która wiele przeszła w życiu, co budziło w hrabinie de Beaufort współczucie, a z jej oczu, nawet, jeśli starała się to zamaskować, wyzierał smutek. Camille nie mogła tego znieść. Do tego dręczył ją nieco fakt, że to jej mąż był sprawcą nieszczęść Jarmuzowej. Chciała się upewnić, że Irina zdążyła się już pogodzić ze stratą ukochanego. Ta troska była do niej niepodobna i dziwiła się samej sobie, że tak ją męczyła, czuła jednak ogromną wdzięczność wobec Iriny i potrzebowała upewnić się, że jej stan ducha jest dobry.

Zastała Irinę w jej sypialni, rozłożoną na łóżku. Czytała jakąś rosyjską powieść, którą musiała przywieźć z ojczyzny. 

— Mogę? — zapytała Camille, na co Irina skinęła jej głową i przesunęła się, by zrobić jej miejsce na łóżku.

— Oczywiście, siadaj. — Uśmiechnęła się szeroko.

Camille zajęła miejsce obok niej. Między kobietami zapanowało milczenie. Żadna z nich nie wiedziała, co rzec. Camille nie była pewna, od czego chciała zacząć rozmowę, a Irina nie miała pojęcia, jak powinna się zachowywać wobec Francuzki. 

Przez chwilę patrzyły na siebie w ciszy. Camille z bliska zdawało się, że oczy Iriny są jeszcze smutniejsze niż przy śniadaniu, gdy obserwowała ją z nieznacznego oddalenia. Chciała jej jakoś pomóc, nie miała jednak pojęcia, w jaki sposób mogłaby jej ulżyć.

Irina z kolei zauważyła, że choć z początku Camille wyglądała na bezbrzeżnie szczęśliwą, na jej twarzy malował się żal. Nie umknęły jej również lekko zaczerwienione od płaczu oczy hrabiny de Beaufort.

— Twój synek jest taki śliczny, jak mały aniołek! — zaczęła Camille, uśmiechając się do Rosjanki.

— Dziękuję. Gdyby nie on, nie wiem, co bym zrobiła... Wciąż nie mogę pogodzić się z tym, że nie będzie pamiętał Dimy... A jak ty radziłaś sobie cały ten czas bez Jeana? Naprawdę podziwiam cię za to, że to przetrwałaś, to musiało być okropne...

— Bo było — westchnęła, wspominając na tamte dni, gdy Jean ją opuścił. — Tak bardzo bolało mnie, że się do mnie nie odzywał... A później dowiedziałam się, że przeze mnie chciał się tam zabić... Nie myślałam, że będzie tak bardzo cierpiał... A ty... Jak... jak sobie radzisz bez Dymitra? 

Irina spuściła ze smutkiem głowę. Nie radziła sobie. Starała się odzyskać radość i wesołość, by jej synek nie musiał żyć z rodzicielką wciąż smucącą się tym, czego nie dało się odwrócić, jednak miernie się jej to udawało. 

— Niezbyt dobrze, ale muszę żyć dla Saszki. A ty i Jean... — zaczęła, chcąc zmienić temat. — Czy on radzi sobie z tym wszystkim po wojnie? Dima kiedyś opowiadał mi o tym, jakich okropieństw był świadkiem... Jean ma delikatniejszą psychikę, pewnie nie wpłynęło to na niego dobrze...

— Nie — westchnęła ciężko Camille i spuściła spojrzenie. Komu innemu bałaby się wyznać prawdę, czuła jednak, że Irinie może rzec o wszystkim, bo ta zrozumie ją i nie będzie jej oceniała. — On wciąż to przeżywa. Dopiero niedawno przestał się upijać, choć gdyby nie to, że mocno wstawiony kochał się z inną kobietą, pewnie dalej by to robił... 

— Jean z inną kobietą? — zdumiała się Irina. — On, który mówił, że tak bardzo cię kocha? Opuścił cię, a po powrocie przysporzył ci tylu cierpień?

— Tak... To wojna go tak zniszczyła. Naszą rodzinę. Ja... zabrałam mu dzieci i wyjechałam — załkała. Przy Irinie nie bała się okazywać targających nią uczuć. Chociaż zdrada Jeana była już za nią, nie miała się komu wypłakać i zwierzyć. Zrobiło się jej lżej, gdy powiedziała o wszystkim Irinie. — Pogodziliśmy się, bo ja dalej go kocham, on mnie też, wiem o tym. Ale choć mówi, że już będzie dobrze, ja ciągle obawiam się, że za kilka dni wróci do picia. On wciąż się obwinia o śmierć Dymitra i nic nie pomaga moje tłumaczenie mu, że to był wypadek!

Irina zastygła. Wypadek? Jean obwiniał się o śmierć jej ukochanego? Właściwie skąd wiedział, że Dymitr zginął? Skoro byli we wrogich sobie armiach, musiał być świadkiem jego śmierci, w innym razie nie miałby przecież o niej pojęcia... Naraz uderzyły ją tysiące myśli. Prawda powoli do niej docierała, jednak z całych sił próbowała ją wyprzeć. Nie mogło się stać to, co jawiło się jej właśnie przed oczyma. To było zbyt okropne, by mogło naprawdę się wydarzyć.

Camille zauważyła jej zamglone oczy i otwarte z niedowierzania usta. Po chwili pojęła, co właśnie uczyniła. Jakże głupia była, mówiąc o tym Irinie!

— Jean ci nie powiedział, prawda? Nic nie wiedziałaś?

— Jean zabił mi mojego Dimę... — wydukała, ignorując pytania Camille.

Jej powieki zrobiły się ciężkie, jakby zostały odlane z ołowiu. Zrobiło się jej duszno. Przed oczyma zaczęły wirować jej obrazy z tamtych dni, gdy pielęgnowała Jeana. Jego wychudzone, nędzne oblicze, paskudna rana, którą tyle razy opatrywała, wreszcie dzień, w którym Fiodor odnalazł ją i Dymitra. Po chwili zemdlała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro