XXXV. Romantyczna strona Jamesa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

James zsunął rękaw sukni z ramienia Cataliny i zaczął składać na nim delikatne pocałunki. Widział, jak kobieta mruży oczy i zanurza się w rozkoszy, którą zamierzał jej dać. 

Przeszedł z pocałunkami na jej dekolt i obnażył jej drugie ramię. Było kusząco opalone. Nie mógł powstrzymać się od myśli, że śniada cera Hiszpanki podobała mu się dużo bardziej niż tak pożądana przez damy alabastrowa skóra.

Położył dłoń na jej talii i już miał pociągnąć suknię w dół, kiedy Catalina odsunęła go delikatnie i spojrzała na niego karcąco.

— Nie, Jamesie. Nie będę się z tobą kochała — rzekła stanowczo.

— Ale Cat... — Spojrzał na nią błagalnie. — Już rok minął od tamtej cudownej nocy... Dziś są moje urodziny, Cat, kotku...

— Miałeś urodziny dwa miesiące temu, Jamesie, nie nabierzesz mnie. Chyba że wtedy kłamałeś...

— Wybacz, kotku... Po prostu kiedy cię widzę, dostaję dreszczy i nie mogę ci się oprzeć... 

Catalina westchnęła ciężko. Nie chciała, by James się przez nią męczył, przepełniony pożądaniem, które nijak mógł stłumić, ale wiedziała, że nie może mu się już oddać. Zbyt wiele ją to kosztowało. 

— Jamesie, naprawdę chciałabym... Sam wiesz... — Spłonęła czerwienią, na co James uznał, że wygląda jeszcze bardziej pociągająco. — Ale to zbyt dużo dla mojego sumienia. Sam wiesz, jak długo zadręczałam się po tamtej nocy. 

James spojrzał na nią smutno i położył głowę na jej piersi, chcąc poczuć ciepło ciała ukochanej. Tak, pamiętał, jak Catalina płakała, że zostanie potępiona na wieki za to, że go miłuje i ośmieliła się z nim kochać. Wolał jej tego oszczędzić. Ze swoją chucią był w stanie sobie poradzić, a przynajmniej tak mu się zdawało, z rozpaczą Cataliny — niekoniecznie.

— Wstawaj już i chodźmy na dół. Margrit i Alvaro już czekają, aż z nimi zjemy — ponagliła go. 

Ashworth posłał jej pełne uczucia spojrzenie i podniósł się. Alvaro po ślubie zamieszkał ze swą młodziutką żoną w domu matki, Catalina bowiem nie widziała sensu, by znajdywał nowe lokum. Jako że James przychodził do Cataliny niemal codziennie, zwyczajem stało się, że jadał posiłki z Hiszpanką i jej rodziną. 

Gdy zeszli do jadalni, Margarethe i Alvaro już na nich czekali. Młodzieniec patrzył na młodą żonę z czułością, ta zaś gładziła swój całkiem duży brzuch. Na widok Cataliny i Jamesa uśmiechnęli się szeroko. 

— Dzień dobry, panie Ashworth — rzekli chórem. 

James westchnął ciężko i pokręcił głową. Tyle razy już im mówił, by zwracali się do niego po imieniu, a oni dalej uparcie trwali przy formie grzecznościowej! 

— Dzieciaki, no już, jestem James. Czuję się staro, kiedy tak na mnie mówicie. Może jeszcze lord Ashworth?

— Jeśli by pan... to znaczy, jeśli byś sobie życzył — jęknął Alvaro. 

James nie mógł tego wiedzieć, ale młody Hiszpan ogromnie się go bał. Nie rozumiał nawet, dlaczego lord Ashworth wywoływał w nim taki strach, lecz obecność Anglika sprawiała, że trząsł się ze strachu. 

— No już, Jimmy, jedzmy — poleciła mu Catalina. 

James uśmiechnął się i zajął się konsumpcją świeżych bułeczek, które sowicie posmarował masłem. Nie mógł jednak skupić się na jedzeniu, gdyż jego myśli zaprzątało co innego. 

Od dawna myślał o tym, kiedy powinien poprosić Cat o rękę. Kupił już nawet pierścionek dla ukochanej, lecz nie był pewien, jaki byłby najlepszy moment, by zadać to najważniejsze w świecie pytanie Catalinie. Pragnął, żeby ta chwila była najpiękniejszą w jej życiu, musiał się więc bardzo ale to bardzo postarać. Miał już nawet pewien plan. Czuł, że właśnie nastał odpowiedni dzień, by wcielić go w życie. 

Przez cały posiłek patrzył na wielki półmisek z chińskiej porcelany malowany w niebieskie ornamenty, na którym rozłożono sery i wędlinę, wolno przeżuwając chleb z masłem, od którego robiło mu się już niedobrze. Nie miał ochoty niczego konsumować, nie będąc pewnym, czy Catalina przyjmie jego oświadczyny. 

Po śniadaniu odział się w elegancki frak i wraz z markizą udał się do powozu. Zamierzali odwiedzić Belle. James bardzo lubił wizytować swe wnuki, które uważał za rozkoszne. Ich urocze, pulchne twarzyczki przypominały mu czasy, gdy Belle i Fritz byli małymi dziećmi i jeszcze nie wybuchały pomiędzy nimi spory. 

W powozie wciąż trzymał małą rączkę Cataliny i delikatnie ją gładził. Ze smutkiem stwierdził, że wciąż nosiła pierścionek zaręczynowy, który dostała od swego męża. Rozumiał, że bardzo go kochała, gdy jeszcze żył, lecz bolało go, że będąc zaangażowaną uczuciowo w związek z nim, pielęgnowała pamięć o zmarłym. 

— Cat... Wiesz, że bardzo cię kocham, prawda? — zapytał, chcąc dodać sobie otuchy.

— Oczywiście, że tak, mi corazon — odrzekła czule Catalina i położyła dłoń na jego sercu. 

— To... Dlaczego... Nosisz ciągle pierścionek od Fernanda? — Spojrzał na nią nieco bojaźliwie. Miał nadzieję, że nie zrani jej tym pytaniem.

— Bo jest jedną z niewielu rzeczy, która mi o nim przypomina, a Fernando zasługuje na to, by o nim pamiętać, a poza tym jest bardzo ładny. Wciąż go kocham gdzieś na dnie serca, ale to był inny rodzaj miłości niż ten, który stał się twoim udziałem. Z Fernandem połączyło mnie takie urocze, młodzieńcze uczucie, pozbawione trosk, a to, co do ciebie czuję jest bardziej dojrzałe, choć równocześnie bardziej... szalone... — Spłonęła rumieńcem. 

James na te słowa ucałował jej dłoń i otoczył ją ramieniem. Cieszyło go, że jednak nie miał powodów do zazdrości. Nie chciał, by ktokolwiek oddalał go od Hiszpanki, nawet jeśli ten ktoś od kilkunastu lat leżał w grobie. 

Gdy wysiedli z powozu, posłali sobie pełne czułości spojrzenia i weszli do pałacu von Altenburgów. Belle już czekała na ojca w bawialni. Obok niej siedział Friedrich, który kołysał małą Elisabeth w ramionach. Dziewczynka przypominała Jamesowi Camille. 

Skarcił się w myślach. Był zazdrosny o Fernanda, a sam ciągle myślał o przeklętej hrabinie de Beaufort! Jeśli ktoś w ich związku miał powody do zazdrości, to Catalina, nie on. 

Obok ojca siedział malutki Ludwig, który tulił się do jego ramienia. James pomyślał, że gdyby Belle zaangażowała się w wychowanie dzieci, ten obrazek rodzinny byłby pełen. Żałował, że jego córka nie kochała swych potomków tak mocno, jak na to zasługiwali, jednak poniekąd ją rozumiał. Skoro nie miłowała Friedricha, tak jak on nie darzył uczuciem Jane, nie potrafiła też czuć niczego wobec ich dzieci. On tak samo traktował przecież potomków pierwszej żony. 

— Dzień dobry, drogie dzieci. — Uśmiechnął się szeroko. — Kto cieszy się, że mnie widzi? 

Wiedział, że to pytanie było wręcz idiotyczne, lecz chciał jakoś rozładować napiętą atmosferę panującą w pomieszczeniu.

— Dada! — krzyknął Ludwig i wyciągnął rączki ku dziadkowi. 

James podszedł do dziecka i wziął je na ręce. Ludwig był jego zdaniem przeuroczym dzieckiem. Przycisnął go do piersi i ucałował w główkę, na której wiły się niesforne, ciemne loczki. Chłopiec zaśmiał się rozkosznie i sam złożył soczystego całusa na policzku dziadka.

Ashworth uświadomił sobie, że sensem jego życia nie jest uwodzenie dam z całego kontynentu, co czynił przez większą część swego życia, lecz rodzina. Kiedyś nie doceniał tego, że ma żonę i dzieci. Teraz nie wyobrażał sobie, że miałby zostać pozbawiony Belle, Cataliny, Elisabeth i Ludwiga, a nawet Williama. Wierzył zresztą, że po tym, jak już się z nią ożeni, Catalina doprowadzi jego syna do porządku. Żałował, że nie doszedł do tych wniosków wcześniej. Pocieszał się myślą, że nie było jeszcze zbyt późno, by naprawić swoje życie. 

— Belle, kochanie, jak się czujesz? — Dobiegł go głos Cataliny. 

— Dobrze, proszę pani. Bywało lepiej, ale nie jest najgorzej. Przynajmniej nie jestem już przy nadziei, to takie okropne! — Otrząsnęła się. 

— Och, a ja chciałabym jeszcze spodziewać się dziecka, chociaż skoro Alvaro i Margrit mają mieć maleństwo, to ja chyba już nie powinnam... — Catalina spłonęła rumieńcem. 

James uśmiechnął się do siebie. Nie myślał wcześniej o tym, że mógłby posiadać z Cataliną dzieci, gdyż uważał się za zbyt starego, lecz teraz pomyślał, że przecież byli dużo bardziej wiekowi niż on, którzy zostawali ojcami. A dziecko jego i Cat musiałoby być idealne. 

— Cóż, jeśli tatko zacznie działać, może pani marzenie się spełni — prychnęła Belle. 

Catalina i James zrobili się cali czerwoni. Ashworth wiedział, że jego córka nie należała do zbyt pruderyjnych, lecz nie podejrzewał jej o takie nieprzyzwoite myśli, do tego jeszcze na temat własnego ojca.

— Belle, to było nieodpowiednie — rzekł surowo, jego córka jednak nie zdawała się tym przejmować. 

James zresztą zbytnio się temu nie dziwił, wszak wychowywał ją, nie stosując niemal żadnych kar. Po latach zdarzały się momenty, w których ogromnie tego żałował. 

— Gdzie w ogóle są Otton i Annelise? — zapytał. 

— Poszli do jakichś znajomych, nie znam ich — mruknęła Belle.

— Friedrichu, czy mogłabym potrzymać Elisabeth? — Catalina spojrzała błagalnie na młodzieńca. — Zawsze chciałam mieć córeczkę, a ona jest tak urocza! 

— Oczywiście, proszę pani. Może niedługo dzięki mojej siostrze będzie pani miała taką wnuczkę — odparł z uśmiechem. 

Catalina odwzajemniła go, po czym delikatnie wzięła dziewczynkę na ręce. Miała brązowe oczka Jamesa i ciemne włoski Belle. Uśmiechała się uroczo do kobiety, na co Catalinę wypełniło przyjemne ciepło. Tak, zdecydowanie pragnęła, by to była jej córeczka. 

Gdy w końcu uznali, że dość już się nasiedzieli u Belle i Fritza, pożegnali się z nimi czule i wsiedli do powozu. Catalina zdumiała się, gdy zauważyła, że nie zmierzają ani ku pałacowi Jamesa, ani ku jej posiadłości. 

— Gdzie my jedziemy? — zapytała, marszcząc brwi. 

— Zobaczysz, najdroższa. — Ucałował wierzch jej dłoni. 

Catalina postanowiła go posłuchać i wyczekiwała, aż dojadą tam, gdzie chciał zabrać ją James. Uśmiechnęła się, gdy minęli Hofburg. Uważała pałac za przepiękny, choć nieco specyficzny. Ulice Wiednia oglądane z okien powozu zupełnie nie przypominały samych siebie. Hiszpanka żałowała, że nie widzi wyraźnie wszystkich zdobień na kamienicach, kwiatów zasadzonych przed budynkami i małych okienek  

Otworzyła szeroko usta, gdy zatrzymali się przed Theater an der Wien. Nie rozumiała, co James mógł chcieć w operze, skoro było dopiero południe. Spektakle miały rozpocząć się dopiero za kilka godzin. 

Zdumiała się jeszcze bardziej, kiedy James przed nią klęknął i ujął jej dłonie w swoje. Poczuła, jak po jej kręgosłupie przebiega dreszcz podniecenia. Gdy spojrzała mu w oczy, dostrzegła w nich miłość i oddanie.

— Cat, wiem, że nie było między nami dobrze, zraniłem cię przez moją głupotę i tyle lat byłaś sama... Ale kocham cię z całego serca, chociaż jest ono potwornie zepsute, i mam nadzieję, że ty też coś do mnie czujesz. Wybrałem to miejsce, bo to tutaj pojednaliśmy się po latach i do końca życia będę je ciepło wspominał. — Przerwał, by wyciągnąć z kieszeni fraka małe, czarne pudełeczko. — Kocham cię i pragnę spędzić z tobą resztę mojego życia. Nigdy nie poznałem kobiety, którą darzyłbym takim uczuciem. Marzy mi się, by budzić się u twego boku, zasypiać z twoją głową na piersi i całować cię bez konsekwencji, nawet jeśli ludzie na mnie patrzą. 

Gdy skończył, Catalina miała łzy w oczach. Nie podejrzewała go nigdy o zdolność do tak pięknego, szczerego wyznania miłosnego. James jednak naprawdę miał serce, lecz było mu trudno otworzyć się na innych. Teraz odsłonił jej całego siebie. 

— Tak, Jimmy, tak! — krzyknęła i pozwoliła, by założył jej na palec złoty pierścionek z diamentem oszlifowanym na kształt serca. 

Jeszcze nigdy nie widziała tak pięknej błyskotki. Oniemiała, gdy James chwycił ją w ramiona i przycisnął swe usta do jej. Nie przejmował się tym, że ich pocałunkowi przyglądali się wszyscy przechodnie, ani tym, że musieli wyglądać przekomicznie, okazując sobie uczucie w tak obsceniczny sposób przed budynkiem świątyni sztuki. Dali się porwać czarowi chwili. Później ani trochę nie żałowali, że pół Wiednia było świadkiem ich zaręczyn. Liczyły się niezapomniane wspomnienia i miłość, która w nich odżyła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro