XXXVII. Irina u Lwowów

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy Eugeniusz wyszedł, Camille zaprowadziła Irinę do jej sypialni. Uznała, że tylko tam Jarmuzowa będzie mogła się uspokoić. Pomogła jej się przebrać w koszulę nocną i ułożyła ją na łóżku. Nie mogła się powstrzymać od posyłania jej pełnych współczucia spojrzeń. Nie potrafiła nawet wyrazić słowami, jak bardzo żałowała Rosjanki. Ból, który ta musiała odczuwać, zdawał się Camille nie do zniesienia.

Miała już wyjść z pokoju i zostawić ją samą, by mogła spokojnie zasnąć, gdy usłyszała słaby głos Iriny:

— Camille, czy mogłabyś tu jeszcze chwilę ze mną zostać? Chciałabym cię o coś zapytać.

— Oczywiście — odparła i przysiadła na jej łóżku.

Nie miała pojęcia, czego mogła chcieć od niej Irina, była jednak gotowa na wszystko. To przez nią Jarmuzowa tak cierpiała. Musiała ze wszystkich sił postarać się, by jej zadośćuczynić.

— Czy pójdziesz ze mną jutro do Kseni? Wydaje mi się, że powinna już wrócić. Ja... bardzo dziękuję wam za gościnę, jestem naprawdę zaszczycona tak wspaniałym przyjęciem, ale ja... Nie mogę patrzeć na Jeana, nie teraz. Przypominają mi się tamte dni, gdy był u nas i... i... — jęknęła i rozpłakała się rzewnie.

Camille spojrzała z żałością na jej drobną, wymizerowaną twarzyczkę, która gubiła się wśród złotych loków niczym wśród morskiej piany. 

— Oczywiście, Irino. O cokolwiek poprosisz, ja i Jean postaramy się ci pomóc, kochana. Zawdzięczamy ci tak wiele, a w zamian otrzymałaś od nas tylko rozpacz...

— Nie mów tak, Camille... Ja wiem, że to był wypadek, a Dima równie dobrze mógł zginąć z ręki kogoś innego... Tylko to, że zabił go Jean, tak potwornie mnie boli... 

— Wiem, wiem, mnie też... Ale nie mówmy już o tym, idź już spać. Sen przyniesie ci ukojenie. — Uśmiechnęła się do niej delikatnie i wyszła.

Jean leżał na łóżku, wpatrując się tępo w sufit. Nawet nie spojrzał na Camille, gdy weszła. Zdawał się zupełnie obojętny na wszystko. Nie szlochał, jakby się spodziewała jego żona, nie krzyczał, nawet się nie ruszał.

Camille podeszła do niego i usiadła na łóżku. Zmartwiła się, gdy na nią nie zareagował. Nie liczyła na wiele, nie w jego obecnym stanie ducha, myślała jednak, że chociaż na nią spojrzy. Położyła dłoń na jego policzku i zaczęła go po nim gładzić. Wiedziała, jak to uwielbiał. Miała nadzieję, że dzięki tej pieszczocie wyrwie się z marazmu, on jednak wciąż się nie poruszał.

Nie wiedziała, co powinna robić. W innej sytuacji zapewne zaczęłaby go całować, obejmować bądź śmiać się z niego, czuła jednak, że w tej chwili tylko go tym rozsierdzi. Musiała znaleźć inny sposób.

— Kochanie — jęknęła i przysunęła się bliżej. Mąż wciąż na nią nie patrzył. — Spójrz na mnie, proszę. Błagam.

Mężczyzna drgnął. Przesunął głowę w jej stronę i popatrzył na Camille. Kobieta dostrzegła w jego oczach łzy. Jean jęknął.

Miał dość życia. Znów. Myślał, że już uporał się z demonami przeszłości. Póki ponownie nie ujrzał Iriny, nie myślał o tamtym dniu pod Lipskiem. Teraz wszystko wróciło do niego ze zdwojoną mocą. Chciał umrzeć albo nigdy się nie urodzić. Albo napić się. Napić się i zapomnieć. Tak byłoby najlepiej.

— Camille, powinnaś się mną brzydzić. Jak ty jeszcze ze mną wytrzymujesz? Jestem mordercą, pijakiem i wiarołomcą. Nie zasługujesz na takiego męża. Jesteś dla mnie za dobra.

Zacisnęła usta i spojrzała na niego ze smutkiem, ale i z pewną złością. Miała już dość jego żali. Bolały ją, ale i irytowały. Dlaczego nie mógł wreszcie pojąć, że śmierć Dymitra była przypadkiem?

— Jeanie, proszę, przestań. — W jej głosie słychać było zniecierpliwienie. — Wiesz, że cię kocham, że ci wszystko przebaczyłam i chcę z tobą zostać na zawsze. To wszystko moja wina, gdyby nie ja, Irina by się o tym wszystkim nie dowiedziała. 

— Wiem, kochanie, ale ja nie potrafię cię winić. Tak bardzo żal mi Iriny... Gdyby ktoś tak mi cię odebrał, nie potrafiłbym mu wybaczyć... Oni kochali się tak bardzo jak my, jeśli nie bardziej... W końcu byli razem, a ja im to odebrałem... 

— Irina to mądra kobieta i zrozumie, że to wszystko było wypadkiem. Potrzeba jej tylko czasu. Będzie dobrze, jestem tego pewna. — Uśmiechnęła się do niego pocieszająco. — A teraz idźmy już spać, dobrze? To był ciężki dzień, kochany. I nie płacz już, bo denerwujesz nasze maleństwo. Jego papa przecież nie może być takim płaczkiem — zachichotała i pogłaskała się po brzuchu. — A teraz przebierz się, ja za chwilę wrócę.

Jean spojrzał na nią nieco rozbawiony, zaraz jednak jego uśmiech zbladł. Camille wstała i skierowała się do gotowalni. Z pomocą Sophie przebrała się w koszulę nocną i wróciła do sypialni. Jean jeszcze się nie przebrał. Stał w rozpiętej koszuli przy komodzie i szukał gorączkowo swojego nocnego stroju.

— Co się dzieje? Zgubiłeś koszulę?

— Nie wiem, co się dzieje, nie mogę żadnej znaleźć. Zacząłem się już rozbierać i okazało się, że wszystkie gdzieś zniknęły.

— Kazałam Sophie zanieść nasze koszule nocne do wyprania, ale miała jedną zostawić. Może włożyła ją do innej szuflady? Przesuń się, poszukam.

Jean odsunął się więc od mebla, zasłaniając się rękoma. Camille zaśmiała się. Zachowywał się, jakby był nieśmiałym, nastoletnim chłopcem.

— Nie wstydź się tak, przecież widziałam cię w większym negliżu. Zresztą to hipokryzja z twojej strony — powiedziała na wpół żartobliwie, na wpół surowo, on jednak nie miał ochoty na śmiechy. 

— Cami, dziś po prostu mam dość życia i chcę się położyć... Gdzie ta przeklęta koszula? — warknął, na co jego żona spojrzała na niego ze zdumieniem.

On jedynie zerknął na nią złowrogo. Nie pojmowała jego zachowania.

— Zobacz, jest tutaj. — Wyciągnęła biały materiał zwinięty w kłębek z samego dna szuflady i podała go mężowi. — Ubieraj się już i chodź do łóżka. Zamknę oczy, skoro ci tak bardzo przeszkadzam.

Jean burknął coś pod nosem i zaczął się przebierać. Camille zaś rozłożyła się na łóżku. Nawet nie patrzyła na męża, zajęta oglądaniem swoich paznokci. Nie rozumiała, dlaczego od płaczu przeszedł przez nieznaczne, nieco wymuszone rozbawienie do opryskliwości. Przecież niczego złego mu nie uczyniła. Zaraz jednak zganiła się w myślach. Dzisiejszy dzień był dla niego wyczerpujący psychicznie, przez nią. Miał prawo do gniewu.

Po chwili, już przebrany, położył się obok niej. Camille odwróciła się do niego i przysunęła męża do siebie. Zdawało się jej, że jeśli niczego nie zaradzi, Jean zaraz zacznie płakać. Nie mogła na to pozwolić. Zbyt dużo złych rzeczy działo się ostatnio w ich życiu. Mąż położył głowę na jej piersi i oplótł ją ramionami w pasie. Jej ciepłe ciało dawało mu poczucie bezpieczeństwa.

— Już będzie dobrze, moje kochanie, tylko mi nie płacz.

Delikatnie przesunęła dłonią po jego policzku. Był ciepły i wilgotny od łez. Starła je i pocałowała go. Jean uśmiechnął się nieznacznie do żony. Dotyk jej gładkich dłoni zawsze go uspokajał. 

— Cami, przepraszam za tę opryskliwość, nie gniewaj się, nie mam dziś siły ani nastroju na żarty... Najchętniej znów bym się napił... Ale wiem, że nie mogę, bo znów was zawiodę — wyszeptał i musnął dłonią jej brzuch.

— Mądrze z twojej strony.

— Rozmawiałaś z nią po tym wszystkim? — westchnął ciężko.

— Tak... 

— I co ona teraz zamierza zrobić? Co z jej mężem? 

— Jutro idę z nią do Kseni, jej przyjaciółki, Irina twierdzi, że powinna już wrócić. Nie chce tutaj dłużej przebywać, zrozumiałe... A męża ma nadzieję unikać, nie chce go znać. A teraz naprawdę, śpijmy już, kochanie, bo na to czas. — Spojrzała na niego ponaglająco.

Jean uśmiechnął się do niej i podniósł głowę z jej piersi. Nie mógłby spać w ten sposób całą noc, gdyż obawiał się, że zaszkodzi tym samym dziecku, które miało przyjść na świat. Zamiast tego przysunął Camille do siebie i ucałował ją w czoło. Miał niebywałe szczęście, że była jego żoną.

Siergiej Nikołajewicz Lwow siedział na fotelu w salonie i zaplatał warkocza swojej córeczce, Lizie, mrucząc coś pod nosem. Powinien dziś udać się do fabryki, lecz Ksenia upierała się, że skoro wrócili już z wyjazdu w interesach do Lille, Irina na pewno dziś do nich przyjdzie, a przecież musieli ją godnie powitać.

 Uśmiechnął się do siebie, gdy warkocz małej Lizy był gotowy. Przewiązał go zieloną wstążką i cmoknął z zadowoleniem. 

— Gotowe, kochanie — powiedział do córeczki, na co ta odwróciła się do niego i złożyła soczysty pocałunek na policzku ojca.

— Dziękuję ci, tatusiu! — pisnęła. — Jesteś najlepszym tatusiem! 

Siergiej uśmiechnął się delikatnie na te słowa. 

Do pomieszczenia wpadła z impetem druga dziewczynka, wyglądająca niemal identycznie jak jej siostra. Różniły ją od niej jedynie rozpuszczone włosy.

— Ja też chcę warkoczyka, tatusiu, proszę! Skoro Liza ma, to ja nie mogę być gorsza!

Mężczyzna westchnął ciężko. Jego córki bywały męczące. Myślał, że kiedy przekroczą szósty rok życia, nieco się uspokoją, one jednak miały już niemal osiem lat, a ich rozbrykanie tylko się zwiększyło. 

— No dobrze, Sonieczko, tobie tatuś też zrobi — westchnął i kazał córeczce usiąść na stołeczku, który jeszcze przed chwilą zajmowała Liza.

Dziewczynka usadowiła się na krzesełku i zaczęła wesoło machać nóżkami. 

Wtem rozległo się głośne pukanie do drzwi. Siergiej zaklął pod nosem. Jaki diabeł miał zamiar im teraz przeszkodzić?

— Dlaczego tak brzydko mówisz, tatusiu? Mamusia mówiła, że to nieładnie przeklinać.

— Bo mam powód — burknął.

Z korytarza dobiegły go damskie głosy. W jednym z nich rozpoznał Wołkońską, co bardzo go ucieszyło.  Dzięki temu będzie mógł jutro iść do fabryki i zająć się interesami. Drugiej kobiety jednak nie znał. Słyszał, jak tajemnicza dama żegna się z Iriną i wychodzi. 

Po chwili lokaj wprowadził Irinę do salonu. Chciał wstać i przywitać się z nią, Sonia jednak fuknęła, gdy próbował się podnieść. Musiał przecież skończyć pleść jej warkoczyk!

Siergiej był zdumiony tym, jak blada i wymizerowana była Jarmuzowa. Jej skóra swą bielą przypominała pergamin, a cała sylwetka, choć od zawsze smukła, teraz sprawiała wrażenie truposza. Ze zgrozą pomyślał, że Irinie blisko było już do syberyjskich zesłańców. 

Chłopiec, którego trzymała na rękach, był z kolei rumiany i pulchny. Rozkosznie się uśmiechał, prezentując urocze dołeczki w policzkach. Siergiej od razu poznał, że to syn Dymitra. Twarzyczka dziecka była żywym odbiciem lica jego zmarłego ojca, najbliższego przyjaciela Siergieja.

— Witaj, Irino, dobrze cię widzieć — odezwał się Lwow. — Siadaj na sofie, tylko skończę z warkoczem Sonii i do ciebie dołączę. Ksenia powinna zaraz przyjść, Andriusza nie chciał jeść i musiała go przypilnować.

— Ciebie też dobrze widzieć — odparła z bladym uśmiechem. — Ależ one wyrosły! Są coraz bardziej podobne do Kseni, tylko włosy mają twoje... A Andriusza kogo przypomina?

— Mnie, zdecydowanie. Nie jest taki dziki jak te małe diablice, dzięki Bogu. A ten panicz to zapewne Aleksander? — zapytał, wskazując brodą na chłopca. 

— On jest taki śliczny, tatusiu! — wykrzyknęła Sonia, nie dając Jarmuzowej czasu na odpowiedź. — Dlaczego Jędruś nie jest taki śliczny?

— Jędruś też jest śliczny, nie bluźnij, dziecko — burknął i pociągnął córkę za włosy, chcąc ją ukarać za takie słowa na temat braciszka.

Zawiązał błękitną wstążkę wokół jej czarnego warkocza i kazał jej iść do siostry. Sonia spojrzała na niego błagalnie.

— Idź do Lizy i mnie nie denerwuj, Soniu — burknął mężczyzna.

— Ale ja chcę posiedzieć tutaj!

— Ciocia Irina i Saszka przyjdą do was później. Zostaną u nas na jakiś czas, więc będziecie miały jeszcze dużo czasu na zabawę z nimi. A teraz uciekaj. Możesz przy okazji wspomnieć mamie, żeby zostawiła Andrzeja i przyszła tutaj.

— Dobrze, tato — odparła ze smutną minką i popędziła w kierunku swojego pokoiku.

Siergiej westchnął i podniósł się z krzesła. Kochał swoje bliźniaczki, lecz czasem miał ich dość. Były zdecydowanie zbyt temperamentne, a gdy w wybrykach sekundowała im jeszcze matka, jego nerwy ledwo wytrzymały harce dziewcząt. Przynajmniej jego mały synek zapowiadał się na spokojnego.

W tym momencie do pokoju weszła Ksenia z małym, ciemnowłosym chłopcem na rękach. Irina dostrzegła, że jej przyjaciółka zrobiła się dużo okrąglejsza, odkąd ją ostatnio widziała. Nie mogła jednak rzec, że prezentowała się tak źle, przeciwnie, bardzo jej to pasowało.

— Irinko, kochanie! — wykrzyknęła i podeszła do kobiety. 

Usadziła synka na sofie i wyciągnęła ku Jarmuzowej ramiona, dając jej znak, że chce ją przytulić. Irina kazała Aleksandrowi grzecznie siedzieć i uścisnęła przyjaciółkę. Znów poczuła się jak młodziutka dziewczyna, której jedyną troską jest to, czy ojciec nie przyłapie jej na czytaniu nieodpowiednich ksiąg.

— Tak bardzo się cieszę, kochana Kseniu... — jęknęła i wtuliła się w przyjaciółkę.

Znały się od wczesnego dzieciństwa i od zawsze darzyły się wielką przyjaźnią, a nawet miłością. Jedna była gotowa skoczyć za drugą w ogień lub sprzeciwić się rodzicom, byle tylko spotkać się z najdroższą przyjaciółką. Trzyletnia rozłąka była dla nich okropna.

W końcu oderwała się od przyjaciółki i opadła na sofę. Uśmiech, który jeszcze przed chwilą miała na ustach, zniknął, zastąpiony przez pełen smutku grymas.

Chciała wziąć Saszkę na kolana, ten jednak zdążył już zapoznać się z synkiem Lwowów i siedział naprzeciw niego, badawczo przyglądając się Andrzejowi.

— Kochanie, to twój nowy kolega — odezwała się Ksenia do swojej pociechy. — Ma na imię Saszka. Może pokażesz mu swoje klocki, co, Jędrusiu?

— Tak, mamusiu — odparł spokojnie chłopiec.

Ksenia przywołała więc piastunkę Andrzeja, która zaprowadziła chłopców do pokoju dziecinnego. 

Irina odetchnęła, gdy Saszka zniknął jej z pola widzenia. Nie miała już siły udawać, że wszystko jest dobrze, a tak musiała czynić w jego obecności, gdyż nie mogła pozwolić, by synek widział ją smutną. Wypełniająca ją rozpacz była tak silna, że zaczęła gorzko szlochać.

— Irinko, kochanie, co się dzieje? — zapytała Ksenia i objęła przyjaciółkę. 

Siergiej spojrzał na nią ze współczuciem. Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jak ogromny ból musiała czuć Irina po śmierci Dymitra. On sam ledwo poradził sobie z wiadomością o jego zgonie. 

— To wszystko przez wczoraj... To był tak okropny dzień... — wydukała i wtuliła się w pierś Kseni, jakby ta była jej matką.

— Co się stało?

— Eugeniusz przyszedł do domu Jeana... Chce, bym do niego wróciła... Nie może pojąć, że się nim brzydzę i wolę do śmierci żyć z piętnem ladacznicy, która ma nieślubne dziecko, niż by publicznie mi przebaczył i przyjął do siebie. 

O Jeanie i Dymitrze wolała nie mówić. Nie chciała, by Siergiej o tym wiedział. Zazwyczaj był spokojny, czasem jednak wpadał w jakiś dziwny szał, który sprowadzał na niego kłopoty. Obawiała się, że był zdolny zemścić się na de Beauforcie za śmierć Dymitra, a do tego dopuścić nie chciała. Nie potrafiła wybaczyć Jeanowi, nie łaknęła jednak zemsty. Rozumiała doskonale, że zgon Jeana nie przywróciłby Dymitra do życia, a jedynie przyprawiłby Camille i ich dzieci o rozpacz. A po tym wszystkim, co madame de Beaufort już przeszła ze swym mężem, nie zasługiwała na kolejną tragedię.

— Ale przecież na początku było między wami dobrze...

— Było... Ale to uległo zmianie, sama dobrze o tym wiesz. Przez to, co uczynił, nie potrafię mu wybaczyć nawet przez wzgląd na dawne czasy...

— Rozumiem, kochanie. Masz rację, skoro okazał się takim draniem, nie powinnaś się z nim wiązać na nowo. Chociaż może tak byłoby lepiej dla Saszki? Bo zakładam, że skoro Eugeniusz chce znów z tobą żyć, zapewne akceptuje jego istnienie...

Irina posłała jej pełne bólu spojrzenie.

— Być może, nikt nie wie, co ten człowiek knuje... Skoro twierdzi, że mnie kocha, na pewno nie traktowałby go źle przez wzgląd na tę rzekomą miłość do mnie... Lecz ja mam wrażenie, że on chce do mnie wrócić tylko po to, by spłodzić legalnego potomka... Ach, tak bardzo się boję, że on mnie u was znajdzie!

— Nie martw się, Irino, ja cię obronię, skoro Dima już nie może — oświadczył Siergiej, na co Irina uśmiechnęła się szeroko.

Mimo swej oschłości, przyjaciel Dymitra był naprawdę cudownym człowiekiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro