XXXVII. Słowne potyczki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Lottie, ubieraj się! — krzyknęła Camille na widok leżącej w łóżku córki. — Idziemy zaraz do cioci Iriny! 

Charlotte jęknęła przeciągle. Nie rozumiała, po co miała iść do Jarmuzowów, zwłaszcza, że o ile było jej wiadomo, tylko Alexandre i Diane mieli się tam udać prócz niej. Młodsze dzieci zaś postanowiono tego dnia pozostawić w domu, gdyż w planach był tylko obiad i rozmowy przy herbacie. 

Maman, nie chcę tam iść, wolę spać... — jęknęła. 

— Słońce, nie denerwuj mnie! Jest dwunasta, a ty dalej śpisz! Co robiłaś w nocy? — Camille była wyraźnie rozeźlona. 

— Rozmawiałam z Diane do trzeciej...

Camille uśmiechnęła się szeroko.

— Ach, te siostrzane rozmowy, jak ja to dobrze znam — rozmarzyła się na myśl o dawnych czasach, zaraz jednak stała się na powrót surowa. — Ale to nie znaczy, że masz potem chodzić niewyspana! No już, Lottie! — Camille nie wytrzymała i złapała za końce pierzyny, którą zaczęła ciągnąć. 

Lottie dzielnie z nią walczyła, nakładając sobie kołdrę coraz bardziej na głowę, lecz w końcu matka zdarła z niej pościel. Na dziewczynie jednak nie zrobiło to żadnego wrażenia. Wtuliła twarz w poduszkę i spała dalej. Camille szepnęła więc cicho:

— Lottie, tam będą Lwowowie... 

Na te słowa dziewczyna szybko zerwała się z łóżka i wbiła w matkę przerażone spojrzenie. Andrzej będzie u Jarmuzowów, a ona dopiero wstała? Przecież musiała się odpowiednio ubrać i uczesać, a to zajmie jej co najmniej godzinę! 

— Och! Maman, proszę, znajdź mi jakąś ładną suknię, w której będę ślicznie wyglądać! Muszę się umyć! 

Camille uśmiechnęła się do niej, doskonale rozumiejąc potrzebę córki, by wyglądać jak najlepiej dla tego, który ją zauroczył. Gdy Lottie wróciła do pokoju czysta i umyta, matka już czekała na nią z piękną kreacją rozłożoną na łóżku. 

Bladoróżowa toaleta była dość skąpo wykrojona jak na dzienną suknię. Odsłaniała duży kawałek dekoltu, a nawet skrawek ramion. Przy piersiach miała przyszytą koronkę, zaś na wysokości kolan marszczyła się w falbanę. Charlotte rzadko ją zakładała, lecz nie zmieniało to faktu, że naprawdę ją lubiła. 

— No już, słońce, chodź tu i ubieramy się! — Camille ponagliła ją. 

Musiała przyznać, że pomoc córkom przy odziewaniu się sprawiała jej niemałą przyjemność. Od zawsze ubierały się nawzajem z Danielle, gdyż hrabia de La Roche nie mógł opłacić służącej dla córek, była więc w tym wprawna. 

Gdy wszystkie tasiemki zostały już zawiązane, a guziczki zapięte, Charlotte obróciła się dookoła własnej osi. Delikaty kolor sukni komponował się z jej bladą cerą, a jej brązowe włosy opadały kaskadami na ramiona. Camille żałowała, że jej córka musiała je spiąć. 

Służąca ufryzowała Charlotte, matka zaś pożyczyła jej drobne, perłowe kolczyki, by wyglądała nieco szykowniej. Camille uznała ostateczny efekt za wielce satysfakcjonujący. Jej córka wyglądała olśniewająco. Była pewna, że każdy młodzieniec padnie do jej stóp. 

Wsiadły do jednego powozu wraz z Diane, miejsca w drugim zajęli zaś Jean i Alexandre. Camille pomyślała, że takie połączenie nie było zbyt korzystnym, lecz nie chciała narażać córek na jazdę z Alexandre'em. Jean radził sobie z nim zdecydowanie lepiej. 

— Diane — zaczęła Charlotte, gdy powóz już ruszył — mogłabyś zająć czymś Alexandre'a po obiedzie? Żeby mi nie przeszkadzał?

— Którego Alexandre'a? 

— Ach, obu — zaśmiała się. — Nasz Alexandre zapewne będzie obojętny na wszystko, ale wiesz, jak jest z Alexandre'em od cioci Iriny, ma za długi język!

— Nie masz się czym przejmować, skarbie, na pewno ich zajmę, żebyś odbyła swoje małe rendez-vous. — Diane posłała siostrze figlarne spojrzenie.  

Siedząca naprzeciw córek Camille poczuła, jak po jej ciele rozlewa się przyjemne ciepło. Cieszyła się, że choć Alexandre sprawiał wszystkim problemy, jej córki były tak ze sobą zżyte i chętnie dzieliły się swymi sekretami, również z nią. 

Gdy wysiadły z powozu, a na bruku przed posiadłością Jarmuzowów zadźwięczał stukot ich pantofelków, w drzwiach pojawił się lokaj, który wprowadził de Beaufortów do bawialni. Tam już siedzieli Irina i Eugeniusz oraz Lwowowie. 

Camille nie widziała ich od tak dawna, że ledwo ich kojarzyła. Spostrzegła, że włosy Siergieja były gęsto poprzetykane siwizną, a ruda czupryna Kseni straciła dawny kolor i stała się piaskowa. Cieszyła się, że jej loki nie przypominały kolorem tych Lwowa. 

Irina w skromnej, beżowej sukni podniosła się z fotela i podeszła do nich, by się przywitać. Pozwoliła, by Jean ucałował jej dłoń, Camille zaś przytuliła. 

— Witajcie, moi drodzy. — Uśmiechnęła się, po czym zwróciła się do hrabianek: — Ślicznie wyglądacie, dziewczęta. Chodźcie do jadalni, zaraz podamy obiad. Najpierw jednak poznajcie, hrabia Siergiej Nikołajewicz Lwow. — Wskazała dłonią na ponurego mężczyznę, który podniósł się z miejsca. Po nim podniosła się również jego małżonka. — A to jego żona, Ksenia. Andrzej pobiegł gdzieś z Saszką, ale zaraz wrócą. — Spojrzała znacząco na Lottie, na co ta spłonęła intensywnym rumieńcem. 

— Witam. — Siergiej skłonił się przed nimi i skierował ku stołowi. 

Camille uznała, że zapewne ma zbyt wysokie mniemanie o sobie. Ksenia natomiast uśmiechnęła się do niej szeroko i podała jej dłoń. 

— Cieszę się, że możemy odnowić naszą znajomość. Nie widziałam pani od tak dawna, że już nawet nie pamiętam, w którym roku ostatnio się spotkałyśmy! Zapewne jeszcze w poprzedniej dekadzie!

— Och, bardzo możliwe. Ale cóż, najważniejsze, że ostatecznie się widzimy. 

— Też tak uważam. — Ksenia uśmiechnęła się szeroko. 

Gdy zasiedli wspólnie w jadalni, w pokoju pojawili się Andrzej i Aleksander. Lottie nie mogła powstrzymać się od szerokiego uśmiechu, gdy ujrzała młodzieńca. Kiedy jeszcze do tego zajął miejsce obok niej, ledwo stłumiła pisk, który chciał dobyć się z jej gardła. 

— Bardzo cieszy mnie, że znów się spotykamy. — Uśmiechnął się do niej. 

— Mnie również — odparła. 

Charlotte stwierdziła, że nie widziała nigdy piękniejszego pomieszczenia niż znajdująca się w pałacu Jarmuzowów jadalnia. Jak we wszystkich pomieszczeniach, w których Irina i Eugeniusz przyjmowali gości, w jadalni lśniła marmurowa posadzka, ściany zaś wyłożono białą boazerią ze złotymi zdobieniami. W kryształowych lustrach odbijały się płomienie świec, które ustawiono na długim, białym stole. Krzesła na lwich łapach obito kremową tapicerką. Lottie uznała, że mogłaby mieszkać w takim wielkim, pięknym pałacu. Rosjanie naprawdę mieli gust. Zastanawiała się, czy dom Lwowów urządzono w podobnym stylu. 

Kiedy podano zupę krem z groszku, wszyscy zajęli się konsumpcją. Później na stole pojawiła się pieczeń z indyka. Nikt nie ośmielił się odezwać, gdyż zgromadzeni nie mieli pojęcia, na jaki temat mogliby podjąć rozmowę. Jedynie Eugeniusz i Irina próbowali rozpocząć jakoś rozmowę, lecz ich próby kończyły się fiaskiem. 

Gdy talerze zniknęły już ze stołu, młodzież udała się do mniejszej bawialni, dorośli zaś zasiedli w większym, bardziej eleganckim pomieszczeniu. Irina i Eugeniusz uśmiechali się do wszystkich, mając nadzieję, że atmosfera zaraz stanie się nieco mniej gęsta. 

Camille nie mogła wytrzymać już panującego milczenia i posyłanych sobie nerwowych spojrzeń. Musiała to przerwać. 

— Pan ma fabrykę broni, prawda? — zwróciła się do Siergieja, na co ten prychnął cicho. 

— Tak — odparł lakonicznie. — Na broń zawsze jest zapotrzebowanie.

— Nie wątpię... 

— Co pan myśli o de Polignacu jako ministrze spraw zagranicznych? — Siergiej spojrzał pytająco na Jeana. 

Ten był nieco zdumiony pytaniem Lwowa. Na temat polityki rozmawiał zawsze tylko z Eugeniuszem, obawiając się, że z kimś innym mógłby się pokłócić. A z tego, co słyszał, Siergiej miał dość rewolucyjne poglądy, zupełnie sprzeczne z jego własnymi.

— Cóż... Myślę, że to dobry ruch króla. Poza niektórymi decyzjami na ogół popieram Karola. To dobry władca. 

— Dobry władca? — Siergiej wybałuszył oczy na de Beauforta. — Dobry władca? Robi wszystko, by ograniczyć swobody obywatelskie, i wszędzie wpycha kościół!

— To akurat dobre rozwiązanie, kościół robi wiele pożytecznego. — Jean starał się zachować spokój. 

Całym sercem popierał wszystkie działania kościoła. Uważał, że państwo pozbawione jego udziału w życiu publicznym nie było kompletne. 

— Pan jest ślepy, hrabio de Beaufort, ślepy i głupi. Rozumiem, że jest pan osobą wierzącą, ja także, ale to, co wyrabiają niektórzy duchowni dla pieniędzy, przekracza ludzkie pojęcie! 

— Przepraszam, pana, ale mój mąż nie jest ślepy ani tym bardziej głupi — prychnęła Camille. — Wypraszam sobie takie inwektywy!

Jean również był oburzony słowami Lwowa, uznał jednak, że jego głuchota jest dobrą wymówką, by udać, że nie słyszał, i nic nie odrzec. Ze smutkiem musiał przyznać, że jego problemy ze słuchem czasem były przydatne. 

— Sierioża — fuknęła Ksenia, gromiąc go spojrzeniem. 

— Kseniu, nie denerwuj mnie!

— Przepraszam państwa za niego, Sierioża jest dość krewki i nie panuje nad swoim temperamentem. Musi mu pan wybaczyć. 

— Ależ nic się nie stało — odpowiedział Jean, jednak wciąż był zagniewany. — Przykro mi, że mamy inne poglądy, ale nie będę się z panem spierał, bo ma pan do tego prawo. Nie mogę przecież pana do niczego zmusić. 

Młodzież tymczasem siedziała w mniejszym saloniku. Aleksander zajął miejsce na jednej sofie z bliźniakami, Charlotte i Andrzej zaś usadowili się na mniejszej kanapie i nieśmiało rozmawiali. 

Pokój był łudząco podobny do pozostałych w domu Jarmuzowów. Widać było, że Eugeniusz ogromnie lubował się w marmurze, złocie i empirowych sprzętach.

— Diane, słyszałem, że zaręczyłaś się z kuzynkiem. W końcu! Ile on zamierzał czekać? — Sasza posłał przyjaciółce figlarne spojrzenie. 

— Nie mam pojęcia, ale cieszę się, że w końcu się zdecydował. 

— Ja też — odezwał się nagle jej brat. — Przynajmniej w końcu pozbędę się tej paskudy z domu. Mam jej dość. 

— Uważaj, żeby rodzice nie pozbyli się ciebie za te wszystkie numery — odparła ostro Diane. — Po tym, co ciągle wyczyniasz, papa powinien cię już dawno wyrzucić na bruk. 

— Ej no, de Beaufortowie są proszeni o zachowanie spokoju! — Aleksander zgromił ich wzrokiem. — Bo zawołam Dunię, żeby swoim urokiem uprzykrzyła wam życie. Może i jest urocza jak cukiereczek, ale kiedy zacznie się do was tulić, uwierzcie mi, pożałujecie!

Diane zdecydowanie nie chciała zostać zaatakowana przez kochającą wszystkich obejmować dziewczynkę. Gigi jako mała dziewczynka zachowywała się podobnie, co było traumatycznym przeżyciem dla jej sióstr, które miały dość najmłodszej z nich. 

— To była poważna groźba! — zachichotała. 

— Najważniejsze, że nie została spełniona! — odparł Sasza. 

Alexandre nic im nie odrzekł. 

Lottie tymczasem siedziała z Andrzejem i patrzyła mu w oczy. Była nieco skrępowana, ale szczęśliwa. Zdawało się, że nigdy nie rozpierała jej taka radość, jak teraz, gdy przebywała z Lwowem. Dziwiło ją to nieco, lecz również się jej podobało. Nie sądziła, że zauroczenie może być tak przyjemnym i budującym uczuciem. 

— Interesujesz się więc sztuką? — zapytał Andrzej. 

— Tak! W sumie wszystkie trzy ją uwielbiamy, tylko każda w inny sposób. Diane kocha literaturę, Gigi tylko by tańczyła, a ja ubóstwiam operę. Donizetti to mój ulubiony kompozytor. 

— Też go lubię, chociaż wolę Rossiniego. — Uśmiechnął się. — Może w takim razie powinniśmy się razem na jakąś wybrać? 

Charlotte zarumieniła się nieco.

— Ale że we dwójkę? Czy to aby na pewno stosowne? 

Teraz to młody Rosjanin spłonął czerwienią. Lottie uznała, że było mu tak uroczo. Rumieńce dodawały jego bladej twarzy okolonej przez czarne włosy nieco życia. 

— Cóż... — Założył pasmo włosów za ucho. — Możemy zawsze zabrać nasze mamy, myślę, że się polubią... O, i ciocię Irinę! Albo twoją siostrę... 

— Tak... Porozmawiam o tym z maman, na pewno się zgodzi! — Uśmiechnęła się do niego. — Grasz na jakimś instrumencie?

— Przygrywam na gitarze, ale to nic poważnego. Najbardziej przydaje mi się, kiedy Sasza irytuje mnie skrzypcami. Wtedy ja psuję mu nerwy moim rzępoleniem! 

— Na pewno nie jest tak źle, żeby nazywać to rzępoleniem.

— Trochę jest — roześmiał się szczerze. — Kiedyś ci zagram, to sama ocenisz!

— Oczywiście!

Charlotte nie mogła się mu oprzeć. Zdawał się jej do bólu szczery, pozbawiony jakiejkolwiek pretensjonalności. Jego oczy wciąż jaśniały radością, a kiedy się zawstydzał, stawał się tak uroczy, że Lottie topniało serce. Uwielbiała dokuczać innym, ale jemu chyba nie potrafiłaby rzec ani jednego złego słowa. Bo jak można było obrazić kogoś tak kochanego?

Dziwiła się sobie. W romansach, które czytała w tajemnicy przed ojcem, zawsze pociągali ją pewni siebie, nieco aroganccy i brutalni kochankowie, na widok których kobiety dostawały palpitacji serca. 

Andrzej zdawał się jej ich zupełnym przeciwieństwem. Szczery, radosny, nieco wstydliwy, o delikatnej urodzie, który chyba nigdy nie uczyniłby nikomu krzywdy, rozpalał jej młodzieńce serce do takiego stopnia, że wszyscy mężczyźni wokół zdawali się nic nie znaczyć. 

— Musimy się w takim razie spotkać. Zagram ci na gitarze, a ty mi na klawesynie czy na czym tam rzępolą młode panny. 

— Byłoby cudownie — odparła. 

Nie zorientowała się, że nieco się do siebie zbliżyli, a ich palce delikatnie się splotły. 

Ok, ten rozdział miał być inny, bo miało być więcej rozmów o wojnie w Grecji, ale nie znalazłam źródła, które by mnie satysfakcjonowało, więc... temat wyleciał...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro