XXXVIII. James postanawia zmienić swoje życie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Jamesie, co ci się stało? — wykrzyknął Otton, gdy ujrzał przekrzywiony nos przyjaciela. 

Widok załamanego Jamesa Ashwortha w niechlujnie zawiązanym krawacie i niewyprasowanej koszuli, w dodatku z cerą bladą jak pergamin niezmiernie go przeraził. 

Przynajmniej Belle wyglądała porządnie. Gęste, czarne loki były przykładnie ułożone, twarzyczka nieskazitelnie biała, a jej niebieska sukieneczka lśniła czystością. Frau Hilda zdecydowanie zadbała o to, by godnie się prezentowała.

James usiadł na sofie z ciężkim westchnieniem i wziął Belle na kolana. Dziewczynka miała ochotę pobiec już do Margrit, czuła jednak, że powinna jeszcze przez chwilę pobyć z ojcem. Ostatnio ciągle chodził smutny, do tego obawiała się, że pan Otton tylko pogorszy jego stan. Musiała się najpierw upewnić, czy tatuś dobrze czuje się w towarzystwie ojca Margrit i Fritza, by mogła pobawić się z przyjaciółką.

Niegdyś Ashworth niezbyt lubił tę urządzoną z cesarskim niemal przepychem bawialnię von Altenburgów, zdobioną ogromem złota, fresków, marmuru, wypełnioną po brzegi meblami o iście dekoracyjnej tapicerce, teraz jednak czuł się tu jak w domu. Nawet do stojącego na środku przejścia fortepianu i nieco według niego tandetnej, złotej cygarnicy zdobionej diamentami, leżącej na małym, białym stoliku, zdążył się już przyzwyczaić. 

Nawet Wiedeń już polubił. Wciąż uważał Austriaczki za brzydkie (w końcu wywodzą się od barbarzyńców, to zrozumiałe — zwykł mawiać), lecz miasto nie zdawało mu się tak odrażającym. Całkiem podobał mu się Hofburg, urzekały go piękne ogrody i kamienice znajdujące się w okolicach rynku i nawet katedra świętego Szczepana nie była według niego tak ohydna, jak twierdził na początku. Jedynie ulica, przy której znajdowała się kawiarnia, gdzie spotkał się tamtego dnia z Cataliną, była mu nieco wstrętna.

— Jimmy, co się stało, że wróciłeś do Wiednia, do tego ze złamanym nosem i bez Cat? Ja myślałem, że weźmiecie ślub w Nicei, a tu nic!

— Ja i Cat nie jesteśmy już razem i nigdy nie będziemy. Muszę dać sobie spokój z kobietami, zwłaszcza z Camille i Cataliną — jęknął cierpiętniczo. 

To one były przyczyną ogromnego bólu, który ogarnął go tamtego dnia, gdy całe jego życie legło w gruzach. Nie potrafił zdecydować się na żadną z nich, został więc sam, ze złamanym sercem. Pojął, że naprawdę kocha Catalinę i gdyby nie jego uczucie do Camille, nad którym nie potrafił zapanować, wciąż byłby z Hiszpanką. 

— To ten żołnierzyk doprowadził cię do takiego stanu? — zapytał, wskazując na jego nos.

— Tak, ale nie wracajmy do tego, proszę — westchnął i spojrzał na niego błagalnie.

Von Altenburg zamierzał poczynić Jamesowi wyrzuty, że miał rację, mówiąc mu, że nie powinien zabiegać już o Camille, uznał jednak, że będzie to całkiem nieprzydatne Ashworthowi, jedynie jeszcze bardziej by go pognębiło, a tego mu nie było potrzeba. Musiał zadbać o to, by jego przyjaciel wrócił do dawnego stanu. Bo James Ashworth, który nie uwodził kobiet, uśmiechając się do nich cynicznie, nie był Jamesem Ashworthem, a jedynie jego nędznym cieniem.

— Tatusiu, czy teraz zostaniemy już w Wiedniu? — zapytała Belle, chwytając ojcowski rękaw.

— Tak, dziecinko, tu jest dobrze, jest pan Otton, tatuś ma się do kogo odezwać. Na wiosnę pojedziemy do babci do Anglii, a potem tu wrócimy.

— Czyli nie zobaczę już mamusi?

— Nie wiem, Belle, jeśli mam być szczery, nie mam najmniejszej ochoty jej widzieć...

— I dobrze. Nie chcę, żeby była moją mamusią, skoro pozwala, żeby ten brzydki pan cię bił i skoro te mały potwory sypią we mnie piaskiem. — Wydęła usteczka z pogardą.

James spojrzał na nią ze zdumieniem. Nie przypuszczał, że wydarzenia z Nicei wywrą na Belle taki wpływ. Wciąż myślał, że naprawdę kochała matkę, ona tymczasem, choć ciągle przechowywała wspomnienia o chwilach spędzonych z Camille, zaczęła pałać do niej dziwnym uczuciem, którego nie potrafiła nazwać, jakby ktoś rozdzierał jej dziecięce serduszko na pół. Nie wiedziała jeszcze, że to miłość dla matki walczy w niej z nienawiścią za krzywdy ojca i własne.

— Idź już do Margrit, co, kochanie? — Spojrzał na nią czule.

Uznał, że nie powinna tyle z nim przebywać, skoro dochodziła do takich wniosków. Powinna przecież mimo wszystko zachować jakieś dobre wspomnienia o Camille. Chociaż... Czy aby na pewno, skoro matka ją porzuciła? Tego James nie był pewien.

— Dobrze, tatusiu. — Skinęła mu główką i popędziła na piętro.

James uśmiechnął się, widząc, jak jej sukieneczka zabawnie faluje, i odwrócił się do przyjaciela. 

— Co z Annelise? Podjąłeś jakieś kroki w jej sprawie? — zapytał swym aksamitnym głosem.

W tym momencie, jakby wywołana czarodziejskim zaklęciem ze swego ukrycia, w bawialni pojawiła się hrabina von Altenburg. Wyglądała niemożebnie urodziwie w purpurowej dziennej sukni, znacznie eksponującej jej wdzięki. James zatrzymał przez chwilę wzrok na dekolcie kobiety, zaraz jednak zganił się za to w myślach. 

Przeklęta chuć! To przez nią nie mógł w końcu wieść normalnego życia! Camille już wyzbyła się pożądania i założyła rodzinę z mężczyzną, którego darzyła wznioślejszym i szlachetniejszym uczuciem niż zwykłą zwierzęcą żądzą. Ubzdurał sobie, że ją kochał i popadł w dziwną obsesję.

Nie. Kochał ją naprawdę, lecz nie potrafił pojąć, że ona odczuwała wobec niego jedynie pociąg fizyczny i to tylko do czasu, gdy dowiedziała się o swej brzemienności. Do innych kobiet jednak przyciągała go tylko ich atrakcyjna powierzchowność i chęć dzielenia z nimi łoża. Musiał w końcu wyrzucić nieosiągalną dlań Camille z serca i pozwolić innej kobiecie, by zajęła w nim miejsce. 

Bo wszyscy dookoła niego mieli przy swym boku kogoś, kogo darzyli szczerym, a przynajmniej tak się zdawało, uczuciem i z kim mieli spędzić resztę swego życia. Camille została żoną that little soldier of hers, Val miała swojego księciunia, a Otton Annelise, nawet jeśli na ich małżeństwie pojawiły się skazy. 

On też musiał kogoś takiego odnaleźć. Kobietę, na której charakterze będzie zależało mu bardziej niż na ciele.

Tylko czy potrafił wyzbyć się chuci i spojrzeć na charakter kobiety, nie na jej wdzięki?

Szczerze w to wątpił. Musiał jednak spróbować.

— Jamesie, czy słyszałeś już o tym, co wyprawia ten idiota Napoleon? — Głos Ottona wyrwał go z zamyślenia.

Spostrzegł, że przyjaciel był wyraźnie skrępowany obecnością żony. Nie dziwił się mu. Sam, gdyby został zdradzony przez małżonkę, nie czułby się dobrze w jej towarzystwie. Choć, jak zauważył po chwili, on zapewne wyrzuciłby niewierną kobietę z domu. Bo na co była mu taka, która wolała innych mężczyzn od niego?

— Nie, drogi Ottonie, a cóż on robi?

— No jak to co, zmierza ku kolejnej wojnie! Ten wasz Anglik, no jak mu tam, ten co w Hiszpanii walczył, stoi przecież w Belgii, podobno jeszcze chwila, a Napoleon go zaatakuje, tak mówią. 

— Wellington? — James ledwo przypomniał sobie nazwisko wielkiego dowódcy.

— Tak, właśnie! — Otton odetchnął z ulgą. — Co sądzisz o tym wszystkim?

— Nic nie sądzę. Wiesz przecież, że nie obchodzi mnie polityka. Po prawdzie nic mnie nie obchodzi, prócz mojej Belle. Jest sensem mojego życia.

— Jest naprawdę przeuroczą i śliczną dziewczynką — wtrąciła się Annelise z rozmarzonym wzrokiem. — Myślałeś, żeby zaczęła się uczyć gry na jakimś instrumencie? Albo może śpiewu? To ostatni moment, by zaczęła, uwierz mi! Fritz gra na pianinie od trzeciego roku życia i tylko spójrz, ma siedem lat, a już tak doskonale mu idzie! Nowy Mozart z niego, zobaczycie! Skoro zamierzasz zostać w Wiedniu, drogi Jamesie, mogę ci polecić nauczyciela Fritza, jest po prostu wspaniały! Znam też doskonałą malarkę, może mogłaby uczyć Belle rysunku?

— Cóż, Belle nie uczy się niczego, nie licząc oczywiście lekcji z Hildą, ale mówię teraz o kwestiach artystycznych. Nigdzie nie potrafimy zagrzać miejsca na dłużej, nie chciałem więc tak co rusz zmieniać jej tych wszystkich nauczycieli tańca, rysunku, śpiewu i Bóg wie czego jeszcze, bo każdy ma swoje metody i nigdy by się nic nie nauczyła. Ale może teraz powinienem, skoro mamy tu pozostać? Ja nie potrafię na niczym grać, ale jej matka doskonale radziła sobie z pianinem i pięknie śpiewała... Może odziedziczyła muzykalność po niej?

Wypowiedziawszy te słowa, otrząsnął się ze wstrętem. Przed oczyma miał Camille grającą na fortepianie w ich florenckiej willi lata temu. Musiał się pozbyć każdego związanego z nią wspomnienia, żeby nie oszaleć.

— Wszystko możliwe, choć z tego, co wiem, córki zazwyczaj wdają się w ojców, a synowie w matki, jakaś taka dziwna prawidłowość — zachichotała nieznacznie. 

James zauważył zmarszczone oblicze Ottona. 

— Możliwe... Chociaż dzieci Jane są wszystkie podobne do niej, tak samo jak Belle do Camille, a z kolei znowu jej córki są żywym odbiciem that little soldier of hers...

„A niech cię szlag, Jamesie, znów o niej myślisz! Jesteś głupcem, przeklętem głupcem!" — skarcił się w myślach.

— Oczywiście, to nie reguła, zauważyłam jedynie, że w naszej rodzinie to się sprawdza.

Wtem do pokoju wszedł Friedrich. Jego duże, ciemne oczy pełne były łez, a blada zazwyczaj twarzyczka była zatrważająco czerwona. Podbiegł do matki i przytulił się do jej piersi, mając nadzieję, że ojciec nie zauważy stanu, w jakim się znalazł. Na jego szczęście Otton nawet nie zwrócił na niego uwagi.

— Co się stało, kochanie? — zapytała z troską matka.

— Bo... Nie mogę sobie poradzić z zagraniem tego Bacha, on jest dla mnie za szybki! A Margrit i Isabelle się ze mnie śmieją, są okropne! — zawodził chłopiec, a po jego policzkach spływały wielkie jak grochy łzy. 

— Nie przejmuj się nimi, skarbie, tylko rób swoje. Belle i Margrit nie miałyby pojęcia, jak zagrać Bacha i nie zrobiłyby tego nawet w połowie tak dobrze jak ty — wyszeptała czule i pogładziła jego włosy.

— Tak mówisz, mamusiu? — Friedrich spojrzał na nią z niedowierzaniem.

Powoli zaczynał się uspokajać. Łagodny głos matki i jej duże, brązowe oczy, pełne jakiegoś nieuchwytnego ciepła, sprawiały, że chłopiec nabrał nieco pewności siebie. Czuł, że nie powinien zwracać uwagi na Belle i Margrit, jeśli pragnął zostać wielkim muzykiem. One przecież nie znały się na sztuce.

— Ależ oczywiście, kochanie, a teraz wracaj ćwiczyć i nie zwracaj na te okropne dziewuchy uwagi. — Uśmiechnęła się do niego zachęcająco.

Friedrich odpowiedział matce tym samym i popędził na piętro, gdzie stał drugi fortepian, by dalej grać Bacha.

James uznał, że mimo widocznej między małżonkami zasłony milczenia, dzień w towarzystwie von Altenburgów był naprawdę udany. Przyniósł mu dużo rozmów pełnych śmiechu i chichotu, utwierdził go w przekonaniu, że komuś na tym świecie na nim zależy i sprawił, że zapomniał nieco o Camille. Pod koniec spotkania zdał sobie sprawę z tego, że nagle przestała mu się ze wszystkim kojarzyć. Uznał to za dobry znak. W końcu powracał do życia.

Gdy zaczęło się powoli ściemniać, postanowił w końcu, że wróci z Belle do domu. Dziewczynka niechętnie pożegnała się z przyjaciółką i smętnie podążyła za ojcem. Kochała tatusia, lecz w jego towarzystwie czasami niezmiernie się jej nudziło, do tego w domu czekała Frau Hilda, którą Belle darzyła gorejącą nienawiścią.

Skakała przy boku ojca przez wiedeńskie uliczki, wpatrując się w okna kamienic. Lubiła przyglądać się budynkom zdobionym pięknie rzeźbionymi gzymsami, intrygującymi płaskorzeźbami i malowidłami. Bardziej jednak podobały się jej piękne posiadłości z majestatycznymi fasadami. Cieszyła się, że sama mieszka w jednym z takich pałaców, który cały miała tylko dla siebie i tatusia. 

Odbiegła nieco od Jamesa, chcąc lepiej przyjrzeć się jednej z kamienic na końcu ulicy. Nagle poczuła, jak na kogoś wpada. Usłyszała jeszcze kobiecy pisk i przewróciła się na bruk, boleśnie zdzierając skórę na łokciach. W jej oczach pojawiły się łzy. Poranione miejsca piekły ją niemiłosiernie. 

— Wszystko dobrze, Belle? — Usłyszała głos ojca, który pomógł jej wstać i zaczął uspokajająco gładzić ją po plecach.

Zaraz jednak zostawił ją, nie dając jej czasu na odpowiedź, i podszedł do kobiety, która została ofiarą niezdarności dziewczynki, a teraz właśnie zbierała obrazy, które wcześniej musiała nieść pod pachą, a które teraz leżały na kostce brukowej. Miała długie, jasne włosy, które skojarzyły się Jamesowi ze zbożem. Na czoło wcisnęła słomkowy kapelusz. Wziął jeden z obrazów do rąk i wręczył kobiecie.

— Proszę, mademoiselle. — Uśmiechnął się kurtuazyjnie. — Przepraszam najmocniej za moją córkę, bywa czasem bardzo niezdarna. Czy pani cenne obrazy nie zostały uszkodzone? Może należy pokryć jakieś szkody?

— Nie, nie trzeba, wybaczy pan, ale śpieszę się — wymamrotała niewiasta.

Wzięła ostatni z obrazów, wcisnęła go pod pachę i popędziła w kierunku katedry. James wpatrywał się jeszcze przez chwilę w jej znikającą w oddali sylwetkę, po czym wziął Belle na ręce i skierował się do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro