Część III

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

<3823 słowa w ramach przeprosin za rzadkie dodawanie rozdziałów.>

____________________

Noc była chłodna, a oni zmęczeni po treningu. Ich mieśnie bolały, a powieki opadały. Samochód tonął pod przykryciem ciemności rozproszonej przez stojące w oddali uliczne lampy. Wokół zdawała się panować idealna cisza, cisza, która była niczym oaza spokoju dla zmęczonego umysłu.

- Spokojnie, obudzę go - powiedział do Seokjina, przerywając tę ciszę, gdy ten posłał zmartwione spojrzenie w stronę śpiącej na tylnym siedzeniu postaci - Chciałbym przez chwilę z nim porozmawiać. Dobrze? - dodał po chwili, a na jego usta wkradł się delikatny, uspokajający uśmiech

- Jasne... Widzę was za piętnaście minut, inaczej śpicie na dworze - Seokjin uniósł brew, gdy jego głos brzmiał zbyt poważnie jak na jego wymowne spojrzenie. Nie czekając na odpowiedź, ruszył do drzwi dormu świadomy odporwadzającego go do samych drzwi wzroku.

Taehyung wsiadł do auta, a nagłe ciepło przyjemnie otuliło marzniete dłonie.

Spojrzał na Jungkooka, na śpiącego anioła, który niczego nie świadomy marszczył zabawnie nos w reakcji na swój sen.

Uśmiechnął się szeroko. Jungkook był naprawdę uroczy.

Taehyung wyciągnął telefon i włączył aparat. To miała być jego mała tajemnica, mała zawartość galerii, do której będzie wracał, gdy będzie źle. Każdy ma takie zdjęcie, prawda? Które podnosi na duchu, gdy świat się wali.

- Jungookie - wyszeptał, kładąc dłoń na jego ramieniu, gdy zdjecie śpiącej twarzy bezpiecznie spoczywało w galerii w komórce.

Chłopak ani drgnął, zbyt pogrążony w spokojnym śnie, malującym zmarszczki na jego na wpół schowanym pod czapką czole.

- Kookie - Taehyung przysunął się do niego i objął, by odbiąć pas, przytrzymujący go przy siedzeniu. Głowa chłopaka drgneła nieznacznie, a jego dłonie powędrowały do oczu, by potem potrzeć je i stłumić ziewnięcie.

Na usta Taehyunga wpłynął uśmiech, lecz zanim ujrzał obraz oczu chłopaka obraz się rozmył, zastąpiony ciemnością i tęsknotą.


~*~


Jungkook zacisnął palce na pasku nowego plecaka, a jego oczy pociemniały w nagłej złości, niemal wściekłości. Nigdy nie zastanawiał się w jakiej skali może czuć się źle, zawsze obecny stan był najgorszym. Teraz doszedł do wniosku, że to brednie i uczucie jakie towarzyszyło mu przez ostatni czas teraz skumulowało się w nim, grożąc wybuchem. 

Kim Songhye stała przy wejściu kuchni ze swoim pudrowym plecakiem, który teraz, na obowiązkowym mundurku wyglądał zbyt niewinnie, by ukazać prawdziwe oblicze tej dziewczyny. 

Jego palce obielały, nie musiał patrzeć w ich stronę, by to stwierdzić.  Mógł to określić po delikatnym bólu w ścięgnach. Wraz z kolejnym krokiem Hoseoka w jej stronę, jego serce przyspieszało, a oddech grzązł w gardle. 

Aż w końcu stało się. 

Hoseok objął Songhye w sposób, w jaki Jungkook zawsze chciał być objęty. Chciał poczuć ciepło, wsparcie w tak ciężkim dniu, jakim był pierwszy dzień szkoł po tak tragicznych wydarzeniach, ale nie mógł. Jedyna osoba, która mogła go podnieść na duchu leżała w szpitalu, a Jungkookowi było o prostu żal. 

Poczuł jak jego oczy stają się mokre z niewiadomych przyczyn, a ich samych było zbyt wiele. 

Dziewczyna schowała twarz w koszulkę Hoseoka, gdy ten zamknął oczy mówiąc jej szeptem jakieś słowa, których Jungkook z takiej odległości nie mógł usłyszeć. 

Po prostu, dlaczego taka osoba ja Songhye mogła czuć się dobrze, kiedy on cierpiał z jej powodu?

Wszystko było jej winą. Nie jego, nie Jungkooka, wszystko było winą Songhye. To, że Taehyung jest nieprzytomny, to że został postrzelony, to że przez nią on sam sięgnął po substancje, od których stronił całe życie. 

- Kookie! - Hoseok uniósł wzrok na chłopaka stojącego w drzwiach salonu i uśmiechnął się swoim głupkowatym uśmiechem. Jungkook miał ochotę go odepchnąć, ale był pewny, że jest zbyt słaby, by robić cokolwiek w tym stylu w stosunku do starszego. 

Oczy Jungkooka uważnie śledziły centymetr po centymetrze, chwila po chwili, sposób, w który Songhye odsuwała się od chłopaka. Spojrzał znów na niego, po czym bez słowa ruszył w stronę drzwi. 

Musiał się uspokoić, potrzebował tylko chwili spokoju.


~*~


Przywitał ich pusty korytarz, wyglądajac kpiąco spokojnie, w stosunku do tego, co działo się pomiędzy tymi pomalowanymi na pomarańczowo murami oraz w umyśle, teraz cichego Jungkooka, który z uwagą oglądał malujące się na wytartych kafelkach snopy promieni słonecznych. Ich kroki unosiły się w postaci echa i niosły wzdłuż ścian, odbijając się od jednej do drugiej, stwarzając pozór naprawdę opuszczonego budynku.

Na karku Jungkooka włoski stanęły dęba.

Nieopodal znajdowało się wejście do korytarza prowadzącego na salę gimnastyczną, a tam, w najdalszym zakątku korytarza znajdował się kantorek, wypełniony piłkami do koszykówki, siatkówki, baseballa, szarfami, kijkami do hokeja, ciężarkami i materacami. Naprawdę niewielkim stosem materacy, sięgajacych do około pasa. Idealnie.

Przełknął ślinę, zatrzymując się.

Jego oczy uparcie patrzyły na metalowe drzwi, odgradzające go od wydarzenia, które z perspektywy czasu mogłoby wydawać się złudzeniem, wymysłem, zwykłym snem, który nawiedził go podczas jednej z jego burzliwych nocy, pozbawionych uspokajajacego środka, który mógłby go odesłać do krainy spokoju i pastelowych kolorów.

- Jungkook? - poczuł dotyk na swoim ramieniu, smukłe palce, delikatnie zaciskające się w niegroźnym uścisku, którego nie akceptował, który przywołał obrazy.

Ciemność.

A potem głosy.

Wiele głosów.

Śmiechy i nawoływania, a potem syk uciszania.

Narastające podniecenie wypełniające ciasne pomieszczenie, w którym się znajdował i świadomość, że nikt nie ma prawa ich usłyszeć.

To było późne popłudnie.

Właśnie wtedy Jungkook ujrzał twarz Kyunga; zapadające się policzki, kości opięte niezdrowo bladą skórą, szramy na jego młodej twarzy i czarne włosy, ukryte pod czapką z daszkiem. Jego nadgarstki skremopowane grubym, niewygodnym szmurem, tworzącym rany na bladej skórze i czerwone odciśnięcia, z dłonie Kyunga na jego kolanach, potem udach, rozsuwające nogi Jungkooka.

Było ich troje, a on nie miał ubrania.

- Kookie, odezwij się - głos wydawał się wyłaniać spomiędzy ciemności, płosząc Kyunga i jego bandę, zdawając się być mocnym na tyle, by móc ich wystraszyć, ale zbyt słabym, by ich przegonić.

A wyimaginowany ból rozrywał jego ciało. Słyszał własny krzyk, choć jego usta były zamkniete, i jego krzyk trwał aż do momentu, w którym kościste palce Kyunga nie odcięły dopływu powietrza.

- Kookie, do cholery! - głośniejszy ton rozerwał ciemność, w której sie znalazł. Czyjeś dłonie rozluźniły zacisnające się palce na jego ramionach, które teraz trzymały go kurczowo i potrząsały nim co kilka sekund. Powrót do normalności zajął mu pół minuty, w ciągu których został potrząśnięty trzy razy. Powrót do normalności nadal trwał, a Jungkook nie sądził, że kiedykolwiek ujrzy koniec.

- Jungkookie, wszystko w porządku?

Songhye. Rozpoznał jej głos.

Zamrugał, przeganiając ostatnie strzępki ciemności, które otaczały go ze wszystkich stron. Nagła fala strachu, utrzymywana w sercu pod mosiężną kłódką, teraz zalała jego ciało i uświadomił sobie jak wielki ów strach jest.

Zobaczył twarz Hoseoka, z otwartymi szeroko oczami, wpatrującymi się w niego ze strachem, ale i nutą niepewności. Tuż obok stała Songhye, zasłaniając usta.

Dotarło do niego, że jego policzki są mokre, a jego oczy pieką. Odzwyczaił się od płakania przy ludziach; już dawno opanował sztukę chowania swoich uczuć w sercu i wylewaniu ich tylko w nocnych rozmowach z Taehyungiem, śpiącym jedenaście przecznic od niego.

- W porządku - odsunął się od nich. Jego nogi były jak z waty; dygotały, wraz z dłońmi, którymi ocierał raz po raz oczy i ciałem, które po odmówieniu mu posłuszeństwa wracało do normy. Możliwe, że stracił kontakt ze światem na kilka sekund, lecz pewny był, że nie zemdlał. Stał dokładnie w tym samym miejscu, w kórym był, gdy jego oczy trafiły na metalowe drzwi prowadzące do korytarza sali gimanstycznej.

- Jesteś pewny, że jest w porządku? - spytała Songhye, unosząc dłoń w jego kierunku, której uniknął, odsuwając się w bok. Skinął głową i podniósł plecak, który zsunął mu się z ramienia.

- Chodźmy - odparł, ruszając przed siebie. Do tej pory o zdarzeniu mającym miejsce w schowku sali gimnastycznej wiedział tylko on i jego oprawcy. Nie miał zamiaru dopuścić, by wiedział również ktokolwiek inny.  


~*~


Spędź ten dzień wyjątkowo, byś mógł opowiedzieć go Taehyungowi i nie skazać na śmierć z nudów - tymi słowami pożegnał go Hoseok i Jungkook jeszcze długi czas czuł jego spojrzenie na swoich plecach, a przynajmniej do momentu, w którym wraz z Songhye nie zniknęli za rogiem. Niemal mógł wyczuć zmartwioną aurę otaczającą go z każdej strony.

- Nie dodał tego, że i tak mnie nie usłyszy - mruknął do siebie, gdy obraz śpiącego w sterylnie czystej pościeli Taehyunga napłynął do jego głowy.

- O czym mówisz? - spytała Songhye, idąc równym krokiem. Jej długie włosy kołysały się pod wpływem stawianych kroków, zasłaniając szczupłą twarz.

Od klasy dzieliło ich pół korytarza.

Jungkook wzruszył ramionami, decydując się nie odpowiadać i przyspieszył, nie dlatego, by być szybciej w klasie, a dlatego, by uwolnić się od ciężaru, który niosła ze sobą rozmowa z Songhye.

Stanął przed drzwiami z napisem "sala 12 biologia" i wziął głęboki wdech. Jego serce galopowało ni to ze strachu, ni podniecenia, ni z chęci ucieczki gdzieś daleko. Naprawdę chciał uciec gdzieś, gdzie nikt nie mógłby go znaleźć, ale nie miał wyboru.

Dla siebie i Taehyuga.

Ułożył dłoń na klamce i pchnął.


~*~


Yoongi potarł usta w niedawno nabytym nawyku, przeglądając egzemplarz gazety sprzed kilku miesięcy. Wydanie pochodziło z ostatniego tygodnia grudnia i uwieńczało rok, idealnie opisując porażkę. Porażkę jego i porażkę zespołu na wielu płaszczyznach. Niewiarygodne było to, że ludzie mają serce uwieczniać krzywdę innych tylko dla kilku nędzych groszy premii.

"Jeon Jungkook doprowadził do rozpadu Bangtan Sonyeondan pół roku po debiucie! Jak poradził sobie z tym zespół? Zobacz na stronie 15" oraz "Szalona tajemnica skrywana przez ściany dormu BTS! Mieszkająca pomiędzy ich codziennością, szalona, zakazana miłość! Co sądzą o tym fani? strona 16"

Pokręcił głową, widząc zdjęcie tuż pod nagłówkiem. Seokjin patrzący z zaskoczeniem na Namjoona, gdy na ekranie wielkiego tła, na którym zazwyczaj ukazane było logo show, pojawiło się zdjęcie ich dwójki, będących intymnie blisko, pomiędzy tańczącymi płatkami śniegu. Ich usta były złączone, a dłonie splecione.

Nie było na to wyjaśnienia, nikt nawet nie próbował tłumaczyć. Spuścili głowy i wpatrywali się uparcie w buty, a Yoongi, cholera, Yoongi po postu sie cieszył. Odczuwał niezdrową radość, podsycaną bólem serca, złamanego serca, roztrzaskanego serca.

Czasami wracał myślami do Namjoona, jego szeptów pośród ciszy nocy, gdy te przychodziły niosąc ze sobą bezsenność. Jego śmiechu, gdy Yoongi zaparzał kolejną kawę pod rząd, jego dotyku, gdy pijany wracał do dormu.

Stoczył się.

Czuł, że się stoczył i najwyraźniej tęsknił do trucizny, która go zniszczyła, która roztrzaskała jego serce, która zgniotła go niczym słabą kartkę papieru. A przecież do tej pory wydawał się być odporny na wszystko.

Pewien etap jego życia dobiegł końca. Zamknął go pod koniec grudnia, a ten niczym bumerang wracał do niego i bębnił o zatrzaśnięte drzwi.

"Chyba nasz układ dobiegł końca"

Yoongi parsknął śmiechem przepełnionym goryczą, gdy coś w jego wnętrzu zatrzepotało.

"Więc... zostaliśmy sami..?"

Zacisnął oczy. Raz po raz nawiedzał go w myślach właśnie ten dialog, ten sam, który wmienili podczas swojej ostatniej rozmowy i ten sam, który w głowie Yoongiego kończył się zawsze inaczej.

"Ty zostałeś sam, Yoongi"

Zerwał się z krzesłą w odruchu naprawde niekontrolowanym i cisnął gazetę na podłogę. Był zły, wściekły i bezradny wobec sposobu, w jaki los się z nim bawił. Nienawidził tego jak bardzo potrzebował osoby, która zraniła go do tego stopnia, by liczył nieprzespane noce. Ruszył do niewielkiej kuchni, zgarnął paczkę papierosów z blatu i otworzył okno. Pierwszy podmuch wiatru zawierał w sobie ostatnie westchnienie odchodzącej zimy. Słyszał śpiewy ptaków, które zlatywały się do kraju, by móc przeżyć tutaj do jesieni i odlecieć gdzieś daleko za horyzont, gdzie miały żyć dalej. Gdzieniegdzie przejechał samochód, niszcząc przyjemną aurę wiosennego poranka.

Yoongi wypuścił dym z ust i spojrzał w niebo.

Zakręciło mu się w głowie, ale nie dbał o to. Potrzebował się odurzyć, a jeśli nie miał pod ręką butelki alkoholu, wybierał papierosy.

- Znów palisz - głos Hoseoka dotarł do jego uszu z opóźnieniem. Chłopak zrobił kilka kroków w przód i chwycił kaptur bluzy Yoongiego, by delikatnym ruchem wciągnąć go do środka - To szóste pętro, nie chciałbym żeby chłopcy musieli cię zeskrobywać z chodnika.

Yoongi machnął ręką pozbywając się niechcianego uścisku i wypuścił dym ust.

- Palę i co z tego? - spytał z uśmiecemna twarzy. Nie czuł się sobą, miał wrażenie jakby całą scenę oglądał z boku, a jego ciałem sterował ktoś zupełnie inny niż on. Zastanawiał się czy oszalał.

- Trujesz się - westchnął w odpowiedzi - Chcesz pogadać o tym co cię trapi? Widzę, że od jakiegoś czasu chodzisz struty i rozdrażniony

- Pomówienia

- Hyung, chcę dla ciebie dobrze - Hoseok stanął na przeciwko niego i ułożył dłonie na małych ramionach - Jeśli jest coś, co nie idzie po twojej myśli, powiedz mi to, postaram się pomóc.

Oddaj mi Namjoona, pomyślał Yoongi, oddaj mi go, a świat będzie lepszy.

Nie powiedział jednak ani słowa.


~*~


Padający śnieg tańczył pośród delikatnych zimowych podmuchów wiatru, zakręcając spirale, oblepiając napotakne przedmiot i tworząc wzory wraz z przymrokiem, który tej zimy przyszedł szczególnie szybko.

Pośród tych tańczących płatków brnęła nieduża postać, schowana pod czerwoną kurtką i czarną czapką z pingwinem na przodzie. Niosąc na plecach plecach wyłądowany książkami brnęła przez zaspy, które ten niewinny puch otworzył w ciągu całodniowego pokazu.

Postać - chłopiec, szedł powoli, uważnie stawiając kroki, choć już z oddali można było ujrzeć jego szeroki uśmiech, a z mniejszej odległości - blask jego oczu.

Uwielbiał blask jego oczu. Dlaczego jego oczy przestały błyszczeć? Dlaczego jego usta przestały się uśmiechać?

- Hyung!

Dlaczego jego głos już nigdy nie brzmiał podobnie wesoło? Dlaczego?

Dłonie wesołego Jungkooka zmierzwiły jego włosy

- Hyung, gdzie twoja czapka? - spytał, a on najzwyczajniej nie mógł oderwać od niego wzroku. Pozwolił strzepać z włosów resztki płątków, które zamieszkały tam przez ostatnie pół godziny i włożyć na głowę czapkę z pingwinem.

Czy Jungkook pamiętał?

Śmiech zadźwięczał mu w uszach, rozlewając w jego wnętrzu przyjemne ciepło. Zadrżał mimowolnie, czując jak niska temeperatura nie ma dla niego znaczenia. Tak właściwie nic nie miało dla niego znaczenia poza tym jednym momentem, który odgrywał się w jego głowie od początku i na nowo.

Gdzieś pomiędzy szpitalnymi ścianami, w jednej ze sterylnie czystej i jasnej sali leżał chłopiec, którego przydługie włosy zasłaniały zamknięte powieki. Nie pozwoliły jednak, by wśród kosmyków zaginęła jedna pojedyńcza łza, spływająca z kącika oka.


~*~


Stał przed mężczyną, w którego żyłach płynęła zepsuta krew. Patrzył na twarz mężczyzny tak samo bladą, posiadajacą tak samo czarne, puste oczy jak twarz z jego koszmarów. Oddychał powietrzem z tego samego pomieszenia, co mężczyzna, który dał życie jego koszmarowi.

I nie czuł nic.

Nie czuł złości, nie czuł beznadziejności, która potrafiła dopaść go w każdej z możliwych chwil, nie czuł bezradności ani strachu. Nie czuł nic poza pragnieniem znalezienia się w jednym szczególnym Seulskim szpitalu, na oddziale spokojnym, przy jednym specjalnym łóżku trzymając tę delikatną dłoń pomiędzy swoimi.

Wiedział, że koc, który trzymał w plecaku nie mógł wrócić z powtorem do domu, dlatego też ta myśl napełniała go jakiegoś rodzaju optymizmem i odrywała od rzeczywistości.

Słyszał słowa, które dyrektor do niego mówił, ale nie trafiał do niego ich sens. Nie potrzebował go znać.

- Jungkook - głos Songhye przywrócił mu świadomość i zorientował się, że w tych pustych oczach, których młodsze wersje nawiedzały go w koszmarach perlą się łzy.

Zamrugał kilka razy, czując jak wstyd zabarwia jego policzki.

- Przepraszam - mruknął w odpowiedzi, spuszczając głowę. Poczuł coś w rodzaju wstydu zmieszanego ze zniecierpliwieniem. Kilkanaście minut temu wybawczo wywołano ich z lekcji, by poprowadzić pod próg samego dyrektora Park Kyungmina.

- To ja przepraszam, Jeongguk, mój syn, on... - zaczął, ale głos nagle jakby stracił moc, załamując się w połowie zdania. Jungkook był pewny, że dyrektor miał gotową całą przemowę, którą przed ich przyjściem zapisywał po piętnaście razy i zmieniał dwa razy więcej, byle wypaść najbardziej dyplomatycznie. Doskonale to wiedział, ponieważ dyrektor Kyungmin był osobą zakładającą maskę. Inni mogli go uważać za osobę dyplomtyczną, przepełnioną charyzmą i zrozumieniem, ale Jungkook widział go w zupełnie innym świetle. Nie dlatego, że jego syn wyrządził mu tyle krzywd. Widział to, dlatego że ludzie, którzy grają, poznają aktorów nawet jeśli ci przybierają najrealistyczniejsze maski.

Nie wierszył w szczerość przeprosin.

- Nie chcę słuchać niczego, co jest z nim związane. Nie chcę już nigdy słyszeć tego imienia - odparł ze spokojnem w głosie. Palce jego dłoni gładziły rękaw mundurka, a myśli nadal były wypełnione przez Taehyunga. - Jeśli to wszysko to chciałbym wrócić na lekcję. Chcę zacząć nowe życie, bez osoby, która je zniszczyła.

Park Kyungmin drgnął, zupełnie jakby słowa ucznia ugodziły go w jakąś część ciała, a on zaciskając zęby, nie pozwalał po sobie poznać bólu. Oparł się o biurko i westchnął.

- Masz rację, mój syn zrobił wiele złego. Wiem, że czeka go jeszcze wiele kar, które będzie musiał przyjąć, a my nie zwrócimy ci zdrowia

I godności, dodał w myślach, przypominając sobie ciemne pomieszczenie i te obleśnie szybkie oddechy owiewające jego szyję, zostawiające na nim ślad w postaci wypalonych ran, które nigdy nie istniały, pozostawiające uczucie, które wracało do niego w najgorszych chwilach. I ten ból, rozdzierający ból fizyczny i psychiczny. Pozwolił się poniżyć. Pozwolił się poniżyć przez takie osoby.

Poczuł jak czyjaś dłoń splata z nim palce i mimo wszystko to dodału mu otuchy, zupełnie jakby ktoś wyczuwał panikę narastającą w jego umyśle. Songhye pogładziła kciukiem wierzch jego dłoni, a Jungkook odetchnął prawie z ulgą, czując jak z jego ramion zostaje ściągnięty pierwszy ciężar.

- Nie zwrócimy ci zdrowia, jednak... Jeśli czegoś będziesz potrzebował, wiedz, że możesz się do mnie zgłosić - zakończył dyrektor z delikatnym uśmiechem, otarłszy wcześniej łzy - Kyung zniknął, ale ja obiecuję, że dopilnuje, by nic więcej ci nie zagroziło

Jungkook ścisnął dłoń Songhye.

- Dziękuję za propozycję, ale nie skorzystam. Nie chcę mieć z pana synem ani jego rodziną do czynienia - powiedział, patrząc mężczyznie w oczy. Po raz pierwszy poczuł się jakby miał kontrolę nad całym sobą, jakby nic nie mogło go zaskoczyć, żaden atak paniki, żadne nagłe negatywne uczucie czy równie negatywna myśl, która niczym domino miała za sobą pociągnąć kolejne.

Drzwi trzasnęły, gdy pół minuty później Jungkook kroczył korytarzem, ściskając drobną dłoń Songhye w swojej. Nawet jeśli to była jej dłoń - potrzebował jej. Stanowiła odniesienie do rzeczywistości i miał wrażenie, że wraz z puszczeniem jej, jego umysł odleci gdzieś daleko, a jego ciałem zawładnie to, co działo się jeszcze kilka godzin wcześniej w holu szkolnym.

Teraz miał przed sobą tylko jedno zadanie.

Teraz chciał tylko oddać Taeyungowi koc.


~*~


Miarowy oddech wypełniał pomieszczenie, idealnie komponując się z wybijanym przez serce rytmem. Wokół unosił się zapach świeżych kwiatów, stojących w kryształowym wazonie na stoliku tuż obok łóżka. Czerwony notes nadal tkwił pod poduszką, wetknięty w trzech czwartych by nie upaść na kafelki.

Kim Taehyung leżał w łóżku bez ruchu, nie licząc powoli unoszącej się i opadającej klatki piersiowej pod wpływem spokojnego oddechu.

Jego oczy poruszały się, śniąc sny i wspomnienia z poprzedniego życia, z życia, do którego już nigdy miał nie wrócić.


~*~


- Idiota - mruknął Yoongi, gasząc papierosa o wgłebienie w parapecie. Wypatrzył sobie je już przy oglądaniu mieszkania i zgodnie z Songhye stwierdzili, że owy odłamek w plastiku będzie naprawdę przydatny.

Dochodziła godzina jedenasta, a jego myśli wkroczyły na dobrą drogę dopiero po trzecim papierosie i kubku kawy. Pół godziny wcześniej zaś, wraz z Hoseokiem zabrali się za rozpakowywanie wszechobecnych kartonów oznaczonych sześcioma kolorami taśm, które miały oznaczać własność każdej z mieszkających w nowym mieszkaniu osób. Fioletowe - te, które spakował Yoongi, a które należały do Taehyunga, zaniósł w trzech seriach do pokoju mieszczącego się tuż przy wejściu do łazienki, gdzie stały już rozpakowane rzeczy oznaczone kilka dni wcześniej kolorem czerwonym, należącym do Jungkooka.

Swoje - zielone - zaniósł do pokoju na przeciwko.

- Martwię się o błahostki, kiedy do roboty jest tyle rzeczy - wystękał, podnosząc karton oznaczony pomarańczową taśmą. Po chwili jednak poddał się i zwyczajnie przepchnął go pod drzwi, które były najbliżej wejscia do kuchni, a który jednocześnie należał do Yoongiego.

Podobał mu się układ mieszkania. Zwyczajny salon z balkonem, do którego wchodziło się wprost z małego przedpokoju, po prawej wejście do kuchni, oddzielonej od salonu jedynie barkiem i trzema krzesłammi, a dalej jedynie korytarz, a w nim trzy pokoje i łazienka.

- Czym się martwisz? - zagadał Hoseok, wyglądając na nie mniej zmachanego niż on sam. Podparł dłonie na biodrach, prostując się i przeciągnął się z niezdrowym szczyknięciem w kręgosłupie - Cholera, co ona trzyma w tych kartonach?

- Myślę o Taehyungu - odpowiedział bez zastanowienia. Może było złym wykorzystywanie go jako wymówkę, ale naprawdę nie miał ochoty nikomu ujawniać swoich uczuć, męczących go od kilku miesięcy i jeszcze dłużej trwającym, a już zaończonym związku z dwiema osobami jednocześnie - Martwię się, siedzi tam sam... Jungkook z pewnością go dzisiaj nie odwiedzi...

- Chcesz do niego pojechać? - brwi Hoseoka powędrowały ku górze - Jak będziesz wracał, kupisz parę rzeczy do jedzenia, zrobię ci listę, bo według mnie możemy tutaj już spokojnie przebywać na stałe.

- Jasne, tylko pomyśl czy to, co będziesz wypisywał będzie nam naprawdę potrzebne - przypomniał, opadając na kanapę - Gdzie jest Jimin?

Hoseok podszedł do jedego z kartonów oznaczonych niebieską taśmą i bez ogródek, jednym ruchem rozerwał ją, by następnie wyciągnać ze środka mały notesik z przyczepionym nań długopisem mniejszym niż kciuk.

- Ma dzisiaj lekcje. Opowiadał o tym, że zaczyna z nową grupą i musi ich nauczyć podstaw - położył notes na stole i nachyliłsię nad nim, nie zawracając sobie głowy siadaniem - Marudził jak cholera, ale nie wiem czego się spodziewał po tym jak zyskał miano choreografa. Mam tylko nadzieję, że się nie wypali, bo nie mam zamiaru układać wszystkich układów sam, a jego pusta, aczkolwiek śliczna główka czasem się przydaje

Yoongi zaśmiał się pod nosem i zarzucił na ramiona skórzaną kurtkę. Kluczyki wyczuł w kieszeni, co przyjął z ulgą, bo nie miał pojęcia gdzie mogłyby się podziać, podczas, gdy ich salon wygląda jak pobojowisko.

Otrzymał kartkę kilka chwil później i wraz z nią - złożoną na cztery i schowaną do kieszeni - ruszył na parking.

Lubił towarzystwo Hoseoka, ale tym razem musiał zostać sam ze sobą.


~*~


Męska dłoń odziana w białą lateksową rękawiczkę dotknęła klamki sali i ostroźnie pchnęła drzwi. Ciszę przerywał jedynie miarowy oddech leżącego, pośród cichych pikań maszyny monitorującej serce. Dźwięki stawiane przez ciężkie wojskowe buty na kaflowanej podłodze zdawały się nie istnieć, zagłuszane przez pracę maszyny.

Wokół unosiła się delikatna woń kwiatów, stojących w kryształowym wazonie na stoliku tuż obok łóżka. Liliowy kolor odznaczał się na wszechobecnej bieli, wraz z czerwonym zwitniem wetkniętym pod poduszkę.

Mężczyzna podszedł bliżej. Blada twarz pacjeta była blada, zdawałoby się zapadnięta, sprawiała wrażenie martwej, choć oczy pod powiekami drgały spazmatycznie, zupełnie jakby w głowie śpiącego rozgrywał się koszmar, z którego nie potrafił się obudzić.

Niemal zaśmiał się na tę myśl.

- Obudzenie się byłoby takie łatwe, prawda? - dotknął palcem jego nosa i odgarnął grzywkę z oczu w niemal czułym geście. W jego kieszeni ciążyła strzykawka i ampułka wypełniona niebieskim płynem.

Wyczuł je pod powierzchnią materiału i wyjął.

Zamarł ze strzykawką wbitą w buteleczkę. Korytarz poniósł echem zbliżajace się kroki. Kroki zdawały się zbliżać i oddalać jednocześnie. Niosły się z oddali i odchodziły jeszcze dalej, ginąc w długim korytarzu oddziału spokojnego.

Za drzwiami mignął cień spieszącej pielęgniarki i odłog ucichł. Mężczyzna odetchnął, a na jego spierzchłych ustach zamajaczył uśmiech szaleńca.

- Jeszcze chwila, skarbie, a wypełnisz mój plan - wyszeptał, zbliżając igłę do woreczka z kroplówką,

Wtedy klamka drzwi zadrgała.

A potem ustąpiła.



Ciąg dalszy nastąpi...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro