Część V

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Krótka notka: Już dawno przestało sprawiać mi frajdę pisanie tego ff. To nie dlatego, że nie lubię pisać, rzecz dzieje się w zupełnie innej kwestii. Okropnie zmienił mi się styl pisania i choć to mogłabym przeżyć - po prostu nie podoba mi się to, jak pisane było do tej pory to opowiadanie. Będąc szczerym - zaczęłam je pisać mając 15 lat, miała być to frajda, oderwanie od rzeczywistości. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że będę miała taką obsesję na punkcie dokładności i logiki, której tutaj nie da się niestety uratować.

Przewiduję jeden lub dwa rozdziały. A to, na co mnie naprawdę stać będziecie mogli ujrzeć w czymś, nad czym ostatnio pracuję i co naprawdę sprawia mi satysfakcję.

Nie zrozumcie mnie również tak, że piszę to z przymusu. Lubię, gdy przeżywacie, coś, co tworzę, lubię wasze komentarze i to, że ktoś docenia to, czemu poświęcam czas. Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie.

Miłego czytania. <3

___________________________________




Odgłosy kroków i szuranie podeszwami o kamienne płyty odbijało się echem od wilgotnych ścian. Wokół unosił się zapach stęchlizny, ziemi i rdzy. Żarówki wiszące co czternaście kroków (Jungkook zaczął liczyć gdy minął drugą z kolei żarówkę) mrugały pod wpływem spięcia. Gdzieniegdzie w rurach dudniła woda, gdzieś z góry dobiegał ich odgłos przejeżdżających aut.
Jungkook nie pamiętał wiele z dnia, w którym został porwany. Owszem, pamiętał pisk opon, mocny uścisk i płacz dziecka, lecz wszystko to zamazywało się z godziny na godzinę, a cała niewiarygodność sytuacji doprowadzała go do pytania co właściwie jest prawdziwe, a co nie? Prawdziwy był on - Jeon Jeongguk, mający lat szesnaście, noszący na swoich stopach stare wyliniałe trampki, ponieważ te jego pozostały w śmietniku pod szpitalem, mający na sobie jedynie mundurek szkolny oraz otarcia na dłoniach i kostkach. Prawdziwym była również czarnowłosa dziewczynka, która z wenflonem wbitym w przed ramię szła za nim szurając małymi stópkami po kamiennym bruku oraz prawdziwy był mężczyzna idąc obok niej. Dwa lata starszy od Jungkooka - Kyung - obraz chodzącej rozpaczy, postać będąca wrakiem człowieka z wystającymi żebrami, kośćmi policzkowymi oraz dziurami w uszach po zgubionych, lub wyjętych, tunelach. Jungkook kilka razy miał ochotę przywiązać go za ten fragment naciągniętej skóry do kaloryfera w piwnicy, w której przebywali, zabrać dziewczynkę i uciec, ale za każdym razem ten pomysł wydawał mu się jeszcze bardziej idiotyczny. Miał tylko szesnaście lat i zwyczajnie bał się Kyunga.

Dzień, w którym wsiadł do furgonetki ze skórzanymi fotelami i koralikami przedzielającymi pakę od kabiny miał być dniem, w którym po raz ostatni ujrzy słońce i zaczerpnie świeżego oddechu. I owszem - stało się tak. Nie liczył dni, ponieważ słońca nie widział. Mógł zgadywać, że minęły trzy bądź cztery doby odkąd zjechał starą windą (tak mu się wydawało, ponieważ jego organizm walczył ze sporą dawką otępiającej substancji) pod ziemię i od tego momentu jego nozdrza zaciągały jedynie zapach stęchlizny.

Jungkook myślał, że zginie i prawdę powiedziawszy, gdy widzi się osobę, która kojarzy się jedynie z krzywdą to jest właśnie pierwsza myśl, która się nasuwa. Lecz tak się nie stało. Minęło trzy dni, a on nadal poruszał dłońmi, oddychał oraz wsłuchiwał się w bicie własnego serca, a jego myśli wędrowały pomiędzy próbą ucieczki a Taehyungiem, który leżał tam, gdzieś daleko, sam, podpięty do aparatur, być może czekając aż Jungkook przyjdzie i opowie mu swój kolejny dzień. Nie zginął jednak i domyślał się, że stoi za tym coś większego, coś, co może być gorsze od śmierci.

<<>>

Wiosna nagle straciła kolor. Wydawałoby się, że zima jest przytłaczającą porą roku - ciężki śnieg zalegający na ulicach, wcześnie zachodzące słońce, któe spowijało świat w ciemności i sztucznym blasku lamp. Ale to, co wydarzyło się wiosną tego roku okazało się być jeszcze gorsze niż wczesne wieczory czy późne poranki. Odkąd Yoongi przekroczył prógnowego mieszkania coś w niego tchnęło. Coś, co niekoniecznie było czymś dobrym. To uczucie, które pojawia się przed startem samolotu; "Może tym razem coś pójdzie nie tak? Może tym razem będzie to przypadek jeden na dziesięć i samolotu dosięgnie katastrofa?" lecz z drugiej strony pojawiają się słowa: "Takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. To nie może przydarzyć się MI"

A jednak się przydarzyło. W momencie przekroczenia progu nowego mieszkania, Yoongi poczuł uczucie, które towarzyszyło mu przez kolejnych kilka dni, będąc jego cieniem podczas przechadzek do sklepu, na stację benzynową czy do szpitala. Uczucie to miało swój finał w urwanym połączeniu. Od tamtego momentu Yoongi siedział jak na szpilkach, wrażliwy na każdy dźwięk esemesa lub głośniejsze trzaśnięcie drzwi. Wędrował pomiędzy kubkiem kawy, a papierosem z komórką w dłoni, czekając na wieści. Zniknięcie Jungkooka było nie lada zagadką, do której wszyscy, łącznie z Yoongim i Songhye znali odpowiedź.

On, dzieciak, który po raz pierwszy podał Jungkookowi narkotyki, który pozbawił świadomości Taehyunga oraz ten sam, który wciągnął we wszystko Songhye pojawił się znów. Wyrósł niczym spod ziemi. A może cały czas był w ukryciu, czekając tylko na odpowiedni moment, by działać. Może każy ich krok był obserwowany, a każdy ruch rejestrowany.

- Yoongi, nie możesz się tak martwić. - głos starszego od niego mężczyzny wyrwał go z zamyślenia. Chłopak poprawił opadające na czoło włosy (powinien je już dawno ściąć, lecz to było ostatnie, o czym myślał) i spojrzał na niego z niezadowoleniem wymalowanym na twarzy. - Robimy wszystko co w naszej mocy, by namierzyć komórkę Jeona. Kluczowym momentem jest to, by ktoś nacisnął zieloną słuchawkę.

<<>>

Spojrzał na dziewczynkę, a na jego ustach pojawił się delikatny zarys uśmiechu. Jego dłoń przykuta była do metalowego zagiętego pręta chowającego się w ścianie, ona zaś niczym pies siedziała przy materacu, który dzielili, przywiązana sznurkiem do rury, która co wieczór niebezpiecznie dudniła. Miała na sobie piżamę oraz bluzę Jungkooka. Odkąd obudzili się w piwnicy nie powiedziała ani słowa. Nie miał pojęcia ile mogła mieć lat, ale wyglądała na młodą. Nie dawał jej więcej niż sześciu lat.

- Powiesz mi jak masz na imię? - zaczął po raz kolejny, przesuwając się bliżej niej. Nie czuł obawy z jej strony, gdy uniosła głowę i spojrzała na niego swoimi dużymi czarnymi oczami. Zastanawiał się dlaczego tutaj właściwie jest. Dlaczego to dziecko musiało być kolejną, drugą już ofiarą w potyczce noszącej tytuł "Jungkook vs. Kyung". Dziewczynka potrząsła głową, a kilka kosmyków jej grzywki opadło na oczy niesfornie. Jungkook delikatnie odgarnął je na bok i przechylił głowę. Byli sami.

Ponownie byli sami, a szansę ucieczki przesłaniała kotara odurzenia, którą zafundował im Kyung. Teraz, siedząc w jakby celi i patrząc na siebie oraz ściany Jungkook żałował, że w ciągu tych kilkunastu godzin, przyjmijmy - trzech dób, każda z jego prób oporu kończyła się fiaskiem. Był słaby i niski w przeciwieństwie do Kyunga, który mimo swojego wychudzenia posiadał siłę potrafiącą obezwładnić Jungkooka dwoma ruchami. Jeżeli Jungkook kiedykolwiek nienawidził siebie, teraz robił to z całego serca.

- Będę mówił Ci Lulu, w porządku? - spytał, kładąc się. Sprzężyny materaca niebezpiecznie zatrzeszczały przywodząc na myśl przyjemne ciepło własnego łóżka. Jungkook znów powędrował myślami do sterylnie białych i czystych szpitalnych sal, a jego głowa niemal pękając bólem wyłoniła ze wspomnień twarz śpiącego Taehyunga. Jego spokojne oblicze, tak bardzo nieświadome zła, które działo się poza murami snu podnosiło Jungkooka na duchu. - Wiesz... - zaczął, czując, że substancja, którą niedawno wstrzyknięto mu do żył powoli rozmazuje mu obraz oraz pozbawia jasności myślenia. - Kiedy Kyung tutaj przyjdzie rozprawię się z nim tak, jak powinienem zrobić to wcześniej. - powiedział, nie patrząc na dziewczynkę. Chłopak chwycił w dwa palce łańcuszek kajdanek i zagryzł wargę. - Musimy tylko chwilę poczekać.

<<>>

Mężczyzna imieniem Kim Taeoh obszedł ich niewielki stół i zasiadł po drugiej stronie, zakładając nogę na nogę. Pomieszał łyżeczką kawę w papierowym kubeczku, zapewne kupioną na stacji i spojrzał na Yoongiego.

- Co mogę powiedzieć jego rodzicom?

Yoongi trzymał w palcach papierosa, obserwując uważnie dym, unoszący się z jego końcówki, zanim finalnie zaszczycił spojrzeniem mężczyznę niemal kpiąco spokojnego. Kim Taeoh bowiem był bratem Taehyunga, a jego odznaka błyszczała w świetle lampy nisko wiszącej nad stołem. Zegar wybijał godzinę dwudziestą pierwszą czterdzieści, a mieszkanie spowite było ciszą niezmąconą chociażby przez tykający zegar. Co kilka chwil jedynie jeden z nich dwóch zabierał głos w rozmowie, która wcale się nie kleiła.

- Robimy co w naszej mocy. - odpowiedział mężczyzna. Miał na sobie mundur, choć jego zmiana skończyła się kilka godzin temu, oraz ciemne okulary przeciwsłoneczne rodem z amerykańskich filmów przewieszone przez kołnierzyk koszuli. - Mówiłem Ci wiele razy, że nadal szukamy tropu. Żadna kamera nie nagrała dobrego obrazu twarzy porywacza. Wiemy tylko to, że poruszał się czarną furgonetką ze zdjętymi blachami.

- Którą znaleźliście dwanaście kilometrów od Seulu - przypominał Yoongi, czując jak temperatura jego ciała podnosi się z chwili na chwilę. Martwił się, owszem. Yoongi zawsze się martwił, mimo że uznawany był za człowieka bez uczuć. Podniósł się i uderzył dłonią w stół. - Jeżeli do jutra rana nikt nie powie mi, że Jungkook się znalazł sam rozpoczynam poszukiwania i uwierz mi, oprócz mnie będzie jeszcze sporo osób.

Powiedziawszy to odepchnął się od blatu stołu i wsunął filtr papierosa pomiędzy usta. Odwrócił się na pięcie i sięgnął po komórkę. Musiał porozmawiać z Namjoonem.

<<>>

Prawda była taka, że nawet ramiona Hoseoka nie były ostoją spokoju dla zmartwionej Songhye, która o trzeciej nad ranem wydobyła się z jego delikatnych objęć i otworzyła okno. Uścisk Hoseoka niemal zawsze był delikatny i czuły, jak gdyby każda większa rzecz mogła ją zranić lub rozbić. Jak gdyby nie przeżyła tego, co przeżyła i nie przeszła przez możliwe największe piekło jej nastoletniego życia. Rodzice jej nie znali, nie akceptowali, a ona ich. Kiedy znalazła ostoję w osobie, która kiedyś wydawała się być idealna myślała, że wygrała życie. Niestety każdy człowiek skrywa swoje sekrety - jedni większe, drudzy mniejsze. Dla niej sekretem mogły być esemesy, które od trzech dni wysyłała na numer Jungkooka, a dla Yoongiego sekretem mogły być całonocne rozmowy przez komórkę ze swoim byłym chłopakiem. Jednak mimo tego wszystkiego Songhye trafiła na niego - Hoseoka, który po ośrodku odwykowym, po Kyungu i po głodzie zebrał ją w całość i skleił używając do tego jedynie swojego uśmiechu.

Czuła się przez to źle. Czuła się przez to pusta, jakby grała nie fair wobec wszystkich innych, wobec Jungkooka, który po raz kolejny przez nią trafił w ręce tego, w kogo ręce nie powinien trafić. Dlatego też poczuła ulgę, gdy wzięła w dłonie komórkę i odpaliwszy papierosa od wysadzanej plastikowymi cyrkoniami zapalniczki, ujrzała potwierdzenie dostarczenia kolejnej wiadomości.

Uchyliła okno i zaciągnęła się dymem, a ten przyjemnie wypełnił jej płuca. Zaspokajała głód, lecz zupełnie inny od tego, który czuła przez kilka poprzednich miesięcy. Ten był delikatny, niczym chęć a czekoladkę w odpowiednim dniu miesiąca. Wystukała na ekranie kolejne słowa i odłożyła komórkę na bok, zanim Hoseok przewrócił się na drugi bok i otworzył oczy.

- Znów nie możesz spać? - usłyszała jego zachrypnięty, zaspany głos, a na jej ustach pojawił się skwaszony uśmiech.

- A ty możesz? - odpowiedziała, strzepując popiół do stojącej niedaleko doniczki z kaktusem. Kaktus ten był prezentem od Jungkooka na znak pojednania i mimo iż od tamtej pory mięło niewiele czasu, a ich relacje nadal nie pozostawały takie, jakie powinny być, doceniała to.
Hoseok westchnął i podniósł się do siadu. Łóżko zaskrzypiało pod jego ciężarem, a w ślad łóżka poszła podłoga, gdy chłopak stanął na nogi i ruszył w stronę Songhye. Objął ją delikatnie, uważając na żar papierosa i musnął ustami odsłonięte ramię.

- To nie twoja wina, baby. - szepnął, a słowa te wywarły na dziewczynie większe wrażenie niż jakiekolwiek do tej pory. Prawdopodobnie była to wina braku snu oraz barwy jego głosu, ale w pewnym sensie uwierzyła w nie. Na kilka sekund. Potem uderzyła w nią rzeczywistość.
- Widziałam jak wychodzi ze szkoły. Dzwoniłam do niego, ale nie poszłam za nim, mimo tego, że wiedziałam gdzie idzie - odparła, podnosząc swoje ciemno brązowe, zmęczone oczy na twarz Hoseoka, który w mgnieniu oka znalazł się na przeciwko niej. Odebrał papierosa z jej dłoni i sam zaciągnął się powoli. Songhye zaś wplotła palce w splątane włosy i spuściła głowę.

- Jungkook nie jest już dzieckiem. Cokolwiek się z nim teraz dzieje, nie jest dzieckiem. - powiedział tak bardzo wiarygodnym tonem, na jaki było go stać o trzeciej w nocy. Songhye to wystarczyło, by nie obwiniać się w stu procentach. Pokiwała głową, czując jak resztki sił, które przeznaczyła na zapalenie papierosa zwyczajnie z niej ulatują. Była zmęczona. Była okropnie zmęczona. Hoseok najprawdopodobniej to zauważył, ponieważ po upływie niecałych dziesięciu sekund zgasił papierosa i wyciągnął dłoń w jej stronę. - Chodźmy spać. Rano na pewno będziemy wiedzieć więcej.

<<>>

- Widziałam jak wychodzi ze szkoły. Dzwoniłam do niego, ale nie poszłam za nim, mimo tego, że wiedziałam gdzie idzie.
Obudowa komórki niebezpiecznie zatrzeszczała, gdy Yoongi zacisnął na niej palce.
Siedział na balkonie w przeraźliwym zimnie wiosennej nocy wsłuchany w przejeżdżające auta, głos Namjoona oraz rozmowę dobiegającą z niedaleka. Los chciał, by okno w pokoju Songhye i Hoseoka było uchylone, a rozmowa dobiegła do jego uszu

Siedział na balkonie w przeraźliwym zimnie wiosennej nocy wsłuchany w przejeżdżające auta, głos Namjoona oraz rozmowę dobiegającą z niedaleka. Los chciał, by okno w pokoju Songhye i Hoseoka było uchylone, a rozmowa dobiegła do jego uszu niepostrzeżenie i zupełnie nieproszona.

- Yoongi? - stłumiony głos Namjoona dobiegł do niego niemal z daleka - Jesteś tam?
"Jak to nie wracasz do szkoły?"

Miał porozmawiać z nim później. Miał być zły na początku, a potem zwyczajnie odpuścić niczym dobry ojciec, którego rolę czasami odgrywał. Rozumiał Jungkooka i jego chęć do spędzenia kolejnych godzin przy milczącym Taehyungu i za każdym razem pozwalał mu na zbyt wiele. I teraz, czując się jak zmartwiony wyborem życiowym swojego dziecka ojciec siedział na balkonie obwiniając się o to, że nie był zbyt surowy.

- Yoongi, jeżeli się nie odezwiesz... - głos Namjoona rozbrzmiał w słuchawce. Brzmiał znajomo. Przyjazna troska pobrzmiewała pomiędzy stanowczym tonem i Yoongi dobrze wiedział jak kończy się to zdanie: "Jeżeli się nie odezwiesz zaraz tam przyjadę i nie będziesz miał wyboru" Doprawdy zadziwiające jest to jak bardzo można poznać inną stronę człowieka w ciągu trzech dni. Wydawałoby się, że Namjoon, którego znał stał się maską, która dawno opadła z jego oblicza odsłaniając prawdziwego jego. Tego, o którego Yoongi walczył miesiącami, a który pojawił się, gdy zaczynał zapominać.

- Jestem. - odpowiedział słabo. Żar papierosa spadł na ciemnoszare w nocnym świetle kafelki, a chłopak spojrzał w niebo. - Nie obwiniam się. - skłamał, a Namjoon dobrze o tym wiedział. - Jutro zamierzam wziąć sprawy w swoje ręce.

Spodziewał się wszystkiego; obelg, które by go nie ruszyły, przekonań, że to zły pomysł, nawet prób szantażu i współczucia, ale zupełnie nie spodziewał się słów, które usłyszał:
- Pomogę ci. - powiedział, a Yoongi poczuł jak delikatne szemranie gdzieś w okolicy jego serca zwiastuję długo oczekiwaną ulgę

<<>>

Bywały momenty, w których przez niewielkie okienko przy suficie wpadały promienie porannego słońca. Odbijały się one od wiszącego na ścianie kawałka lustra i trafiały wprost na zamroczone oczy Jungkooka. Wtedy też ociężale uchylał powieki, czując jak jego krew szumi żyłach, a serce dudni o żebra dopominając się uwagi, litości, a może i uwolnienia. Nie był pewny ile czasu spędził z pełną świadomością, o ile pełną świadomością można nazwać wpatrywanie się w ścianę i usilne rozpoznawanie gdzie jest podłoga, a gdzie sufit. Nie wiedział czym jest faszerowany, ponieważ wszystko, co się działo - działo się poza jego świadomością, ale myślał o lekach nasennych i czując się jak zwierze w rzeźni czekające na werdykt kiedy w końcu go pozbawią życia, myślał o cyfrach; upływających minutach, sekundach; o Taehyungu, leżącym w szpitalu, a czasami, zwykle tuż przed zaśnięciem myślał o Songhye. Gdyby wszystko się skończyło dobrze, gotowy był wybaczyć jej wszystko, odciąć się murem od przeszłości.
Nic jednak nie wskazywało na to, że cokolwiek skończy się dobrze.

Rankiem dnia czwartego, gdy słońce obudziło go swoimi przenikliwymi promieniami piwnica była pusta. Był to zwyczajny kwadrat o wilgotnych ścianach i betonowej podłodze, do którego prowadził długi korytarz ciągnący się pod ziemią. Lulu spała zwinięta pod szarą bluzą, którą niegdyś Jungkook zabrał Taehyungowi, a jej czarne włosy rozrzucone były na skrawku materiału, który pełnił rolę poduszki. Patrząc na nią, Jungkook pomyślał, że gdzieś ponad nimi istnieje matka tej dziewczynki, która zalana łzami codziennie przychodzi na posterunek policji, by dowiedzieć się, że nie, pani Kwon, nie znaleźliśmy pani córki, ale jesteśmy dobrej myśli i robimy wszystko co w naszej mocy.

Poczuł jak spoza kurtyny niemocy wygląda do niego współczucie, trzymając w dłoniach łzy, które napłynęły mu do oczu. Niedługi łańcuch kajdanki pozwalał przysunąć mu się tylko na pół metra, ale to wystarczyło, by opuszkami palców pogładzić jej włosy i upewnić się, że nadal oddycha. Dzieci w tym świecie były najsłabszym ogniwem i Jungkook doskonale o tym wiedział. Właśnie dlatego tutaj jest, pomyślał, by pełnić rolę pośrednika. Może poza tym, co planował zrobić mu Kyung, ponieważ, nie oszukując się, doskonale wiedział, że w pewnym momencie ujrzy coś, co mogłoby zwiastować koniec jego życia, w planach miał również zwyczajne porwanie, by w przyszłych kartach historii zapisać się jako jeden z najmłodszych kryminalistów, mających za uszami morderstwo, uprowadzenie, narkotyki i kradzież.

Chwilami świat prezentował podwójne kontury i kolory zlewające się w jedną wielką mozaikę. Głowa Jungkooka pękała, a oddech był płytki i szybki. Pocił się, a kosmyki włosów przyklejały się do jego czoła, teraz jednak posiadał coś, czego do tej pory nie miał - czas. Czas, w którym musiał zmusić się do myślenia, ponieważ nie wiedział, kiedy owy czas dobiegnie końca, a ciężkie metalowe drzwi zaskrzypią. Wtedy jedyne co będzie miał to ciepło rozlewające się po jego ciele i sen. Może koszmar, a może znów odpłynie do marzeń.

Rozejrzał się po pomieszczeniu. Poza materacem, na którym siedział było tutaj krzesło wyglądające na zeżarte przez korniki do samego stelaża, lustro, będące jedynie odłamkiem większego lustra oraz panele porozrzucane po podłodze. Zupełnie jakby nikt nie kwapił się by je ułożyć w równą stertę pod ścianą. Było też okno, lecz ani razu Jungkook nie zauważył cienia przebiegającego za nim. Domyślał się, że są gdzieś z dala od cywilizacji. Być może był to las, a może zwyczajna, nieuczęszczana farma. Była klatka dla gryzonia i coś, co błysnęło do niego z kąta pomieszczenia. Przykryte trzema panelami, dającymi złudzenie skutecznej s kryjówki. Rzemyk torby odbijał światło rzucane przez lustro. W środku zapewne były jego książki, koc oraz komórka. Może nawet będzie miała naładowaną baterię.

Jeżeli tylko będzie miał nieco szczęścia...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro