05. niebieskie dżinsy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

twenty one pilots - my blood

Pietro siedział na kanapie, ostrożnie ustawiwszy stopy na ziemi. Posiniaczone wnętrza ud, obtarte, sine łydki i spuchnięta lewa kostka nie opowiadały chlubnej historii.

- Tylko przemyję, nie możesz tak chodzić. - Clint delikatnie przejechał wacikiem po sińcach. - Zwyrodnialec, niech tylko go Tasha znajdzie. Nie zostanie z niego nic.

- Boli - poskarżył się chłopak, chwytając dłoń policjanta.

- Wiem, przepraszam, ale musi boleć. Przestanie, obiecuję. - Barton sprawnie i ostrożnie opatrzył zbite miejsca. - Tony obiecał dowieźć kule, będzie ci wygodniej chodzić.

Przestanie boleć, to tylko zadrapanie, mówił, gdy zostawiał rozdrapane ślady po paznokciach na bladych plecach. Przestanie boleć, mówił, gdy uda Pietro nabierały gamy sinopurpurowych barw.

- Będziemy zmieniać opatrunki codziennie, a ja chyba wezmę sobie wolne, żeby cię dopilnować, co? - Clint pomógł blondynowi wstać. - Nie zaryzykuję, że coś ci się stanie.

- Nie może pan...

- Clint. Mów mi Clint - przypomniał mu policjant.

- Nie możesz zignorować pracy - powiedział cichutko Pietro.

- Posłuchaj, chłopcze. - Mężczyzna ujął jego twarz w dłonie. - Najważniejszym przypadkiem, jaki miałem w rękach, był twój. Myślałem o twojej sprawie dniami i nocami, a teraz, jak jesteś już bezpieczny, nie pozwolę, żeby znowu życie wymknęło ci się z rąk, okej? - dokończył nieco łagodniej, czując, jak chłopiec wiotczeje w silnym uścisku i posłusznie kiwa głową, odbiegając spojrzeniem w stronę niebieskich jeansów leżących na łóżku.

- Będę grzeczny - obiecał szeptem.

- Nie będę na ciebie krzyczał, jeśli o to ci chodzi. Mnie samego wyciągnęli z takiej zabawy jak twoja, wiem jak to jest. - Clint położył mu dłoń na ramieniu.

- Jakie są zasady? - spytał Pietro, niepewnie poprawiając pozycję i z pomocą mężczyzny zakładając nowe, nieco za duże spodnie.

- Zasady? - Barton uniósł głowę znad kolan chłopca. Pietro mógłby kopnąć go w szczękę, ale mężczyzna wciąż pochylony naciągałby materiał mimo rosnącego siniaka. Zresztą wątpił, czy chłopak w ogóle odważyłby się na taki gest. - Żartujesz?

- Jest coś, czego nie mogę robić? - Jasne oczy wypełniły się łzami. - Gdzieś nie mogę wchodzić?

- Mój dom jest teraz twój, możesz wchodzić, gdzie chcesz. Uważaj tylko z ostrymi przedmiotami. To tyle - wyjaśnił. - To twój dom tak długo, dopóki będziesz tego chciał.

- I nie będziesz zły? - spytał.

- Nie będę. Pomogę ci wstać - sięgnął, by objąć go w pasie i unieść.

- Poradzę sobie - skłamał Pietro, odpychając się rękami od łóżka i chwilę później lądując na podłodze, przejechawszy plecami po ramie mebla. Łzy spłynęły po policzkach, gdy z wydatnym wsparciem Clinta wstawał, z trudem stając na nogach wykrzywionych bólem.

- Jak widać nie. - Policjant owinął ramię wokół jego pasa i wsparł go o siebie. - Zaczekamy na Tony'ego. Mogę wrzucić je do prania - zaproponował, unosząc spodnie. - Chyba że nie chcesz ich widzieć.

- Lubię je - powiedział cicho chłopak i to, jak miał Clint zrozumieć, starczyło za zgodę.

- Zaczekasz tutaj? - spytał. - Będę za minutę - obiecał, ruszając biegiem w stronę łazienki.

Zamknął za sobą drzwi i kucnął na nie za czystych, terakotowych płytkach (po prostu nie lubił odkurzać, to nie tak, że oficer Barton był bałaganiarzem. Dobra, był).

Rozprostował materiał. Znał szwy, kolor, detale; sam często takie nosił jako nie za oficjalne i nie za luźne. Tylko jego spodnie były brudne zwykle w ziemi z ogródka na tyłach domu albo czymś, czym się oblał, bo był również niezdarą. Za to na spuście broni palec ani razu mu nie zadrżał.

Barton westchnął, wrzucając brudne, zakrwawione niebieskie jeansy do pralki razem z innymi ciuchami w kategorii "kolorowe".

Co jak co, ale spodnie ledwo pełnoletniego Pietro nigdy nie powinny były nabrać tego odcienia czerwieni.

Ledwo wrócił, a chłopak ponownie siłował się z własnymi mięśniami w nogach i uparcie próbował stanąć.

- Boże, broń mnie - jęknął Barton, podchodząc. - Usiądź, widzisz, że nie jesteś w stanie samodzielnie chodzić. Tony będzie za niedługo, przywiezie ci kule. Zaprosił nas na wieczór do siebie, więc myślę, że będzie miło, jak przyjedziemy, co?

- Tony... to ten w okularach? - zapytał Pietro. - Ten, który wszedł tuż przed tą rudą?

- Ta ruda to Tasha. To ten. Straszny z niego dupek czasami, ale dobry facet. Ma dzieci, trójkę - dodał licząc, że ten fakt złagodzi nieco wizerunek najbardziej upartego śledczego na komendzie w oczach chłopca.

Jak na zawołanie, kilka minut później do drzwi zaczął dobijać się Stark.

- Cześć - uśmiechnął się, podając kule. - Pomogę ci - dodał, widząc rozszerzone oczy chłopca. - Ręce tutaj. Jak chodzisz, najpierw krok nogą w lepszym stanie, a potem opierasz się na kulach i przerzucasz drugą nogę do przodu, o tak - pomógł w wykonaniu kilku kroków. - Dasz radę - poklepał go po plecach. - Gotowi?

- Jasne. Usiądziemy z tyłu... - zaproponował Clint powoli, przerywając, gdy Pietro delikatnie złapał go za rękaw.

- Mogę sam siedzieć z tyłu - powiedział. - Nie jestem na tyle słaby.

- Nikt nie mówi, że jesteś... - zaczął Tony i przerwał, gdy chłopcu poplątały się wciąż kruche nogi; podźwignął go do góry. - Ale możesz przyjąć pomoc.

- Pietro, nikt z nas cię nie skrzywdzi. Przysięgam ci to.

- A moje dzieci i żona skopałyby każdemu dupsko, więc masz ochronę w sześciu osobach.

- W tym pięciolatki - mruknął Clint. Usłyszał tylko zirytowane "och, zamknij się" znad kierownicy.

Wiedział, że gdyby ktokolwiek podniósł rękę na chłopca, choćby wypowiedział jedno złe słowo pod jego adresem, wyjąłby broń i strzelił. Nie obchodziło go, kto by to był; wiedział tylko, że Tony i Nat na pewno pilnowaliby jego pleców, wyrobili fałszywy paszport i odeskortowali bezpiecznie do odległych krajów.

Z dziwnego powodu zależało mu na dzieciaku; był podobny do niego, a wiedział, jak bardzo sam się pogubił i niech będzie przeklęty, jeśli pozwoli zabłądzić tej niesfornej, wystraszonej duszy, która niczym sobie na zgubę nie zasłużyła.

- Pepper kazała przekazać, że to Harley robił babeczki, więc skargi na ciężkostrawne ciacha do niego - poinformował ich Tony po kilku minutach jazdy w ciszy; tylko radio cicho grało.

- Boję się wyczynów twojego syna - westchnął Clint. - Zgaduję, że musimy wszyscy spróbować?

Stark zaśmiał się za kierownicą, ukazując zęby.

- Nie inaczej.

Pietro siedział potulnie z tyłu, patrząc przez okno. Coraz bardziej był skory do zaufania śledczemu; ktoś, kto w taki sposób mówi o swoich dzieciach, nie może być przecież bardzo zły.

- No, młody, wysiadamy. - Drzwi po obu stronach trzasnęły, gdy mężczyźni opuścili pojazd. Kule znalazły się w rękach Tony'ego, a Barton pomagał chłopcu wyjść z auta. Potknął się tylko raz.

- Spodoba ci się, Morgan to skarb. - Stark włożył klucze do zamka i przekręcił. - Całkiem znośne mam te dzieciaki. Koniec psot, ojciec wrócił! W szeregu zbiórka! - krzyknął od progu, otrzepując buty. - Zaraz zobaczysz, te dzieci to szarańcza i błogosławieństwo w jednym - puścił oko do Pietro.

Ze schodów zbiegła trójka dzieci: dwóch chłopców i dziewczynka, krzycząca na całe gardło i po chwili wpadająca w ramiona taty.

- Cześć, tato - najstarszy z towarzystwa, Harley, objął lekko Tony'ego i pozwolił się pocałować w czoło. Peter mocno się przytulił, a Morgan po chwili potarła noskiem o nos ojca, miętosząc w małych rączkach jego policzki.

- Kocham cię trzy tysiące - pisnęła uradowana.

- Ja ciebie też, pączuszku. Dobra, dzieciaki, Clinta znacie i być może szanujecie, nie mi to wiedzieć - zrobił krótką pauzę, gdy dzieci witały się z Bartonem - a to jest Pietro.

Harley jako pierwszy, otaksowawszy wzrokiem nieco wystraszonego chłopaka podszedł i wyciągnął rękę.

- Harley Keener-Stark - powiedział z uśmiechem i przytrzymał kulę, gdy blondyn ściskał jego dłoń.

- Pietro Maximoff - przedstawił się cicho.

Morgan nie tyle nie zaczekała, aż jej brat się odsunie, o tyle uściskała chłopaka na wysokości ud; ten zacisnął zęby i bardzo starał się zatrzymać łzy, gdy drobne ramionka ucisnęły zakryte spodniami sińce, ocierające się o siebie.

Harley delikatnie odsunął siostrzyczkę na bok i wziął ją na ręce, chcąc uniknąć dalszych gaf małej.

- Sorki za nią, jest bardzo bezpośrednia - wyjaśnił. Nachylił się do chłopaka, trzymając Morgan jak najdalej od jego ucha. - Bardzo bolało? - spytał.

Niebieskie oczy spojrzały ze zdumieniem, gdy spostrzeżenie wypłynęło z ust młodego Starka.

- Skąd wiesz? - wydusił z siebie cicho, gdy Clint zajął się entuzjastycznym witaniem Morgan.

Harley wzruszył ramionami.

- Tata parę razy wracał z czymś podobnym, tylko w mniejszej skali i w innych miejscach - mruknął. - Mama go opatrywała. Widziałem siniaki.

- On... też? - spytał. Nie chciał wierzyć, że ktoś taki jak śledczy Stark, na pierwszy rzut oka twardy i niezłomny, mógł dać urządzić się podobnie.

Szatyn wzruszył ramionami.

- Jest w policji, to jego praca. Dlatego mama się martwi. - Zniżył głos do szeptu. - Wolałaby, żeby zmienił pracę, ale powiedział, że woli, żeby podczas akcji postrzelili jego, a nie kogoś, kogo będą ratować.

- To ciebie mój tata uratował? - spytała głośno Morgan. Harley odskoczył w tył z miną winowajcy, jakby powiedział za dużo, a Tony wyraźnie się zakłopotał.

- Maguna, pączuszku, właściwie to Clint - wyjaśnił.

- Nie słuchaj go, ojciec ściemnia. Załatwił drania w dwie sekundy i siup, już w radiowozie. - Barton poklepał przyjaciela po plecach.

- No i co dziecku kłamiesz - odparł z udawanym oburzeniem Stark. - Zignoruj wujka, czasem jest troszkę niezbyt bystry.

Morgan potoczyła wzrokiem po towarzystwie, po czym wspięła się po niewysokich schodkach i zniknęła w pokoju.

Wróciła kilkanaście sekund później z kilkoma plastikowymi tiarami.

- Którą chcesz? - spytała, podbiegnąwszy do Pietro i zaprezentowawszy ozdoby. - Bo hełm jest mój, zaklepany - dodała.

- Może... może tą - wskazał na tiarę z jasnobłękitnymi, sztucznymi kryształkami.

- Ukoronuję cię - zdecydowała, odkładając przedmioty.

Clint złapał chłopaka, który zbierał się właśnie do klękania; wiedział, jak się koronuje, a skoro dziewczynka sobie zażyczyła, czemużby nie.

- Morgan, on nie może kucnąć, może wezmę cię na ręce. - Barton uniósł ją i posadził sobie na ramieniu. - No, czyń honory.

Pietro schylił się ledwie odrobinę, gdy mała ułożyła z zachwytem tiarę na jego włosach.

- Wyglądasz jak prawdziwa księżniczka - oceniła. - Jak założę hełm, będę twoim rycerzem.

- Okej - uśmiechnął się blondyn, dotykając ostrożnie tiary.

- Tato, teraz ty. Którą chcesz? - spytała, a Tony, znając już zabawę na wylot po odgrywaniu jej trzy tysiące razy, bez zastanowienia wybrał złotą z czerwonym, dużym kryształem.

- Najlepszą - odparł, puszczając oko. - Zobaczysz, Barton, zostanie ci ta różowa - postraszył przyjaciela, na co ten wzruszył ramionami.

- Różowy też dobry - rzucił, gdy śledczy posłusznie ukląkł przed córką, żeby dać nałożyć sobie ozdobę na ciemne włosy.

- Jeszcze Peter i Harley dostaną, faceci w tym domu noszą korony - powiedział wesoło. - Pepper i Morgan mają hełmy i robią, co chcą. O wilku mowa - dorzucił, gdy zamek w drzwiach szczęknął i pojawiła się pani domu. - Hej, Pep.

- Cześć, kochanie. - Kobieta zdjęła kurtkę, po czym ruszyła przywitać się z pieszczotliwie tak zwaną szarańczą. - Cześć, dzieci, widzę, że bawicie się już beze mnie - zaśmiała się.

- Mamy gościa specjalnego! - Morgan podskakiwała z ekscytacji. - I wygląda jak Elsa! - Wskazała rączką na Pietro w niebieskiej bluzie oficera.

- Faktycznie, gość specjalny. Pepper Potts - przedstawiła się z uśmiechem, wyciągając rękę.

- Pietro Maximoff - odparł, uścisnąwszy ozdobioną obrączką dłoń.

- Ładna korona - rzuciła, witając się z synami.

Pietro podszedł do Clinta, przy ostatnim kroku chwytając jego rękaw.

- Mają różne nazwiska - podzielił się spostrzeżeniem, patrząc na witającą się ze sobą rodzinę. - Stark, Potts, Keener-Stark.

- Tak, Pepper nie chciała zmieniać. Nie chce, żeby wszyscy kojarzyli ją wyłącznie z tym, kim jest jej mąż. - Mężczyzna objął go ramieniem. - Peter jest Parker-Stark, chłopcy są adoptowani - wyjaśnił. - Morgan jest tylko Stark.

- Dlaczego mieliby kojarzyć Pepper tylko z mężem? Wygląda na ogarniętą - mruknął nieśmiało.

Clint zaśmiał się.

- Bo taka jest, zdecydowanie bardziej niż jej mąż nieudacznik. Szanowna pani prezes poważnej firmy - dodał. - Halo, skończyliście? - krzyknął w stronę Starków.

- Idziemy, zazdrośniku. - Pepper uśmiechnęła się. - Czyja kolej na gotowanie? - zapytała z błyskiem w niebieskich oczach.

Tony zbladł.

- Pep, no weź - próbował się bronić. - Mam gości.

- Mamy - poprawiła go, podając mu idiotyczny fartuszek z napisem jeśli coś nie wyszło, to moja wina. - Ja zajmę się gośćmi. Pietro, złotko, napijesz się czegoś? I ty, Clint?

- Ja chętnie piwa, pod warunkiem, że albo tu śpimy, albo ktoś nas odwozi - postawił warunek.

- Odpowiedzialny Clint? Szkoda, że na komendzie takiego nie mamy! - krzyknął z kuchni śledczy.

- A ty? - Potts spojrzała na blondyna, nieco wystraszonego taką ilością ludzi dookoła. Wystarczyło jedno zerknięcie w zalęknione oczy i już wiedziała, co odciśnięto siłą na jego ciele, w dorastającej, acz obrośniętej kolcami duszy. Zacisnęła usta. - Soku, herbaty, wody?

- Może soku - zdecydował.

- Robi się. - Po minucie wróciła z piwem dla Clinta i sokiem pomarańczowym dla Pietro.

- Pep, mogłabyś pomóc? - dobiegło z kuchni. - Nie umiem używać tych cholernych szczypiec do makaronu!

- Nieudacznik - westchnęła. - Nie wiem, dlaczego zgodziłam się na ten ślub - mruknęła.

- Bo mnie kochasz i drugiego takiego nie znajdziesz! - krzyknął Tony.

- Masz rację, takiego beztalencia nie znajdę! - odkrzyknęła. - Może dzieci, pójdźcie na górę, zawołamy was, jak opanujemy waszego ojca w kuchni. Zanim wywoła tam koniec świata - zakończyła, zbyt przerażona i rozbawiona wizją męża stojącego ma środku z naczyniami i sztućcami krążącymi wokół wskutek jakiegoś zaklęcia.

Składającego się najprawdopodobniej z samych przekleństw.

- Dobra, idziemy. - Harley wziął siostrę na ręce, która wykorzystała tę okazję, by wcisnąć mu na loki tiarę, i ruszył w kierunku schodów.

Peter szedł parę kroków z tyłu, usłużnie asekurując Pietro z kulami.

Gdy weszli (tylnej straży zajęło to trochę dłużej) rozsiedli się i pomogli rozsiąść na pufach tworzących krąg wokół wysypanych i rozstawionych zestawów klocków lego.

Maximoff obejrzał dyskretnie pokój. Ściany czerwona i granatowa ożywiały pomieszczenie ze smutnej, neutralnej szarości. Jasne meble były obklejone niezliczoną ilością naklejek i plakatów, w rameczce na biurku stały zdjęcia.

- To mój pokój - pospieszył z pomocą Peter. - Uwielbiam Gwiezdne Wojny.

- Widzę. - Oczy blondyna zalśniły, sam był ich ogromnym fanem.

Przed porwaniem naprawdę kochał te historie. Teraz nie wiedział, czy w ogóle potrafi kochać.

- Mama się śmieje, że ma to po tacie, on też tak ma. W ich sypialni jego strona jest cała oklejona plakatami - poinformował Harley.

- Tata kupuje nam zestawy - powiedziała Morgan, biorąc jedną z figurek w dłonie i czule ją głaszcząc.

- Tak, każdy z nas ma swoją postać - Peter zebrał trzy figurki, w tym tę z dłoni siostry, po czym pokazał Pietro. - Harley to łowca nagród, ja jestem Jedi, a Morgan rebeliantką. Ty też swoją dostaniesz, nie martw się.

Pojawiło się kolejne pudło, pełne części do figurek i tychże już poskładanych.

- Wybierz sobie jakiegoś. Możesz go też trochę pozmieniać. - Peter, największy entuzjasta sagi, pokierował drżącą dłonią Pietro, która opadła na małego rebelianta w pomarańczowym skafandrze lotniczym. - Ten? Okej, nadaj mu imię.

- Może być moje? - spytał cicho blondyn. Od niedawna nie musiał się bać konsekwencji używania własnych danych; złego pana już nie było. Nie mógł już podnieść na niego ręki.

Metalowe nieśmiertelniki wisiały swobodnie na szyi, schowane pod niebieskim swetrem od Clinta.

Po krótkim namyśle zmienił figurce włosy na najjaśniejsze, jakie znalazł w pudełku.

- Jasne! - Chłopiec podał mu szybko myśliwiec. - To twój pojazd, lata bardzo szybko i strzela. - Przeleciał statkiem nad siostrą, udając dźwięki wystrzałów z laserowych działek.

Pietro uśmiechnął się lekko, gdy Morgan wspięła się ufnie na jego kolana, ostrożnie ominąwszy obite miejsca i obok rebelianta położyła figurkę stworzoną przez siebie: odważną i waleczną, jak zapewniła.

- Ma na imię Cara - powiedziała stanowczo.

- Okej. - Maximoff niezgrabnie poruszył swoją postacią. - Cześć, Cara.

- Widziałeś już figurki całej reszty? - Harley wziął z biurka pudełko z wypisanym markerem "A". - "A" jak Avengers, nazywamy tak przyjaciół taty. Tu jest tata w zbroi - położył czerwono-złotą postać na dłoni blondyna - wujek Clint i ciocia Nat, są nierozłączni - obok ułożył kobietę z rudymi włosami i mężczyznę z energetyczną kuszą. - Wujek Steve i wujek Bruce, antyterrorysta i policyjny lekarz - oni znaleźli się zaraz obok; Rogers z czymś przypominającym tarczę na plecach. - I wujek Thor, on jest trenerem babskiego zespołu w siatkówkę, Walkirii. Nie mów nikomu, ale mama też swoją ma.

Jako kolejna spoczęła figurka również rudowłosa, ale w białej, długiej sukni z oszczędnymi zdobieniami.

- Harley mówi, że wygląda jak Mon Mothma, ale się nie zna. - Peter pogłaskał plastikową główkę postaci i przełożył ją tak, by leżała obok Tony'ego. - To strój księżniczki Lei.

- Skoro tak mówisz. - Pietro uśmiechnął się szerzej.

W drzwiach stanęli dorośli, obrzucając spojrzeniem wszechobecny bałagan. Wydawali się być do tego przyzwyczajeni w pokoju młodszego syna, bo nawet nie mrugnęli.

- Poskromiliśmy kuchennego demona waszego ojca - Pepper szturchnęła męża, nadal ubranego w fartuszek; sama miała podobny, lecz z napisanym jeśli coś nie wyszło, to wina Tony'ego.

- Nie rób z was bohaterów, sam się poddałem. - Stark uniósł ręce. - Znowu siedzicie w tych figurkach? Gwiezdne wojny, co? - spytał, sięgając po swoją figurkę. - Walcz ze mną, Pep.

Kobieta zaśmiała się, biorąc swoją i przyczepiając jej fioletowy miecz świetlny.

- Pokonam cię - obiecała.

- Możemy to obejrzeć, tata się zgodzi. - Młodszy z synów spojrzał na ojca błagalnie. - Też jest ogromnym fanem.

Tony pokręcił głową.

- Wstyd, że dziecko zawsze mnie tak samo podchodzi, a ja zawsze przegrywam - westchnął teatralnie, choć wizja walki dwóch niszczycieli zawsze była kusząca i pokonywała największe rozterki.

Odłożył postać, cicho obiecując żonie późniejszy pojedynek.

- Zanim się rozmyśli, kto chce jaki popcorn? - Barton delikatnie wyjął z dłoni Pietro figurki i pomógł mu wstać; obicia na udach jeszcze się nie zagoiły, obcierały boleśnie pod spodniami.

- Dla normalnych ludzi słony, dla tych - Stark wskazał Harleya i Morgan - słodki. Chodź, chłopie, te filmy są naprawdę świetne. Clint, rób żarcie, ja popilnuję przedszkola - polecił, biorąc córkę na barana, oburzając się na synów za zbyt szybkie zbiegnięcie po schodach i oferując podparcie ramieniem Pietro.

- Dziękuję - powiedział cicho chłopak.

- Czuj się jak u siebie. No, jak u Clinta. Mamy drzwi otwarte dla wszystkich, ale nie dla kryminalistów - zaśmiał się Tony. Szybko spoważniał. - Ten facet dostanie największy wyrok, jaki uda nam się wcisnąć, to ci mogę obiecać.

Pietro pokiwał tylko głową, kurczowo trzymając się życzliwie wysuniętego ramienia.

Stawiając dość powolne kroki (nogi blondyna wciąż były posiniaczone, chociaż Barton wyłaził ze skóry i zaprzedałby duszę, żeby goiły się jak najszybciej) doszli do salonu, gdzie chłopcy razem z Morgan wsypywali nieco ostudzony popcorn do misek, przy czym oni naprawdę wysypywali, a mała zachłannie sięgała po niego rączką.

- Jaki lubisz? - Harley wyciągnął w jego stronę dwie miseczki.

- Nie wiem - odparł cicho, szukając skuloną dłonią ręki Clinta, na której szybko zacisnął palce. - Nie pamiętam.

- Spróbujesz obu, jak chcesz. - Tony w jednej ręce trzymał naczynie, drugą dłoń poświęcił dla córeczki. - Jakbyście czegoś potrzebowali, wiecie, gdzie dzwonić. - Mrugnął porozumiewawczo do Bartona z uśmiechem.

Po brawurowej akcji ratowania księżniczki Stark nachylił się do przyjaciela.

- Stary, musimy go zabrać na zakupy. I chyba powinieneś wreszcie dokończyć te trzy pokoje na górze - zaśmiał się, wypominając mu lenistwo. - Można by od razu jeden zrobić dla niego.

- Chciałbym, żeby został u mnie - mruknął Clint. - Naprawdę. Jeśli by odszedł, kto wie, w czyje ręce by trafił; u mnie jest bezpieczny, a ja będę dla niego dobrym... rodzicem, przyjacielem, nieważne. Na pewno będę lepszy niż ten sukinsyn - mruknął pogardliwie.

- Wiem, nikomu go nie oddasz. Wcale się nie dziwię - zgodził się Tony, widząc bladą, niedużą dłoń zaciśniętą na palcach przyjaciela.

uściski dla Was, keep living

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro