07. casa barton

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

twenty one pilots - holding onto you

Mieszkanie z Clintem i często wpadającą Tashą było najprzyjemniejszą rzeczą, jaką odczuł Pietro od ponad czterech lat.

Serdeczne powitania codziennie rano, ciepła herbata i pomoc w zejściu ze schodów od tygodnia były rutyną, ale w odróżnieniu od tej, której doświadczył, bardzo przyjemną. Bonusem było noszenie nieco za dużych bluz Bartona, który nigdy nie gniewał się na niego, gdy wchodził do pomieszczenia z wilgotnymi po kąpieli włosami i w pożyczonym ciuchu, na którego rękawach odznaczały się ciemniejsze ślady po kroplach wody.

Pietro lubił jego ubrania. Ciepłe, wełniane lub syntetyczne, ale w pewien sposób bezpieczne; samym dotykiem zapewniały ochronę, jakby całe zło mogło boleśnie się sparzyć stanowczą aurą policjanta i dmuchając na palce trzymać je z daleka od chłopca, zginało szponiaste palce zranione gorącem.

Tak było i tym razem, gdy sprawniej niż wcześniej chodził, nadal używając kul gdy nie ufał swoim poturbowanym kończynom, z których powoli znikały paskudne sińce, a z nimi pękały kolejne liny, które go krępowały; wspomnienia, budzenie się z krzykiem, zmartwiona twarz Clinta nachylonego nad łóżkiem.

Zamiast płaczu i kulenia się ze wstydem spędzał dużo czasu z Tashą, która miała dziwną słabość do malowania mu paznokci, Tonym, którego ojcowski instynkt przeskakiwał na pozycję włączoną oraz Bartonem, dostatecznie zdeterminowanym, by zastąpić chłopcu całą rodzinę.

Wystarczająco upartym, żeby wstawać wcześniej i przygotowywać dwie miski płatków śniadaniowych zamiast jednej, w milczeniu godzić się na prasowanie dwa razy większej ilości ubrań, bo Pietro wyjątkowo gustował w jego dresach i bluzach. Musi go zabrać na zakupy.

- Młody? - zerknął znad płatków na pochylonego Pietro. - Masz coś przeciwko wyjściu na zakupy? Musimy kupić ci ubrania, nie możesz ciągle chodzić w moich.

Blondyn natychmiast złapał za krawędź bluzy i znacząco uniósł brwi.

- Ale nie tak, hej, hej! - Clint złapał jego rękę. - Nie musisz mi tego natychmiast oddawać, po prostu powinieneś mieć też własne ciuchy. Bieliznę na przykład, piżamę, okej? Plus szczoteczkę do zębów i inne rzeczy, w końcu tu mieszkasz.

- Kiedy jedziemy? - chłopak spojrzał na niego, natychmiast akceptując kolej rzeczy; rzadko kiedy miał wybór w ciągu ostatnich kilku lat, więc odruchowo zgadzał się na większość propozycji. A Clint nie żądał niczego złego. W ogóle nie żądał.

Stłamszona i ciasno zgnieciona asertywność gnieździła się w zakamarkach umysłu, dotychczas zakurzona teraz upomniała się o przywrócenie do dawnej świetności.

- Najlepiej dzisiaj, jak zjemy - Barton uspokajającym gestem ułożył dłoń na bladych palcach Pietro. Zanotował w myślach, by poprosić przyjaciół o przygotowanie pokoju dla nowego mieszkańca domu: mieli już za sobą kilka ekspresowych remontów, ten też powinien przejść w kilka dni. - Tylko się przebierz, nie możesz jechać w mojej powyciąganej bluzie, jakkolwiek dobrze byś w niej nie wyglądał - Clint uśmiechnął się półgębkiem, przejeżdżając palcami po miękkim materiale szarej bluzy z wypisanym na czarno swoim nazwiskiem.

- Jedzie z nami Tony? - spytał Pietro, kończąc.

Nadal nie przyzwyczaił się do samodzielnego wybierania ubrań, które chciałby założyć; Barton widział już, jak przestępuje nerwowo z nogi na nogę, próbując wybrać jeden z ciuchów.

Zakładał te, o których wybór poprosił policjanta.

Clint uśmiechnął się pod nosem.

- Nie, zajmuje się dziećmi. Dzisiaj jego kolej - zachichotał. - Jedziemy sami, może być?

Maximoff wzruszył ramionami, odstawiwszy miskę do zmywarki. Powoli uczył się, gdzie co się znajduje i odnajdywał się w nowym domu coraz lepiej.

- Okej, możemy... możemy jechać. - Złapał za kule, nieodłącznych strażników swojego słabego chodu, i podszedł do policjanta wciąż bardziej polegając na nich niż na swoich mięśniach.

Niezgrabnie zarzucił ręce na szyję Bartona. Kule uderzyły o posadzkę, gdy zaciskał ramiona na sztywnych, równie nieprzyzwyczajonych do czułości barkach.

- Hej, młody, spokojnie. Spokojnie - powtórzył Clint, głaszcząc jasne włosy. - Wszystko jest w porządku.

Pietro zduszał płacz w materiale fioletowej, grubej bluzy, gdy balansował na czubkach palców sportowych butów.

- Dziękuję - wyjawił w końcu jedno słowo, które nosił pod językiem od początku pobytu i tuż po ocaleniu, a którego nie miał śmiałości wypowiadać bez przerwy przy każdym drobiazgu, jaki zrobił dla niego policjant.

- Nie masz za co - zapewnił go Barton, wolną dłonią przychylając zaczerwienioną, zapłakaną twarz do swojego ramienia. - Zrobiliśmy to, co do nas należało - powiedział miękko. - Już wszystko jest w porządku.

Nie było. Sine ślady na udach i żebrach uparcie trzymały się skóry, barwiąc ją całą gamą odcieni. Obite łydki noszące wyraźny bordowy kolor, nieporadnie ukryte pod zbyt luźnymi dresami.

Barton zmierzył go oceniającym spojrzeniem, z troską wciąż odnotowując paskudną niedowagę. Będzie musiał się tym zająć nieco intensywniej. Zbilansowana dieta i tak dalej. Podał chłopcu kule, by ten nie upadł i nie nabił sobie kolejnego niepotrzebnego guza; obecne wystarczająco łamały mu serce.

- W zasadzie możesz jechać tak, tylko wyschniesz - zdecydował. - Nie będziesz wychodził na zimno mokry.

- Okej - powtórzył Pietro. - Wyschnę - obiecał. Tak jak łzy, toczące się po bladej twarzy o zaczerwienionych od płaczu, wypłukanych łzami błękitnych oczach.

- Tak myślę - Barton ze śmiechem poklepał go po plecach i przygarnął do siebie; kule niewygodnie uwierały, gdy trzymał przy sobie szczupłe ciało chłopaka. - Możemy zaczekać i coś obejrzeć - zaproponował. - Masz jakiś pomysł?

- Ty zdecyduj - poprosił Pietro niewyraźnie przez usta wciśnięte w materiał.

- Jesteś pewien? Mam dziwny gust - ostrzegł mężczyzna, powoli prowadząc go w kierunku fotela.

- Tak. - Chłopiec usiadł na fotelu i naciągnął na siebie kraciasty koc, ten sam, który dostał od Tony'ego podczas akcji. - Możemy oglądać.

- Okej. - Barton uśmiechnął się, widząc jak zabawnie wygląda Pietro owinięty w kocyk od czubka nosa po palce u stóp. - Nie wiesz, na co się skazałeś - zachichotał, wybierając serial.

Trzy godziny później, kiedy byli obaj susi i leżeli w dziwnych pozach na meblach, a poduszki już dawno zaścielały podłogę, Clint leniwie uniósł głowę.

- No, chyba pojedziemy - mruknął, patrząc na godzinę. - Pietro? - spytał, a zaraz potem coś ciepłego oblało do tej pory skute warstwą lodu serce policjanta; blondyn spał z rozchylonymi ustami, tuląc do siebie pasiastą poduszkę. - A niech cię, młody - dodał wiedząc, że nie obudzi go, by trywialnie jechać do galerii.

Wstał, by zebrać poduszki z podłogi, po drodze ledwo muskając wargami czoło Pietro.

- Śpij dobrze.

Po trzech dniach malowania, składania mebli, przeklinania i dobierania niezbędnych zdaniem Pepper dodatków, pokój urządzony specjalnie dla Pietro był nie tylko elegancki i na pewno trafiający w gust mieszkańca, ale też w odpowiedniej lokalizacji; za ścianą bowiem znajdowała się sypialnia Clinta.

Utrzymać tajemnicę było tym łatwiej, że policjant starał się jak najczęściej zabierać podopiecznego na zwiedzanie miasta, a sam Pietro wciąż nie przywyknął do braku proszenia o pozwolenie, więc bez wyraźnej aprobaty nie zapuszczał się za parawan odgradzający sypialnię Bartona od niedokończonej części piętra.

- No, chyba w porządku. - Rozejrzał się James, strzepując kurz z lateksowych rękawiczek. - Myślicie, że mu się spodoba? - zapytał, żądny opinii przyjaciół.

- Myślę, że tak. - Pepper, która jako jedyna umiała składać meble bez krzyków i bluzgów, co w oczach mężczyzn kwalifikowało ją do miana bogini, zaczęła zbierać ostatnie narzędzia z blatu biurka. - Pod warunkiem, że odpowiednio wszystko wysondowałeś.

- Mam nadzieję, że tak, bo nie będę tego malował po razy drugi - zagroził Tony. - Co to w ogóle za kolor? - gderał, dźgając palcem ścianę.

- Niebieski, panie władzo. - Rhodes poklepał przyjaciela po plecach, zostawiając na nich jasny odcisk dłoni. - Niebieski.

- Według ekspertów, którzy pewnie byli pod wpływem, to "błękit delfinich łez". - Śledczy, jako najbardziej ścisły umysł, odrzucił etykietkę. - Co za bzdury.

- Nikt nie nazwałby koloru równaniem - odparła Virginia. - Ani pierwiastkiem.

- Rozumiałbym.

- Sam malowałbyś ściany w całym domu - zaszarżowała.

- W takim razie spasuję, niech będą delfinie łzy. - Stark uniósł ręce w geście poddaństwa. Nic nie działało mu na nerwy tak, jak pokrywanie farbą ścian, a potem wąchanie tego paskudztwa przez kolejne dwa dni, gdy mimo wszystkich możliwych okien otwartych woń torturowała nozdrza. - Możemy teraz się położyć tak, żeby moje stare plecy odpoczęły?

- Nie bardzo, ale możemy zrobić kawę. Za czterdzieści minut będzie Clint z Pietro. - Rhodey otarł czoło. W przeciwieństwie do kobiety, której nie pozwolili się tak naprawdę zmęczyć, był porządnie zmachany.

- Zdążymy jeszcze posprzątać - zauważyła z ulgą Pepper. Na podłodze walały się głównie plastikowe opakowania, zaciski z nawet-bogowie-nie-wiedzą-czego i papierki. - Nie może być tu bałaganu.

- Młody sam go zrobi, dzieci szybko robią burdel w sterylnych pomieszczeniach - ocenił Tony.

- Stary, widziałeś swój garaż? - James szturchnął go w ramię. - Bezkonkurencyjny.

Bałagan w garażu na posesji był niemal legendarny; narzędzia, kawałki blachy, przeróżne drobiazgi, których żaden zdrowy na umyśle człowiek nie potrafi nazwać oblegały każdą powierzchnię.

- Zamknij się, Rhodey - prychnął śledczy.

- Proponuję przełożyć wasze docinki na później, mamy zadanie - pogoniła ich Pepper.

- Tak jest, pani prezes - zasalutował Tony, schylając się po pierwsze opakowanie i klnąc niemiłosiernie z powodu bólu w plecach.

- Nie myślałeś o emeryturze? - spytał złośliwie Rhodes, również pochylając się nad śmieciami.

- A może to ty popracujesz nad doktoratem? - odciął się Tony.

- Chłopaki!

Kobieta zagoniła towarzystwo do sprzątania tak skutecznie, że w kwadrans zebrali to, co leżeć nigdzie w pokoju nie powinno i wyrzucili.

- Ekspresowy remont - pokiwał głową Rhodey. - Jeszcze ze dwa ataki złości albo dobroczynności i zrobimy mu całe piętro - ocenił.

- Ty sobie za dużo nie wyobrażaj - Tony dźgnął go w plecy. - Nie jestem specem od malowania.

- Wymalowałeś cały pokój, wyrywając wałki mi i Pep - zaśmiał się James. - Zasłużyliśmy na kawę.

Całą trójką usadowili się wygodnie w saloniku Bartona, oczekując na gospodarza i popijając kawę, każdy inną.

Gdy skończyli (Tony skończył dwie, z czego drugą dopił udając, że nie widzi karcącego spojrzenia żony) zachrzęściły klucze w zamku.

- O, przyszedł - obwieścił niepotrzebnie, wstając. - Cześć, Clinty - przywitał się. Nachylił się do ucha przyjaciela. - Ten pokój jest lepszy od pokoju Petera, frajerze.

- Sam jesteś frajer - mruknął Barton. - Powiedz tylko, że nie wysadziłeś mi piętra w powietrze, a będę zadowolony.

- Wygląda ładnie - zapewniła go Pepper, witając się pocałunkiem w policzek. - Cześć, Pietro.

- Cześć - uśmiechnął się lekko, wciąż bardziej polegając na kulach niż faktycznej sile nóg; wychylał się na nich i wracał do pionu, jakby szalejąca w nastoletnim ciele energia powróciła ze zdwojoną siłą.

- Młody, twój pokój wygląda lepiej niż pokój Petera. - Rhodey skinął głową na powitanie.

- To co, oglądamy? - oficer zerknął na podopiecznego. - Może nie naściemniali. - Zakrył Pietro uszy i spojrzał na przyjaciół. - Jak go rozczarujecie, to was wypatroszę.

- Oglądamy.

Clint wprowadził chłopca na górę, powoli kierując go w stronę pokoju. Kilka kroków przed drzwiami poprosił o zamknięcie oczu, by spotęgować niespodziankę.

- I... możesz otworzyć - uśmiechnął się, naciskając klamkę.

Pietro rozejrzał się po wnętrzu z rosnącym uśmiechem. Zajęty patrzeniem, musiał złapać się Bartona, gdy zapomniał o przestawieniu kuli i niemal wylądował na ziemi.

- Jest... - umilkł, szukając słów. Wreszcie, licząc na to, że nie będzie musiał mówić, zarzucił ramiona na szyję policjanta, upuszczając kule i przytulił się na tyle, na ile mógł. - Dziękuję - mruknął.

- Hej, młody, skoro mieszkasz ze mną, nie będziesz spał na kanapie. To moja robota. - Clint objął go z cichym śmiechem. - Jesteś domownikiem... - rozejrzał się po przyjaciołach, szukając pomocy.

- Casa Barton - podrzucił Tony, starannie ukrywając wzruszenie na korzyść kpin, które zawsze czaiły się pierwsze na jego języku. Rhodey parsknął z tyłu, zyskując urażone spojrzenie geniusza.

- Może być Casa Barton - zgodził się policjant, otarłszy malutką łzę z policzka chłopca. - No już, Pietro, będziesz się tulił czy oglądał? I podziękuj im, ja nawet palcem nie kiwnąłem, byłem dywersją.

Chłopak milczał, ale z silnego uścisku łamliwych ramion Barton wywnioskował, żeby jeszcze dać mu się trochę poprzytulać.

Dobrze będzie nie wracać do pustego domu po całym dniu pracy.

Dobrze będzie nie bać się powrotu gospodarza domu.

- Jeśli czegoś potrzebujesz, daj znać. Twoje ulubione płatki stoją w szafce - dorzucił. - A jeśli coś by się działo, mój pokój jest obok, konkretnie za tą ścianą - zapukał w tynk, teraz pomalowany na jasny błękit.

- Nie będziesz zły, jeśli niechcący cię obudzę w nocy? - spytał blondyn, łapiąc go za rękaw.

- Nie będę. Wręcz przeciwnie, będziemy mogli oglądać razem seriale o drugiej - uśmiechnął się Clint, nadal zaplątany w szczupłe ramiona i z cieniem uśmiechu chłopca ukrytym w zgięciu szyi. - No, jestem pewien, że pokój jest bardziej interesujący niż mój sweter, unieś głowę.

Tym razem Barton miał rację; pomieszczenie zasługiwało na o niebo więcej uwagi niż on sam, zwłaszcza duża tablica korkowa z szeregiem niezbyt równo wbitych szpilek i przypiętym już zdjęciem Tashy, Clinta, Tony'ego, Rhodesa i Sama.

- Tu wisi zdjęcie naszej ekipy. Jak zrobimy sobie jakieś, będziesz mógł je tu przypinać - Barton przejechał palcem po tablicy.

- Nie chcę wam przerywać kółka wzajemnej adoracji, chłopaki, ale musimy się zbierać. - Tony rozłożył ramiona. - Nie chciałbym znaleźć dzieci na dywanie uwalonym słodyczami od Happy'ego - dokończył, sekundę później chwiejąc się, gdy przyjął mocny uścisk blondyna. - Wyluzuj, młody, to nic takiego - powiedział, gdy żebra zaskrzypiały niepokojąco. Może i chłopiec miał niezbyt zbilansowaną dietę przez ostatnie cztery lata, lecz ściskał jak zawodowiec.

Odetchnął z ulgą, gdy jego oswobodzono, a na siebie przyjęła chłopca Pepper.

- Już będzie wszystko okej, obiecuję. - Kobieta pogłaskała go po karku. - Będziemy wpadać, a myślę, że i dzieci chętnie będą przychodzić, co? - uśmiechnęła się, po matczynemu mierzwiąc mu jasne włosy.

- Mają moje drzwi otwarte. Nie wiem, jak te od domu... - Maximoff spojrzał na policjanta.

- Tamte też są otwarte - uspokoił ich Clint. - Bylebyście nas uprzedzili, zanim przyjedziecie z materiałem na apokalipsę - dodał, odnosząc się do potomstwa Starków.

- Dobre określenie, będzie używane - pokiwał głową James, dzielnie wytrzymujący szturm Pietro. - Choćby po to, żeby wkurzyć ciebie - szturchnął przyjaciela.

- Sam jesteś apokalipsa, Barton, ja mam wychowane dzieci - zaprotestował Tony.

- Dobrze, więc zanim przyjedziecie z wychowanym materiałem na apokalipsę - poprawił się policjant, na co Stark prychnął.

- Już ty się zajmij własnym dzieciakiem - odgryzł się, klepiąc go w ramię. - Wypuścimy się sami, nie przerywamy wam chwil wzruszenia.

Tony, Rhodey i Pepper zniknęli na schodach, podczas gdy Clint w dalszym ciągu tulił chłopca.

- Naprawdę nie sądzę, żebym był równie interesujący co twój pokój - zaczął po chwili, z ręką kojąco gładzącą plecy okryte za dużą bluzą z motywem fioletowych strzał.

- Przepraszam - speszył się Pietro, odsuwając się. - Brakowało mi tego.

Clint poczuł się, jakby właśnie dostał obuchem w pierś.

- Nie chciałem cię odgonić - wyjaśnił. - Ale pokój całkiem im się udał, nie myślisz? - powiódł ręką dookoła. - Jutro pojedziemy kupić ci jakieś ubrania, żebyśmy nie dzielili całej garderoby, bo z bielizną to może być kłopotliwe - mrugnął. Szybko spoważniał. - Miałeś jakieś swoje rzeczy?

Pietro pokiwał głową.

- Ale nie wiem, co się z nimi stało, kiedy mnie zabrał.

- Postaramy się je odzyskać. Mogą być w magazynie policyjnym albo pojedziemy tam, gdzie mieszkałeś - obiecał.

- Magazynie policyjnym? - Chłopak zmarszczył brwi. - Czemu?

- Jako dowody. O ile wiem, wszystkie twoje osobiste rzeczy mogą być na naszej komendzie, więc pójdzie łatwo, albo trzeba będzie jechać do sokijskiej. Nie martw się, znajdziemy je tak czy inaczej.

- Powinno być łatwiej niż z szukaniem mnie - mruknął blondyn niezdecydowany czy miał to być żart, czy słabe porównanie.

- Będziemy ich szukać tak samo zaciekle. Nie zasłużyłeś na to, co się stało.

Ciężka cisza opadła, otulając każdego na kilkanaście sekund, by zatrzymać jakiekolwiek inne wyznania, do jakich mogłoby dojść.

A kotłowały się nie tylko w głowie policjanta.

domestic avengers for life

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro