08. sprawa zamknięta

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

cover by twenty one pilots - time to say goodbye

Clint uśmiechnął się, stając przy barze małej knajpki nad jeziorem. Cieszyłby się mniej, gdyby nie miał mniejszej, bledszej dłoni zaciśniętej na palcach.

- Mówisz, że nie pamiętasz smaku frytek? - spytał, obracając głowę ku towarzyszowi.

Młody mężczyzna przytaknął cicho, rozglądając się dookoła. Drugą rękę wcisnął do kieszeni skórzanej kurtki, którą z upodobaniem donaszał po Bartonie, a raczej którą bezwstydnie sobie przywłaszczył i ukochał.

- A te, które kiedyś zamówiła Tasha?

- Dałem jej - uśmiechnął się delikatnie.

Wiatr targał ufarbowane na srebrno włosy na równi z tymi ciemnoblond, a które jednak rysowały się w krajobrazie kilka centymetrów wyżej.

- Wyniosłeś mnie z tego domu. Nie mogłem chodzić. - Wiatr rozcinał słowa i przynosił każde Clintowi oddzielnie, lecz ten doskonale wiedział, co blondyn ma na myśli.

- Nie mogłem cię tam zostawić, młody. Na twoich nogach było więcej sińców niż widocznej skóry. Nie potrafiłeś chodzić. - Owinął ramię wokół pasa chłopca, przyciągając go do siebie. - Plus, to moja cholerna robota i za coś mi płacą.

- Wyniosłeś mnie - powtórzył Pietro. - Dziękuję.

Tyle słów wystarczyło. Stali przy nie najładniejszym barze niedużej, obskurnej restauracyjki, otoczeni sosnami, gdzie zapach frytek mieszał się z wonią jeziornej wody.

Ręka Pietro tuliła do siebie tę Bartona, jakby jakąkolwiek siłą można było je rozedrzeć.

Jasna kurtka targana wiatrem wydawała charakterystyczny dźwięk syntetyku, znanego wszystkim spacerowiczom w deszczową pogodę. Ciemna, należąca do Maximoffa, przylegała gładko do szczupłej, jednakże w środku stalowej sylwetki.

Spokój okolicy w niczym nie przypominał bałaganu, a wręcz stanowił kolosalny kontrast dla akcji sprzed roku, gdy chaos śledztwa szarpał tym miejscem. Policjanci zajęci szukaniem osiemnastolatka jeszcze nie wiedzieli, że chłopiec trzymany jest zaledwie kilkaset metrów dalej w obskurnej domowej piwnicy.

- Pamiętam tego doktora, Bruce'a, i to, jak mówiłeś, że przestanie boleć. - Pietro ścisnął dłoń mocniej. - Pomyślałem o tym, jak on mówił, że przestanie... że się zagoi... - gestykulował delikatnie wolną ręką. - Że te sińce to nic takiego. Mówił, że jeśli będę się dobrze zachowywał, nie będzie ich więcej.

- Wiesz, że kłamał. - Mężczyzna pogłaskał wierzch bladej dłoni kciukiem.

- Wiem.

- Masz szczęście, że jestem wrażliwym policjantem i nawet mam ogródek.

- Ogródek, o który dbam głównie ja - odparł Pietro z uśmiechem. - Bo ty jesteś zajęty.

- Jednak diabeł z ciebie - Clint szturchnął chłopaka w pierś. - Wyciągnąłem cię z piekła i dałem dom, a ty mnie nie dość, że zjeżdżasz, to jeszcze bezczelnie okradłeś.

Pietro spiął się; dłoń w kieszeni zacisnął w pięść. Bał się oskarżeń i mimo całej puli uczuć, jakie w mniej lub bardziej platoniczny sposób żywił do Bartona, był gotowy uciekać.

- Okradłeś glinę z serca, dzieciaku. - Mężczyzna przyciągnął go do siebie ramieniem. - I pomyśleć, że nawet nie mogę cię za to aresztować - westchnął ciężko, targając platynowe kosmyki.

- Nie lubię kajdanek. - Na ustach Pietro wykwitł uśmiech, gdy Clint pocałował go lekko w policzek.

- Nikt nie lubi, ale niektórzy na nie zasługują.

Chłopak w milczeniu pokiwał głową; sam został wyrwany z rąk kogoś, kto zasługiwał na więcej niż tylko kajdanki i parę lat w więzieniu.

- To co, frytki? - Barton zatarł ręce z uśmiechem.

- Frytki. Zdecydowanie. - Pietro odwzajemnił uśmiech i pozwolił poczochrać sobie jasne włosy.

Porywacz, ukarany wieloletnim wyrokiem, był już bezsilny. Wiele wysiłku kosztowało i Clinta, i Tony'ego, żeby nie zniszczyć mężczyzny z kpiącym uśmieszkiem tu i teraz, gdy pod jego żelaznym spojrzeniem Pietro kulił się u boku Natashy. Gdyby nie Pepper i Rhodey, jedyni trzeźwo myślący na sali, oskarżony mógł otrzymać zupełnie inny wymiar kary.

Zeznania chłopca, z trudem wypowiedziane na sali sądowej pozwolono mu spisać pod czujnym okiem Bartona łagodnym głosem proszącego o niepominięcie żadnej rzeczy; te kartki, zapisane drżącą ręką, miały być toporem nad karkiem mężczyzny, który miał wkrótce opaść ze zgrzytem ciężkiego wyroku.

Gdy sędzia ogłosiła wyrok, na twarzach policjantów rozkwitły uśmiechy, ulga zalała ich serca, że udało im się znów wymierzyć sprawiedliwość. Tylko Pietro wtedy płakał ze szczęścia, wciśnięty w uścisk Clinta, szorstki materiał marynarki szczypał w oczy, gdy nasiąkł łzami.

Kolekcja stonowanych, eleganckich lakierów prężyła się dumnie na półeczce w łazience. Szafa szczerzyła się koszulkami i wygodnymi spodniami, niekiedy przyjmując w swe szerokie objęcia ubrania Bartona.

Cała rodzina spotykała się co najmniej raz na tydzień, również w podgrupach, potomstwo Starków zyskało przyszywanego starszego brata, a powierzchownie bezwzględny oficer Barton pokochał chłopca jak syna.

Tak było na jednym ze spotkań u Tony'ego, kiedy to ten zezwolił córeczce na noszenie jego odznaki i policyjnej czapki, a ona cały dzień chodziła po domu i aresztowała mieszkańców.

Na przykład teraz, gdy złapała ojca za rękę i z wysiłkiem założyła mu kajdanki, oczywiście ich nie zatrzaskując.

- Och, cześć, pani komendant - uśmiechnął się, zniżając się tak, by móc patrzeć jej w oczy. Niedługo po nim na tym poziomie znalazł się Clint, również zaaresztowany z niewiadomego na razie powodu, zapewne bardzo istotnego dla małej.

Morgan stanęła przed kucającym ojcem.

- Wiesz, czemu idziesz do więzienia? Za podbieranie czekolady z szafek w kuchni - powiedziała głosem rasowej śledczej. Pociągnęła za kajdanki. - Obiecujesz już tego nie robić?

- Obiecuję. - Tony doskonale udawał skruszonego podbieracza słodyczy, to trzeba mu przyznać. - Już nie będę - dodał. - Pani komendant, czy może mi pani zdjąć te bransoletki, inaczej nie będę mógł zrobić pani grzanek.

Dziewczyna z uciechą zdjęła ojcu kajdanki, szybko podchodząc do Clinta.

- Wujek Clint też nie może podbierać czekolady z szafek w kuchni - oświadczyła z dziecięcą mocą w głosiku.

- Przepraszam, pani komendant, to już się nie powtórzy - zapewnił solennie Barton, również po minucie mając uwolnione ręce.

Gdy przyszła kolej Rhodesa, Morgan przybiła z nim głośną piątkę.

- A wujek Rhodey nie podbiera czekolady - dodała z pochwałą. - Więc jest najlepszy, o.

Rhodes zaśmiał się, podnosząc dziewczynkę. Mała pewnie rozsiadła się na jego ramionach; wujek nigdy by jej nie upuścił.

- Wujek James jest wspólnikiem w pracy - zgodził się. - I dlatego dostaję czekoladę.

Niewinnym ruchem zgarnął z miseczki czekoladową kostkę i włożył sobie do ust. - A wy co, dalej przyłapywani przez pięciolatkę?

Zaśmiali się, również wyciągając dłonie po słodycze.

Nareszcie wszystko było na swoim miejscu.

czy możemy się tu na chwilę zatrzymać, bo chciałam coś powiedzieć

takich dramatów zdarzają się tysiące.
tysiące dzieci cierpi zwyczajnie niezasłużenie.

porwane, nękane, krzywdzone.
ten krótki utworek chcę zadedykować wszystkim tym, którzy sądzili, że utracili nadzieję; ona zawsze jest. może nieduża, może ukryta, ale jest. w osobie przyjaciela, kogoś z rodziny, kogoś obcego.

dlatego proszę Was z całego serca, którego rzekomo nie mam:

nie pozwólcie na niczyją krzywdę. wspierajcie. pomóżcie. obrońcie. ratujcie. stańcie w czyjejś obronie.

nie pozwólcie nikomu krzywdzić kogoś innego tylko dlatego, że może się różnić i z żadnego innego powodu.

proszę. proszę Was, bo tylko tyle mogę przez słowa, które piszę. nie pozwólcie na niczyją krzywdę. proszę, bo to, co się dzieje, jest nie do opisania.

wiedzcie, że jeśli potrzebujecie pomocy, możecie śmiało zwrócić się do mnie.

nie pozwólcie, żeby osoba LGBTQ+ (dla tych, którzy nie wiedzą albo nie przyjmują do wiadomości: LGBTQ+ =/= pedofilia) zrobiła sobie krzywdę, bo jest nienawidzona. nie pozwólcie, żeby osoba o innym kolorze skóry zrobiła sobie krzywdę, bo powiedziano, że jest mniej warta. nie pozwólcie, żeby ktoś zrobił sobie krzywdę z jakiegokolwiek powodu.

proszę, bo tylko tyle mogę ze łzami w oczach i łamie mi się serce, gdy widzę, co się dzieje.

i mogę tylko z góry powiedzieć dziękuję.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro