Rozdział 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- I tak to się stało - Annie dokończyła swoją opowieść o tym, co wydarzyło się kilka minut wcześniej, zanim weszła jak otumaniona do pomieszczenia, w którym rezydowała Martha.

Wezwani przez dowódcę członkowie organizacji uchodzili za najlepszych, czego w trakcie rozmowy dowiedziała się od Azjatki. A dziewczyna poleci z nimi. Już jutro. Bez żadnego przygotowania. Z resztą, do czego ona w ogóle chciała się przygotować, gdyby jednak dano jej czas? Jak strzelać? Jak mieć serce z kamienia? Przecież znów miała znaleźć się w Waszyngtonie, wśród tych wszystkich trupów i nieprzytomnych. Racja, widziała ich podczas oglądania nagrania zarejestrowanego przez wilka, ale na ekranie, a na żywo to zupełnie dwie, różne sytuacje. Film o apokalipsie też oglądała nie jeden, a jednak przeżyła szok, gdy osobiście znalazła się w centrum podobnych wydarzeń. Bała się, nawet bardzo i chyba jeszcze nie do końca docierało do niej, co ją czeka. Zwłaszcza, gdy przypominała sobie, z kim ma współpracować. Ciarki przechodziły ją już na samą myśl o czasie spędzonym z Caroline i rozmowach z nią. Bo przecież będą się do siebie odzywać, prawda? Nie zna się zbyt dobrze na żołnierzowaniu, ale komunikacja to chyba jedna z podstaw dobrej współpracy.

Ale, właśnie, ona się nie zna. Nie ma bladego pojęcia o byciu czynnym członkiem w departamencie, nie wie nic o zachowaniu podczas misji, nawet nie ma piątkowej kondycji. Więc dlaczego dowódca kazał jej lecieć z nimi? Na to pytanie zdążyła już sobie odpowiedzieć sama w trakcie drogi tutaj. Wyjaśnienie było całkiem logiczne. Z pewnością chodziło o zeszyt Lucy, o którym wspomniała dosłownie parę chwil przed tym, jak mężczyzna zdecydował się zwołać zebranie. Choć strach zdecydowanie dominował wśród kotłujących w niej teraz emocji, to jednak ciekawość też się gdzieś plątała. Czy w ogóle go znajdą? I czy rzeczywiście jest tak ważny, jak się wydaje? Minął rok, odkąd Lucy schowała owy przedmiot oraz sześć miesięcy, odkąd policja znalazła ich siedzibę i przy okazji kilku członków Wirtualnych Klaunów. Nie robili niczego szkodliwego czy krzywdzącego, jednak włamywanie się do cudzych systemów tak czy inaczej było przestępstwem i stróże prawa zmuszeni byli zrobić z nimi porządek, prawdopodobnie poganiani przez właścicieli zaatakowanych korporacji. Musieliby być niezwykle dokładni w przeszukiwaniach budynku, aby znaleźć ukryty w skrzynce bezpieczników zeszyt, a na to, na szczęście, istniały małe szanse. Wirtualni Klauni nie byli groźnymi przestępcami, aby policji chciało się szukać Bóg czego w ich rzeczach. Co najwyżej w komputerach. Byli tylko dzieciakami, które chciały trochę podokuczać skorumpowanym biurokratom. Poza Lucy, która, jak się teraz okazało, prawdopodobnie wiedziała coś więcej niż cała reszta jej grupy.

- Rozumiem, że możesz czuć się teraz przerażona, ale zaufaj nam. Caroline nie da zrobić ci krzywdy. Po takiej reprymendzie za nic w świecie nie pozwoli sobie zawieść dowódcę, a skoro kazał jej ciebie chronić, dostałaś najlepszego ochroniarza zaraz po nim samym. Nawet Hunter i Alex znajdują się na podium niżej od niej. Może i mają świetny refleks, ale nadrabiają nim to, że łatwo się rozpraszają. Caroline też go posiada, ale przy tym cały czas ma oczy dookoła głowy, nawet jeśli z kimś rozmawia o najbanalniejszych sprawach - Martha uśmiechnęła się pocieszająco. - Decyzja dowódcy może zmienić opinię nie tylko jej o tobie, ale również twoją o niej. Spróbuj zapomnieć na czas misji o wszystkich doświadczeniach z jej udziałem, a poznasz ją jako kompletnie inną osobę. To w gruncie rzeczy dobra dziewczyna. Musi sobie tylko o tym przypomnieć.

- Jesteś pewna? Bo ja zaczęłam już wierzyć w przesąd, że rudzi z natury są wredni - odparła niby żartobliwie, jednak tonem zdradzał, że cały czas jest przestraszona wizją misji.

Nagle drzwi do pomieszczenia otworzyły się, bez jakiegokolwiek odgłosu pukania wcześniej. Już samo to zawsze sygnalizowało, kto przyszedł. Poznałaby się nawet, gdyby siedziała na dnie oceanu przedmiotów, jak przez większość dnia.

- Martha, dowódca kazał przekazać, że lecisz jutro z nami jako... O, tu jesteś, Annie! - przerwał swoją wypowiedź Alex, zauważając nastolatkę. - Wiesz co, nawet na mnie nie zaczekać? Od razu zginęłaś mi w tłumie, kiedy wszyscy wyszli z gabinetu. Wszystko dobrze? - spojrzał na nią z widoczną troską.

- Nie wiesz, że kobietę najlepiej pocieszy i zrozumie kobieta? Możesz się nazywać jej starszym bratem, ale ja pełnię tu rolę ciotki was wszystkich. Ty jesteś od straszenia potencjalnych amantów.

- Terefere, nie umniejszaj mojej roli - prychnął.

- Już mi lepiej. Dzięki, że pytasz - odpowiedziała dziewczyna, po czym zmarszczyła lekko brwi. - Mówiłeś coś o tym, że Martha leci jutro z nami?

- Tak, tak. Jako medyk.

- A co z Larrym?

- Też o to spytałem dowódcę. Powiedział, że ma dla niego ważniejsze zadania tu w bazie. Oj, młoda - zagadnął do niej sympatycznym głosem, prawie tym samym, który słyszała przy ich pierwszym spotkaniu. - Nawet nie wiesz, jak łatwo wyczytać teraz z twoich oczu wszystkie emocje - pokręcił głową, gdy po informacji o okularniku na twarzy dziewczyny zaczęła znów wzmagać się niepewność. - Nie bój się. Obecnie jesteś naszym człowiekiem, więc cokolwiek by się nie stało, jesteś o stokroć bezpieczniejsza - puścił do niej oczko. - Teraz idziemy z Hunterem potrenować ostatni raz przed misją, ale jeśli chcesz, wpadnij do nas wieczorem. My w twoim pokoju raczej nie jesteśmy już mile widziani przez Raven.

- Jasne, przyjdę - przytaknęła głową i wymusiła na ustach lekki uśmiech.

- Do potem - pomachał im, nim opuścił pokój.

- Słyszałaś? - Martha oparła podbródek na dłoni. - Jesteś nasza, a my dbamy o naszych.

- Te słowa podnoszą na duchu, ale nie sprawią, że przestanę się ot tak bać i stresować - przyznała po chwili, spuszczając wzrok.

- Zrozumiałe. Nie dość, że lecisz na misję, nawet nie przeszłaś odpowiedniego szkolenia. Po prostu nie pozwól, by strach sparaliżował cię w jakiejkolwiek sytuacji. To wszystko, czego ktokolwiek będzie od ciebie wymagał.

- Postaram się - tym razem szczerze uniosła oba kąciki ust. - Skoro Alex i Hunter trenują, może też powinnam zająć czymś, co przyda się jutro na misji. Nadal nie przeczytałam wszystkiego, co chciałam w tej książce, którą wczoraj od ciebie wzięłam.

- Tylko nie zaczytaj się do późna. Masz być jutro wyspana - pogroziła jej palcem.

- Dobrze, dobrze - gdyby nie była taka przejęta, pewnie by się zaśmiała. - Do zobaczenia - pożegnała się, gdy już dotarła do drzwi i zniknęła za nimi.

Strachu na pewno się nie pozbędzie, ale tak jak mówiła Martha, nie może pozwolić, by jutro ją sparaliżował. Jeśli do tego dopuści choć przez ułamek sekundy, może to kosztować życie nie tylko ją, ale również innych. Bez względu na wrażenia, jakie wywoła u niej ponowne ujrzenie Waszyngtonu po największej tragedii w dziejach miasta, jeśli nie świata, musi się trzymać w garści. Łatwo powiedzieć, trochę trudniej zrobić. Ale przez wmawianie sobie pewnych rzeczy przez jakiś czas, trochę łatwiej je potem wykonać. Wiedziała z autopsji. Przede wszystkim, nie chciała też nikogo zawieść. Miała przecież parę konkretnych zadań do wykonania: odnaleźć zeszyt, nie dać się zabić i przekonać Caroline, że w świecie poza bazą są jeszcze normalni ludzie, niestanowiący zagrożenia.

Ostrożnie i powoli wsunęła się do swojego pokoju, nawet nie patrząc w stronę Raven. Kto wie, co ją sprowokuje lub zirytuje, zwłaszcza, gdy prawdopodobnie emocje jeszcze całkowicie w niej nie opadły? Była jak aktywny wulkan, nigdy nie wiadomo, kiedy i czy wybuchnie. Chciała tylko wziąć książkę, a potem bezpiecznie ewakuować się w zaciszne miejsce, za które obrała sobie swoje stanowisko w laboratorium, o ile Larry pozwoli jej przy nim nadal przesiadywać. Tam zawsze było cicho, nie licząc cichego szumu pracujących urządzeń i oddalonych rozmów przeprowadzanych półgłosami.

- Po co dowódca wezwał tyle osób? - czarnowłosa sama odezwała się, gdy współlokatorka podeszła do szafki obok swojego łóżka.

Szybka ewakuacja uniemożliwiona. Prawdopodobieństwo erupcji wzrosło do sześćdziesięciu procent.

- Zaplanował na jutro misję. Ja, Hunter i Alex też na nią lecimy - odpowiedziała trochę niepewnie, biorąc książkę do rąk.

Wzięła przy okazji jeszcze telefon i zaczekała parę sekund na ewentualne dalsze pytania. Nie usłyszawszy jednak żadnego, odwróciła się, po czym z ulgą opuściła pokój. Ledwo drzwi się za nią zamknęły, a na ustach Raven pojawił się szeroki uśmiech zadowolenia, z którym odchyliła się do tyłu, rozkładając ręce na boki.

- W końcu. Ileż można czekać? - powiedziała do samej siebie, przymykając oczy.

Prawdopodobnie będzie to jej jedyna szansa na skontaktowanie się z mamą i tatą. Bez względu na wszystko musi ją wykorzystać. Nie pozwoli przecież, by w jej Waszyngtonie z jej stadem rezydował Gale, który teraz pewnie upaja się przejętym tytułem Pierwszego Alfy. O nie, póki ona żyje, nie pozwoli, by spokojnie mógł się cieszyć tą posadą. Skoro podczas testu sobie nie zasłużył, teraz również mu się nie należy. Tylko ona na nią zasługuje. Kiedyś powiedziałaby, że Michael też, ale stracił do niej prawo wraz ze swoją ucieczką z Ega Wen.

Gdyby powiedziała mu to w twarz, niespecjalnie by się przejął. Co prawda, uciekł stamtąd głównie po to, by wyciągnąć z tego miejsca również Lucy, ale osobiście też je nienawidził. Dziewczyna dała mu w końcu powód oraz pretekst do wyrwania się stamtąd. I tak zaczęli ich wspólną misję, którą musieli wypełnić bez względu na cenę.

***

- Nie wspominałeś, że jak przyjdę, będziesz miał dla mnie niespodziankę - wyjęczała Annie, chowając się od pięciu minut w łazience.

- Jeśli nie chce, to jej odpuśćmy - westchnął Hunter, gotowy ustąpić.

- O nie, nie po to narażałem swoje życie w damskim schowku na ciuchy przez ponad godzinę, żeby teraz nawet tego nie zobaczyć.

Wspomniane przez Alexa miejsce było w bazie strefą zakazaną dla mężczyzn, ale też rzadko odwiedzaną przez przypisaną jej płeć. Czasem zdarzało się, że mundur jako ubiór na misję nie wchodził w grę i musieli wtedy zmienić swój image, upodabniając się do osoby z konkretnej grupy społecznej. Takim sposobem znalazło się tam też kilka porzuconych mundurów departamentu, prawdopodobnie już nigdy niemających zobaczyć swoich właścicieli. Zespół naukowy wciąż je aktualizował, aby jeden model był dostosowany do jak najróżniejszych misji, zamiast posiadać kilka i każdy na inne warunki, które nie zawsze byli w stanie przewidzieć. Nie istniał żaden powód do szukania starego munduru, jeśli za chwilę miało się dostać nowy oraz lepszy.

W końcu drzwi łazienki otworzyły się i po chwili ukazała im się nastolatka, ubrana w jeden z porzuconych uniformów. Może był trochę przyduży, ale nie na tyle, by stwarzał zagrożenie potknięcia lub odsłonięcia ciała w najmniej oczekiwanym momencie. Mimo to, nie była zachwycona pomysłem przymierzenia go, ale bynajmniej nie rozmiar był przyczyną.

- No, no - szatyn zagwizdał z aprobatą. - Jak dla mnie mogłabyś polecieć tak jutro na misję. Wyglądałabyś jak pełnoprawny członek departamentu.

- Nie sądzę, żeby chciała wyglądać jak pełnoprawny członek departamentu - wtrącił jego partner.

- I masz rację - przyznała mu - Ile razy mam ci powtarzać, że nie chcę tu zostawać, tylko jak najszybciej wrócić do siebie?

- Kiedy tutaj przydasz się najbardziej - przybrał niezrozumiały wyraz twarzy.

- Od kiedy ty chcesz jak najlepiej dla departamentu? - zdziwił się Hunter, po czym prychnął. - Przyznaj, że po prostu byś za nią tęsknił.

- Ja? Oczywiście, że bym nie tęsknił - uśmiechnął się cwaniacko. - Ale ona z pewnością. Tylko daję jej preteksty do pozostania u naszego boku.

Dziewczyna uniosła leciutko jedną brew, zastanawiając się nad tym, co właśnie powiedział. Czy tęskniłaby? Pewnie w jakimś stopniu tak. Na pewno nigdy by ich nie zapomniała i czasem wracała wspomnieniami do jej pobytu w departamencie oraz ludzi, których tu poznała. Chociaż kto wie? Może jeszcze kiedyś udałoby im się spotkać całkiem przypadkowo, gdyby wpadli w służbowych sprawach do Waszyngtonu. Lub Bostonu, który brała pod uwagę jako nowe miejsce zamieszkania. Oczywiście, o ile w ogóle dożyje czasów, w których będzie mogła zrealizować owe plany. Niby mieli nadzieję na to, że doprowadzą wszystko do porządku i wmawiali sobie, że tak właśnie będzie, ale w rzeczywistości nie mieli pojęcia, co jeszcze ich czeka. Na snucie planów o przyszłości było zdecydowanie za wcześnie.

- Nawet jeśli będę tęskniła, nie na tyle, by samowolnie zgodzić się na zamknięcie mnie tu.

- Nawet nie wiesz, jak ranisz moje serce - chłopak pokręcił głową z boleścią wymalowaną na twarzy. - A ja dla ciebie odstawiam cyrki, żebyś choć na chwilę się odstresowała.

- Ty zawsze odstawiasz cyrki - zauważył brunet. - Poza tym, misja to nie szkolne przedstawienie. Będzie się nią stresować przed, w trakcie i jeszcze długo po, w zależności od przebiegu.

- Zwłaszcza z taką partnerką. Jeśli mam być szczery, bardziej by mnie stresowała sama Caroline niż misja - odparł, a widząc zaniepokojony wzrok Annie, roześmiał się. - Tym razem akurat żartowałem. Przemyślałem to. Dowódca zna nas najlepiej i wie, że na Caroline najlepiej działają terapie szokowe. Zmuszona do współpracy i ochrony ciebie, całkiem prawdopodobne, że się opamięta. Może nawet ciebie polubi, a przynajmniej mam na to szczerą nadzieję. Przyznaję, że tęsknię za starą rudą, która normalnie z nami rozmawiała, żartowała oraz śmiała.

Rozmawiał już o tym z Hunterem na strzelnicy. Obaj doszli do wniosku, że Caroline właściwie nigdy nie dała sobie odpocząć po śmierci Petera. Vincent chciał ją wysłać na urlop, ale odmówiła, twierdząc, że nadal chce czynnie brać udział w misjach. Przez to cały czas męczyła swoją psychikę, zmuszając ją do pracy wbrew woli i nigdy porządnie nie odreagowała, wskutek czego minimalnie odreagowywała nieprzerwanie od półtora roku swoim nieprzyjemnym zachowaniem. Jak widać, ani trochę jej to nie pomagało, a wręcz pogarszało sytuację. Alex wprawdzie odwdzięczał się jej równie wrednymi gestami, jednak w głębi bardziej współczuł kobiecie niż obdarzał brakiem sympatii. Sam doskonale wiedział, jak to jest widzieć śmierć osoby, z którą łączyła miłość, nawet, jeśli w jego przypadku była ona rodzinna, a nie romantyczna.

- Jeśli dowódca ma rację, nie sądzę, aby stara Caroline tak szybko wróciła. Strata narzeczonego to nie coś, po czym łatwo się pozbierać. Zwłaszcza, jeśli bardzo mocno go kochała - odparł Hunter.

- Proszę jedynie o możliwość przeprowadzenia z nią normalnej rozmowy. Chociaż tyle. Naprawdę - chłopak odwrócił głowę w stronę zegara. - Dobra, ściągaj ten mundur. Prześpisz się z tym i jutro zdecydujesz, co zakładasz. Podtrzymujesz z nami tradycję wspólnego spania noc przed misją, czy wolisz nie narażać swojej dobrej opinii u Marthy?

- Martha zna mnie już na tyle, żeby wiedzieć, że nie robimy tu niczego niemoralnego. A ja chyba lepiej się poczuję, jeśli zgodzę na pierwszą opcję. Towarzystwo Raven nie wpływa na mnie zbyt uspokajająco - przymknęła na moment oczy.

- Nie dziwię ci się. Laska jest jak nawiedzona - wzdrygnął się Alex. - Z nami będziesz spała o niebo lepiej. Leć do siebie się przygotować, a my w tym czasie zrobimy tutaj posłanie dla trzech osób.

Równie dobrze mogli je zrobić dla samego Huntera. Bo choć Annie faktycznie w ich towarzystwie czuła się bezpieczniej, jeszcze przez długi czas nie mogła tej nocy zmrużyć oka. Prawdopodobnie przez to, że w dzień odespała poprzednią noc, a w dodatku strach przed koszmarem potęgował w jej umyśle niepokój związany z misją. Z kolei Alex zniknął, gdy tylko upewnił się, że jego chłopak śpi. Przed nastolatką nie musiał już ukrywać swoich nocnych eskapad i miał po prostu nadzieję, że ona też wkrótce padnie, pomimo jego nieobecności. Natomiast on, gdy tylko znalazł sobie dogodne miejsce poza zasięgiem monitoringu, chciał ten ostatni raz przed misją skontaktować się z kimś jeszcze.

*

Użytkownik Wolf dołączył do czatu.

Użytkowniczka Moon dołączyła do czatu.

Wolf: Ha, pierwszy!

Moon: Przecież się nie ścigaliśmy!

Wolf: No już, już. Przecież wiem. Co ważniejsze... Mam nadzieję, że posprzątałaś w swojej nie tak dawnej siedzibie?

Moon: Gdy byłam w niej ostatni raz kilka miesięcy temu, zostawiłam ją w idealnym porządku.

X: Czekajcie, czekajcie. Czy X dobrze rozumie, że departament wybiera się do Waszyngtonu?

Wolf: Dobrze rozumiesz. Lecimy tam jutro z samego rana.

X: Masz pojęcie, że to o 2 dni wcześniej, niż zakładaliśmy w naszym planie?

Wolf: Spokojnie, X, to tylko 2 dni.

X: To AŻ 2 dni. Co się stało?

Moon: Chyba źle wykalkulowaliśmy długość nagrania z mechawilka i czas jego oglądania.

X: To źle. Bardzo źle.

Wolf: Powtórzę się, spokojnie. Postaram się to rozegrać tak, by nasz deadline nie uległ przyspieszeniu.

X: Oby ci się udało. W innym przypadku wszystko może się mocno pokomplikować.

Wolf: Nam to mówisz? Najbardziej wadzi obecność Pierwszej Alfy, ale z tym na razie nie możemy nic zrobić. W dodatku departament dowiedział się, że Lucy to Lucy.

X: Całe szczęście, że nie dowiedział się o niej więcej.

Moon: I nie dowie. Przecież wykasowałam swoje dane z bazy Ega Wen. Jestem hakerką tylko trochę gorszą od Amy i znam ich systemy, jak własną kieszeń. Myślisz, że nie dałabym rady tego zrobić w odpowiedni sposób?

X: Racja, racja. Ale niech Wolf niech zadba, żeby nie interesowali się zbytnio twoją osobą.

Wolf: Jasna sprawa. Chociaż wiesz, trudno będzie odwrócić uwagę od ich potencjalnej sojuszniczki.

X: To zwróć ich uwagę na coś innego. Nawet na Raven, byle z umiarem, żeby nie wypaplała nic o was.

X: Moon, jeszcze jedno. Bez względu na to, jak bardzo byś tego pragnęła, nie dopuść do spotkania ze starymi znajomymi. X się wyłącza, powodzenia jutro.

Użytkownik X opuścił czat.

Moon: Nie masz pojęcia, jak bardzo nie chcę, by jutro nadeszło.

Wolf: Trochę na to za późno, już po północy. Nie przeżywaj tego aż tak. Nic złego się nie wydarzy, a na pewno tak łatwo na to nie pozwolę. Spróbuj zasnąć i niczym się nie przejmuj.

Moon: Łatwo mówić, ale niech ci będzie. Postaram się. Dobranoc.

Wolf: Kolorowych, księżniczko.

Użytkowniczka Moon opuściła czat.

Użytkownik Wolf opuścił czat.

***

Gdy tylko w pokoju rozbrzmiał alarm, pierwsza podniosła się Annie, przecierając piąstkami oczy. Nie mogła powiedzieć, że jest całkowicie wyspana, ale trudno o inne samopoczucie, skoro zasnęła dopiero koło drugiej w nocy. Przynajmniej wyjątkowo obyło się bez pobudek wywołanych koszmarem.

Z kolei chłopcy zachowywali się, jakby alarm w ogóle nie dzwonił. Spali w najlepsze, prawdopodobnie mając sen, który ani myśleli przerywać. Oni tak zawsze, czy tylko dzisiaj coś im się stało?

- Alex, Hunter, czas wstawać - potrząsnęła delikatnie za ramię tego pierwszego, z racji, iż znajdował się najbliżej.

W odpowiedzi otrzymała jednak tylko cichy pomruk. Halo, dzisiaj ważna misja, a im akurat zachciało się zabawy w starego niedźwiedzia, który mocno śpi? Za bardzo ich polubiła, żeby teraz tak zostawić i skazać na ostrą reprymendę od dowódcy. Tylko co mogłoby natychmiastowo rozbudzić? Kiedyś słyszała, że lizanie przez psa po twarzy daje takowy efekt. Niby czworonoga nie mieli, ale... Poszła szybko do łazienki, a chwilę później wróciła z wilgotnym ręcznikiem i usiadła przy głowach śpiochów. Wzięła po jednym z rogów materiału w dłonie i zaczęła pocierać nimi policzki chłopaków, tak, jak robiłby to pies językiem.

- Jezu, Alex, nie kiedy Annie śpi obok - odezwał się Hunter, odsuwając głowę.

- O czym ty gadasz? Właśnie miałem powiedzieć to tobie - odmruknął chłopak.

- Annie już nie śpi - poinformowała, słysząc i widząc, że pomimo zamkniętych oczu, kontaktują znacznie lepiej. - Jest już pięć minut po alarmie, co wy sobie myślicie?

Natychmiastowo uchylili powieki, kierując wzrok do góry, gdzie siedziała operatorka imitacji psich języków, patrząca na nich z dezaprobatą. Brunet niemalże w tym samym czasie odrzucił kołdrę na bok i podniósł do siadu, potrząsając głową dla rozbudzenia. Jego partner zareagował dla odmiany znacznie spokojniej, bo jedynie uśmiechnął się szeroko i przeciągnął na leżąco.

- Widzisz? Tak przyjemnie się z tobą śpi, że nawet alarm nie był w stanie nas obudzić. Jak będziesz chciała wyjść za mąż, upewnij się, że twój przyszły wybranek jest godny kobiety z takim darem. Albo wezwij nas i my ocenimy.

- Huh? - uniosła jedną brew. - A co, jeśli moim typem faceta jest zły chłopiec?

- Wtedy już my się nim odpowiednio zajmiemy - przeniósł wzrok na trzymany przez nią ręcznik. - Po co ci to?

- Nie mamy psa, więc postanowiłam imitować jego lizanie, żeby was rozbudzić. Wcześniejsze szturchanie nie pomagało.

- Przyznaj się, że to ty mi coś podrzuciłeś - Hunter spojrzał oskarżycielsko na współlokatora.

- Tym razem jestem czysty, serio - rozłożył ręce w poddańczym geście.

To, że Alex często znikał i dosłownie zapadał się pod ziemię na ile tylko chciał, wiedzieli wszyscy. Ale co w tym czasie robił, już niekoniecznie. Kiedyś Hunter znalazł w jego szafce kofeinę w proszku podebraną od Marthy i od tamtego momentu zaczął podejrzewać, że chłopak ma mnóstwo schowków, w których trzyma podobne rzeczy, w sobie tylko znanym celu.

- Powiedzmy, że ci wierzę - odpuścił.

- Więcej zaufania - Alex wywrócił oczami, po czym wstał i rzucił leżący na łóżku mundur w stronę Annie. - Leć się szykować. My to my, ale ty nie powinnaś się spóźniać i podpadać reszcie.

- I nie zamierzam - odparła z pełną powagą. - Do zobaczenia na pokładzie.

Dopiero, co wyszła z ich pokoju, a jej serce już biło, jak oszalałe. Jednak nie próbowała nawet myśleć nad sposobem uspokojenia go, skoro nawet Hunter powiedział jej, że będzie odczuwać stres jeszcze przez jakiś czas po powrocie do bazy. Jest nieunikniony. I niech sobie będzie, byle umysł pozostał trzeźwy. Myśl o tym, że przez własny strach może narazić innych, dość skutecznie pomagała, przynajmniej na razie. Utrzymywanie konkretnej regułki w głowie zawsze pozwalało jej skupić się na wytyczonym zadaniu i działało lepiej, niż "oczyszczenie" umysłu z wszelkiej zawartości. W ogóle powszechnie znane oraz popularne metody, pomagające innym z różnymi problemami, w ogóle u niej nie działały. Zawsze musiała znaleźć własny sposób i się go trzymać.

Kiedy weszła do pokoju, Raven nie spała. O ile w ogóle były momenty, w których to robiła, bo gdy Annie kładła się spać lub budziła rankiem, czarnowłosa zawsze miała już otwarte oczy. Niby w środku nocy wydawało się, że dziewczyna śpi, ale było ciemno, a platynowowłosa nie podchodziła do niej i nie zaglądała w twarz. Równie dobrze Raven mogła po prostu leżeć. Nie zwracając na nią teraz większej uwagi, podeszła do komody, by przejrzeć ubrania. Mimo wczorajszych nalegań Alexa, postanowiła nie zakładać munduru departamentu i po prostu ubrać się w najbardziej wygodną odzież, jaką znajdzie. Poza pokojem dzieliły z Raven również ubrania nadal znajdujące się w torbie, ale wciąż była ona wypełniona całym mnóstwem ciuchów. Padło na jeansy z szerokimi nogawkami, biały t-shirt i granatową bluzę. Następnie rozczesała swoje długie włosy, co chyba było najbardziej czasochłonnym zajęciem, a po uporaniu się z nimi, zawiązała w wysoki kucyk, aby zbytnio nie przeszkadzały w czymkolwiek. Czasami miała ochotę po prostu wziąć nożyczki, żeby ściąć te kudły aż do ramion i jeśli któregoś razu nie wytrzyma, zrobi to jeszcze tutaj w bazie. Pójdzie do Marthy, poprosi ją o jakiś ostry przedmiot i unieszkodliwi te skurczybyki.

Dokończyła swoją poranną rutynę, nie zamieniwszy ze współlokatorką nawet jednego słowa, po czym opuściła pokój. Po ich starciu poprzedniego dnia postanowiła sobie, że nie będzie z nią zaczynać rozmowy z własnej inicjatywy. Mimo najszczerszych chęci, raczej się z nią nie zaprzyjaźni. Wychodziło na to, że łatwiej znajdowała wspólny język z męską częścią tutejszej ludności. Z przedstawicielek płci pięknej znalazła przyjaciółkę tylko w Marthie, przy czym z przeciwnej dogadywała się z Alexem, Hunterem, Larrym... Tak, mężczyźni stanowili zdecydowaną przewagę jej znajomości w bazie. Może dlatego, że była kobietą i działały jakieś feromony lub coś w tym rodzaju? Nie była pewna. Mogła być geniuszem z informatyki oraz fizyki, ale z biologii i chemii leżała. Te dwa przedmioty były dla jej matematycznego umysłu magią czarniejszą nawet od języków używających cyrylicy. Podziwiała wszystkich rówieśników, którzy ogarniali to na tyle dobrze, aby dostać się na studia z medycyny. Dla niej było to niewykonalne nawet, gdyby chciała.

Wchodząc do windy, mało nie przeszła z przyzwyczajenia na drugą stronę do laboratorium. Przecież rzadko jej używała, a jeśli już, to by zanieść coś w imieniu Larry'ego lub pojechać do Marthy. Ale wtedy zazwyczaj kierowała się z laboratorium, a nie prosto z pokoju.

Przygotowywała się na to, że może spotka członków zmierzających w tym samym kierunku, co ona, ale o dziwo, nie widziała nikogo na horyzoncie i po krótkim czasie oczekiwania, po prostu pojechała sama. Jazda chyba jeszcze nigdy nie dłużyła jej się tak, jak w tej chwili. Na moment spojrzała za siebie, wyglądając przez szybę w stronę stanowiska okularnika, gdzie już się z resztą krzątał. Trochę dziwnie było jej ze świadomością, iż dziś jej zadaniem nie będzie pomoc doktorowi, co zdążyło już stać się jej rutyną w departamencie. Odetchnęła głęboko i odwróciła głowę z powrotem w stronę drzwi. Będzie dobrze. Tylko nie dać emocjom przejąć kontroli nad sobą.

W końcu winda zatrzymała się, a drzwi rozsunęły, wypuszczając nastolatkę. Od razu ujrzała przy jednym z samolotów zbiorowisko ludzi z dowódcą, który prawdopodobnie coś objaśniał. Szybko ich policzyła i jeśli kierowcy oraz Martha znajdowali się już na pokładzie, to brakowało tylko dwóch osób: Alexa i Huntera, których jako jedynych nie widziała w tłumie. Wprawdzie, po słowach szatyna mogła się domyślić, że nie możliwie, a na pewno się spóźnią. W tej samej chwili umarła jej nadzieja na to, że będą na miejscu wcześniej od niej i dzięki temu poczuje się pewniej, idąc na pokład. A tak? Nawet nie za bardzo wiedziała, jak powinna się zachowywać. Nie znała innych członków i nie miała pojęcia, jak zareagują na jakiekolwiek zachowanie z jej strony. Na pewno wyczują w niej strach, ale czy powinna na to pozwolić, czy jednak choć trochę go zamaskować i udawać w miarę opanowaną? Zanim zdążyła podjąć decyzję jako pierwsza zauważyła ją jedna z trojaczek Queenball, która uśmiechnęła się przyjaźnie i pomachała dłonią w jej stronę. Jedynie ona, bo gdy inni zorientowali się, co robi ich koleżanka, tylko skierowali na dziewczynę pełne powagi spojrzenia. Jednak nie sprawiały wrażenia nieufności czy wręcz wrogości, jak podczas jej pierwszego dnia w departamencie. Bardziej jakby chcieli dać jej do zrozumienia powagę sytuacji. Może w takim razie powinna postawić na szczerość i nie kreować żadnej postawy, a po prostu pozwolić ciału w dowolny sposób zdradzać jej emocje? Z tą decyzją ruszyła w ich stronę, przy okazji mając wrażenie, że serce bije jej jeszcze szybciej niż poprzednio. A już myślała, iż poprzednio osiągnęło maksymalną prędkość.

- Widziałaś po drodze Alexa i Huntera? - zapytał Vincent, kiedy podeszła na tyle blisko, by mogła go usłyszeć.

- Niestety nie - pokręciła głową.

- Czyli znów możemy się ich spodziewać sekundy przed podniesieniem podjazdu - westchnął dowódca. - Czy wszyscy zrozumieli, po co lecimy? - rozejrzał się po zebranych, a w odpowiedzi cała drużyna jednocześnie skinęła głowami. - W takim razie zajmujcie miejsca - ostatni raz spojrzał w stronę windy, nim skierował swe kroki na pokład.

Reszta ruszyła za nim, z Annie na szarym końcu. Wnętrze tego samolotu wyglądało tylko trochę inaczej niż tego, którym było jej dane już raz lecieć. Jedyna różnica polegała na długim, prostokątnym stole, zamiast okrągłego i większej ilości foteli. Zaczekała, nie chcąc się za bardzo rządzić, aż inni zajęli swoje miejsca i wtedy wybrała jedno z trzech pozostawionych obok Sally, która z kolei siedziała obok Caroline. Dzieliła je tylko jedna osoba, ale może wystarczy, by nie doszło do walki na śmierć i życie? Zerknęła dosłownie na ułamek sekundy na rudowłosą, ale ta wydawała się dziwnie opanowana. Póki co, nie zwracała nawet najmniejszej uwagi na nastolatkę. Może Martha miała rację i powinna pójść za jej radą, zapominając o Caroline, jaką widziała do tej pory? Spróbować zawsze można.

Kiedy rozejrzała się po wszystkich siedzących już przy stole, gdyby nie cały stres i niepokój, uśmiechnęłaby się melancholijnie sama do siebie. Ten widok przywoływał wspomnienia nie tak starych, dobrych czasów, gdy wraz z Wirtualnymi Klaunami siedziała w podobnym ułożeniu podczas wspólnego atakowania systemów jakiejś instytucji, a Lucy chodziła ze swoim laptopem od członka do członka, kontrolując pracę. Ta sama Lucy, o której już sama nie wiedziała, co myśleć. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro