Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Chyba nie są zadowoleni z mojej obecności - skomentowała Annie, niepewnie stawiając kroki w głąb pokoju.

W przeciwieństwie do pomieszczenia, w którym przed chwilą się znajdowali, to było znacznie przytulniejsze. Ściany miały kremowy kolor, z kolei umeblowanie stanowiły dwa czerwone fotele, kanapa w tym samym kolorze, a także drewniane szafa oraz stolik, na którym stały ekspresy do gorącej czekolady, kawy oraz herbaty, do wyboru do koloru. Słusznie nazywano ten pokój salonikiem. O dziwo, mimo iż tworzył przyjemną i ciepłą atmosferę, rzadko kiedy członkowie departamentu go używali.

- Chwilowo. Nie mają zbyt wiele do gadania. Rozkaz dowódcy wyraźnie mówił: jeśli znajdziemy kogokolwiek przytomnego, mamy go zabrać ze sobą. Kiedy już przekonają się, że nie masz żadnego powiązania ze sprawcami, zmienią nastawienie. Bo nie masz, prawda? - podał jej kubek z gorącą czekoladą, samemu zajmując miejsce na drugim końcu kanapy. - Oczywiście, że nie - odpowiedział za nią, po czym oparł kostkę na udzie. - Przechodziłem obok tego zbiorowiska, wśród którego potem cię znalazłem. Prawdopodobnie wtedy jeszcze spałaś jak aniołek. Gdybyś hipotetycznie była zamieszana, wtedy to, co uśpiło ludzi, na ciebie raczej w ogóle by nie działało. Oni tego nie wiedzą, bo ze mną nie byli. Mógłbym im od razu powiedzieć, ale... - w tym momencie wzruszył ramionami, robiąc krótką pauzę. - ...mam wrażenie, że znaczna część, a w szczególności ruda wiedźma nadal mi nie ufa, więc pozwolę sobie o tym napomknąć tylko dowódcy, jeśli on też będzie miał jakiekolwiek wątpliwości co do twojej niewinności.

Dziewczyna po chwilowym zawahaniu upiła kilka łyków napoju, patrząc we wnętrze kubka. Z jednej strony z każdą kolejną minutą pobytu w odrzutowcu cisnęły jej się na usta nowe pytania, ale z drugiej czuła dziwny lęk przed zadaniem ich. Albo raczej przed odpowiedziami, jakie może uzyskać. Gdy już się przymierzała, dopadał ją mocny ścisk w żołądku i szybko rezygnowała. Strach zazwyczaj równa się chęci ucieczki, a przecież teraz nie miała dokąd biec. Odkąd chwyciła wyciągniętą dłoń Alexa, podjęła decyzję o zdaniu się na ich wolę. Mimo wszystko powinna wiedzieć jak najwięcej o ludziach, z którymi przyjdzie jej obcować w najbliższym czasie.

- Dlaczego mieliby ci nie ufać? - zapytała w końcu, podnosząc wzrok na chłopaka.

- Mamy odmienne poglądy - uniósł kąciki ust jeszcze wyżej. - Dostałem się do departamentu w inny sposób niż cała reszta, więc nic zaskakującego. Oni od małego byli przygotowywani do tej pracy przez specjalny trening, a mnie to wszystko ominęło. Poza tym, twierdzą, że jeśli cały czas się uśmiecham, coś musi być ze mną nie tak. Z kolei ja uważam, że śmiertelna powaga świadczy o nich to samo - podniósł palec, którym zakręcił parę razy obok głowy. - Niedługo sama się przekonasz. Niektórzy są momentami wręcz niezdrowo poważni, ale znajdą się też sympatyczne osoby. Chociaż może nie powinienem cię bardziej straszyć. Nadal wyglądasz na nieźle wstrząśniętą jeszcze poprzednimi sytuacjami - przechylił głowę w bok.

- Dziwisz się? - opuściła dłonie trzymające kubek w dół. - Wszystko, co się wydarzyło, wyglądało jak koszmar, a co gorsza, nie mogę się z niego wybudzić. I wy... Jak możecie być tacy opanowani? Jakby w ogóle was to nie ruszało - spojrzała na chłopaka wręcz z niedowierzaniem wobec braku mocniejszych reakcji na całą sytuację z ich strony.

- Po prostu wszyscy już przywykliśmy - szatyn wzruszył ramionami. - Mówiłem ci, że każdy członek przechodzi wcześniej specjalne szkolenie. Jacy byliby z nich żołnierze, gdyby tracili trzeźwość myślenia na widok krwi? Te i inne drastyczne obrazy mogą się przytrafić na niemalże każdej misji. Co prawda, każdy z nich na początku służby miewał chwile załamania i po powrocie do samolotu lub jeszcze wcześniej zaczynał rozpaczliwie szlochać, ale po kilku razach idzie się przyzwyczaić. Wiesz, dlaczego? - tu zmienił wyraz oczu na wnikliwy, jakby chciał nimi wejść wprost do umysłu dziewczyny. - Bo na własnej skórze uczą się przede wszystkim tego, że ocalenie jednego życia zawsze oznacza odebranie go komuś innemu. Ofiary są nieodłącznym elementem niesienia ratunku innym.

Nastolatka zamilkła, spuszczając wzrok na niewidzialny punkt na podłodze. "Zawsze". Czyli jej życie też tyle kosztowało? Porzucenie na śmierć kogoś innego? Prawdopodobnie, gdyby nie została odnaleziona, Hunter z Alexem w końcu zabraliby jednego z nieprzytomnych i być może właśnie jemu uratowali życie. A może znaleźliby inny wyjątek, taki sam jak ona, który został w mieście i był teraz kompletnie zagubiony, podobnie do niej? O ile nie była jedyna, co bardzo trudno określić. Podobnie jak wszystko inne. Nie mogli być w stu procentach pewni czegokolwiek i właśnie to ją dodatkowo frustrowało. Nigdy nie lubiła żyć w niepewności. A pomyśleć, że jeszcze rano jej jedynym problemem były korki na ulicy oraz spóźniający się autobus. Przez głowę by jej nie przeszło, ile w tak krótkim czasie może się zmienić. Ten koniec świata wyglądał zupełnie inaczej niż w opowiadaniach, piosenkach oraz obrazach i był niestety o wiele gorszy, choć mniej dynamiczny. Jego widok pozostanie w jej wspomnieniach już na zawsze.

Wszyscy ludzie pogrążeni we śnie, nieświadomi tego, co dzieje się dookoła, jak gdyby przygotowani na bezbolesne pożegnanie świata.

Miasto w kompletnej ruinie.

Mimo jaśniejącego słońca, ponure i pogrążone w cieniu.

Mimo błękitnego nieba, pozbawione kolorów życia.

Mimo tylu budynków i mieszkańców, wyglądające jak opuszczone.

Annie po części żałowała, że dane jej było to wszystko ujrzeć. Zamiast trwać w strachu, rozpaczy i poczuciu bezradności, wolałaby pogrążyć się w błogiej nieświadomości. Odejść razem z innymi, po cichu, bez bólu. Przecież było jasne, że pozostawieni ludzie właśnie tak skończą. Bez pomocy umrą.

Nagle drzwi do saloniku otworzyły się i wszedł przez nie ubrany w biały fartuch brunet o krótkich, kręconych włosach i z okularami w czarnych oprawkach na nosie.

- Cześć, Annie. Dowódca poprosił, żebym pobrał od ciebie już teraz krew, by po powrocie do bazy jak najszybciej oddać ją do badania, w celu... Alex, czemu dałeś jej czekoladę?! - krzyknął nagle oskarżycielsko w stronę chłopaka.

- Na rozluźnienie? - odpowiedział pytaniem na pytanie szatyn, odzyskując swój charakterystyczny uśmiech. - Daj spokój, Larry. Przecież nie będziesz jej mierzyć poziomu cukru czy czegoś tam. I tak pewnie jadła w ciągu dnia. Lepsze to od tabletek uspokajających lub innej chemii. A przy okazji dzięki, że zostałeś dziś naszym kierowcą.

- Nie ma sprawy - mruknął brunet jakby wręcz zmęczonym głosem, po czym podszedł ze strzykawką i wacikami do dziewczyny. - Usiądź na fotelu. Mam nadzieję, że nie należysz do tego grona, które panicznie boi się igieł? - wziął do niej kubek, który odstawił dla bezpieczeństwa na stolik.

- Nie należę - odparła zgodnie z prawdą, po czym zajęła wskazane jej miejsce.

- Świetnie. Jeszcze w bazie poproszę cię na dodatkowe badania. Wiesz, chcemy po prostu jak najszybciej sprawdzić, czy są może w tobie resztki substancji usypiającej i czym ona właściwie jest. Oraz w jakiej jesteś kondycji, skoro trochę u nas pobędziesz.

- To ja was na chwilę zostawię - Alex wstał ze swojego miejsca wraz z kubkiem i skierował swoje kroki w stronę drzwi, przez które wyszedł.

Kiedy tylko znalazł się po drugiej stronie, wszyscy siedzący przy szklanym stole skierowali na niego wzrok. Wszyscy, oprócz Sally, która najwyraźniej zmęczona, spała smacznie z głową ułożoną na służących za poduszkę ramionach.

- W końcu. Już myślałem, że przed lądowaniem nie zaszczycisz mnie swoją obecnością - odezwał się Vincent.

- Nie spodziewałbym się, że to akurat dowódca będzie za mną aż tak stęskniony - zaśmiał się chłopak, zupełnie nieprzejęty tonem wypowiedzi mężczyzny. - Podejrzewacie mnie o coś czy chcecie jakichś informacji? Nie uwierzę, że to nagłe ożywienie moim pojawieniem się wynika z tęsknoty po zaledwie kilkunastominutowej nieobecności.

- Co z Annie? Przeżywa powitanie, jakie zafundowała jej Caroline? - spytał Hunter, wyręczając w tym Vincenta, na co rudowłosa jedynie prychnęła, wywracając oczami.

- Bardziej oddziałują na nią przeżycia z Waszyngtonu. Nie do końca nam ufa, ale to się pewnie z czasem zmieni. Innego wyboru raczej nie ma. A jeśli nikt nie zginie po przylocie do bazy, raczej możemy być też spokojni o nasze własne bezpieczeństwo - rozłożył dłonie na boki.

Ledwo skończył swoją wypowiedź, a Caroline gwałtownie wstała od stołu, posyłając mordercze spojrzenie chłopakowi, po czym przeszła do kabiny pilotowej. Doskonale wiedział, że właśnie taka będzie jej reakcja i dlatego nawiązał do wydarzenia sprzed półtora roku, o którym każdy inny wolał nie wspominać ze względu na koleżankę.

- Ale dowaliłeś - zagwizdał głośno Tony.

- Mogłeś sobie darować - skarcił go wzrokiem Hunter.

- Ona też - odparł całkiem zadowolony z siebie i wypił parę łyków czekolady z kubka. - Nie przepada za mną, ja za nią, to się raczej nie zmieni. Jakoś musicie znieść nasze konfrontacje.

- Róbcie co i kiedy chcecie, byle nie wpłynęło to na misje - powiedział dowódca, po czym opadł na oparcie fotela.

- Spokojnie, nie wpłynie. Zawsze wstrzymuję się aż do ich zakończenia - machnął pobłażliwie ręką. - Co ważniejsze, jak sprawa wygląda w innych stanach?

- Tak samo. Zasięg publicznych sieci telefonicznych zanikł, więc nawet gdyby ktoś próbował się skontaktować z amerykańskimi instytucjami, nie dodzwoni się i nie dowie o całej sytuacji. Innymi słowy, jesteśmy tym razem zdani tylko na siebie.

Alex zmarszczył brwi, jakby dopiero co zdał sobie sprawę ze skali problemu, z jakim przyjdzie im się mierzyć.

- Jeśli chodzi o zasoby, długo tak nie pociągniemy. Najwyżej pół roku, może cały.

- Wiem. Dlatego priorytetem jest jak najszybsze rozwiązanie sprawy - odparł czarnowłosy, stukając palcami o blat stołu.

- Rozumie się. Damy radę! - zawołał zapewniająco, odzyskując pozytywne nastawienie z wcześniej.

W tym momencie drzwi do saloniku otworzyły się i wyszedł przez nie Larry, trzymając w dłoni strzykawkę wypełnioną czerwonym płynem. Nawet nie spojrzał na zgromadzonych przy stole, tylko pospiesznym krokiem przeszedł do białych drzwi pokoju medycznego, za którymi wkrótce zniknął. Było to charakterystyczne dla niego zachowanie, gdy wykonywał swoją pracę. Skupiał na niej całą uwagę, ignorując wszystko inne. Każdy w departamencie nauczył się, żeby w takim stanie mu nie przeszkadzać i nie zaczepiać.

- Czas na mnie. Wracam do naszej nowej podopiecznej - szatyn pomachał dłonią, mimo iż wiedział, że nikt nie odwzajemni tego gestu.

Na tym polegała zasadnicza różnica między nim, a resztą. W każdej sytuacji potrafił rzucić żartem i zachowywać się beztrosko niczym dziecko. Wydawałoby się, że po dłuższym czasie zarazi tym przesadnym optymizmem również ludzi przebywających w jego towarzystwie, ale o dziwo, członkowie departamentu okazali się być odporni. Mimo to, z kilkorgiem z nich całkiem dobrze się dogadywał, a niektórzy szczerze go polubili, nawet, jeśli tego nie okazywali. Zwłaszcza, że nie był typowym głupim błaznem. Posiadał trzeźwy rozum w połączeniu z intelektem, znał się na ludziach oraz wykazywał sokolim okiem. Innymi słowy, miał przydatne cechy, bez których prawdopodobnie dowódca nie zgodziłby się na przyjęcie go. Był szczerze ciekawy, czy ich nowa koleżanka również posiadała coś, dzięki czemu mogłaby zostać w niedalekiej przyszłości nową członkinią departamentu.

- Annie, co powiedziałabyś na dołączenie do naszej ekipy? - zaproponował od progu, gdy tylko zamknął za sobą drzwi.

Zamrugała kilkakrotnie, zupełnie zbita z tropu jego nagłą ofertą. Przez chwilę myślała, że zwyczajnie się przesłyszała. Chociaż przypominając sobie zachowanie, które zdążył już zaprezentować, zaliczało się do typowych dla niego. Rozchyliła usta, ale przez jakiś czas żadne słowo nie zdołało przecisnąć się przez jej gardło.

- Czy ty siebie słyszysz? - wydusiła w końcu z siebie. - Nie znasz mnie, a ja nie znam ciebie. Po pierwsze, z tego co wiem, takie rzeczy omawia się z dowódcą, szefem, czy kogo wy macie. Po drugie, nie sądzę, abym posiadała jakiekolwiek umiejętności, których wymagacie. Po trzecie, zamierzam wrócić do swoje dawnego życia, gdy wszystko wróci do normy - wyłożyła na jednym tchu, po czym odetchnęła głęboko.

- Czyli gdy ktoś wykaże się przy tobie brakiem roztropności i samowolą, robisz się bardziej rozmowna. Zapamiętam na przyszłość - puścił jej oczko, po czym zajął swoje poprzednie miejsce. - Jakbyś jeszcze nie zauważyła, swoje dawne życie bezpowrotnie utraciłaś. Nawet, jeśli dorwiemy odpowiedzialne za to osoby, stany latami będą się odbudowywać i "wracać do normy". Ze strategicznego punktu widzenia, wygodniej dla ciebie, jeśli z nami zostaniesz po unieszkodliwieniu wroga - poprawił się na fotelu. - Ale to tylko luźna propozycja na przyszłość. Oczywiście, że nie na teraz. Kto wie, może jeszcze spodoba ci się u nas na tyle, że sama poprosisz o możliwość pozostania. Lub znajdziesz miłość i zrobisz to by ulżyć sercu - przymknął oczy, wypowiadając ostatnie zdanie wręcz z teatralnym zachwytem.

Patrzyła na niego, jakby co najmniej złożył jej najpierw bardzo niemoralną ofertę, a potem uznał ją za zwyczajny żart. Nie zachowywał się jak ktoś o zdrowych zmysłach i powoli zaczynała rozumieć, dlaczego nie wszyscy mu ufali. Zazwyczaj stroniła od tego typu ludzi, uznając znajomość z nimi za nie przynoszącą nic dobrego, a tylko przyciągającą kłopoty. Jednak z drugiej strony, to on uratował ją od pewnej śmierci, a teraz opiekował niczym starszy brat młodszą siostrą. Może wbrew pozorom nie był kimś, od kogo lepiej trzymać się z daleka? Tym bardziej, że właśnie zabierano ją do zupełnie obcego miejsca, w którym przyjdzie jej spędzić nie wiadomo ile czasu wśród całkowicie obcych osób. Dla własnego komfortu, aby się tam dobrze rozeznać, powinna trzymać przy kimś, kto wszystko jej pokaże i powoli wprowadzi w nowe życie. Dobrym pomysłem byłoby wybranie właśnie jego na tego "ktosia"?

- Jesteś dziwny - stwierdziła ni z tego, ni z owego.

- Nie ty pierwsza tak sądzisz i pewnie nie ostatnia - przyznał. - Dolecenie do bazy trochę nam zajmie, więc proponuję zająć sobie czymś ten czas. Zazwyczaj zapycham go sobie grą w Candy Crush, ale w towarzystwie nie wypada zapewniać rozrywki tylko sobie. Proponuję coś wspólnego. Znasz zasady gry w szachy? - wyjął z kieszeni telefon i kliknął w ekran parę razy.

- Tak, ale już dawno nie grałam - odpowiedziała nieśmiało.

- Mimo to, zapraszam na kilka rund - poklepał miejsce na kanapie obok siebie.

Przez chwilę zawahała się, jednak ostatecznie wstała i przeniosła się na wskazane miejsce.

Mogłoby się wydawać, że propozycja takiego spędzenia czasu nie ma żadnego drugiego dna. Ot, jedna z niewielu gier partnerskich jakie miał dostępne. Jednak Alex nie byłby sobą, gdyby nie realizował swoich planów w sekrecie przed innymi. Skoro Annie twierdziła, że nie posiada żadnych umiejętności, które przydałyby się w ich organizacji, postanowił to potajemnie sprawdzić. Na pierwszy ogień poszło przetestowanie jej poziomu inteligencji oraz taktycznego myślenia. Nie od dziś wiadomo, że szachy są grą dla osób o nieprzeciętnym intelekcie. Zapamiętał, jak wspomniała wcześniej, że przyjechała do Waszyngtonu na studia, zatem musiała być bardzo dobra w jakiejś dziedzinie. Z kolei w departamencie istniał podział na dwie grupy: żołnierzy oraz naukowców, z czego tych drugich było zdecydowanie mniej. Umieralność podczas misji była prawie zerowa, mimo wysokiego poziomu niebezpieczeństwa niektórych z nich. Nie mogli narzekać na szybki ubytek żołnierzy, a zdecydowaną większość kadetów bardziej kręciła praca w terenie niż w laboratoriach i jeśli mieli świetną celność, dobrą kondycję oraz pokorę wobec dowódcy, nie widziano żadnych przeciwwskazań.

Cech fizycznych pożądanych u dobrego żołnierza szatyn jeszcze nie mógł sprawdzić u nowej podopiecznej, jednak już po kilku rundkach gry mógł stwierdzić, że nie jest taka bezwartościowa, jak twierdziła. Szybko uzyskała na swoim koncie o jedną wygraną więcej i chłopak byłby doprowadził do remisu, gdyby podczas decydującej rundy ktoś im nie przerwał.

- Zbierajcie się, wylądowaliśmy - poinformował Hunter, otwierając drzwi.

- No weź, daj nam dziesięć minut! - jęknął błagalnie.

- Przegrywasz? - uniósł lekko brwi. - O ile wam się nie przejadło, zrewanżujesz się innym razem. Annie musi jeszcze iść na dodatkowe badania do Larry'ego. A my mamy już wyznaczone inne zadanie.

Alex spojrzał na platynowowłosą, szukając u niej jakiegoś poparcia, ale ona tylko pokręciła głową.

- Zagramy kiedy indziej. Doktor jest jeszcze na pokładzie?

- Wystarczy Larry - zza Huntera wyjrzał wspomniany okularnik. - Zaprowadzicie ją do laboratorium? Muszę tu jeszcze zająć się resztą.

- Pewnie - szatyn od razu poderwał się z miejsca i w mgnieniu oka znalazł przy drzwiach. - Szybciej, Annie. Jak zobaczysz bazę, staniesz jak wryta. Widok jedyny w swoim rodzaju! - zawołał podekscytowany. - Jeśli będziemy mieli trochę szczęścia, może jeszcze dojrzysz dowódcę.

- Zachowujesz się, jakbyś zabierał mnie na wycieczkę - zauważyła, po czym wstała z kanapy i ruszyła w stronę swoich przewodników.

- Czy tak właśnie po części nie jest? - poklepał ją po plecach, nim całą trójką ruszyli w stronę wyjścia z samolotu.

Faktycznie, wiedział, co mówi. Już sam garaż prezentował się wspaniale, a to dopiero początek. Był przeogromny i cały skąpany w bieli, na tle której wszystkie pojazdy idealnie się odznaczały. Poza ich odrzutowcem, pod najdłuższą ścianą znajdowały się tu jeszcze dwa takie same, za to pod przeciwległą stały mniejsze o kształcie latawców, w znacznie większej ilości. Miejsce pod krótszą ścianą powoli zapełniało się przez wyprowadzane z samolotów Quick Jacki oraz inne pojazdy. Oczywiście teraz przewijało się tu również mnóstwo członków departamentu, którzy wracali z misji w innych stanach. Mimo iż dziewczyna nie wydawała żadnych okrzyków ani nawet nie rozchyliła ust, po samym jej spojrzeniu, którym lustrowała wszystko dookoła, dało się poznać, że już pierwsze widoki szczerze ją fascynowały.

- Mówiłem - Alex uniósł dumnie głowę. - Dalej jest jeszcze lepiej.

- Od kiedy tak kochasz naszą bazę? - Hunter spojrzał zdziwiony na partnera.

- Od zawsze. Nie widać? - przekręcił nastolatkę w stronę dwóch wind, które znajdowały się w jedynej, nie zastawionej niczym ścianie, a następnie ruszyli do nich.

- Mam wrażenie, że pchasz się do wszystkich misji tylko dlatego, żeby jak najczęściej przebywać poza nią.

- Po prostu nie lubię siedzieć bezczynnie. Takie mentalne ADHD, ale to chyba nic złego, co?

- Zależy, kiedy.

- A daj spokój. O, patrz, Annie - szatyn wskazał ręką na stojącego obok Caroline Vincenta. - Widzisz tego czarnowłosego obok rudej wiedźmy? To właśnie nasz dowódca. Podeszlibyśmy, ale na razie lepiej trzymać cię z daleka od Caroline.

- Uhm, Alex? - spytała dziewczyna, podnosząc na niego wzrok. - Mam wrażenie, że wszyscy się na mnie patrzą.

Nie sposób nie zauważyć, że rzeczywiście, każdy przynajmniej na moment skierował spojrzenie w jej kierunku. Po pierwsze, nie mając na sobie munduru, wyróżniała się. Po drugie, unikalny kolor włosów również przyciągał uwagę. Po trzecie, to mówiło samo przez siebie, że wśród tylu milionów ludzi została znaleziona jako jedyna, która odzyskała przytomność. Naturalnie wzbudzała ciekawość. Gdyby było inaczej i przywieźliby jeszcze kogoś, wtedy całe zainteresowanie nie kierowałoby się tylko w jej stronę.

- Nie mam aż takiej władzy, by im tego zabronić - chłopak wzruszył ramionami.

- Są zdziwieni i pewnie emocje nie do końca im opadły. Nie martw się, większość z nich będzie raczej przyjaźnie lub neutralnie nastawiona - dodał brunet.

- Co tam większość, kiedy ma się po swojej stronie mnie? - Alex przyłożył dłoń do serca z dumnym wyrazem twarzy.

- O tak, ciebie, czyli największego cwaniaka w całej organizacji. To z pewnością duży plus - wtrącił sarkastycznie Hunter, po czym pokręcił głową z pobłażliwym uśmiechem.

- Chyba ci się humor poprawił, co? - "największy cwaniak" trącił go łokciem, po czym wcisnął guzik znajdujący się obok drzwi jednej z wind.

- Uciąłem sobie drzemkę w IFO i chyba dobrze mi to zrobiło. W nocy niezbyt się wyspałem.

- IFO? - zdziwiła się dziewczyna.

- Tak potocznie nazywamy nasze odrzutowce. Widzisz, UFO to Niezidentyfikowany Obiekt Latający, ale ten jest zidentyfikowany, więc w skrócie IFO* - wyjaśnił szatyn.

(z angielskiego: Identified Flying Object)

Drzwi windy rozsunęły się, ukazując jej sporych rozmiarów szklane wnętrze. Cała trójka weszła do środka, a Hunter wcisnął guzik z numerem zero. Szczelina między drzwiami zaczęła się zmniejszać i gdy prawie całkowicie zaniknęła, Annie gwałtownie zrobiła krok do przodu, jednak za późno, by móc jeszcze w ostatniej chwili wyjść z windy. Jej reakcję spowodowało dojrzenie, jak z ich samolotu na specjalnych noszach wywożone są dwie nieprzytomne osoby. Nie wiedzieć czemu, jej oczy otworzyły się szerzej, a na twarzy pojawiły się wszystkie emocje, które widniały podczas jazdy ulicami zniszczonego miasta. I co właściwie chciała zrobić? Przekonać się, że naprawdę leżą, jak w śpiączce? Z nadzieją sprawdzić, czy już się obudziły? A może nagle jej oczom ukazałby się sufit wynajmowanego mieszkania, a wszystkie wydarzenia okazały się jednak snem?

- Ta dwójka jest z Waszyngtonu? - zadała pytanie, nadal wpatrując się w punkt, w którym wcześniej widziała owe osoby.

- A było już tak dobrze - westchnął Alex.

Sprawdzian sprawdzianem, ale grą w szachy miał też na celu uspokojenie i rozluźnienie dziewczyny. Udało się, bo mimo wciąż widocznego po niej zagubienia w zupełnie nowej sytuacji, zniknęło przerażenie w oczach, a pojawiła w nich minimalnie większa śmiałość. Już mówienie bez drżenia w głosie chłopak uznał za swój wielki, osobisty sukces. Niestety, wiedział, że ilekroć coś przypomni jej o Waszyngtonie, zapewne wrócą do niej wszystkie wspomnienia, a wraz z nimi negatywne emocje, które zdążyła wtedy doświadczyć.

- Dowódca kazał innej parze zabrać jedną kobietę i jednego mężczyznę. W laboratorium mają dokładnie ich przebadać oraz znaleźć sposób na obudzenie ich - sprostował Hunter.

- Widzisz? Nie musisz się o nic bać. Rozpoczęliśmy działania błyskawicznie, więc szybko uporamy się z tą sprawą - uśmiechnął się pocieszająco szatyn. - Lepiej spójrz, co znajduje się za nami - zarekomendował, aby zwrócić jej uwagę na coś innego.

Annie dopiero po upływie kilku sekund zgodnie z jego propozycją odwróciła się i mimowolnie podeszła bliżej szyby po ujrzeniu prezentującego się przed nimi widoku. Co chwila mijali mosty prowadzące do przeciwległej ściany, gdzie znajdowało się po kilkanaście drzwi, jednak to nie one spowodowały ową reakcję ze strony nastolatki. Na samym dole widać było całe mnóstwo różnych urządzeń, a przy prawie każdym pracowała przynajmniej jedna osoba. Poza komputerami i kilkoma hologramami, nie potrafiła nazwać żadnego z pozostałych tworów. Po prostu zaniemówiła. Były jak... Z kosmosu.

- To jest nasze laboratorium, działa trochę jak fabryka. Tam na dole tworzone są projekty oraz badane te pochodzące z innych instytucji. Całość jest królestwem Larry'ego, a w tych białych kabinach przy ścianie bada nas, kiedy coś złego się z nami dzieje lub zrobimy sobie poważne kuku na misji. W niektórych pomieszczeniach na piętrach, które minęliśmy, specjaliści realizują projekty, czyli składają nowe bronie, pojazdy i inne cacka, a w niektórych po prostu trzymamy materiały czy gotowe już do przetestowania prototypy. Odjazd, nie? Kiedyś lubiłem się tu kręcić, ale Larry po jakimś czasie zaczął mnie wyganiać.

- Może dlatego, że w niczym nie pomagałeś - przypomniał brunet.

- Ale nie przeszkadzałem!

Winda zatrzymała się na parterze, gdzie były dwie pary drzwi. Alex wcisnął guzik otwierający te po odpowiedniej stronie.

- Jesteśmy na miejscu - zakomunikował. - Jak potem poprosisz Larry'ego, pewnie oprowadzi cię po tej części.

Nie wiadomo, czy w ogóle go w tamtej chwili słyszała. Na pewno w żaden sposób tego nie pokazała. Wyszła tylko z windy powolnym krokiem, rozglądając się dookoła niczym oczarowana. Nawet ktoś nieznający się zbytnio na technologii byłby zafascynowany takim widokiem. Dotąd podobne spotykało się jedynie w filmach science-fiction, a tymczasem tutaj wszystko było jak najbardziej prawdziwe. Aż trudno uwierzyć. Dwójka przewodników, widząc reakcję dziewczyny, pozwoliła jej po prostu w ciszy podziwiać. Nawet, gdyby podjęli w tamtym momencie próby rozmowy, pewnie nic by im nie odpowiedziała. Nie była w stanie wykrztusić z siebie żadnego słowa, dopóki nie doszli do miejsca badań, gdzie doktor prosił zaprowadzić dziewczynę.

- I jak? - spytał szatyn.

- Nieprawdopodobne - przyznała, nadal krążąc wzrokiem od jednego urządzenia do drugiego.

- Też tak myślałem, gdy po raz pierwszy tu trafiłem. Jak już skończycie badania, poproś doktorka, żeby nas wezwał i odprowadzimy cię do pokoju. Akurat jeden obok nas jest wolny, więc będziesz mogła go zająć.

Ledwo skończył mówić te słowa, a w laboratorium wszyscy gwałtownie rzucili się w stronę windy. Jedni zaczęli przekrzykiwać drugich i przepychać między sobą, a wszystko dlatego, że pojawiła się osoba powszechnie respektowana przez całe grono tutejszych naukowców. Ten, z którym konsultowane były wszystkie pomysły oraz ten, który zawsze pomagał w razie jakichkolwiek problemów.

- O, zjechał. Na razie nie patrz w jego stronę. Pewnie wiezie ze sobą tych nieprzytomnych, a ich widok źle na ciebie wpływa - stanął za Annie i zasłonił jej oczy dłońmi.

- W porządku, Alex - zdjęła ręce ze swojej twarzy. - Przecież nie będę wiecznie odwracała wzrok. Powinnam zacząć się przyzwyczajać, tak samo, jak wy.

- Jesteś pewna? - chłopak spojrzał na nią zaskoczony.

Dziewczyna kiwnęła tylko głową na potwierdzenie swoich słów. Wkrótce ich oczom ukazał się cały tłum podążający za biednym Larrym na przedzie, który prowadząc jedne z noszy starał się ignorować resztę. I nagle stała się rzecz, której nikt by się nie spodziewał. Doktor w końcu stanął, a następnie odwrócił się w stronę idących za nim z tak zdenerwowanym wyrazem twarzy, jak rzadko kiedy.

- Wszyscy wracają do swoich stanowisk i czekają, aż sam do nich podejdę! - krzyknął tak głośno i niespodziewanie, że momentalnie cała gromada wokół niego ucichła.

Poczekał, aż wszyscy rozejdą się do siebie, by mieć pewność, że nikt nie postanowił zrobić inaczej i dopiero wtedy ruszył z powrotem do kabin. Wwiózł prowadzone nosze do jednej z nich oraz pokazał pomocnikowi, by wprowadził drugie do tej samej. Następnie zamknął ją i otworzył drzwi do drugiej, odwracając się do platynowowłosej z uśmiechem.

- Zapraszam - odparł przyjaznym głosem, momentalnie powróciwszy do wizerunku miłego doktora.

- Widzimy się później. Powodzenia - szatyn pomachał dziewczynie na pożegnanie i razem z Hunterem odeszli z powrotem do windy.

Wjechali o kilka pięter wyżej i wyszli przez drzwi na most prowadzący do ciemnego korytarza w przeciwległej ścianie. Dopiero gdy się w nim znaleźli, Alex roześmiał się cicho, zakładając ręce na kark.

- Już się bałem, że będziesz o nią zazdrosny - odparł, spoglądając na partnera.

- A mam powód? - spojrzał na niego z udawaną podejrzliwością, po czym również uniósł delikatnie kąciki ust. - Wszyscy dobrze wiemy, że to ty jesteś najlepszy w zjednywaniu sobie innych. Bez ciebie opanowanie jej szłoby zapewne znacznie oporniej.

- Beze mnie prawdopodobnie ciebie już nie byłoby na tym świecie - posłał mu znaczące spojrzenie, po czym zarzucił ramię na jego kark. - I zapewniam cię, że nie masz powodów do zazdrości. Byłeś, jesteś i będziesz moim oczkiem w głowie - zmierzwił ciemne włosy, by po chwili wybiec o parę kroków do przodu. - Co ty na to, żeby skombinować młodej w tym czasie ciuchy? Bella chyba była podobnych rozmiarów?

- Myślałem, że będziesz chciał przekonać Caroline, a nie jeszcze bardziej kojarzyć jej Annie z Bellą - posłał mu niezrozumiałe spojrzenie.

- Przecież ruda nie przeglądała jej ubrań. Jeszcze tego samego dnia torba z nimi wrzucono do składziku i już tam została, a przynajmniej tak mi się wydaje. To jak?

- I tak będzie potrzebowała jakiejś odzieży, prawda? - spytał retorycznie. - Niech będzie - zgodził się, po czym oboje ruszyli do wspomnianego pomieszczenia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro