Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Potrafisz tworzyć tylko potwory."

To zdanie było ostatnim, które usłyszała, zanim gwałtownie podniosła się do siadu, z szeroko rozwartymi oczami. Jej koszmar powrócił na stałe. A ona nie wiedziała, jak trwale się go pozbyć i czy w ogóle kiedykolwiek da jej spokój. Nawet jeśli, kto wie, czy nie wróci ponownie za kilka lub kilkanaście lat?

- Błagam, błagam, błagam, nie - wyszeptała zmęczona, chowając twarz w dłoniach.

Nie chciała znów tych nieprzespanych nocy. Nie chciała znów zasypiać nagle, w momentach chwilowego odpoczynku. Nie chciała znów czuć strachu przed każdym położeniem się do łóżka. Najbardziej nie chciała jednak znów widzieć tych wszystkich twarzy oraz głosów, które ją nawiedzały. Za każdym razem identyczne, wyraźne i nietknięte ostrzem czasu.

Nie miała zamiaru ponownie zapadać w sen. Bała się, bo była pewna, że koszmar się powtórzy i to nie raz, jeśli zdecyduje zostać w łóżku. Potrząsnęła głową i odszukała po ciemku telefon na szafce obok, aby sprawdzić godzinę. Była trzecia w nocy, tak jak wczoraj, kiedy wybrała się na spacer po bazie. Westchnęła cicho i odłożywszy urządzenie na miejsce, wstała z łóżka. Zeszłej nocy nie miała zamiaru nikogo spotkać, więc wtedy wyszła po prostu w bluzce i dresowych spodniach, które przeznaczyła do spania. Teraz jednak od razu postanowiła, że dla odmiany skieruje się do miejsca, gdzie zawsze jest mnóstwo ludzi, więc wypadało się przebrać w coś codziennego. Wybrała z komody pierwsze lepsze ciuchy, a następnie starając się nie obudzić Raven, ostrożnie opuściła pokój i ruszyła w stronę laboratorium. Nic lepszego od kontynuowania pracy nie miała do zrobienia. Na obecną chwilę czuła się wyspana, więc mogła zająć się czymkolwiek z tego, co robiła w dzień. Mogła ewentualnie zająć się dalszą lekturą książki, ale nadal mieli całkiem sporo do roboty z Larrym. Chyba się nie obrazi, jeśli będą o znaczny kawał pracy do przodu? Poza tym, doskonale wiedziała, jak nie myśleć o tym, co ją wprawia w niepokój - po prostu skupić się na jakimś zadaniu.

Tak też zrobiła. Jak gdyby nigdy nic skierowała kroki do stanowiska, przy którym zawsze pracowali, a pogrążeni w swoich sprawach naukowcy nawet nie zwrócili na nią szczególnej uwagi. Niepostrzeżenie zajęła swoje, śmiało stwierdzając, stałe już miejsce i włączyła komputer. Można było powiedzieć, że już doznała tego schizowego wrażenia, które dotykało większość osób obracających się w informatyce. Mianowicie, wśród maszyn czuła się dziwnie zrelaksowana i w jakimś stopniu bezpieczna. Co by zrobiła, gdyby nie nowoczesna technologia? Pewnie studiowałaby architekturę i dalej mieszkała w ukochanym Waszyngtonie, bo nie byłoby mechanicznych wilków i tego, co wywołały. Dawno doszła do wniosku, że posuwająca się do przodu technologia ułatwiła wiele spraw, ale zarazem narobiła sporo szkód. Ludzie chcąc je naprawić, zaczęli ją jeszcze bardziej i szybciej rozwijać, wpadając w błędne koło, z którego już nie dało się wyjść. Alessandro Volta pewnie nawet nie śnił, do czego doprowadzi jego odkrycie. Od niego wszystko się zaczęło, bo czym byłyby dzisiejsze wynalazki bez energii elektrycznej? Gdyby tylko zobaczył obecny świat, pewnie nie mógłby uwierzyć własnym oczom.

Nie spodziewała się, że praca wkręci ją bardziej niż wtedy, kiedy była w pełni wyspana. Co jakiś czas robiła sobie tylko chwilowe przerwy na przeciągnięcie się i oderwanie oczu od ekranu. Bez problemu wytrzymała tak do rana, które poznała po zmieniających się przy stanowiskach pracownikach laboratorium.

- Już tu jesteś? - zdziwił się Larry, gdy i on w końcu przyszedł. - Czuję się pokonany. Zawsze ja byłem pierwszy - uśmiechnął się lekko.

- Trochę wcześniej się dzisiaj obudziłam - wyjaśniła, powstrzymując ziewnięcie.

"Trochę" to za mało powiedziane, ale nie zamierzała się przyznawać, od której faktycznie nie śpi. Zaraz zaczęłyby się pytania, a dlaczego, to idź spać teraz, może jednak całkowicie odpuścisz sobie tę pracę? Za nic w świecie. Pozostanie sam na sam z myślami, które stałyby się jedynym, co zajmuje jej głowę, było najmniej pożądaną przez nią sytuacją.

- Gdyby tylko każdy był tutaj takim rannym ptaszkiem - westchnął cicho. - W takim razie zabieram się do porannego obrządku i widzimy się za godzinę - odszedł po uprzednim poklepaniu jej po ramieniu.

Prawdopodobnie zarwanie nocy pozostałoby jej małym sekretem i każdy byłby szczęśliwy w słodkiej niewiedzy, gdyby nie jedno "ale". Nastolatka nie przemyślała pewnego małego szczególiku. Kilka lat wcześniej, w obawie przed zaśnięciem, piła napoje pobudzające, do których miała stały dostęp. Tym razem ciągnęła jedynie na energii, jaką był w stanie wytworzyć organizm, a niestety przy ilości snu zafundowanego mu minionej nocy, jej bateria się rozładowywała.

Odchyliła się na oparcie fotela i zamknęła oczy na dosłownie parę sekund. Jak się okazało, wystarczyło, by natychmiast pogrążyła się w śnie, a koszmar rozpoczął swoją projekcję. Kobieta, dziecko, obie we krwi, mężczyzna, wilk i głosy. Kiedy nagle otworzyła oczy, zegar na biurku pokazywał już dwie godziny do przodu, a ona znajdowała się dobre dwa metry od komputera, do tego przykryta białym kitlem. Fakt, iż została przyłapana na gorącym uczynku dotarł do jej świadomości momentalnie, przez co gwałtownie poderwała się z dotychczasowej pozycji, nieomal spadając z fotela na podłogę.

- Powoli, powoli - uspokoił ją okularnik, gdy wracając do ich stanowiska zobaczył budzącą się dziewczynę.

- Larry, przepraszam - wypaliła do razu, wyraźnie spanikowana.

- Nie przepraszaj. Ja też podczas pierwszych dni w bazie nie mogłem spać po nocach. To miejsce chyba po prostu tak działa - machnął ręką, po czym wziął leżącą na biurku tabletkę. - Martha tu była i mówiła, że nie zastała ciebie w pokoju, więc przyniosła twoją porcję tutaj.

- Dziękuję - odparła nieco speszona, odbierając tabletkę od doktora i od razu wrzuciła ją do ust.

Dopiero co obudzona, z lekkim opóźnieniem odbierała pozostałe szczegóły z otoczenia. Kolejnym z nich, który w końcu zawitał do jej świadomości, był inny wygląd doktora. Nie chodziło o inną fryzurę czy wyraz twarzy. Jakby... Czegoś mu brakowało. Czegoś jasnego. Prawdopodobnie białego. Chwilę zajęło jej połączenie faktów i szybkie zabranie z fotela kitla, który wręczyła Larry'emu.

- Chyba twój, prawda? Za to również dziękuję - uśmiechnęła się z zakłopotaniem.

- Nie ma za co. Nie chciałem, żebyś zmarzła - wziął od niej kitel, który założył na siebie. - Jeśli już jesteśmy przy podziękowaniach, nie wiem, od której tu jesteś, ale widzę, że zrobiłaś spory kawał roboty. Dziękuję - odparł z uśmiechem. - Masz moje pozwolenie na dodatkową, dłuższą przerwę. Tylko żeby nie trwała ona zaledwie pięć minut - puścił oczko w jej stronę.

- Jesteś pewien? Dopiero co spałam, mogę już wrócić do pracy.

- Potraktuj to więc jako rozkaz lekarza - przybrał stanowczy ton głosu, nie przyjmując żadnych protestów z jej strony.

- Dziękuję. Po raz trzeci - posłała mu wdzięczne spojrzenie, po czym zgodnie z jego nakazem, powoli odeszła w stronę wyjścia.

Był dla niej za dobry. Nawet, jeśli jego zachowanie było kierowane tylko i wyłącznie wykonywaną profesją. O tyle dobrze, że wiedziała, na co może spożytkować dany jej czas. Było coś takiego, co planowała już od wczoraj, a dokładniej: tuż przed zaśnięciem. Zaczęło się szczegółowo rysować w jej głowie, gdy zobaczyła swoją współlokatorkę wyglądającą zza drzwi po incydencie z Caroline. Raven najwidoczniej wewnętrznie interesowała się tym, co działo się dookoła niej, tylko udawała, że jest na odwrót. Dlaczego? Dobre pytanie. Pewnie nadal czuła się bardzo nieswojo. Annie od razu przyspieszyła kroku na samą myśl o tym, co przygotowała, mając szczerą nadzieję, że się uda. Przed drzwiami do pokoju przybrała sympatyczny uśmiech i otworzyła je, próbując przybrać entuzjastyczną oraz zachęcającą postawę.

- Zbieraj się - poleciła, opierając o framugę.

- Huh? Po kiego diabła? - czarnowłosa podniosła na nią zirytowany przerwanym spokojem wzrok.

- Idziemy na wycieczkę.

- Idźcie sobie beze mnie.

- Wtedy to już nie będzie "my", tylko "ja" - odpowiedziała zawiedzionym tonem. - Będę ci wisiała przysługę, jeśli ze mną pójdziesz. Sama trochę się boję, a Alex i Hunter nie mają czasu, kiedy akurat dostałam dłuższą przerwę - skłamała, by choć trochę zachęcić dziewczynę.

Raven popatrzyła na nią spod lekko uniesionych brwi, nadal niezbyt przekonana. Nie lubiła wychodzić, nie lubiła nawiązywać jakichkolwiek kontaktów z innymi ludźmi, a były jej proponowane dwie z tych czynności. Dobrze czuła się sama, w swoim kącie, gdzie nikt jej nie zaczepiał. Pewnie dlatego też mimowolnie wyrobiła sobie odpychający charakter, aby odstraszać nim każdego, kto się do niej odezwie czy jakkolwiek zbliży.

- Niech ci będzie. Pójdę z tobą - zgodziła się w końcu, nie omieszkując przy tym wywrócić oczami. - Ty prowadzisz.

- Jasne - ucieszyła się Annie, ruszając w stronę wyjścia, które poprzedniego dnia pokazali jej Alex oraz Hunter. - Dziękuję, że się zgodziłaś.

- Będziesz musiała mi to potem słono wynagrodzić. Burzysz mój styl bycia - prychnęła z irytacją. - Kto by się spodziewał, że to akurat ty będziesz mnie wyciągała gdziekolwiek. Jeszcze nie zrozumiałaś, że lepiej się mnie bać?

- Alexa też się boję, a jak dotąd nie zrobił mi krzywdy. Mam nadzieję, że ty też nie - spojrzała na nią wesoło.

- On to inna sprawa i na twoim miejscu nie ufałabym mu tak. Mógłby śmiało rywalizować z Gale'em o nagrodę socjopaty roku - przyłożyła dłoń do czoła, przymykając oczy.

- Gale'em? - powtórzyła zaskoczona, zmieniając wyraz twarzy na bardziej wnikliwy. - Przypomniałaś sobie coś - bardziej stwierdziła, niż zapytała.

Raven popatrzyła na współlokatorkę, jakby ta wypowiedziała właśnie najgłupsze zdanie na świecie. Była bardzo zdezorientowana, według niej, nie bez powodu. Została całkowicie zbita z tropu i przez chwilę czuła się przeniesiona do innej galaktyki. Zupełnie tak, jakby to ona palnęła coś głupiego, a nie Annie. Zmrużyła nieco oczy i rozchyliła usta, ale ostatecznie je zamknęła, po czym pokręciła głową.

- Pewnie, jakże mogłam zapomnieć. Potem - westchnęła. - Daleko jeszcze?

- Um, nie - odpowiedziała nieco zmieszana nastolatka i wkrótce otworzyła odpowiednie drzwi. - Wiesz, jaki jest prawdziwy powód wyciągnięcia cię z bazy? - odwróciła głowę w jej stronę, zmieniając temat podczas wchodzenia na metalowe schody. - Pomyślałam sobie, że jeśli straciłaś pamięć, powinnaś skupiać się nie tylko na próbach przywrócenia wspomnień, ale również spróbować stworzyć nowe. Z resztą, na zewnątrz pewnie znajduje się znacznie więcej bodźców, które mogłyby ci pomóc.

- Mhm - mruknęła, spuszczając nieco wzrok.

Czy Annie się przesłyszała, czy w tym "mhm" naprawdę usłyszała... Zrezygnowanie? Jak gdyby Raven wiedziała, że wydano na nią wyrok i zaraz zostanie on wykonany. Tym razem to ona była zdezorientowana. Widziała u dziewczyny już wszystko: irytację, złość, zobojętnienie, nawet radość, choć szaleńczą. Może lepiej pasowałoby określenie "obłąkanie"? Ale ze wszystkich negatywnych emocji nigdy nie widziała u niej smutku, rozpaczy, czy tego, co w tym momencie. Postanowiła więc zamilknąć do czasu, aż wyjdą na zewnątrz. Być może tam atmosfera trochę się rozluźni?

- Dobra. Jesteśmy już poza bazą, tu nas nikt nie usłyszy. Jaki jest prawdziwy powód spotkania ze mną sam na sam? - czarnowłosa skrzyżowała przed sobą ręce.

Albo się nie rozluźni.

- Przecież już ci go wyjaśniłam - zmarszczyła brwi w zdziwieniu.

- Nie dosłyszałaś mnie? Powiedziałam "prawdziwy".

Annie patrzyła na Raven niezrozumiale, teraz już kompletnie nie mając pojęcia, co odpowiedzieć. Skończyło się na tym, że obie po prostu stały w miejscu, patrząc na siebie nawzajem. Jedna z wyczekiwaniem, widocznie chcąc czegoś od drugiej, która z kolei jakby ogłupiała, bez żadnego pomysłu, o co może chodzić.

- Serio nie wiesz, o czym mówię? - czarnowłosa w końcu uniosła jedną brew, po czym, tak jak już to w ich pokoju raz zrobiła, wybuchła śmiechem. - Ale komedia! Jeśli nie udajesz i mówisz całkiem poważnie, to nie ja jestem tą, która straciła pamięć. Może zrobiłaś tak, jak chciałaś ze mną i już stworzyłaś sobie nowe wspomnienia całego życia, zapełniając powstałą pustkę, co? Ja dowódcy i innym nic nie powiem, ale ciekawa jestem, co się stanie, kiedy wasza przeszłość wyjdzie na jaw - spojrzała z podstępnym uśmiechem na swoją towarzyszkę, a następnie zwęziła nieco szparę między powiekami. - Co to za wzrok? Jednak coś pamiętasz? Michaela, Lucy? A może nawet wszystko, hm?

Dziewczyna patrzyła na Raven w sposób, jakim patrzy zmęczony człowiek. Nie fizycznie, ale psychicznie. Wyraz jej twarzy zmienił się o pełne sto osiemdziesiąt stopni, zupełnie nie przypominając tego, który nosiła dotąd przez cały czas. Jakby czarnowłosa trafiła szpilką w dość czuły punkt. Oprawczyni w tej sytuacji wręcz nie mogła powstrzymać drwiącego uśmiechu, który cisnął się na jej usta. Mogła nienawidzić ludzi samych w sobie, ale było coś doprowadzającego ją do wściekłości jeszcze bardziej. Ich fałszywość, którą wykazywała zdecydowana większość. Między dziewczynami zawisła pełna napięcia cisza, która na szczęście dla Annie i niestety dla Raven nie trwała zbyt długo. Wkrótce przerwał ją szelest gałęzi, a zaraz potem wiewiórka, która zeskoczyła na ramię platynowowłosej, momentalnie przerywając zaczętą co dopiero walkę o to, kto złamie się pierwszy.

- Hm? - odwróciła głowę w stronę zwierzątka, jakby nagle się obudziła i jeszcze nie do końca kontaktowała z otoczeniem.

Opuściła nieznacznie powieki, po czym wyciągnęła rękę, żeby pogłaskać mięciutkie futerko. Co za tym poszło, zignorowała współlokatorkę. I to by było na tyle z prowokacji Raven, która miała szczerą nadzieję na zdradzenie się przed nią dziewczyny. Ona? Kontaktowa i miła Annie? Warta śmiechu bzdura. Ludzie nie zmieniają się ot tak, a już na pewno nie ci o słabej psychice i znikomej ilości własnej woli. Może faktycznie miała niekompletne wspomnienia? Raven nie zdziwiłaby się bardzo, gdyby te dwa lata temu Michael znalazł sposób na wykasowanie pewnych wspomnień swojemu oczku w głowie, byleby tej się łatwiej żyło.

Mogła być okrutna i brutalna, ale nawet ona odczuwała potworną tęsknotę za tymi, których uważała za rodzinę. Oczywiście, że nie straciła pamięci. Mama i tata mówili przed rozpoczęciem akcji, że jeśli przydarzy im się dostać pechowym trafem w ręce Departamentu Ochrony Ludzkości, mają udawać przed nimi amnezję. Doskonale więc pamiętała wszystko oraz wszystkich. Również Gale'a i prawdopodobnie przejęte przez niego jej stado, z którym w żaden sposób nie mogła się na nowo połączyć. Pewnie dlatego, że bariera ochronna otaczająca budynek bazy blokowała sygnał. To również utrudniało kontakt z mamą i tatą, by dać im znać, gdzie jest oraz co zrobił jej wyrodny, przybrany brat. Tylko czekała, aż część departamentu wyruszy na jakąś misję, by w przypływie swobody mogła jakkolwiek połączyć się ze swoimi.

- Głupi gryzoń - skomentowała, patrząc wrogo na wiewiórkę, która pokrzyżowała jej plan na choć odrobinę rozrywki. - Wracam do pokoju, jeśli chcesz tu łazić, zostajesz sama - mruknęła, po czym zawróciła do wejścia do bazy.

Ciekawiło ją, co by się stało, gdyby tak po prostu poszła do dowódcy i wyśpiewała mu wszystko z najdrobniejszymi szczegółami? Uwierzyłby jej? Zamknęliby ją razem z Alexem i Annie we wspólnej celi czy oddzielnych? A może z miejsca skazaliby ich na śmierć za wszystko, czego się dopuścili? Gdyby nie rozkazy mamy i taty, którym bezwzględnie się podporządkowała, pewnie w końcu zdecydowałaby się na taki krok. Nie obchodziło jej nawet, że tym posunięciem sama na siebie sprowadziłaby karę. Pragnęła tylko zobaczyć wyraz twarzy tamtej dwójki, gdyby ich nowe życie legło w gruzach bezpowrotnie. Jaka szkoda, że była posłuszną córką.

Szkoda również, że była w gorącej wodzie kąpana. Gdyby nie odpuściła i dalej męczyła Annie swoją obecnością, wkrótce osiągnęłaby sukces. Nastolatka niedługo po odejściu Raven westchnęła cicho, kręcąc głową. Dotąd tego nie odczuwała, ale słowa dziewczyny przypomniały jej, jak bardzo jest tym wszystkim zmęczona. Nie była na skraju załamania psychicznego, nie czuła też rozpaczy. Była po prostu zmęczona. I wypełniona licznymi wątpliwościami.

- Michael, ty głupku. Nawet nie wiesz, jak bardzo cię teraz potrzebuję - wyszeptała, przymykając oczy.

To on zawsze zapewniał ją, że wszystko się uda, a ona zawsze wierzyła w jego słowa i decyzje, ulegając im. Jednak kiedy ostatni raz zamknął ją w swoich ramionach, utwierdzając w przekonaniu, że żadne z nich nie robi źle, idąc w kierunku, jaki obrali? Dawno. Zbyt dawno, by teraz była w stu procentach pewna swego. Nawet nie wiedziała, czy jeszcze kiedykolwiek będą w stanie spojrzeć sobie w oczy. Wróci? Zawsze spełniał swoje obietnice, ale...

Uniosła powieki, napotykając wzrokiem wiewiórkę, która najwyraźniej miała nadzieję na jakiś smaczny prezent od dziewczyny. Annie pokręciła przecząco głową, ukazując puste dłonie, by przekazać, że niestety nic nie ma. Zwierzę przechyliło delikatnie łepek, a następnie zeskoczyło z ramienia, wbiegając zaraz na najbliższe drzewo. Dziewczyna uniosła delikatnie kąciki ust. Nawet Michael mówił jej, że ma niezwykłe podejście do zwierząt oraz dar kontaktowania się z nimi bez przeszkód. Osobiście twierdziła, że to po prostu one są bardzo mądre i wystarczy je traktować na równi ze sobą, by osiągnąć wzajemne porozumienie. Ale może jednak coś w tym jej "darze" było? Nie każdy potrafił zdobyć się na takie zachowanie.

Wraz z odejściem wiewiórki przyszedł czas i na nią. Kiedyś faktycznie żyła trybem samotnika, ale od jakiegoś czasu zdecydowanie potrzebowała czyjegoś towarzystwa, by nie oszaleć. Miała nadzieję, że może uda jej się jakoś dogadać z Raven, ale czarnowłosa nie miała na to najmniejszej ochoty. W tym przypadku lepiej było nie naciskać i po prostu odpuścić.

Od razu po pokonaniu metalowych schodów, skierowała się do laboratorium. Mogła ewentualnie wykorzystać daną jej przerwę i zajrzeć do pożyczonej książki, ale ta znajdowała się w pokoju, a wolała nie narażać się współlokatorce po upływie tak krótkiego czasu od ich starcia. Dosyć tego wolnego, tyle jej zdecydowanie starczyło. Kiedyś przecież ciągłe przesiadywanie przed komputerem stanowiło jej rutynę. Wystarczy, że organizm przypomni sobie tamte czasy i znów uodporni się na zmęczenie oraz długie przebywanie przed monitorem. Coś podnoszącego wskaźnik energii też dobrze by jej zrobiło. Alex mówił, że regularnie podkrada od Marthy kofeinę, więc jeśli go poprosi, może się z nią podzieli.

- Stało się coś? - zapytała, marszcząc lekko brwi, gdy zobaczyła przy swoim stanowisku aż cztery osoby.

Larry siedział w towarzystwie Vincenta, Huntera oraz Alexa, opierając łokcie o blat, a palec wskazujący oraz kciuk dociskał do skóry między brwiami. Na pewno się coś stało, skoro wyglądał na załamanego. Z resztą inni też nie skakali z radości. Wszyscy mieli grobowe wyrazy twarzy. Cokolwiek by to nie było, jedno jest pewne: nie posiadali dla niej zbyt dobrych wieści.

- Obawiam się, że nie masz do czego wracać - odpowiedział w końcu doktor, wstając z fotela, by zrobić miejsce dla Annie. - Sama zobacz.

Spojrzała na niego pytająco, po czym powoli usiadła przy komputerze. Wystarczyła dosłownie chwila, by zrozumiała, co się stało. Nagranie dobiegło końca, a po reakcjach zebranych łatwo było wywnioskować, że końcówka nie dała żadnych przydatnych informacji. Ostatnia klatka ukazywała jeden z głównych wjazdów do Waszyngtonu, a samochody były powbijane w siebie nawzajem. Czyli czas po tym, jak ludzie stracili przytomność.

- Niemożliwe - wydusiła z siebie, patrząc z niedowierzaniem w ekran.

- Też nie chcę wierzyć. Jeszcze nigdy nie straciłem tyle czasu - westchnął ciężko. - Próbowaliśmy się doszukać jakichś wskazówek w narysowanej trasie, miejscach do których akurat ten wilk często wracał, ale to na nic. Nie ma żadnej ukrytej treści.

- Moim zdaniem najlepiej byłoby wrócić do Waszyngtonu i poszukać innych puzzli - wtrącił Alex, krzyżując przed sobą ręce.

- Nie denerwuj mnie. Jeśli będziemy cały czas latać w tę i z powrotem, w końcu skończy nam się paliwo i utkniemy tutaj, czekając na nie wiadomo co - odparł zdenerwowany dowódca.

- Ale to był jedyny element układanki, jaki mieliśmy obecnie w rękach, prawda? Skoro okazał się ślepym punktem, musimy znaleźć kolejny - poparł partnera Hunter.

- Niby masz rację - zaczął Larry, robiąc krótką pauzę. - Ale od dłuższego czasu zastanawiam się, czy nie mamy przypadkiem jeszcze jednego, który w dodatku znajduje się cały czas pod naszym nosem.

Po tych słowach skierował wzrok na nikogo innego, jak Annie. Pozostali zebrani zerknęli najpierw na doktora, by podążając za jego wzrokiem również osadzić spojrzenia na dziewczynie. Chociaż okularnik zdawał się jej ufać, wyjątkowe umiejętności hakerskie nie dawały mu spokoju. Zdolności informatyczne dorównujące poziomowi ich przeciwnika, w dodatku te uszkodzone nanity w jej ciele, przez które szybko odzyskała przytomność i między innymi właśnie dzięki temu ją znaleźli. Może to zbyt optymistyczne myślenie, ale wszystko prowadziło do wniosku, że ktoś wiedział, iż nie będzie mógł pomóc osobiście, więc przygotował dziewczynę, by ona zrobiła to za niego, a departament miał istotną wskazówkę w swoich rękach. Teraz z resztą jedyną.

Nastolatka nie słysząc kontynuacji wypowiedzi doktora, odwróciła się do mężczyzn nieco zdezorientowana i aż wcisnęła bardziej w oparcie fotela, gdy ujrzała cztery pary oczu skierowane w jej stronę.

- Dlaczego wszyscy patrzycie na mnie? - zapytała w końcu, nie wiedząc, czy ma się bać czy też nie.

- Mówiłaś, że liderka waszej grupy nauczyła cię wszystkiego, co teraz potrafisz. Nie robiła lub nie mówiła nigdy czegoś wskazującego na to, że wiedziała o nadchodzących wydarzeniach? - odezwał się Larry, zaczynając swoje dociekanie.

- Liderka? - zdziwiła się. - Nie, ona nigdy nie... - już miała zaprzeczyć, ale urwała w połowie zdania, zawieszając się na chwilę.

- Coś jednak było? - od razu zauważył Vincent, uważnie lustrując wzrokiem przesłuchiwaną.

- Kiedyś widziałam, jak chowa w skrzynce z bezpiecznikami jakiś zeszyt. Gdy spytałam, co w nim jest, zaśmiała się krótko i z uśmiechem odpowiedziała, żebym lepiej zapamiętała, gdzie go chowa, bo przyda się na apokalipsę. Wtedy wzięłam to za żart, ale teraz jak o tym myślę, może mówiła całkiem poważnie - odpowiedziała, po czym przebiegła wzrokiem po zebranych.

Zapadła cisza, podczas której każdy sam sobie przeanalizował ujawnione właśnie fakty. Rzucały zupełnie nowe światło na całą sprawę. Szkoda, że platynowowłosa nie powiedziała o wszystkim wcześniej, ale z drugiej strony, kto w sytuacji zagrożenia życia myśli o jakimś zeszycie, którego przeznaczenie uznał kiedyś za zwykły żart? Nie było co jej winić. Ważne, że sami zorientowali się, iż może jej osoba faktycznie jest ważnym przedmiotem w sprawie i warto trochę podrążyć w przeszłości.

- Jak się nazywała? - zapytał dowódca, przerywając ciszę.

- Lucy, nazwiska nigdy nam nie podała.

Wszyscy byli na tyle skupieni na Annie, że nikt nie zauważył reakcji Alexa, gdy tylko padło imię liderki. Zmrużył nieco oczy, wpatrując się w nastolatkę jeszcze bardziej wnikliwie niż dotąd. Podejrzewał, że departament w końcu wpadnie na ten trop, ale nie, że tak szybko. Nie brał też pod uwagę ujawnienia bardzo dobrze znanego mu imienia. Dotąd starał się nie narzucać kierunku dochodzenia i pozwolić organizacji podążać do sedna sprawy własnymi ścieżkami, ale teraz już wiedział, że będzie zmuszony przynajmniej raz, jak nie więcej, interweniować, aby sprawy nie obróciły się nieoczekiwanie na ich, czyli jego, Moon, Pana DJ i X niekorzyść.

- Miejmy zatem nadzieję, że Lucy robi to wszystko jako nasza sojuszniczka, a nie przeciwniczka - odrzekł mężczyzna, po czym podszedł do biurka Larry'ego, aby nadać komunikat na całą bazę. - Caroline Danver, Sally Orell, Barry Orell, Patrick Witson, Harry Dentew, Gabriel Dentew, Natalie Girsen, Katherine Queenball, Luke Rassbon, Liliane Queenball, Thomas Hashton, Vanessa Queenball, Simon Rassbon, Britney Witson, Ashton Cowery, Alexander Kenn oraz Jacob Orell do gabinetu dowódcy - rozkazał, a następnie odwrócił się w stronę tych stojących z Larrym. - Hendwar, Moorsay i Dawson również - nie czekając na jakikolwiek odzew ruszył pewnym krokiem w stronę windy.

Nawet Hunter i Alex najpierw tylko patrzyli jak wmurowani w podłogę za Vincentem, którego nagła decyzja oraz zwołanie zebrania szczerze ich zaskoczyło. Może nawet wywołało szok? Fakt, Vincent cechował się szybkim podejmowaniem działań, jeśli tylko było to możliwe, ale zazwyczaj dawał sobie przynajmniej godzinę na zastanowienie, jeśli planowana misja stanowiła jedną z większych. A ta, której szczegółów dopiero mieli się dowiedzieć, zdecydowanie się do nich zaliczała. W innym przypadku zwołany zostałby nieco mniejszy zespół. Nawet naukowcy, których mijali, podejrzewali, że szykuje się coś poważniejszego. Zerkali na przechodzących kątem oka lub spode łba przelotnie, jakby bali się, że nie powinni i zostaną zganieni przez dowódcę. Co dopiero miała czuć Annie, która zdecydowanie nie spodziewała się wezwania jej osoby na tak liczne i poważne zebranie? Po spojrzeniu na chłopaków, którzy w końcu oprzytomnieli i ruszyli za dowódcą, dobiegła do nich, trzymając się jednak za ich plecami. Nie miała odwagi zrównać z nimi kroku lub wyjść naprzód.

O dziwo, nie dotarli pod gabinet jako pierwsi. Czekały tam już trzy młode kobiety wyglądające niemal identycznie, które zapewne znajdowały się gdzieś w pobliżu i stąd ich natychmiastowe wykonanie rozkazu. Ich Annie jeszcze nie miała okazji poznać, a na pewno nie bliżej. Pewnie widziała je tylko przelotnie podczas oprowadzania pierwszego dnia lub samodzielnych wypraw po bazie.

- Trojaczki Queenball jak zawsze razem. Jakim cudem wytrzymujecie rozłąkę na misjach? - zagadał Alex, odzyskując dobry humor na potrzeby rozluźnienia atmosfery.

- Dowiesz się, jak kiedyś trafi ci się inny partner, niż Hunter - odpowiedziała z zaczepnym uśmiechem jedna z nich.

- Nie sądzę, że dożyję tego dnia - prychnął z rozbawieniem.

- Na twoim miejscu nie byłbym tego taki pewien - odparł Vincent, otwierając drzwi, by przepuścić siostry jako pierwsze.

Niby powiedział to zwyczajnie, takim tonem jakim zawsze odzywa się do innych, a jednak treść wypowiedzi sprawiła, że jego bratanek wraz ze swoim partnerem skierowali w stronę mężczyzny zdziwione i zaniepokojone spojrzenia. Przez półtora roku byli stałym duetem, bo tylko ze sobą potrafili się idealnie zgrać, tworząc jedną z najlepszych par. I nagle teraz dowódca planował to zmienić? Kiedy gdzie by się nie udali, czyhało na nich mnóstwo niebezpieczeństw?

- Co to miało znaczyć? - spytał Alex, nawet nie próbując, by w jego słowach nie był słyszalny sprzeciw.

- Dawson, wejdź. Mogę być dowódcą, ale nie będąc na misji, obowiązuje mnie przepuszczanie kobiet jako pierwszych - odwrócił głowę w stronę trzymającej się z tyłu dziewczyny, zupełnie ignorując chłopaka, przez co wprawił jego i Huntera w jeszcze większy niepokój.

Dopiero gdy Annie trochę niepewnie weszła do gabinetu, sam wszedł do środka, zostawiając drzwi otwarte, by inni nie czekali niepotrzebnie na korytarzu. Nie zamierzał teraz na nic odpowiadać. Głównie dlatego, że plan, który ułożył w głowie był bardzo ogólnikowy. Tym razem nie zamierzał bawić się w uprzednie przygotowywanie szczegółów. Skoro nie wiedzieli, co jeszcze ich czeka, nie widział w tym najmniejszego sensu. Ten plan wyjątkowo postanowił dopracowywać w trakcie jego realizacji.

Osoby, które schodziły się do gabinetu najwyraźniej czuły, że na jakiekolwiek pytania nie uzyskają teraz odpowiedzi. Chociaż to, które cisnęło się na usta zdecydowanej większości, dotyczyło obecności Annie. Ona sama również zaliczała się do grona, które chętnie poznałoby odpowiedź. Zerkała tylko na kolejne twarze wypełniające przestrzeń w pomieszczeniu, z których rozpoznawała jedynie Caroline, Sally oraz Barry'ego, aż w końcu pojawił się ostatni wezwany.

- O ile mnie wzrok nie zawodzi, to już wszyscy. Hashton, zamknij drzwi - dowódca wydał polecenie, a gdy mężczyzna je wypełnił, przeszedł dalej. - Nie muszę chyba mówić, że celem zebrania jest kolejna misja. Znowu Waszyngton. Czas misji bliżej nieokreślony. Wszystko zależy od tego, czym okaże się pierwszy cel. Nie mamy pewności, czy widzieliśmy już wszystko, co przygotował nasz przeciwnik, czy jednak spotkają nas jeszcze jakieś nowości. Możliwe, że niektórzy z was pozostaną cały czas w samolocie i nie będą potrzebni do wyjścia w teren. Nie mam pojęcia - przyznał. - Na ten moment wiem tylko, kogo chcę zabrać i czas wylotu: jutro, godzina po pobudce. Polecenia i dokładne instrukcje będę wydawać jutro na bieżąco, gdy dotrzemy do stolicy, a sytuacja będzie łatwiejsza do oceny. Wiem, że to pierwszy raz, gdy tak postępuję i możecie czuć się nieswojo, ale postarajcie się mi zaufać. Jakieś dodatkowe pytania?

Miał rację. Zebrani byli zaskoczeni informacjami, a raczej małą ich ilością, jaką otrzymali. Zawsze mieli wszystko dokładnie podane - strategię, cel lub cele, prawdopodobne scenariusze oraz ewentualny plan awaryjny. A teraz? Innymi słowy, dowódca zamierzał jutrzejszą misję przeprowadzić dość spontanicznie.

- Jedno - odezwała się Caroline, wychodząc naprzód. - Dowódca wezwał nieparzystą liczbę osób. To oznacza, że jedno z nas będzie działało samo czy zostanie utworzona trójka?

- Planowałem ci o tym powiedzieć jutro. Prawdopodobnie utworzysz parę z Annie.

Po raz trzeci tego dnia dowódca wywołał wszechobecny szok. Nie tylko wspomniana nastolatka oraz rudowłosa, ale również Alex spojrzał na Vincenta nie kryjąc negatywnego odbioru jego decyzji. Planuje zrobić selekcję naturalną wśród członków czy co? Inni byli przyzwyczajeni do współpracy z różnymi partnerami, ale nie Hunter, nie Alex, a Annie nie była przyzwyczajona do żadnej współpracy na misjach departamentu. W dodatku na pierwszy raz została jej przydzielona osoba, która nigdy nie kryła się z wrogim nastawieniem do niej. Przecież kobieta wyglądała, jakby chciała ją zostawić w stolicy na pożarcie grasującym tam wilkom. Trzeba to powstrzymać, póki są jeszcze jakieś szanse.

- Że co, proszę? - Caroline uniosła jedną brew. - Dowódca żartuje?

- Jeśli mam coś do powiedzenia, również nie uważam, aby to był dobry pomysł - dodała nieśmiało nastolatka.

- Ja mam coś do powiedzenia i to zdecydowanie nie jest dobry pomysł - przyznał Alex. - Dowódca przecież widział, jak Danver jest nastawiona do naszej znajdy. Wystawi ją na śmierć przy pierwszej okazji. Lepiej byłoby dołączyć Annie do mnie i Huntera.

- Lepiej byłoby jej w ogóle nie zabierać - rudowłosa podniosła głos. - Nie ma żadnego doświadczenia, odwagi ani refleksu. Będzie dla mnie i innych tylko niepotrzebnym ciężarem.

- Zamknijcie jadaczki - przerwał im Vincent. - Dawson jest nam potrzebna, a do czego, dowiecie się jutro. Wstępnie zdecydowałem się utworzyć duet z niej i Danver, właśnie przez to, jak jest do niej nastawiona - spojrzał prosto w oczy podwładnej. - Odkąd zginął Peter, traktujesz wszystkich spoza bazy jak bezwzględnych socjopatów. Nie chciałem o tym wspominać na forum, ale chyba zapomniałaś, po co tu jesteś. Celem naszej organizacji jest pomaganie ludzkości, nie izolowanie się od niej. Jesteś znakomitym żołnierzem, nie każ mi zbyt wcześnie odsyłać cię na emeryturę. Owszem, należy zachować dystans do nieznajomych, ale nie z góry uważać ich za wroga, jeśli nie ma ku temu wyraźnych podstaw. Nową partnerkę masz jutro głównie ochraniać. Wybrałem cię do tego zadania również dzięki twojej czujności i spostrzegawczości, które zdecydowanie wam się przydadzą - wyjaśnił, po czym przeniósł spojrzenie na innych zebranych, uznając ten temat za zakończony. - Ktoś jeszcze chce o coś spytać?

Nikt więcej się nie odezwał. Wszyscy byli jeszcze bardziej zaskoczeni niż przedtem zaistniałą sytuacją. Caroline patrzyła na dowódcę przez jakiś czas w bezruchu, zszokowana jego karcącymi słowami, w dodatku wypowiedzianymi przy innych członkach. Dopiero po dłuższej chwili zacisnęła usta i cofnęła się w tłum, wymierzając morderczy wzrok w przydzieloną jej do współpracy nastolatkę. Byleby tylko ignorować spojrzenia innych i nie spuszczać własnego. Annie była z kolei przerażona wizją samej misji, jak i partnerowania rudowłosej. Bezpiecznie czuła się tylko w towarzystwie Alexa oraz Huntera. To oni ją zabrali i jako pierwsi zaoferowali pomoc w szybszym zaadaptowaniu się. Zdecydowanie wolałaby utworzyć z nimi trójkę lub parę z jednym z nich. A z Caroline? Bała się jej i za nic nie potrafiła wyobrazić współpracy.

- Skoro nie ma pytań, możecie się rozejść. Radzę wam się wyspać, to może być długa misja. I wybierzcie sobie kierowców. Osobiście rekomendowałbym w pierwszej kolejności pytać tych, którzy już byli w Waszyngtonie. Tyle ode mnie - tymi słowami zakończył zebranie, nakazując ruchem dłoni opuścić wszystkim gabinet.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro