Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie odchodź, nie zostawiaj mnie znowu, nie rób tego... Te oraz inne prośby jako jedyne przelatywały przez jej myśli, gdy powoli wysuwała się z jego ramion. Powoli dla niego i wszystkich innych, ale dla niej zdecydowanie za szybko. Nie chciała znowu się z nim rozstawać. Nie po tylu latach, gdy w końcu ponownie się spotkali. Niczego w życiu nie pragnęła bardziej, jak tylko zostać z nim na zawsze. Pokonali razem tyle trudności właśnie po to, by nic ich już nie odseparowało. I co z tego wyszło? Los cały czas rozdzielał ich drogi.

- Michael! - krzyknęła błagalnie, wyciągając rękę w jego stronę, kiedy oddalił o parę kroków.

Mimo, że najchętniej pobiegłaby za nim, protestując na wszelkie sposoby wobec jego decyzji, nie zrobiła ani kroku. Nigdy nie potrafiła sprzeciwić się jego poleceniu. Po prostu stała w miejscu, patrząc na niego z niemym błaganiem o inne wyjście z sytuacji. A on? Tylko zatrzymał się i odwrócił w jej stronę z ciepłym uśmiechem.

- Czy kiedykolwiek cię oszukałem? Jeszcze się spotkamy, obiecuję. Do zobaczenia, Annie - pomachał jej dłonią na pożegnanie.

Dziewczyna gwałtownie uniosła powieki, wybudzając się ze snu i zaraz podniosła do siadu z cichym "aua" na ustach, gdy poczuła lekkie pieczenie w oczach. Wiedziała, że o czymś wczoraj zapomniała i niestety dopiero teraz przypomniała. Nie zaprzestając mrugania wygramoliła się z łóżka, a następnie szybkim krokiem podreptała do łazienki, by usunąć małych sprawców problemu. Nie nosiła soczewek z powodu wady wzroku, ale przez zwykły kaprys zmiany szarej barwy oczu na niebieską. Jednak teraz natychmiast wyrzuciła je do kosza, nawet nie myśląc o tym, jak bardzo je kiedyś chciała. Poza tym, nie miała tu ani pudełka na nie, ani płynu do przemywania ich, ani dalszej potrzeby czy choćby chęci maskowania szarości w tęczówkach. Odetchnęła głęboko i oparła rękami o umywalkę, spoglądając w lustro. Czyli jednak zdarzenia z Waszyngtonu nie były jedynie koszmarnym snem, podobnie jak wspomnienia z ostatniego spotkania z Michaelem. Niestety.

- Ale ty jesteś beznadziejna - zmrużyła oczy, wpatrując się zawiedziona w platynowowłosą dziewczynę naprzeciwko siebie.

Doskonale zdawała sobie sprawę, jakie pierwsze wrażenie wywarła wczoraj na innych. Odkąd pamiętała, nieprzyjemne niespodzianki nigdy nie wyprowadzały jej z równowagi ani nie paraliżowały do szpiku kości. Potrafiła w kryzysowych lub niebezpiecznych sytuacjach zachować zimną krew i szybko przeanalizować wszystkie możliwe rozwiązania, by wybrać jej zdaniem jedno najlepsze. Nie panikowała łatwo. Więc dlaczego wczoraj zachowała się tak nieporadnie, jak nigdy?

Doskonale znała odpowiedź na to pytanie.

Bo to był pierwszy raz, gdy znalazła się w takiej sytuacji sama. Zawsze u jej boku był ktoś, kto dodawał jej pewności siebie lub, jeśli ten ktoś był przerażony, właśnie ona poczuwała się w odpowiedzialności by robić za opanowaną. A wczoraj? Nie było nikogo, dla kogo powinna być stabilną podporą. Nie było też nikogo, kto mówiłby "Poradzimy sobie!". Wtedy była pozostawiona sama sobie. Bez wsparcia i bez powodu do bycia wsparciem. Nie wspominając o przerażeniu, jakie wywołała w niej cała sytuacja. Jeszcze nigdy nie widziała takiego pogorzeliska oraz ogromnej ilości ludzi wymagających natychmiastowej pomocy, której wiedziała, że nikt im nie udzieli.

Ponadto, jej niepewność odnośnie przyszłości po raz pierwszy sięgnęła naprawdę wysokiego poziomu. Jednak wszyscy dookoła szczerze wierzyli... Nie, oni wiedzieli, że przywrócą dawny porządek. I ona gdzieś w głębi czuła, że powinna im zaufać, zamiast bazować na swoich niepewnościach oraz "a co, jeśli". Nie byli bandą dzieciaków, którzy ot tak sobie wymyślili, że uratują świat, ale zorganizowaną grupą, która doskonale wypełniła swoje zadania w ramach pierwszej interwencji.

A co zrobiła panna Dawson? Całe nic, poza byciem dzieckiem w tarapatach. Czyli dokładnie to, czego najbardziej nie lubiła. Nie zamierzała tego tak zostawić. Część planu na dziś ułożyła w swojej głowie jeszcze przed snem, ale teraz jedynie co się do niego upewniła. Na pewno nie będzie siedzieć bezczynnie. To zdecydowanie nie leżało w jej naturze i tylko pogorszyłoby samopoczucie, gdyby pozostała kompletnie bezużyteczna. Chciała przydać się do czegokolwiek, byle tylko nie zamknąć się w bańce i czekać na zbawienie, jak ostatnia sierota. Zawsze robiła coś dla innych i tym razem tak samo chciała być przydatna oraz pomóc choć w małej mierze, jak tylko mogła.

- No dalej, weź się w garść. Potrafisz. Będzie dobrze - poklepała swoje policzki.

Nagle w pokoju rozległa się skoczna melodia, na dźwięk której nastolatka wyszła z łazienki i szybko odszukała w pościeli swój telefon. Widniała na nim dziewiąta godzina, ale był to czas panujący aktualnie w Waszyngtonie. W takim razie tutaj była ósma. W domu też zawsze o tej wstawała, więc nie mogła narzekać na zbyt wczesne budzenie i niewysypianie. Odłożyła telefon na szafkę i zmarszczyła brwi, gdy ujrzała coś, czego na pewno tutaj osobiście nie zostawiła. Mianowicie tabletkę w foliowej osłonie - śniadanie, o którym wspominał wczoraj Larry. Szybko ją odpakowała i wrzuciła do ust, a następnie wróciła do łazienki, by odbyć poranną rutynę. Najwyraźniej pokój był zawczasu przygotowany na przyjęcie nowych lokatorów, bo w szafce za lustrem stały dwa kubki ze szczoteczkami, pasta do zębów i grzebienie do włosów, wszystko nieużywane.

Po umyciu zębów i rozczesaniu „kudłów", jak to zwykła je nazywać przez tendencję do plątania się, wyszła przed łazienkę, spoglądając ze zgrozą w stronę komody. Założenie jej wczorajszych ubrań odpadało, bo po bliskim spotkaniu z podłogą w galerii i wyścigu przez zrujnowane miasto, nadawały się tylko do prania. Wzdrygnęła się i powoli podeszła do otrzymanej torby, jakby bała się, że ta zaraz ją zje. Szybko wyjęła pierwsze-lepsze potrzebne części garderoby, zakładając je na siebie z niemałym zakłopotaniem wymalowanym na twarzy. Na pewno jeszcze przez długi czas będzie się z tym czuła nieswojo, ale póki co nie wypadało narzekać. Przecież jej wizyta nie była zapowiedziana, a ze strony chłopaków to i tak miły gest, że postarali się jej cokolwiek załatwić.

Upewniła się, że tym razem o niczym nie zapomniała i postanowiła przystąpić do realizacji swojego planu. Przez chwilę pomyślała, aby najpierw zajrzeć do Alexa i Huntera, ale szybko zrezygnowała. Po pierwsze, sama nie lubiła być nachodzona z samego rana, więc nie zamierzała tego robić innym, a po drugie, finalnie nie pokazali jej, gdzie dokładnie znajduje się ich pokój. Schowała więc tylko swój telefon do kieszeni i wyszła, kierując się w stronę, z której przybiegła poprzedniego dnia wraz z Alexem. Jednak kiedy doszła do dwóch zakrętów, pojawił się pierwszy problem. Zza którego wybiegli oni? Zastanawiała się i zastanawiała, aż zauważyła kątem oka blondynkę z włosami nad ramiona, wyłaniającą się z pokoju tuż za nią.

- Przepraszam - podeszła do niej szybkim krokiem. - Mogłabyś mi powiedzieć, którędy dojść do laboratorium?

Krótkowłosa spojrzała na Annie jakby spłoszona, po czym wskazała palcem na jeden z zakrętów.

- W l-lewo, p-potem w p-prawo, a na koniec p-prosto - wyjaśniła.

- Dziękuję - rzuciła, ale zanim ponownie ruszyła w odpowiednim kierunku, przechyliła lekko głowę. - Mogę wiedzieć, jak się nazywasz?

- Sally - odpowiedziała dziewczyna. - T-to ciebie A-Alex wczoraj z-znalazł, p-prawda? O-osobiście nie s-sądzę, że t-ty za t-tym wszystkim s-stoisz. A-ale nie z-zrozum źle C-Caroline, ma swoje p-powody dla k-których jest t-taka nieufna... - spuściła wzrok.

- Zawsze się tak jąkasz? - spojrzała zaniepokojona na blondynkę.

- T-tylko gdy się b-boję. W-wybacz, muszę zacząć w-wykonywać swoje zadania n-na dziś - powiedziała pośpiesznie i wyminęła platynowowłosą, by pobiec w przeciwną stronę.

Nastolatka spojrzała za nią z lekko rozchylonymi ustami, a następnie ruszyła wskazaną drogą, jednak bez tego zapału, który miała jeszcze chwilę temu. W jakiś sposób zachowanie Sally zakuło ją w serce. Od razu zorientowała się, że była przyczyną obecnego strachu blondynki i jąkania. Pewnie jej osobiste zdanie na temat złej lub dobrej roli nastolatki było w tym wypadku tylko czymś w rodzaju "Proszę, nie zabijaj mnie, nic do ciebie nie mam". Ale czy na jej miejscu nie zachowywałaby się podobnie? Po części nie miała prawa mieć do niej o to wyrzutów.

Wszedłszy do windy, przez moment szukała przycisku, który wskazywałby na otworzenie drzwi, a gdy go odnalazła, wreszcie przeszła na drugą stronę do laboratorium. Miała wrażenie, jakby nic się tutaj nie zmieniło. Ludzie stali tam, gdzie poprzedniego dnia, pracując równie sumiennie i nawet odgłosy maszyn oraz rozmów brzmiały znajomo. Czy oni w ogóle spali? A może byli cyborgami z nieograniczoną ilością energii? Nawet by się nie zdziwiła.

W tym pomieszczeniu Annie na szczęście potrafiła się lepiej połapać odnośnie rozmieszczenia poszczególnych stanowisk oraz dróg między nimi. Prawdopodobnie dlatego, że poprzedniego dnia uważnie się wszystkiemu przypatrywała, toteż szybko dotarła tam, gdzie powinien siedzieć Larry i najwidoczniej przyszła w samą porę, bo okularnik właśnie dochodził do swojego stanowiska z przeciwnej strony.

- Dzień dobry - przywitała się, podchodząc bliżej. - Mam pytanie. Wczoraj mówiłeś, że pewnie będziesz miał sporo roboty, więc pomyślałam, że może mogłabym ci jakoś pomóc? Chociażby w czymś prostym, co nie wymaga specjalnych kwalifikacji i mógłbyś powierzyć każdemu.

Doktor spojrzał na nią wyraźnie zaskoczony. Niecodziennie zdarza się, aby świeżo straumatyzowana osoba miała jakiekolwiek chęci do życia ledwo dzień po ciężkich przeżyciach, a co dopiero do pracy. Nawet u nich w departamencie, jeśli któryś członek wyjątkowo źle zniósł misję, dowódca zazwyczaj odsyłał go na urlop. Z drugiej strony, nie wszyscy chcieli z niego korzystać, a nieprzerwana praca pomagała niektórym w szybszym pozbieraniu się do kupy. Każdy radził sobie z emocjami w inny sposób i nie należało na nich wymuszać innego.

- Właściwie - Larry spojrzał w stronę kabin, gdzie leżało dwoje nieprzytomnych z Waszyngtonu. - Chciałem znaleźć kogokolwiek wolnego do tymczasowego zastąpienia mnie tu w monitowaniu tych nieprzytomnych, ale... - przeniósł na nią niepewny wzrok. - Nie chcę akurat tego na ciebie zrzucać.

- Wiem, że wczoraj nie było ze mną zbyt dobrze, ale dziś czuję się dobrze. Przespałam się z tym. Poza tym, nienawidzę być bezużyteczna, więc poczuję się znacznie lepiej, jeśli będę mogła jakkolwiek pomóc. Mogę się tym zająć.

- Jesteś pewna? - spytał, a gdy kiwnęła głową, wskazał otwartą dłonią na biurko, przy którym zazwyczaj pracował. - Po włączeniu tego mniejszego komputera od razu otworzy się program, który monitoruje funkcje życiowe tej dwójki. Po prostu je obserwuj i gdyby zaczęły się zmieniać, nadaj komunikat przez ten mikrofon, aby do pacjentów przyszła doktor Elizabeth - w tym momencie wskazał na przedmiot przy krawędzi biurka. - Przez całą noc czuwała nad nimi ze swojego pokoju Martha, ale jej warta kończy się za piętnaście minut, więc masz trochę czasu, gdybyś chciała coś jeszcze szybko załatwić. To chyba wszystko - uśmiechnął się lekko. - Załatwię ci potem gorącą czekoladę, dzięki - rzucił i w mgnieniu oka opuścił laboratorium, zostawiając dziewczynę samą na stanowisku.

Nic prostszego chyba nie mógł jej przydzielić. Tylko włączyć, obserwować i w razie czego zawołać przez mikrofon kompetentną osobę. Taki zakres umiejętności posiadało nawet dziesięcioletnie dziecko w dwudziestym pierwszym wieku. Włączyła więc urządzenie, całkowicie pewna podołania powierzonego jej zadania, a gdy ekran rozświetlił się, na jej minie wymalowała się chwilowa dezorientacja.

Hasło.

Jak to możliwe, że Larry wiedząc o tym, zapomniał jej podać hasło?! Świetnie. Myśl teraz, co zrobić, Annie. Nawet nie wiadomo, kiedy wróci. Liczy na ciebie. Czekanie na niego nie wchodzi w grę. Jeżeli tym ludziom coś się nagle zacznie dziać i nie otrzymają pomocy na czas, to będzie twoja wina. W dodatku wykazałabyś się nieporadnością, bezmyślnością i brakiem odpowiedzialności. Zapytać kogoś innego? Skoro komputer jest na hasło, na pewno nie po to, by każdy je znał i miał do niego dostęp. Miała niecałe piętnaście minut na wymyślenie rozwiązania i jako ostatnia deska ratunku do głowy przyszedł jej tylko jeden pomysł. W zasadzie obiecała sobie nigdy więcej tego nie robić, ale teraz chyba nie było innego wyjścia.

Rozejrzała się dyskretnie na boki, czy aby na pewno nikt nie idzie w jej stronę, bo mimo braku złych intencji, jej planowane działania były uznane powszechnie za nielegalne. Przez całą swoją karierę nie została na tym złapana i nie zamierzała tego zmieniać nawet po jej zakończeniu. Co konkretnie chciała zrobić? Oczywiście złamać hasło i włamać się na komputer. Larry pewnie nie będzie nawet pamiętał, że nie podał hasła i jeśli nikt jej nie przyłapie, to wszystko pójdzie gładko.

Mogła teraz dziękować Stwórcy za obdarzenie jej znakomitą pamięcią, bo jak się okazało, pomimo półrocznej przerwy, nie zapomniała niczego z otrzymanych nauk. Ani na moment nie zawahała się przy wciśnięciu jakiegokolwiek klawisza, zwinnie wpisując litery, cyfry i inne znaki. Robiła to niemalże odruchowo i nim zdążyła upłynąć pełna minuta, miała pełen dostęp.

- Et voila - szepnęła sama do siebie, uśmiechając się na moment z satysfakcją.

Był taki jeden epizod w jej życiu, o którym nie mówiła nikomu, a w szczególności nowo poznanym osobom. Nikt nie ufa hakerom, nawet emerytowanym. Przekonała się o tym raz i więcej nie zamierzała próbować. Usłyszała wtedy "Haker na zawsze nim pozostanie" i może miało to w sobie odrobinę prawdy, chociażby patrząc na zaistniałą w tej chwili sytuację. Ale nikomu nie wyrządziła tym krzywdy, a teraz przynajmniej mogła wykonać powierzone jej zadanie.

Przez cały czas spędzony przed monitorem niewiele się zadziało. Funkcje życiowe bez zmian, parę razy ktoś podszedł do biurka i pytał o Larry'ego, ponieważ chciał mu coś zostawić. Annie odpowiadała, żeby po prostu zostawił plik kartek lub pendrive'a na biurku, a doktor zajmie się nimi, gdy wróci. Patrzyli na nią dość niepewnie, ale robili tak, jak powiedziała, najwyraźniej wierząc, że ich mentor nie posadził na swoim miejscu kogoś niegodnego zaufania. Zastanawiała się, ile czasu minie, zanim przestanie być postrzegana jako potencjalny wróg. Nie musiała zaraz ze wszystkimi się zaprzyjaźniać, jednak te podejrzliwe spojrzenia na pewno nie działały na nią pokrzepiająco. Jak na razie tylko trójka członków szczerze wierzyła w jej niewinność, ewentualnie doskonale to ukrywali.

- Annie! Przepraszam, zapomniałem podać ci hasło. Pewnie wysiedziałaś tu całą godzinę na... - przybiegł zdyszany Larry i natychmiast zamilkł, gdy zobaczył włączony komputer.

Chyba zaraz ta trójka zredukuje się do dwójki.

- Nie dawałem ci hasła - zmarszczył brwi, spoglądając na nastolatkę, która przygryzła dolną wargę znajdującą się poza jego zasięgiem wzroku.

A było już tak dobrze.

- Ty... - wskazał na nią palcem, otwierając co jakiś czas usta i zamykając je. - ...Co ty właściwie zrobiłaś?

"Wpadłam."

- Spanikowałam i włamałam - mruknęła cicho ze słyszalną skruchą, po czym odwróciła się na krześle w jego stronę. - Przepraszam, zapomniałeś dać mi hasła, a z twoich słów wynikało, że nie można zostawiać tych ludzi bez nadzoru i nie wiedziałam, kto mógłby je oprócz ciebie znać. Nie powiedziałeś, gdzie idziesz i kiedy wrócisz, a każdej chwili mogło się coś stać i...

- Ile czasu ci to zajęło? - przerwał jej doktor.

- Ja... - zacięła się na moment, zdziwiona takim, a nie innym pytaniem. - Nie liczyłam dokładnie, ale pewnie około minuty.

Larry wpatrywał się w nią wnikliwie przez jakiś czas w milczeniu.

- Gdzie się tego nauczyłaś?

Annie skrzywiła się lekko, uciekając wzrokiem w bok. Nie lubiła do tego wracać myślami ani tym bardziej rozgrzebywać.

- W trakcie studiów informatycznych przypadkiem poznałam pewną osobę specjalizującą się w hakerstwie, która w krótkim czasie nauczyła mnie i innych tak wielu rzeczy, że rzuciłam uczelnię i dołączyłam do jej grupy - przerwała na moment, by odetchnąć cicho. - Pół roku temu grupa się rozpadła. Zbyt późno zorientowaliśmy się, że podczas jednej z naszych akcji zostawiono pułapkę. Policja namierzyła naszą siedzibę i aresztowała tych członków, którzy się w niej wtedy znajdowali, ale reszcie udało się pozostać niezdemaskowanymi. Zerwaliśmy ze sobą wszelki kontakt i nie wiem, jak potoczyły się ich losy. Ja chciałam wrócić do studiów we wrześniu, ale na innym kierunku.

- Czekaj - uniósł do góry palec wskazujący. - Masz na myśli tych, których w mediach okrzyknięto Wirtualnymi Klaunami?

- Dziecinnie brzmiąca nazwa, prawda?

- Niesamowite - spojrzał na nią z niedowierzaniem. - Byli tacy nieuchwytni, że Vincent rozważał, czy by się nimi nie zająć. Jednak wspólnie uznaliśmy, iż to pewnie zwykłe dzieciaki, a skoro nie posuwają się do poważniejszych przestępstw i nie stwarzają zagrożenia, niech się bawią.

- Wkurzanie biznesmenów i innych nadętych panów, gdy nagle systemy zaczynały im świrować, faktycznie było wtedy całkiem zabawne. Zawsze podłączaliśmy się do monitoringu, żeby móc obserwować ich reakcje - przyznała nastolatka kiwając lekko głową, jednak nadal dość zdezorientowana zachowaniem doktora. - Nie jesteś na mnie zły?

- Co do włamania, przyznam, że w innym wypadku byłbym bardzo zły, ale skłamię, jeśli powiem, że nie zachowałaś się odpowiedzialnie. Chociaż zawsze mogłaś spróbować zawołać mnie przez mikrofon, zamiast narażać nasze zaufanie - uśmiechnął się pobłażliwie. - I należy ci się pewne uznanie, bo nie każdy potrafiłby złamać nasze laboratoryjne zabezpieczenia w tak krótkim czasie. Kiedy zamierzałaś nam powiedzieć o tych umiejętnościach?

- Nigdy - od razu spoważniała. - Nie ma czym się tu chwalić. Planowałam już nigdy do tego nie wracać.

- Może w innych instytucjach faktycznie nie miałabyś czym się pochwalić, ale tutaj panuje zupełnie inny system wartości. Myślisz, że zawsze działamy zgodnie z prawem? Często potrzebujemy się gdzieś włamać, wykraść dane i tym podobne tylko po to, żeby powstrzymać innych, którzy łamią prawo, nie tylko to zapisane w konstytucji, ale i moralne. Aktualnie masz poziom bardzo zbliżony do naszych informatyków, a oni rozpoczęli naukę w tym zakresie znacznie wcześniej od ciebie. I wobec tego, chciałbym ci coś zaproponować. Mówiłaś o podłączaniu się do monitoringu, więc zapewne masz to opanowane do perfekcji. Z kolei mi dowódca kazał przejrzeć miejskie kamery, żeby sprawdzić, czy któraś z nich nie zarejestrowała czegoś istotnego w trakcie całego zamieszania. Mi samemu zajmie to wieki przy pozostałych obowiązkach, ale ty, zdaje się, sama chciałaś mi pomóc, prawda? Co ty na to, aby poużywać swoich umiejętności jeszcze przez jakiś czas i zająć się tym zadaniem?

Annie zamrugała kilkakrotnie, przetwarzając w głowie złożoną jej propozycję. Z jednej strony przecież właśnie po to tu dziś przyszła. Żeby jakkolwiek pomóc i się przydać. Ale z drugiej strony, bała się wciągać w coś, co przywoływało złe wspomnienia. Chociaż pewien głos w jej głowie powtarzał "Przyznaj się, tęskniłaś za tym"...

- To, co zrobiłam, było jednorazowe, ponieważ nie chciałam mieć czyjegoś życia na sumieniu. Nie zamierzam więcej bawić się w hakerkę - odparła stanowczo.

- Przemyśl to jeszcze raz. Normalnie poprosiłbym o pomoc Eddiego, ale jego nie ma. Mogę niektóre miasta przydzielić paru informatykom, natomiast reszta prowadzi teraz ważne prace, których nie możemy przerywać. A w ten sposób znacznie bardziej mi pomożesz. I przyczynisz się do ratowania świata - uśmiechnął się zachęcająco, patrząc prosząco na dziewczynę.

Jeszcze przez chwilę się wahała, ale pod wpływem jego spojrzenia, nie sposób było się nie ugiąć. To było jedno z tych szczególnych, które działało na każdego prędzej czy później.

- Niech będzie - zgodziła się, westchnąwszy głośno. - Ale nie rozpowiadaj tego zaraz wszystkim, dobrze?

- Masz to jak w banku - poklepał ją po ramieniu. - Zajmij w takim razie dawne stanowisko Eddiego. Hasło to DOL194500h, zapamiętaj. Włączenie komputera po środku uruchamia również wszystkie pozostałe w tym półokręgu. Działa to trochę inaczej, niż gdy masz podłączone dwa monitory do jednego komputera, ale myślę, że dość szybko połapiesz się w obsłudze.

Nastolatka kiwnęła głową, po czym podeszła do stanowiska i usiadła na wskazanym miejscu, a następnie włączyła urządzenie. Kiedy wyświetliła się biała luka, wpisała w nią podane hasło. Jej oczom ukazał się pulpit, a raczej kilka pulpitów na jednym ekranie ułożonych siatkowo, jeden przy drugim.

- Właśnie o tym mówiłem. Dzięki temu możesz kontrolować jednocześnie kilka rzeczy na wszystkich komputerach, korzystając tylko z jednego. O brak internetu się nie bój, mamy własny i niezawodny. To chyba wszystko. W razie wątpliwości, po prostu mnie pytaj. Możesz zacząć sprawdzać monitoring w Nowym Jorku, a ja za chwilę zajmę się stolicą.

- To jakaś forma ulgi? - odwróciła głowę w stronę Larry'ego. - Mówiłam ci, że czuję się lepiej. Mogę zająć się Waszyngtonem - odparła zapewniająco.

- A ja jestem doktorem i uważam, że nie powinnaś tak ochoczo wracać do wspomnień z tamtego dnia. To wydarzyło się zaledwie wczoraj i chociaż wydajesz się już otrząśnięta, nie powinnaś na siłę łapać kontaktu ze wszystkim, co o tym przypomina - odpowiedział jej stanowczo.

- Według tego toku myślenia, cała baza mi o tym przypomina - zauważyła, przelatując wzrokiem dookoła.

- Ja tu rządzę i nie przyjmuję tego argumentu - wzruszył ramionami, po czym usiadł przy swoim biurku i odwrócił w stronę własnego monitora.

Rozchyliła usta z lekkim oburzeniem, ale posłusznie przystąpiła do wykonania polecenia obierając za cel Nowy Jork. Jednak już przy pierwszym kroku, jakim było wejście na stronę internetową w celu otworzenia mapy miasta, pojawił się problem. A dokładniej, konkretny komunikat: "Ta witryna internetowa jest niedostępna w twoim kraju". Nastolatka zmarszczyła brwi, wyczuwając, że coś definitywnie tu nie grało. Jak strona o USA mogła być zablokowana w USA? Przecież to nie miało najmniejszego sensu. Postanowiła zastosować starą sztuczkę i zmieniła lokalizację IP na Paryż, po czym ponownie spróbowała. To samo. Sytuacja powtarzała się również z innymi stronami, nawet niezwiązanymi z powierzonym jej zadaniem.

- Larry, zacząłeś już Waszyngton? - zapytała, jednak w jej głosie już dało się wyczuć nutę niepokoju.

- Nie, sprawdzam na razie to, co przynieśli inni, gdy mnie nie było. A co? - obrócił się na fotelu w jej stronę.

Jednak już z tej odległości mógł zobaczyć na wszystkich monitorach, których użyła platynowowłosa "Ta witryna jest niedostępna w twoim kraju".

- Zmieniłaś lokalizację IP?

- Tak, to samo wyświetlało się we Francji i Seulu - odpowiedziała, widocznie zdezorientowana.

- A sprawdzałaś portale społecznościowe?

- Zaraz to zrobię - wpisała pierwszy, który wpadł jej do głowy, a po chwili jeden z ekranów przybrał ciemnoniebieską barwę z paroma, białymi lukami i wielkim napisem "Facebook" u góry.

Jednak chwilowa nadzieja szybko została zmieciona, gdy przy próbie zalogowania się, system stwierdził, iż konto zostało zablokowane.

- Nie wygląda to dobrze - stwierdził okularnik, teraz również zaniepokojony. - Zawiadomię dowódcę, a ty sprawdź, czy możesz się zalogować gdzieś indziej.

- Jasne - odparła dziewczyna i na każdym z monitorów otworzyła któryś ze znanych social mediów, by podjąć próbę dostania się na swoje konto.

Jednak wszędzie to samo. Zablokowane lub usunięte. Nawet skrzynka pocztowa.

Pomyśleć, że tylu nastolatków nie wyobrażało sobie życia bez tak ważnych dla nich portali, które stały się głównym źródłem komunikacji. Często nawet żartowano sobie z tego i tworzono memy, a czasem stanowiło temat rozmów starszych ludzi, którzy pamiętali czasy przed stworzeniem Facebooka, TikToka i temu podobnych. Nazywali je lepszymi i choć poniekąd mieli rację, nagłe odcięcie od mediów spowodowałoby spore problemy. Prawda była taka, że każda instytucja łączyła się choć w małym stopniu z internetowymi środkami komunikacji. Firmy, szkoły, sklepy, wszystko na świecie stanęłoby w miejscu. Tylko, że teraz to świat stanął w miejscu pierwszy.

Istniało tylko jedno pytanie. Skoro w stanach nie ma komu korzystać teraz z internetu, po co ktoś miałby blokować dostęp do stron oraz kont? Jedyne wytłumaczenie stanowiło to, że ten ktoś doskonale wiedział, iż pewna grupa ludzi została przy przytomności i będąc o krok przed nimi, odebrał część sposobów na rozwiązanie zagadki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro