Matka i jej dzieci - Cerridwen i Taliesin

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Polecam posłuchać piosenki u dołu - Damh The Bard ,,Cerridwen and Taliesin", która również opowiada historię zawartą w tym opowiadaniu i wprowadza w klimat Celtów.

https://youtu.be/uOsPqOZvFq8


Dajemy naszym dzieciom życie, ale nie my je kształtujemy.

Marion Zimmer Bradley, Diana L. Paxson ,,Kapłanka Avalonu"



Czarownica Cerridwen rodziła swoje drugie dziecko. Poród był dużo trudniejszy niż pierwszy, ale nie martwiła się tym. Była przecież panią płodności, wiedziała, że każde życie musi narodzić się przez poświęcenie.

Gdy poczuła ostatni, gwałtowny skurcz bólu, wiedziała, że jej cierpienia się kończą. Wzięła głęboki oddech i wydała przenikliwy krzyk. Po chwili poczuła ciepło dziecka między nogami.

— Masz syna, pani – powiedziała akuszerka i podniosła chłopca. Jednak gdy spojrzała na jego małą twarzyczkę, krzyknęła z przerażenia. Chłopiec zapłakał.

— Co się stało? – przestraszyła się Cerridwen. – Co z moim dzieckiem?

Akuszerka drżącymi rękami położyła chłopca na brzuchu czarodziejki. Cerridwen spojrzała na syna. Jego twarz była oblepiona krwią i śluzem, ale nawet teraz dało się zauważyć, że chłopiec ma zniekształconą, nieforemną twarz, wyłupiaste oczy, plamy na skórze, usta i nos nieproporcjonalne do reszty oblicza. Wyglądał jak diabeł.

Do komnaty wszedł mąż Cerridwen, Tegid Foel, prowadząc za rękę ich dwuletnią córkę, Creirwy.

— Co się stało? – spytał Tegid, widząc wzburzenie akuszerki. – Czy coś jest nie tak z dzieckiem?

— Pani urodziła monstrum – szepnęła ze zgrozą kobieta. – Najwidoczniej za te swoje czary zapłaciła wyglądem syna.

Tegid polecił Creirwy zostać przy drzwiach, a sam podszedł do łóżka żony. Rzeczywiście, chłopiec wyglądał przerażająco. W żaden sposób nie można było dopatrzeć się w jego twarzy nic ładnego. Mimo to w oczach Cerridwen nie było strachu czy niechęci. Była matką. Kochała swoje dzieci bez względu na wszystko. Ten chłopiec był krwią z jej krwi, nosiła go pod sercem, a potem urodziła w bólach. Był dla niej wymarzony i ukochany, niezależnie od tego jak wyglądał.

— To nasz syn – powiedziała do męża. – Może z tego wyrośnie, a jeśli nie... Jeśli nie, musimy kochać go tak mocno by nie odczuł swojej inności.

Tegid pokiwał głową. Słowa Cerridwen odpędziły od niego początkowe rozgoryczenie wyglądem syna. Teraz pozostała tylko radość i duma.

— Chodź, Creirwy – zwrócił się do córki. – Zobaczysz swojego braciszka.




— Morfan, jak ty wyglądasz! – zawołała Cerridwen na widok swojego obecnie dziesięcioletniego syna, z którego poobijanej twarzy wręcz lała się krew. – Znowu się z kimś biłeś? Creirwy, dlaczego go nie powstrzymałaś?

Dwunastoletnia Creirwy, która podtrzymywała brata, wyjaśniła spokojnie:

— Nie chciałam, żeby się z niego śmiali.

— Oczywiście, lepiej, żeby nie mógł ustać na nogach! – krzyknęła z oburzeniem Cerridwen. – Leć natychmiast po wodę, trzeba go przemyć. Och, Morfan, Morfan! – westchnęła z ubolewaniem, pomagając synowi usiąść na krześle. – Dlaczego jesteś taki agresywny?

— Śmiali się, że jestem brzydki i wyglądam jak potwór, to ich zbiłem, żeby przestali – wyjaśnił prosto Morfan. – Tata mówi, że trzeba się bronić.

— Och, ale chyba nie tak! – oburzyła się Cerridwen. – Siła nie jest rozwiązaniem!

— Ale ja wygrałem! – poinformował ją Morfan. – I już nie odważą się mnie wyśmiewać.

Cerridwen załamywała ręce nad myśleniem syna. Cierpiała, widząc oszpecenie syna i jego świadomość, że różni się od innych. Chciałaby, aby Morfan znalazł sposób, by uniknąć kpin i szyderstw, chciałaby żeby znalazł swoje miejsce. Ale nie przez bicie innych. Brzydziła się takimi prymitywnymi metodami.

Do izby weszła Creirwy z miską wodą. Cerridwen ścisnęło się serce na widok idealnej urody córki, jej jasnej twarzy, złotych włosów opadających falami na ramiona, błyszczących oczu. Jej wygląd z miejsca budził podziw i uwielbienie do dziewczynki, nawet u zupełnie przypadkowych ludzi. Dlaczego Cerridwen nie mogła dać choć połowy tej urody Morfanowi? Wiedziała bowiem, że nie dałaby rady, jej magia nie mogła zmieniać natury.

,,Nie mogę dać mu pięknych rysów Creirwy" pomyślała i nagle w głowie zaświtała jej jedna możliwość. ,,Ale dam mu coś lepszego. Coś, co sprawi, że już nigdy nie wda się w żadną bójkę".




Tegid Foel stał nad jeziorem Llyn Tegid, którego był opiekunem i przy którym wznosił się zamek w którym mieszkał z rodziną. Do obowiązków mężczyzny należało dbanie o zapewnienie okolicznym ludziom dostępu do czystej wody i jej darów, ale też spokoju stworzeniom, żyjącym na dnie jeziora. Wszystko w świecie jest bowiem ze sobą połączone.

— Nie przeszkadzam ci, panie? – rozległ się cichy, nieśmiały głos ośmioletniego chłopca. Tegid odwrócił się i ujrzał Gwiona Bacha, ośmioletniego chłopca, służącego Cerridwen.

Gwion Bach pochodził z okolicznej wioski. Jego rodzice porzucili go. Dwuletniego chłopczyka znalazł stary sługa Tegida i Cerridwen, Morda, i zabrał go do swoich państwa. Dziecko powtarzało jedynie nazwę ,,Gwion", więc wszyscy uznali je za jego imię i dodali do niego pseudonim ,,bach", czyli ,,mały". Chłopczyk chował się w izbie Mordy i szybko zdołał przywiązać do siebie cały dom. Nawet Cerridwen zdawała się darzyć go pewną sympatią, chociaż po narodzinach Morfana wszystkie dzieci poza synem przestały dla niej istnieć. Użyła swoich mocy, by zapobiec kolejnemu poczęciu, gdyż uważała, że jej miłość musi być zachowana dla odrzuconego, nielubianego Morfana. Wprawdzie miała jeszcze Creirwy, ale więź między matką a córką jest inna niż z synem.

— Chciałem nałowić ryb – wyjaśnił Gwion. – Nie będę ci przeszkadzał, mój panie?

— Nie, oczywiście, że nie – odpowiedział Tegid i pogłaskał go po głowie. Gwion usiadł więc na brzegu jeziora i zarzucił sieć. Gdy Tegid zwrócił swoje spojrzenie w stronę jeziora, chłopiec ujrzał w niej mnóstwo ryb.

— Ty to zrobiłeś, panie?! – zawołał z entuzjazmem chłopiec. Tegid skinął głową.

— Jestem panem tego jeziora – uśmiechnął się i pomógł Gwionowi wyciągnąć sieć na brzeg.

— Mam nadzieję, że nie pracujesz bez przerwy, Gwionie – zwrócił się do chłopca czarodziej. – Powinieneś uczyć się razem z Morfanem i Creirwy – jego dzieci bardzo lubiły małego sługę, a on nigdy nie wyśmiewał się z wyglądu Morfana.

— Czasem pani Cerridwen mi pozwala – odpowiedział nieśmiało Gwion. – Ale... Ona często uczy ich magii, a ja nie mam żadnej mocy – westchnął z zawodem. – Chciałbym umieć takie rzeczy jak ty, panie.

— Magia nie jest czymś, co czyni cię wyjątkowym – pocieszył go Tegid i znów pogładził chłopca po głowie. – Popatrz na Morfana. Ma jakieś moce, nie tak jak silne jak jego matka, ale zamiast tego woli się bić z chłopakami.

W przeciwieństwie do Cerridwen, nie ubolewał nad zachowaniem syna. Uważał, że Morfan pewnego dnia wyrośnie ze skłonności do bójek, a do tej pory lepiej, żeby dzieci bały się jego pięści niż uważały za swoją ofiarę. Prowadziło do to tego, że syn często szukał pomocy właśnie u ojca, a nie u matki, która go faworyzowała, ale i kontrolowała.

Tegid głęboko kochał swoje dzieci, ale tajemnicą jego serca była to, że równie mocno kochał Gwiona. Przywiązał się do chłopca, który pod niektórymi względami przypominał mu jego samego z dziecięcych lat. Uważał, że Gwion Bach zasługuje na lepszy żywot niż bycie służącym czarownicy. Planował poprosić Cerridwen, aby zgodziła się adoptować chłopca i uznać go za ich syna, ale wiedział, że żona odebrałaby to jako zdradę Morfana, jakby postanowili wymienić go na drugiego, ładniejszego chłopca. Tak jakby Morfan mógł kiedyś zwątpić w miłość, którą matka okazywała mu tak wylewnie.




Nocą Cerridwen szykowała się do spełnienia rytuału, który miał ocalić jej Morfana przed ludzką pogardą i odrzuceniem. Nie mogła dać mu urody Creirwy, ale mogła obdarować go mądrością, która wzbudzi ludzki podziw i sprawi, że jej syn nie będzie musiał uciekać się do przemocy, by zdobyć ludzki szacunek.

Ustawiła przed zamkiem Awen, kocioł wiedzy, w którym przez rok i jeden dzień miała gotować się mikstura mądrości. Cerridwen uniosła rękę nad kotłem i powiedziała:

— Zabierz od nas ciemność, Awen! Sprowadź światło i mądrość!

Światło księżyca odbiło się w zawartości kotła, jakby ono również chciało obdarzyć Morfana mądrością.

Gdy nastał świt, czarownica weszła do sypialni Gwiona Bacha i obudziła chłopca.

— Gwion, chodź – nakazała. – Pomożesz mi.




Cerridwen zaprowadziła Gwiona przed dom i nakazała mu mieszać wywar w kotle. Morda miał pilnować ogniska.

Praca była dość nudna, ale Gwion nie chciał rozczarować pani Cerridwen. Wychowywała go od niemowlęctwa, więc traktował ją trochę jak przybraną matkę, chociaż ona nigdy nie uważała go za syna. Dawała mu ubranie, wyżywienie, nawet trochę uczyła, ale zawsze pozostawał jej sługą. Była chłodna i odległa, nie tak jak pan Tegid. Właściwie nie zależało mu na uczuciu tej tajemniczej kobiety. Bardziej na samej miłości matki. Chciałby, żeby ktoś kochał go tak mocno jak Cerridwen kochała Morfana.

W roztargnieniu, machnął kijem tak mocno, że kilka kropel mikstury padło mu na palec. Były gorące i miał wrażenie, że wręcz wypalają jego skórę. Chcąc pozbyć się tego uczucia, chłopiec włożył palec do buzi i zlizał wywar.

Nagle usłyszał przerażający dźwięk. Kocioł zaczął się trząść, jakby miał zaraz pęknąć, a zgromadzona w nim mikstura, wylewała się ogromnymi strumieniami na trawę.

— Och!!! – zawołał zszokowany Gwion. Jego krzyk usłyszała Cerridwen, która po chwili zjawiła się na podwórzu.

— Coś ty zrobił?! – wrzasnęła i wyciągnęła rękę, by magią zatrzymać zniszczenie kotła. Był jej skarbem. Mówiono o nim, że to jeden z dwunastu skarbów Brytanii.

— Przepraszam, pani Cerridwen – wydusił Gwion. – Kilka kropel tej mikstury spadło mi na palec... Zlizałem je i...

— Ty głupcze! – krzyknęła z nienawiścią Cerridwen. – Ta mikstura miała uczynić mojego syna najmądrzejszym człowiekiem na świecie! Tymczasem ty przejąłeś całą jej moc!

Była wściekła, jej oczy zdawały się wręcz płonąć złym ogniem. Gwion uświadomił sobie, że Cerridwen jest gotowa zemścić się na nim w okrutny sposób za to, czego pozbawił Morfana.

,,Teraz ja przejąłem mądrość świata oraz moc kotła" pomyślał nagle. ,,Może jestem w stanie rzucić jakieś zaklęcie."

Po chwili poczuł, że się zmniejsza, a jego ciało okrywa futro. Zmienił się w królika i rzucił do ucieczki.

Wściekła i rozżalona Cerridwen nie miała zamiaru odpuścić. Zamknęła oczy i po chwili stała się psem. Psy zabijają króliki.

,,Już po mnie" westchnął w duchu Gwion. Dojrzał jednak przepływającą przez majątek rzekę. Zmienił się w rybę i rzucił do niej. Magia coraz bardziej mu się podobała.

Cerridwen nie miała zamiaru odpuszczać. Zmieniła się w wydrę i już wyciągała łapy w stronę Gwiona-ryby. Wstrząśnięty chłopiec zamienił się w małego ptaka i uleciał do góry. Po chwili jednak zauważył, że goni go wielki jastrząb. Wiedział, że była nim Cerridwen.

,,Nie mogę dać się zabić" postanowił Gwion. ,,Jestem teraz najmądrzejszym człowiekiem na świecie. Przechytrzę tą wiedźmę".

Zamienił się w ziarno zbóż i opadł na ziemię, przekonany, że Cerridwen nie wyczuje takiej przemiany. Nie na darmo była to jednak najpotężniejsza czarownica tych czasów. Bogini sprawnie wylądowała na ziemi i przeobraziła się w kurę. Wyciągnęła dziób i zjadła ziarenko.




Gdy Tegid, Creirwy i Morfan dopytywali, gdzie jest Gwion, Cerridwen skłamała, że chłopiec poszedł do lasu i że zaraz pośle kogoś, by go szukał. Nie mogła przecież przyznać, że uśmierciła małego sługę. Zarówno jej mąż, jak i dzieci byli do niego bardzo przywiązani. Miała czasem wrażenie, że Tegid nie widzi różnicy między Gwionem a własnym potomstwem. Nim jednak nadeszła noc, czarownica zrozumiała, że tak naprawdę wcale nie zabiła dziecka.

Była boginią płodności. Dlatego zazwyczaj najpóźniej dwa dni po nocy z mężem, orientowała się, że spodziewa się dziecka. Dlatego też po narodzinach Morfana, zamknęła swoje łono, by jej synek nie miał rywali. I ostatecznie obróciło się to przeciw niej. Połykając ziarno, zaszła bowiem w ciążę. Gwion miał się odrodzić jako jej syn.

Gdy tylko Cerridwen poczuła, że nosi w sobie dziecko, ogarnął ją straszny gniew. Gwion pozbawił jej syna szans na ponadludzką mądrość, skazał go na los brzydkiego, odpychanego dziwadła. Nie dość, że zdobył jej magię oraz ogromną wiedzę, to jeszcze teraz miał urodzić się na nowo? I to z jej ciała? Nie, to się nie może stać.

,,Sprowadzę na siebie poronienie" postanowiła Cerridwen. ,,Niech zginie w moim łonie."

Nie, nie mogła tego zrobić. Była panią płodności. Nie mogła wykorzystać swoich mocy przeciw powstającemu życiu. Musi poradzić sobie w inny sposób. Musi zabić Gwiona, gdy będzie już na świecie.

Tymczasem czekała ją jednak konfrontacja z mężem, który przecież kochał chłopca i nawet proponował jej ostatnio, by oficjalnie go adoptowali i uznali za własne dziecko.

Cerridwen skłamała, że Gwion próbował uczyć się magii i nieświadomie zmienił się w ziarenko, a ona, chcąc mu pomóc, stała się kurą i przypadkowo połknęła go, zamiast zanieść w bezpieczne miejsce. Przyznała też, że spodziewa się dziecka.

— Cóż... To naprawdę dziwne – skomentował Tegid. – Ale może nie takie złe. I tak od dawna chciałem, żeby Gwion był naszym synem. A teraz będzie! – zawołał i uściskał żonę. – Urodzi się po raz drugi i dzięki temu całe jego życie będzie wyglądało lepiej. Co za szczęśliwa wina – pocałował żonę w czoło, a potem położył rękę na jej brzuchu.

Cerridwen nawet wzruszyła się ojcowską miłością męża, jednak nie zmieniło to jej planów. Zabije dziecko po narodzeniu, a rodzinie powie, że zmarło, najwidoczniej z powodu ,,nienaturalnego" sposobu przyjścia na świat.




Gdy Cerridwen poczuła, że zbliża się jej czas rozwiązania, po kryjomu opuściła dwór i uciekła do lasu. Wiedziała, że ryzykuje, pozbawiając się pomocy akuszerek, ale w innym wypadku trudniej byłoby jej sfingować śmierć dziecka. Poza tym, była panią płodności. Poród mógł sprowadzić na nią ból, ale nie mógł jej wykończyć.

O dziwo, mimo nietypowego sposobu poczęcia, trzeci poród był dla niej najlżejszy. Nawet nie zauważyła, gdy poczuła między nogami dziecięce ciałko.

,,To ostatnie minuty twojego życia" pomyślała gorzko i wyciągnęła ręce do dziecka. Postanowiła, że po prostu je udusi. Jednak gdy spojrzała na twarz nowonarodzonego Gwiona, zrozumiała, że nie jest w stanie tego zrobić. Wyglądał tak niewinnie i słodko, był mały i bezbronny. W dodatku, mimo oblepiającej go krwi, widać było już jak jest piękny, tak piękny jak Creirwy. Nie mogła zabić tego dziecka. Ale ono nie mogło też żyć.

Cerridwen z trudem się podniosła, jednocześnie nie wypuszczając z rąk płaczącego Gwiona. Wiedziała, że jeśli spróbuje go uspokoić, jeśli da mu mleka, przytuli do piersi, nie będzie w stanie go odtrącić. Mimo wszystko była matką, poznała miłość do dzieci i nosiła ten instynkt w sobie. Obawiała się, że mógłby on objąć też Gwiona, nawet jeśli nie został poczęty z miłości, nawet jeśli nie był do końca jej synem, nawet mimo tego, co uczynił Morfanowi.

Zapakowała dziecko do skórzanej torby, którą miała przy sobie i szła tak póki nie doszła do oceanu. Tam wrzuciła zawiniątko do wody.

,,Żegnaj, Gwionie" pomyślała. ,,Musiałam to uczynić. Zabiłam jednego syna z miłości do drugiego."




Gdy Tegid dowiedział się o tym, że rzekomo Gwion zmarł przy porodzie, bardzo rozpaczał. Naprawdę kochał tego chłopca, uważał go za swoje trzecie dziecko i przez ostatnie dziewięć miesięcy żył nadzieją, że wkrótce Gwion Bach naprawdę będzie jego synem, a przynajmniej pasierbem. Cerridwen nie mogła patrzeć na jego cierpienie, ale powtarzała sobie, że to wkrótce minie. Poza tym, to niewybaczalne, żeby ojciec tak się przejmował jakimś podrzutkiem, zamiast rodzonymi dziećmi.

Creirwy i Morfan również mocno przeżyli stratę Gwiona. Wychowali się z nim, przyjaźnili i z entuzjazmem przyjęli wiadomość, że będzie ich prawdziwym bratem. Teraz nieustannie pocieszali się i opowiadali jak Gwionowi jest lepiej w krainie Annwn, pod drzewem jabłoni.

Całe starannie zaplanowane przez Cerridwen przedstawienie skończyło się, gdy pewnego dnia Tegid wrócił z przejażdżki konnej i powiedział jej:

— Rozmawiałem z jakimiś wieśniakami. Mówili, że widzieli cię jak wyrzucasz do morza zawiniątko z płaczącym dzieckiem. To prawda?

— Oddałam Gwiona morzu – odpowiedziała bogini, starając się zachować spokój. – To coś złego? Musiałam go pochować.

— Nie musiałaś, bo on żył! – krzyknął Tegid. – Użyłem mojej mocy i przekonałem się, co zrobiłaś. Zabiłaś naszego syna!

Dopiero teraz mężczyzna zauważył, że Creirwy i Morfan przez cały czas siedzieli obok, przy kominku i przysłuchiwali się rozmowie rodziców. W jasnych oczach dziewczynki i ciemnych chłopca pojawił się smutek i przerażenie.

— Gwion nie był naszym synem! – broniła się Cerridwen. – Nie spłodziliśmy go, zaszłam w ciążę w wyniku dziwnej, potwornej magii! A wiesz dlaczego? Dlatego, że Gwion wypił miksturę, która była przeznaczona dla Morfana! Miała uczynić go najmądrzejszym człowiekiem na świecie, sprawić, że będzie szanowany... Gwion pozbawił mojego syna przyszłości! – zawołała z rozpaczą. – Zasłużył na śmierć.

— Dlatego połknęłaś to ziarenko – zrozumiał Tegid. – Ty chciałaś go zabić, a on uciekał przed tobą!

— Jestem matką. Walczę o swoje dzieci – odpowiedziała z dumą Cerridwen. – Creirwy i Morfan nimi są. Gwion nigdy nie był moim dzieckiem.

— Wychowywaliśmy go... - przekonywał Tegid. – Ja zawsze uważałem go za syna.

Cerridwen wskazała oskarżycielsko na Creirwy i Morfana.

— Powiedz to swoim dzieciom. Powiedz, że znalazłeś sobie nowego synka, bo pierworodny ci nie wystarczał.

— Kochałem całą trójkę – odpowiedział Tegid. – Nie uważałem, że któreś z nich zasługuje na szczególną miłość – spojrzał na Morfana i Creirwy z nadzieją, że go poprą.

— My też kochaliśmy Gwiona – wykrztusiła dziewczynka. – Chcieliśmy, żeby był naszym bratem.

Cerridwen wpatrywała się w Morfana, ukochanego synka dla którego tyle poświęciła. On musiał ją zrozumieć.

— Nigdy nie chciałem być najmądrzejszy! – zawołał Morfan. – Chcę zostać wojownikiem! A przez ciebie straciłem szansę na brata!

Dla Cerridwen te słowa były ciosem w samo serce. Nie tylko dlatego, że Morfan wybrał Gwiona zamiast niej. Jej syn, dla którego tyle poświęcała od dnia jego narodzin, uważał, że jej starania nie miały sensu, bo on woli machać mieczem i pozwolić, żeby inni mężczyźni okrywali bliznami jego twarz.

Nagle zrozumiała, że oto straciła wszystkie dzieci. Zabiła Gwiona. Creirwy i Morfan nigdy nie wybaczą jej tego, co zrobiła z ich ,,bratem". Poza tym, córka pewnego dnia wyjdzie za mąż, a syn wyjedzie na wojnę. Nie zatrzyma ich przy sobie. Dopiero w tej chwili uświadomiła sobie, że nigdy nie będą żyć tak jak ona sobie wymarzyła. Wymkną się jej, uciekną, znikną, jak Gwion w falach morza.

Popatrzyła na Tegida, człowieka z którym dzieliła życie i myśli od tylu lat. Gdy dzieci odejdą z domu, oni zostaną sami. Nie chciała by jej nienawidził i brzydził się nią.

— Nie wiem, czy Gwion zginął – przyznała. – Rzuciłam go w morze. Jest szansa, że ktoś go wyłowił, że się uratował, zwłaszcza, że posiadł mądrość świata – podeszła do męża i złapała go za ręce. Odepchnął ją. Nie chciał już nigdy dotykać dzieciobójczyni. – Przysięgam ci, że go znajdę. Znajdę go i sprowadzę... do domu. I będę dla niego matką.

— Zobaczymy – mruknął Tegid i wyszedł z komnaty.




Gwion Bach nie zginął. Morze wyrzuciło go na brzeg królestwa Ceredigon, gdzie panował król Gwyddno Garanhir. Jego jedyny syn Elphin właśnie spacerował plażą w towarzystwie kilku przyjaciół, gdy ujrzał kosz i usłyszał płacz niemowlęcia.

— Chodźcie! – rozkazał druhom i pobiegł w kierunku morza. Gdy otworzył wieko, ujrzał prześlicznego chłopca o wielkich oczach, jasnej cerze i już dość długich kasztanowych włosach.

— Popatrzcie, Taliesin! – zawołał na widok dziecka. Imię to znaczy ,,promienna brew". Wziął dziecko w koszu na ręce i powiedział. – Musze go zabrać. Przecież nie pozwolę takiemu malcowi umrzeć.

— Czy to mądre, panie? – wyraził wątpliwość jeden z jego towarzyszy. – Nie można tak sobie zabierać dzieci z plaży.

— Ten chłopiec zginie, jeśli go nie wezmę! – zawołał Elphin. – Ktoś wyrzucił go w morze, jego rodzice go nie chcieli. Muszę się nim zaopiekować.

W tym momencie Gwion Bach, czy też Taliesin, jak go określi Elphin, spojrzał na księcia swoimi zielonymi oczami i powiedział wierszem:

— Pochodzę od bogów. Jestem ich darem dla ciebie. Nie wypieraj się cudów. Choć jestem jeszcze dzieckiem, talent mam wart więcej niż trzysta łososi.

Towarzysze Gwiona byli przerażeni takimi słowami w ustach kilkudniowego noworodka. Jedynie książę Elphin nie okazał strachu czy zdumienia. Od razu poczuł więź z Taliesinem i rzeczywiście uznał go za dar od bogów.

— Skąd się wziąłeś, mały? – zapytał.

— Jestem stary, jestem młody – odpowiedział Taliesin, zwany dawniej Gwionem. – Byłem martwy, byłem żywy.

— To prawdziwy poeta! – zawołał Elphin. – Jesteś mym darem od losu. Przecież jutro święto Beltane, cuda unoszą się w powietrzu – uśmiechnął się triumfalnie. – Chodź, maleńki, pójdziemy do domu.

Była to wigilia święta Beltane.




Od tamtych wydarzeń minęło trzynaście lat. Cerridwen próbowała bezskutecznie szukać Gwiona i sprowadzić go do domu. Używała do tego swojej magii, chłopiec jednak, obecnie również obdarzony mocą, blokował jej zaklęcia i wizje. Bał się tej kobiety i nie chciał już nigdy jej oglądać. Tęsknił za panem Tegidem, Morfanem i Creirwy, ale doszedł do wniosku, że może lepiej im będzie bez niego. W przeciwnym razie musieliby wybierać między nim a własną żoną i matką. Tak przynajmniej mówił Elphinowi, któremu z biegiem czasu wyznał całą swoją historię.

W rzeczywistości sprawa była bardziej skomplikowana. Cerridwen urodziła Taliesina, nosiła go pod sercem dziewięć miesięcy i w tym czasie utworzyła się między nimi więź, której żadne z nich nie mogło zignorować. Czarownica żałowała, że porzuciła chłopca i nie obdarzyła go matczyną miłością. Natomiast Taliesin... Taliesin czasem śnił, że tuli się do Cerridwen i słucha jej śpiewu, ale po obudzeniu powtarzał sobie, że nie tęskni za wiedźmą, ale za miłością matki, której nigdy nie doświadczył. Przynajmniej w swoim pierwszym życiu. Niedługo po przygarnięciu chłopca, Elphin poznał piękną pannę, biedną sierotę, ale szlachetną i uczciwą. Zakochał się w niej i uczynił swoją królową. Żona opiekuna obdarzyła Taliesina miłością i dbała o niego jak o własne dzieci.




Zdolność układania wierszy nie minęła u Taliesina z wiekiem. Zafascynowany jego zdolnościami Elphin załatwił chłopcu nauczyciela gry na lutni, który już po jednym dniu stwierdził, że nie jest w stanie nauczyć swojego podopiecznego nic więcej. Tak oto Taliesin stał się genialnym bardem, który już w wieku dziesięciu lat zachwycał swoim śpiewem i historiami zawartymi w pieśniach. Jego sława zaczęła rozchodzić się po całej Brytanii. Dowiedział się o niej również Maelgwn, władca królestwa Gwynedd, i wezwał Elphina i jego wychowanka na swój dwór, gdzie miały odbyć się zawody bardów. Taliesin miał wówczas trzynaście lat.

Elphin niepokoił się o chłopca. Wierzył, że Taliesin jest wyjątkowy, że jest genialny, ale dla niego nadal był tylko dzieckiem, które uratował i które karmił kozim mlekiem w jego okresie niemowlęcym. W Gwynedd zebrało się wielu znanych i doświadczonych bardów. Taliesin był tylko cudownym, przedwcześnie rozwiniętym dzieckiem. Niepokój młodego króla Ceredigonu(ojciec Elphina zmarł bowiem kilka lat po ponownych narodzinach Gwiona) nasilił się jeszcze bardziej, gdy Maelgwn ogłosił, że w sali mogą pozostać tylko strażnicy i bardowie, a ich towarzysze nie mogą przyglądać się turniejowi.

— Skoro nie będziemy nic słyszeć, skąd mamy wiedzieć czy wyrok będzie sprawiedliwy? – argumentował Elphin. Jego pozycja była jednak niższa niż Maelgwna. Gwynedd dzierżyło hegemonię wśród królestw, więc jego władca uważał, że nie musi liczyć się z nikim. Elphin musiał ustąpić.

— Waszym zadaniem będzie po prostu ułożyć poemat. Macie na to dwadzieścia minut – oznajmił Maelgwn. – Zaczynajcie.

Bardowie zaczęli rozglądać się po sobie z przerażeniem. Uważali się za zdolnych i znających się na swoim fachu, ale nie dało się stworzyć poematu w dwadzieścia minut. To wymagało przygotowań, dopasowywania słów do muzyki, kilkukrotnych poprawek i zazwyczaj trwało przynajmniej kilka dni. Czy Maelgwn chce z nich wszystkich zakpić?

,,Dam radę" powiedział sobie w duchu Taliesin. ,,Jestem... jestem synem Cerridwen". Ta myśl raniła jego serce, ale taka była prawda. ,,Jestem nie tylko bardem, ale i magiem dokonam tego. Gdybyż tylko moja matka mogła mnie wspierać...".

Po dwudziestu minutach chłopiec wyszedł na środek z lutnią pod pachą i powiedział:

— Ułożyłem poemat ku czci dostojnej pani Cerridwen. Czy mogę ci go zaśpiewać, królu?

Po komnacie rozeszły się odgłosy niedowierzenia. Nikt nie potrafił uwierzyć, że Taliesin, trzynastoletni chłopiec, potrafił dokonać takiego czynu. Oczywiście, większość z nich słyszała pogłoski o cudownym chłopcu Elphina i jego talencie, ale nie dowierzała w nie.

Maelgwn również nie wydawał się zadowolony, ale mimo to, powiedział do Taliesina:

— Tak, śpiewaj, chłopcze.

Taliesin skinął głową i zaczął śpiewać pieśń o kotle Awen, o mocy Cerridwen, o świecie, który tworzyła swoimi czarami i o tym, że każdy władający magią jest dzieckiem czarodziejki. Jego pieśń była doskonała techniczna, a także poruszająca, a on wiedział, że to dlatego, że zawarł w niej swoje złamane serce.

Gdy chłopiec śpiewał, w sali dało się słyszeć i poczuć przeszywający wiatr, choć wszystkie okna były zamknięte. Przestraszony Maelgwn kazał Taliesinowi zamilknąć, po czym krzyknął:

— Straże! Przyprowadźcie tu króla Elphina, który sprowadził nam tu czarodzieja na zgubę!

— Nie jestem waszą zgubą! – zawołał Taliesin, a w jego głosie dało się słyszeć smutek i rozpacz bezbronnego, niewinnego chłopca, którym mimo wszystko nadal był. Maelgwn jednak nie miał zamiaru tego słuchać.

— Czemu mnie więzicie, nic wam nie zrobiłem! – krzyczał Elphin, gdy wprowadzano go do sali. Na widok jego pana i opiekuna, skutego i zniewolonego, Taliesin znów zaczął śpiewać. Po chwili wszystkie łańcuchy spadły z Elphina.

— Jestem czarodziejem – zgodził się Taliesin. – Ale używam mojej magii jedynie do tego, by sławić naturę. I do pomocy tym, których kocham – uśmiechnął się beztrosko do Elphina, a młody król to odwzajemnił.

https://youtu.be/VFyzoDLmLSE

(W mojej wyobraźni Taliesin śpiewałby właśnie tą piosenkę)




Następnego dnia Maelgwn zarządził wyścig koni, ponieważ uważano, że prawdziwy bard musi posiadać też dobrą kondycję fizyczną. To jeszcze bardziej zaniepokoiło Elphina. Jego podopieczny dobrze jeździł konno, ale nie miał szans z bardziej doświadczonymi jeźdźcami. Może posiadał umysł dorosłego człowieka, ale fizycznie pozostawał smukłym, delikatnym chłopcem.

Taliesin uparł się też, że wystartuje do zawodów ze swoją starą szkapą, której za nic nie chciał się pozbyć, twierdząc, że zbyt kocha tego konia. Elphin oczekiwał więc, że turniej skończy się całkowitym ośmieszeniem jego królestwa. Powtarzał sobie jednak, że to nic nie znaczy. Najważniejsze było to, że kochał Taliesina, a on jego.

Koń dawnego Gwiona Bacha był rzeczywiście stary i słaby, więc wystarczyło, że Maelgwn dał sygnał do startu, a wyprzedziły go wszystkie wierzchowce. Chłopiec jednak nie załamywał się, choć poruszał się w wolny, spokojny sposób. Gdy znalazł się obok kwitnącego ostrokrzewu, dotknął jego gałęzią zadu starej szkapy. Po chwili wszystkie pozostałe konie zawróciły i zaczęły tańczyć koło rośliny. Taliesin tymczasem pewnym, powolnym krokiem przekroczył linię mety.

— To oszustwo! – zawołał jeden z bardów. – Chłopak użył magii!

— Nie było to zakazane! – Elphin musiał stanąć w obronie podopiecznego. Jednak jego głos był skazany na porażkę.

— Bard Taliesin oszukiwał – ogłosił Maelgwn. – Wyścig pozostał nierozstrzygnięty.

Elphin westchnął z niechęcią, ale i ulgą. Miał już dosyć Gwynedd i jego króla. Chciał wrócić do domu, do żony, dzieci i swojego świata.

— Dlaczego to zrobiłeś, Taliesinie? – zapytał, gdy odchodzili razem z chłopcem. – To było oszustwo.

— To była magia – odparł Taliesin. – Zrobiłem to... zrobiłem to dla Cerridwen. Wykorzystałem moc taką, jaką posiada ona. Chyba... chciałem sobie udowodnić, że naprawdę jestem jej synem.

Elphin objął młodego barda i zmierzwił jego włosy. Taliesin rzadko wspominał o Cerridwen i czasie jaki spędził w jej domu, jednak król wiedział, że czasem człowiek nie mówi właśnie o tym, o czym najczęściej myśli. Wiedział też, że Taliesin nigdy nie pogodził się z tym, że nie zasłużył sobie najpierw na miłość swoich pierwszych rodziców, a potem czarownicy. I nic nie mogło mu tego zastąpić, nawet ciepło i dobro, jakich doznał w Ceredigonie.




Cerridwen stała przed domem i mieszała w kotle Awen. Na szczęście, trzynaście lat wcześniej udawało jej się uratować kociołek i nadal mogła dzięki niemu czynić czary, chociaż nie udało jej się drugi raz stworzyć mikstury mądrości. Wiedzę całego świata mógł otrzymać tylko jeden człowiek. I był nim Gwion, nie Morfan. Mimo to czarownica nie czuła już nienawiści do chłopca. Czuła jedynie dziwną pustkę.

Nagle rozległ się stukot końskich kopyt. Cerridwen uniosła głowę i ujrzała pędzącego ku niej Morfana, z brudną twarzą i rozwianymi włosami. Wracał właśnie z wojny.

Przed laty wiedźma marzyła, żeby imię jej pierworodnego syna stało się znane na całym świecie, zarówno wśród ludzi, jak i ludu sidhe. Tak też się stało, ale nie z powodu mądrości młodzieńca. Morfan był znanym na całą Brytanię wojownikiem.

,,Ostatecznie stał się tym, kim chciał, a nie tym, kim ja pragnęłam go uczynić" pomyślała jego matka. ,,To samo stało się z Gwionem."

— Witaj, matko! – Morfan zeskoczył z konia i przytulił Cerridwen do siebie. – Przywiozłem ci piękne łupy.

Po chwili z zamku wybiegli też Tegid i Creirwy, którzy z miejsca zaczęli ściskać chłopaka i wypytywać o jego przygody.

— Chciałam, żeby był najmądrzejszym człowiekiem na świecie! – zawołała Cerridwen, próbując ich przekrzyczeć. – Ale on woli ucinać głowy.

Creirwy odwróciła się w stronę matki i popatrzyła na nią swoimi mądrymi, niebieskimi oczami.

— Jest szczęśliwy. Czyż nie tego powinnaś dla niego chcieć?

Cerridwen skinęła głową, jednak wiedziała, że jej słowa obudziły pewną gorycz i mrok. Tegid popatrzył na nią ze smutkiem i rozczarowaniem. Wciąż nie mógł wybaczyć jej tego, że prawie zabiła Gwiona. Nie porzucił jej ze względu na Creirwy i Morfana, ale nie traktował jej tak jak dawniej, mimo że Cerridwen starała się zasłużyć na względy męża, na każdym kroku okazując mu czułość i oddanie. Próbowała też odnaleźć utraconego syna, ale nie udało się jej. Łatwo odgadła, że Gwion nie chce być odnaleziony.

— Mam dla was dobre wieści – odezwał się nagle Morfan. – Chyba odnalazłem Gwiona – jego rodzina wydała okrzyki niedowierzenia. – Na dworze króla Ceredigonu żyje trzynastoletni chłopiec... Dokładnie tyle lat powinien mieć teraz Gwion jako twój syn, matko. Mówią, że ma niezwykłą moc magiczną i jest znakomitym bardem. Śpiewa pieśni o twej magii, matko. Wie o niej tyle co my, może nawet więcej. To musi być Gwion. Dzięki kotłowi osiągnął nadludzki talent i mądrość, podobno już jako niemowlę układał wiersze. I zna cię bardzo dobrze, choć Ceredigon leży przecież daleko.

Cerridwen zadrżała i musiała oprzeć się na ramieniu Creirwy, która miała łzy w oczach, podobnie jak Tegid.

— Czy to na pewno on? – zapytała Cerridwen. – Czy to możliwe?

— Trzeba ruszyć do Ceredigonu i to sprawdzić – stwierdził Morfan. – Pojedziesz ze mną?

— Nie – pokręciła głową Cerridwen. – Przez trzynaście lat Gwion odpychał moją magię. Nie chce bym go znalazła. I nie dziwię mu się – była naprawdę smutna i zrozpaczona. Szybko po stracie chłopca, zrozumiała, że była przywiązana do Gwiona i brakuje jej jego towarzystwa. Nosząc go pod sercem, naprawdę poczuła więź, której próbowała się wyprzeć. Teraz czuła się jakby miała dziecko, które zmarło. Najgorsze było to, że nikt nie wierzył w jej ból. – Ale wy możecie jechać. Zasługujecie na to.

— Nie dam rady – oznajmił Tegid. – Jeśli to nie Gwion, rozczarowanie będzie zbyt silne. Wy, dzieci, możecie pojechać. Sprawdźcie czy to nasz chłopiec... i przyprowadźcie go do domu.

Gdy Morfan wszedł do zamku, aby się obmyć, a Creirwy podążyła za nim, Cerridwen zwróciła do męża swoją bladą, mokrą od łez twarz.

— Czy teraz mi wierzysz, że żałuję tego, co zrobiłam? Czy w końcu mi wybaczysz? – zapytała z rozpaczą.

— Jestem twoim mężem – odpowiedział wymijająco Tegid Foel.

— Czasem zachowujesz się jakby tak nie było – westchnęła Cerridwen. – Straciłam syna... Nie wierzę, by Gwion chciał mnie jeszcze za matkę. Zasłużyłam sobie na to. Ale czy zasłużyłam też na stratę męża?

Tegid niespodziewanie poczuł napływ współczucia do żony, która przez trzynaście lat próbowała szukać Gwiona, używała swojej magii, przyzywała go, czasem nawet siadała przed domem, używała magii wezwania i śpiewała mu kołysanki. Wtedy uważał, że robi to tylko dlatego, by nie stracić jego i starszych dzieci. Teraz zaczął wierzyć, że rzeczywiście mogła tęsknić za Gwionem.

— Nie płacz – poprosił i przytulił ją. – Jeśli to Gwion... To on wróci. Wróci i wtedy będziesz dla niego matką.




Taliesin wiedział, że Creirwy i Morfan po niego przyjdą. Jakiś czas temu zaczął zauważać u siebie objawy nowego daru – widzenia przyszłości. Gdy żona Elphina zaszła w kolejną ciążę, wiedział, że urodzi chłopca. Gdy stara kucharka zaczęła kaszleć, wiedział, że umrze. Początkowo nie rozumiał swojej mocy, bo nikt na świecie nie potrafił przewidywać, co się stanie, nawet Cerridwen, największa z czarownic. On jednak umiał.

Nadal bał się swojej ,,drugiej matki". Tęsknił za jej bliskością i miłością, których nigdy mu nie dała, ale przede wszystkim myślał z lękiem i drżeniem o chwili, gdy goniła go i próbowała zabić. Nie obchodziło go jak się czuje i czy o nim myśli, przynajmniej tak sobie wmawiał. Nie chciał już nigdy jej oglądać.

Ale to nie tyczyło się Tegida i przyrodniego rodzeństwa. Mąż Cerridwen był dla niego dobry i traktował go jak syna. Natomiast Creirwy i Morfan byli jego towarzyszami zabaw, pomagali mu, uczyli różnych rzeczy. Co prawda, przez magię ich matki nie mogli dorosnąć razem, pozostawał teraz znacznie młodszym od swoich dawnych przyjaciół. Nie sprawiło to jednak, że przestało mu na nich zależeć.

Dlatego gdy Elphin wszedł do jego komnaty i powiedział, że przybyli do niego wysłannicy z Llyn Tegid, nakazał ich wpuścić. Nie spodziewał się jednak, że na widok Creirwy i Morfana opanuje go nieludzka radość, zapomni o swojej pozycji barda i rzuci się im w objęcia.

— Gwion, mały braciszku! – zawołała Creirwy, tuląc go do siebie. Była piękna, najpiękniejsza w Brytanii. Ale przede wszystkim była dobra i go kochała.

— Witaj, stary druhu – powiedział Morfan i pogłaskał młodego barda po włosach. – Podobno mówią teraz na ciebie ,,Taliesin", tak?

— To znaczy ,,promienna brew" – odpowiedział dawny Gwion Bach. Starał się być dumny i poważny, choć miał ochotę płakać ze wzruszenia.

— Też mam teraz nowe imię – Morfan potrząsnął włosami. – Moi towarzysze broni nazywają mnie ,,Affgadu", czyli ,,całkowita ciemność", bo przerażam wrogów samym wyglądem. Wiesz, że niektórzy nawet boją się ze mną walczyć, bo uważają, że jestem diabłem? Co za głupcy! – wykrzyknął i roześmiał się.

— Rzeczywiście, masz się czym chwalić, braciszku – skrzywiła się Creirwy. – Nie chcę teraz słyszeć o żadnych Affgadu czy Taliesinach. Dla mnie jesteście Morfanem i Gwionach, moimi słodkimi, małymi braciszkami – przytuliła ,,braciszków" do siebie i popatrzyła na nich z miłością.

Cała trójka rozsiadła się w komnacie Taliesina i następną godzinę spędzili opowiadając sobie swoje perypetie i wszystko, co ich spotkało od rozstania. Nie poruszali jedynie tematu Cerridwen. W końcu jednak Creirwy zwróciła się do Gwiona:

— Czy wiesz dlaczego przyjechaliśmy?

— Widziałem – odpowiedział chłopiec. – Chcecie mnie zabrać do Llyn Tegid. Ale nie mogę z wami pojechać. Cerridwen chciała mnie rozszarpać...

— Chciała. Czas przeszły – podkreśliła Creirwy. Czuła się teraz rozdarta między nowym bratem, którego zawsze kochała i za którym tęskniła, a matką, którą szanowała, rozumiała i która była dla niej przyjaciółką. – Nasza matka rozpacza z powodu tego, co się stało, Gwionie. Myślała, że musi cię nienawidzić, bo uważała, że inaczej nie będzie mogła kochać Morfana. Ale oboje wyrwaliście się jej z rąk – popatrzyła na obu braci. – Wierzę, że zrozumiała swoje błędy i gdy się spotkacie, zrobi wszystko, by dać ci miłość i opiekę macierzyńską. Przecież zawsze tego chciałeś, prawda?

Taliesin nie odpowiedział. Czuł się teraz bardzo mały i bezradny. Dziecko, którego nikt nie chciał. Podrzutek wychowany przez rodzinę czarownicy.

— Creirwy ma rację – zgodził się Morfan. – Matka przez trzynaście lat cię szukała. Nie z naszego powodu. Wiesz jaka jest uparta. Gdyby nie widziała sensu w twoim powrocie, zrezygnowałaby. Ale ona każdego dnia wysyłała za tobą posłanników, próbowała cię obserwować, przywołać. Nie odpuściła, chociaż czuła, że jej nie chcesz. Ona cię kocha, Taliesinie... Dziwną miłością, ale jest to miłość. To dar, którego się nie odrzuca.

— Nie wierzę jej – powiedział z dziecięcym uporem Taliesin. Creirwy dotknęła jego ramienia.

— A ojcu? Tegid cię kocha. Zawsze chciał cię adoptować, po twoim odejściu płakał... Pierwszy raz widziałam jak tata płacze, wyobrażasz sobie, Taliesinie? Nie chcesz się z nim spotkać? Powiedzieć, że go kochasz, niezależnie od Cerridwen?

Taliesin, dawniej nazywany Gwionem, znów zapadł w milczenie, podczas którego próbował powstrzymać łzy. W końcu skinął głową i powiedział:

— Pojadę.




Elphin nie mógłby odmówić Taliesinowi wyjazdu do ,,rodziny", błagał jednak chłopca, by do niego wrócił.

— Oczywiście, że wrócę – zapewnił Taliesin. – W końcu jestem twoim bardem, służę ci, zapomniałeś?

Elphin zaśmiał się i przytulił barda do siebie. Znał Taliesina od lat, ale i tak wciąż był zdziwiony, że mógł tak pokochać obce dziecko.

— Wróć do mnie, Taliesinie – powiedział. – Ale nie odrzucaj miłości, którą ofiarują ci Tegid i Cerridwen. Zasługujesz na to, by kochał cię każdy z kim się stykasz.




Creirwy, Morfan i Taliesin jechali przez las, gdy dojrzeli Cerridwen, zbierającą zioła. Czarownica natychmiast wyczuła obecność swoich dzieci, oderwała się od pracy i wybiegła im na spotkanie. Jednak, gdy zobaczyła Gwiona Bacha, dumnego i majestatycznego, choć wciąż dziecinnego i niewinnego, przystanęła i poczuła, że nie jest w stanie wypowiedzieć ani słowa.

— Mamo, przywieźliśmy ci syna – powiedziała Creirwy, zeskakując z konia. – Gwion, przywitaj się z matką.

Spojrzała na chłopca znacząco. On jednak posłał tylko Cerridwen zimne spojrzenie i stwierdził:

— Teraz nazywam się Taliesin.

— Dla mnie jesteś Gwionem – wzruszyła ramionami Creirwy i pomogła mu zejść na ziemię, choć młody bard wyraźnie sobie tego nie życzył. Nie miał zamiaru żebrać o miłość Cerridwen. Już nie.

— Kogo mam prosić o przebaczenie? – zapytała cicho Cerridwen. – Gwiona czy Taliesina?

— I tak go nie dostaniesz – odparł chłodno chłopiec. – Przyjechałem tylko dla Tegida, a potem wracam do mego pana, króla Elphina.

— Nie mogę ci tego zabronić, Gwionie czy też Taliesinie – zgodziła się Cerridwen i obrzuciła pełnym miłości, ale też smutku, wszystkie swoje dzieci. – Nie mogłam zatrzymać żadnego z was. Ale to nie znaczy, że nie możemy się kochać.

— Kochać?! – krzyknął z oburzeniem Taliesin. – Chciałaś mnie zabić, bo przez przypadek wypiłem trochę twojej mikstury. Nie wiedziałem, że pozbawię Morfana mocy. Wiesz, że nigdy bym tego nie zrobił umyślnie. Traktowałem go jak brata, kochaliśmy się! Wszyscy w twoim domu mnie kochali, oprócz ciebie!

Cerridwen zbladła. Gdy prawie czternaście lat temu, połknęła ziarenko z Gwionem, chłopiec był przerażony, smutny i zdesperowany, by jej uciec. Dzisiaj stał przed nią dumny dojrzewający młodzian, który jej nienawidził. Umiała jednak zauważyć w nim tamte niechciane i samotne dziecko.

— Nie kochałam cię, Gwionie-Taliesinie, bo nie chciałam cię kochać – powiedziała Cerridwen, a w jej oczach zalśniły łzy. – Gdy urodziłam Morfana, byłam przekonana, że muszę być oddana tylko jemu, bo inaczej mój syn będzie prześladowany i nieszczęśliwy. Ale myliłam się, sam sobie poradził – spojrzała na starszego syna z uznaniem. – Dlatego odpychałam ciebie, bojąc się, że gdybym mogła cię pokochać, zająłbyś miejsce Morfana. Wiem, że kochałam Creirwy, ale ona jest moją pierworodną... - łzy zaczęły spływać po policzkach bogini. – Gdy nosiłam cię w swoim łonie, poczułam, że jednak żywię do ciebie jakieś uczucie. Że ono było nawet przed tamtym wydarzeniem z kotłem Awen... Ale starałam się ze wszystkich sił je wyprzeć. Dlatego dopuściłam się najgorszego.

— I mnie straciłaś – dokończył Taliesin. – Gdy byłem Gwionem, chciałem być twoim synem. Marzyłem o matce, która kochałaby mnie tak jak ty Morfana. Ale już o tym nie marzę. Twoja miłość tylko niszczy i rujnuje.

Creirwy podeszła do matki, by ją objąć, Cerridwen wyglądała bowiem jak obraz nędzy i rozpaczy. Dumna, potężna czarownica teraz płakała i trzęsła się z powodu słów trzynastoletniego chłopca.

— Gwionie... - poprosiła Creirwy. – Dlaczego nie dasz matce szansy, by jej miłość uczyniła coś dobrego?

Taliesin miał wrażenie, że Creirwy, używając tego imienia, apeluje do tej cząstki porzuconego dziecka, która została w nim. Jakby liczyła, że obudzi w nim znów tęsknotę za uczuciem Cerridwen. Tęsknotę, którą Taliesin starał się w sobie zabić przez trzynaście lat.

— Przez trzynaście lat nie było dnia, żebym o tobie nie myślała – powiedziała Cerridwen ze łzami w oczach. – Gdy przyszedłeś na świat po raz drugi byłeś taki słodki, taki piękny, taki niewinny... Dlatego nie mogłam cię zabić. I dlatego, że wiedziałam, że jednak jestem twoją matką – chwyciła się mocniej ręki Creirwy. – Każdego dnia wyobrażałam sobie jak teraz wyglądasz, co robisz, jak rozwija się twoja moc. Próbowałam cię przyzwać, odszukać, a gdy się nie udawało, śpiewałam ci kołysanki o Llyn Tegid.

Nagle z twarzy Taliesina zniknął gniew i uraza. Zostało tylko poruszenie i zdziwienie.

— To byłaś ty? – nie mógł zrozumieć. – Ty śpiewałaś te kołysanki, które słyszałem nocami?

— Jak matka powinna – odpowiedziała Cerridwen, która ledwo mogła widzieć przez łzy twarz syna.

Taliesin oparł się o konia i spróbował zebrać myśli. Gdy trafił do Ceredigonu, zaznał miłości i ciepła, ale nadal czuł w sercu pustkę, związaną ze świadomością bycia odrzuconym przez, bądź co bądź, matkę. Czasem, gdy jego niania i Elphin już zasypiali, czuł się tak samotny, że miał ochotę płakać jak prawdziwe, niemagiczne niemowlę. I wtedy słyszał kołysanki, kołysanki o magii, o spokoju, o odległych krainach, i czułych rękach matki. I zasypiał spokojnie.

— Gdybyś tego nie robiła, umarłbym – stwierdził.

— Może chociaż w ten sposób po części odkupiłam moje czyny? – zasugerowała Cerridwen.

Taliesin zrobił kilka kroków w przód i dotknął ręki matki. Creirwy i Morfan przyglądali się temu z niepokojem, ciekawi, co teraz się wydarzy.

— Pojadę z wami do zamku – powiedział Taliesin. – Zostanę przez jakiś czas, ale w końcu wrócę do Elphina. To mój pan i opiekun. Ale... Ale to nie znaczy, że już nigdy się nie zobaczymy. Nie będę już odpychał twojej magii. Ja... nadal się ciebie boję, ale dam ci szansę. Zobaczymy, czy będziemy umieli żyć razem i się pokochać... matko.

— Synu! – zawołała Cerridwen i chwyciła chłopca w objęcia. – Gwion czy Taliesin, nieważne. Jesteś moim synem.

Wzruszona Creirwy podeszła do Morfana i złapała go za rękę. Brat szepnął jej do ucha:

— Najwidoczniej mądrość Awenu się na coś przydała – Creirwy szturchnęła go.

Gdy Cerridwen odsunęła od siebie Taliesina, wiedziała, że on jej nie wybaczył. Mówił prawdę, nadal nie miał do niej zaufania i się bał. Ale wierzyła, że w końcu zdoła go przekonać, że naprawdę go kocha. Że chce go kochać. Że może być dla niego tak samo dobrą matką jak dla Morfana.

— Chodźmy do domu – powiedziała Cerridwen i ujęła Taliesina za rękę. – Musisz się przywitać ze swoim ojcem.



Tak więc za nami pierwszy celtycki shot... Jest dość długi, ale mam nadzieję, że ciekawy i wyczerpujący. Chciałabym powiedzieć, że pozostałe będa krótsze(historię Cerridwen i Taliesina znam najdokładniej), ale nie mogę obiecać.

A teraz obiecane wyjaśnienia, co do ,,kanoniczności" tego opowiadania:

- Wydaje mi się, że gdzieś widziałam wersję, gdzie Gwion Bach od początku jest synem Cerridwen i tak zaczęłam to pisać, ale że potem nie mogłam nigdzie znaleźć tej wersji, jest duża szansa, że sama ją wymyśliłam, i postanowiłam wszystko przerobić. Dlatego publikacja się opóźniła. Mimo to nie chciałam opierać tej historii tylko na magii, chciałam wprowadzić też wątek miłości matki i indywidualizmu dzieci, więc postanowiłam mimo wszystko rozwinąć sferę uczuciową.

- Wszystkie imiona i nazwy własne są z mitologii, większość wydarzeń też, opierałam się głównie na tej stronie: https://historiamniejznanaizapomniana.wordpress.com/2016/01/26/ceridwen-walijska-bogini-plodnosci-i-madrosci/

Rozwinęłam jedynie charaktery drugoplanowych postaci i ich relacji. Postanowiłam przybliżyć postać męża Cerridwen, Tegida, chociaż z mitu nie wynika jaki miał on stosunek do swoich dzieci i Gwiona. Ale mamy XXI wiek, więc chyba czas podkreślić, że nie tylko kobiety kochają swoje dzieci.

- Tak, o tej sierocie, która została królową, też jest w micie.

- Jeśli chodzi o Morfana, to jest też wersja, w której on i Affgadu to bracia, ale żeby nie komplikować fabuły i zostawić miejsce na jakąś puentę, uznałam, że Affgadu będzie jego drugim imieniem.

- Zakończenie z odnalezieniem Taliesina jest wymyślone przeze mnie, właśnie w imię tego wątku uczuciowego.

Mam nadzieję, że Wam się podobało i że będziecie też czytać kolejne części. Następnego shota planuję o bogini Branwen, będzie dramatycznie i trochę creepy. Nie wiem, kiedy go opublikuję, prawdopodobnie jak będę gdzieś w połowie, umieszczę informacje na mojej tablicy czy w shitpoście.







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro