Rozdział czternasty. Straty.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Ostrzegam, że zakończenie tego rozdziału jest bardzo przygnębiające i prawdopodobnie będziecie mieli mnie ochotę po nim zabić!


Wydaje mi się, że jeśli człowiek nie obawia się życia, zajmuje się nim z całego serca, to na dłuższą metę nie może się również bać śmierci. To tylko dwie strony tego samego medalu.

Maria Turtschaninoff ,,Maresi. Kroniki Czerwonego Klasztoru"



Nie mów, że doszliśmy do końca

Biały brzeg wzywa

Ty i ja znów się spotkamy

Annie Lennox ,,Into The West"



— Gorlois prosił mnie, żebym zachowała w tajemnicy konsekwencje jego choroby — powiedziała Kathleen, gdy razem z Vivienne spacerowały po ogrodzie.

— To dobrze — odpowiedziała jej przyjaciółka. — Nie chcę, by o nim plotkowano, śmiano się czy podjudzano, że nie powinien prowadzić wojsk do boju, skoro nie jest ,,w pełni" mężczyzną — skrzywiła się na myśl o tym, co mógłby przejść jej mąż. Kathleen odebrała to jednak nieco inaczej i wyraźnie posmutniała.

— Przepraszam, Vivienne. Przebacz mi, że przeze mnie nigdy nie zostaniesz matką.

— Nie przez ciebie, Kath, nawet tak nie mów! — skarciła ją Vivienne. — I nie jest to dla mnie jakaś wielka tragedia. Ja tak naprawdę nigdy nie czułam, że chciałabym mieć dzieci i byłabym dla nich dobrą matką. Nawet własna pasierbica mnie nie lubi.

— Z tego powodu też mi przykro — odparła Kathleen. — Ale może Morgause potrzebuje jeszcze więcej czasu, by pogodzić się ze śmiercią matki i w końcu cię zaakceptuje?

— Mam nadzieję — westchnęła Vivienne. — Gorlois by tego chciał.

Nie dodała, że wtedy też z pewnością miałby mniejsze wyrzuty sumienia, że nie da jej dziecka. Nawet jeśli Vivienne kilkakrotnie zapewniła go, że nie ma to dla niej znaczenia, on wciąż czuł, że coś jej zabiera. Poprzedniego wieczora zapytał jej nawet, czy nie istnieje jakiś magiczny sposób, by udało im się spłodzić dziecko.

— Nie chcę mieć już nic wspólnego z magią! — zaprotestowała wtedy Vivienne.

— Nie musiałabyś sama czarować — odparł Gorlois. — A magii przecież tępić nie chcesz.

Vivienne westchnęła wówczas i położyła głowę na jego piersi. Starała się być dla męża czuła i kochająca, choć zastanawiała się, czy on nie zdaje sobie sprawę, że kieruje nią bardziej litość niż miłość.

— Są jakieś sposoby, ale nie możemy z nich korzystać, Gorloisie. Każda magia ma swoją cenę, a ta, która wpływa na równowagę świata i krąg życia, tym bardziej. Prawdopodobnie gdybyśmy próbowali dać życie z pomocą magii, ktoś inny by je utracił. Nie chcesz chyba tego.


***


Fiona właściwie uznała, że Uther jest dość porządnym królem i nie wymaga szczególnej kontroli. Owszem, zajmował się polityką i wojskowością w wyższym stopniu niż magią, ale młoda kapłanka nie uważała tego za wadę. Od tego byli mężczyźni. Dlatego w większości informowała listownie Halinor i Nimue, że sytuacja na zamku jest dobra, król jest oddany Avalonowi, a ona ma dobrą pozycję. Właściwie to miała wszystko, czego chciała. Poza mężczyzną, którego pragnęła.

Zabiegała o Tristana de Bois jak tylko mogła, zaprzyjaźniła się z jego siostrą, podczas wszystkich jego potyczek okazywała, że mu kibicuje, dawała mu do zrozumienia, że uważa go za swój ideał mężczyzny, dbała o swój wygląd najlepiej jak umiała. Mężczyzna zazwyczaj ograniczał się jedynie do posyłania jej zimnych spojrzeń.

Ogarniał ją piekielny gniew na myśl, że ktoś mógłby być do tego stopnia na nią obojętny. Upokarzało ją to i irytowało. Mogłaby uznać, że Tristan nie jest jej wart i dać sobie spokój, ale nie była w stanie. Musiała przełamać jego barierę.

Pewnego dnia, gdy spacerowała z królową oraz małą Morgause, natknęła się na rycerza. Uśmiechnęła się do niego znacząco, jednak szybko powróciła do rozmowy z córką Gorloisa. Była dumna i szczęśliwa, że udało jej się przywiązać dziewczynkę do siebie, że mała woli ją od swojej macochy. Musiała tylko znaleźć sposób, by tylko ona miała wpływ na Morgause.

— Skoro mój kochany brat skończył już trening, to twój ojciec też, Morgause — powiedziała nagle Igraine i ujęła dziewczynkę za rękę. — Chodź, zaprowadzę cię do niego. Na pewno się stęsknił — po czym odeszła w stronę zamku, zostawiając Fionę i Tristana samych.

,,Gdybyś nie była tak niewinna, pani, zbyt niewinna jak na mężatkę, pomyślałabym, że próbujesz nas zeswatać" pomyślała z zadowoleniem czarownica i uśmiechnęła się do Tristana.

— Twoja siostra jest cudowna dla małej.

— Poświęca jej zbyt wiele czasu, ale skoro ją to uszczęśliwia, niech tak będzie — odparł Tristan obojętnie. — Choć skoro musi już bawić dzieci, wolałbym, żeby nie była to ta dziewczynka.

— Dlaczego? — całkowicie szczerze zdziwiła się Fiona.

— Bardzo nie lubię jej ojca — wyjaśnił Tristan, a kapłanka zaczęła się zastanawiać, czy ma uznać te słowa za zwierzenie i cieszyć się z nich, czy może po prostu de Bois do tego stopnia nie kryje się z niechęcią do Gorloisa. — Król faworyzuje go bez powodu. Moja siostra to samo robi z Morgause.

— Całkowicie zgadzam się z tym, że powinieneś zajmować wyższą funkcję niż Gorlois, sir — zapewniła Fiona. — Ale skoro znasz swoją wartość tak dobrze, to dlaczego wciąż z nim rywalizujesz? Czy jedna funkcja jest warta twoich nerwów?

Przez chwilę pożałowała swoich słów. Wiedziała, że Tristan jest dumny i szalony, jeśli chodzi o sprawy związane z wojskiem, sugestia, że funkcja dowódcy nie ma zbyt wielkiego znaczenia, mogłaby zostać przez niego uznana za obraźliwą. Na szczęście, mężczyzna nie wybuchnął gniewem, tylko spojrzał na Fionę z dumą i pewnością siebie.

— Ja zawsze dostaję to, czego chcę — powiedział i uśmiechnął się. Ten uśmiech dodał Fionie nieco pewności siebie. Zbliżyła się do rycerza i położyła mu dłonie na ramionach. Ponieważ w żaden sposób jej nie odepchnął, postanowiła kontynuować grę.

— Tak się składa, że ja też — odpowiedziała mu tajemniczym tonem. Następnie stanęła na palcach i pocałowała go.

Zanim Tristan zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, Fiona odsunęła się i odeszła.


***


Wieczorem starszy z braci de Bois siedział w swojej komnacie i popijał wino. Nie chciał dzisiaj już z nikim rozmawiać. Wiedział, że czasem miał trudności z pohamowaniem emocji, a teraz czuł ich w sobie aż nadmiar. Nie chciał się zbłaźnić przy szwagrze czy rycerzach.

W pewnym momencie jego samotność przerwało pukanie do drzwi. Po chwili do komnaty wszedł Agravaine. Bracia obrzucili się zniesmaczonymi spojrzeniami. Zdawało się, że nie lubią oddychać tym samym powietrzem.

— Igraine i Uther pytają, czy zjesz z nimi kolację — powiedział ponuro Agravaine. Tristan pokiwał głową.

— Nie mam ochoty. Chcę zostać sam.

Słysząc te słowa, Agravaine skierował się do wyjścia, ale zanim zdążył dotknąć klamki, brat znów go przywołał.

— Zostań jeszcze chwilę! Porozmawiamy.

— O czym? — prychnął Agravaine. — Nienawidzisz mnie.

— Siadaj i nie marudź — nakazał Tristan, a gdy Agravaine spełnił jego polecenie, nalał mu wina i zapytał. — Rozmawiałeś kiedyś z Fioną?

— Nie, o czym niby? — zdziwił się Agravaine. — Poza tym, ona chyba wolałaby rozmawiać z tobą. Cały dwór widzi jak na ciebie patrzy i ludzie robią zakłady, czy wejdzie do twojego łoża.

Tristan skrzywił się. Dzisiejszy pocałunek i dotyk ciała Fiony sprawiły mu przyjemność, więc ostatnie kilka godzin spędził zastanawiając się, czy nie powinien jednak uczynić jej swoją kochanką, ale teraz jego uczucia znów stały się chłodne. Nie chciałby, żeby cały zamek opowiadał, że dał się uwieść.

— Może i jest pociągającą kobietą, ale zdecydowanie się nie szanuje, skoro dworzanie o niej plotkują — skomentował zgryźliwie.

— ,,Nie szanuje"? — powtórzył Agravaine. — Większość ludzi uważa, że jesteś głupi, skoro jej nie chcesz i chętnie by cię zastąpiło w sercu i łóżku czarodziejki.

To jeszcze bardziej zdenerwowało Tristana. To on chciał budzić podziw, być panem sytuacji. Jak ktoś mógł się dziwić, że uważa jakąś kobietę za nie dość dobrą dla siebie?

— Jeśli ty do nich należysz, proszę, możesz ją sobie wziąć w każdej chwili! — machnął ręką, choć tak naprawdę myśl o Fionie w ramionach jego brata wydała mu się wstrętna i obrzydliwa.

— Fionę? — zapytał Agravaine. — Nie chcę. Ona jest bardzo wulgarna, jak nie kobieta.

— Mówi to ktoś, kto chodzi po domach publicznych — zadrwił Tristan, po czym przyjrzał się uważnie bratu. — Hej! A może ty jesteś zainteresowany kimś innym? — Agravaine poczerwieniał, co dało jego bratu poczucie, że ma rację. — Opowiadaj. Może w końcu coś mnie rozbawi — wychylił kolejny kielich wina.

— Nie będę ci nic mówił, jesteś pijany! — krzyknął Agravaine i próbował wstać z fotela, ale Tristan mocno chwycił go za ramię i zmusił do pozostania.

— Mów, może nawet ci pomogę!

Agravaine przez chwilę zastanawiał się, czy warto ryzykować, ale zdążył już nieco wypić, w końcu odpowiedział dość śmiało:

— To Vivienne.

— Vivienne? — powtórzył Tristan. — Żona Gorloisa? — Agravaine skinął głową, a jego brat zaczął się śmiać i klaskać w ręce, co młodszy mężczyzna zinterpretował jako objaw upojenia alkoholowego. — Ależ to cudownie! Mam nadzieję, że nie jest wybredna. Zresztą, Gorlois jest strasznie poważny, to podobno nudzi kobiety. Ty za to jesteś ponury, ale podobno to pociągające i tajemnicze.

— O co ci w ogóle chodzi? — zapytał ze zdziwieniem Agravaine. Tristan uśmiechnął się.

— Masz moje pełne błogosławieństwo do uwodzenia jej, bracie. Będę ci bardzo wdzięczny, jeśli przyprawisz rogi mojego rywalowi.


***


Uther, mimo lekkiej arogancji i poczucia wyższości, był człowiekiem towarzyskim i lubiącym sprawiać przyjemność swoim towarzyszom. Co kilka tygodni organizował uczty dla całego dworu, by móc pożartować i podyskutować. Nie zawsze takie spotkania kończyły się dobrze, czasem dochodziło do kłótni, ale zazwyczaj atmosfera była przyjemna. Tym razem również wydawało się, że wszystko jest w porządku, choć niektórzy zdawali się mocno pogrążeni we własnych myślach.

Vivienne z niepokojem obserwowała, że jej mąż od czasu choroby zamknął się w sobie. Zdawał się wykonywać codzienne czynności mechanicznie, unikał ludzi, których towarzystwo zawsze sprawiało mu przyjemność, był ponury i zamyślony. Nie wiedziała, co zrobić, by udowodnić mu, że wcale nie żałuje, że za niego wyszła i że nie zależy jej na dziecku. Może zresztą nie od niej zależał humor Gorloisa. Może on po prostu nie czuł się w pełni mężczyzną. Chciałaby, żeby jej mąż mógł o tym z kimś porozmawiać, ale podejrzewała, że Gorlois jest zbyt dumny i hardy, by szukać współczucia u ludzi.

Tristan de Bois nie spuszczał oczu z Fiony, co czarownicę bardzo cieszyło. Od czasu do czasu podchwytywała jego spojrzenie i uśmiechała się zachęcająco, ale potem znów odwracała głowę. Nie miała zamiaru żebrać o niczyje zainteresowanie. Wiedziała, że na dworze jest pełno mężczyzn, którzy padliby jej do stóp, gdyby tylko skinęła palcem. Tristan też powinien zdać sobie z tego sprawę.

Agravaine natomiast wpatrywał się w Vivienne, próbując uwierzyć, że jej melancholijna obojętność i zatroskany wzrok są oznaką tego, że jest nieszczęśliwa w małżeństwie i powinien ją uratować. Tristan miał rację. Gorlois był honorowy, odważny i rozsądny, zdawał się praktycznie nie mieć wad. Łatwo było go szanować, ale czy rzeczywiście mógł fascynować kobietę? Vivienne, zdaje się, nie miała rodziny ani domu, jaki miała wybór, gdy poproszono ją o rękę? Z pewnością poślubiła Gorloisa z rozsądku i chęci stabilizacji, ale nic do niego nie czuła. On pokazałby jej czym jest prawdziwa miłość.

Spojrzał na swoją siostrę, która szeptała coś do Uthera i trzymała go za rękę z jaśniejącą uczuciem twarzą, a potem na Aldena i Maureen, którzy uśmiechali się do siebie i całowali po dłoniach. Sir Nathan i jego żona Kathleen zachowywali się znacznie spokojniej, ale gdy ich oczy się spotykały, widać było, że się kochają i cieszą bliskością drugiej osoby. Był przekonany, że on również mógłby doznać takiej miłości i oddania u boku Vivienne.

— Przepraszam bardzo! — rozległ się donośny głos Aldena. — Chciałbym coś ogłosić.

Wszyscy zerknęli z ciekawością na młodzieńca i siedzącą u jego boku żonę. Alden powstał i powiedział z dumą:

— Ja i Maureen spodziewamy się dziecka.

Wzruszony Lionell uściskał syna i synową, a towarzysze broni Aldena również rzucili się, by go ściskać i mu gratulować. Vivienne z satysfakcją zauważyła, że nawet Gorlois zapomniał o własnej ,,ułomności" i szczerze uściskał dłoń przyjaciela. Jednak później jej oczy pomknęły ku szczytu stołu, gdzie siedzieli Uther i Igraine. Królewska para nagle odsunęła się od siebie, a na ich twarzach malował się wyraz zdenerwowania i smutku.

Vivienne uświadomiła sobie, że Uther i Igraine są małżeństwem od ponad pięciu lat, a do tej pory nie udało im się począć dziecka. Musiała być to dla nich straszna tragedia, zarówno dla władców, jak i dwojga kochających się ludzi. Ich miłość zawsze wydawała się jej piękna i wzruszająca, jednak najwidoczniej nie była niezachwiana. Małżonkowie wyglądali teraz jakby wstydzili się drugiej osoby.

,,Gorlois też ostatnio tak czasem na mnie patrzy" pomyślała nagle i przeszyło ją okropne zimno.


***


Gdy Vivienne wracała w nocy do swojej komnaty, nie mogła pozbyć się myśli o podobieństwie między losem swoim i Gorloisa a Uthera i Igraine. Właściwie czy powinna się dziwić, że bezpłodność oddaliła od niej męża, którego poślubiła z poczucia obowiązku, skoro potrafiła podzielić ludzi, którzy szczerze się kochali?

Nie wiedziała komu bardziej powinna współczuć, choć mimowolnie skłaniała się w stronę Uthera. Igraine nie zrobiła jej nic złego, ale Vivienne nie mogła oprzeć się myślom, że królowa jest zbyt naiwna i ufna, wręcz głupia. Obdarzyła przyjaźnią Fionę, chociaż wiedziała, że była ona zamieszana w wydarzenia z nocy Samhain, i pozwalała jej trzymać się blisko Morgause. Uther wprawdzie też nie zerwał kontaktu z kapłankami Avalonu, ale przynajmniej trzymał je na dystans. Wydawał się dobry, mądry i sprawiedliwy. Zasłużył na to by jego dynastia mogła przetrwać.

Jej rozmyślania przerwał stukot czyichś kroków. Vivienne odwróciła głowę i ujrzała przed sobą Agravaine'a. Znów ogarnął ją dawny strach, ale powtórzyła sobie, że przecież ten człowiek nic nie może jej zrobić, więc tylko uśmiechnęła się łagodnie i skinęła głową.

— Witaj, panie — powiedziała spokojnie. — Idę już na spoczynek.

Na twarzy Agravaine'a pojawił się wyraz rozczarowania i zawodu. Popatrzył na Vivienne błagalnie i szepnął:

— Zostań jeszcze chwilę, pani... Proszę.

Vivienne odruchowo cofnęła się, jednocześnie zastanawiając się, czy jej zachowanie i rezerwa nie jest zbyt nieuprzejme.

— Jest późno. Muszę iść do męża.

Czarodziejka miała nadzieję, że te słowa przywołają jej rozmówcę do porządku i uświadomią mu, że rozmawia z mężatką. Osiągnęła jednak cel całkowicie odwrotny. Agravaine'a ogarnęła bowiem ogromna złość na samą myśl, że kobieta, której tak pragnął, znów mogłaby wymknąć mu się z rąk, co więcej, wyobraźnia podsunęła mu obraz Vivienne w ramionach Gorloisa, co rozgniewało go jeszcze bardziej.

— On cię nie kocha — powiedział stanowczo.

— Oczywiście, że mnie kocha — Vivienne przewróciła oczami. — I to bardzo. Dobranoc — chciała się odwrócić i wymknąć do siebie, ale Agravaine złapał ją za ramię i przyciągnął w swoją stronę.

— Widziałem was dziś na uczcie. Siedział ponury, prawie na ciebie nie patrzył. Ty też byłaś smutna — mówił jej do ucha, co przeszywało dziewczynę ogromnym obrzydzeniem. — On cię unieszczęśliwia. A ja cię uwielbiam. Jesteś idealna, pragnę cię tak mocno jak Gwythyr app Greidawl pragnął Creiddylad. Błagam, nie odrzucaj mnie.

— Ale ja cię nie kocham! — wykrzyknęła przerażona Vivienne. — Nie chcę, nienawidzę cię! — może jej słowa były okrutne, ale sytuacja, w której się znalazła, też. — Masz mnie natychmiast puścić!

Brutalne słowa kobiety zasmuciły i przeraziły Agravaine'a. Jak można odrzucać kogoś, kto kocha cię tak ogromną i namiętną miłością? Postanowił jednak się tym nie przejmować. Vivienne była przy nim, trzymał ją, czuł jej ciało. Może nie był tak silny i wytrzymały jak Tristan czy Gorlois, ale na pewno silniejszy od kobiety. Vivienne może się opierać, ale z pewnością robi to głównie z powodu przesądów społecznych. Gdy już ją posiądzie i pokaże jak ją kocha, ona zmieni zdanie.

Przycisnął ją do ściany i próbował pocałować, jednak Vivienne uparcie odpychała go i próbowała się odsunąć, nawet jeśli nie miała już gdzie.

— Nikogo tu nie ma, zamek jest duży, nikt cię nie usłyszy — zagroził Agravaine. — A nawet jeśli, to komu uwierzą? Bratu królowej czy dziewczynie nie wiadomo skąd?

Przyciskał ją jedną ręką do ściany, a drugą sunął po fałdach jej sukni, próbując częściowo obnażyć kobietę. Vivienne czuła coraz większe przerażenie i obrzydzenie. Wiedziała, że mogłaby użyć magii i w ten sposób się uwolnić, ale wciąż nie potrafiła przełamać swoich oporów, poza tym, podejrzewała, że jej moc mogła znacznie osłabnąć na skutek nieużywania i odrzucenia jej. Nie chciała jednak być całkowicie bezbronna. Mimo że Agravaine uciskał ją całym ciałem, w końcu udało się jej unieść nogę i kopnąć go na tyle mocno, że mężczyzna odskoczył od niej.

— Ja cię kocham — powiedział, otrząsając się, de Bois.

— Nie potrzebuję takiej miłości — odparła ze złością Vivienne i szybko uciekła na górę.

Gdy znalazła się na wyższym piętrze, zobaczyła przed sobą Uthera Pendragona. Jego widok w pewien sposób ją uspokoił. Była przekonana, że król Camelotu nie pozwoliłby krzywdzić kobiet pod swoim dachem.

— Wszystko w porządku, Vivienne? — zapytał Uther, widząc jej bladość i lekko potargane włosy. — Coś się stało?

,,Twój szwagier właśnie próbował mnie zgwałcić" chciała powiedzieć Vivienne, ale zrezygnowała z tego. Agravaine miał rację. Nikt nie oskarżyłby brata królowej. Zwłaszcza, gdy najwidoczniej król musiał ratować swoje małżeństwo.

— Przewróciłam się, panie — skłamała. — Jestem taka niezdarna.

— Uważaj na siebie — powiedział z obawą Uther. — Na podłodze czy schodach łatwo zrobić sobie krzywdę — Vivienne niepewnie skinęła głową. Król podszedł do niej i położył rękę na jej ramieniu. — Jeśli będziesz miała jakiś problem, zawsze możesz się do mnie zwrócić. Chętnie ci pomogę.

— Dziękuję, panie — odpowiedziała z wdzięcznością Vivienne, chociaż obawiała się, że król nie może pomóc jej w tym, co najbardziej ją dręczy.

Pożegnała się z Utherem i skierowała do komnaty Gorloisa. Towarzystwo męża nieco ją speszyło. Wiedziała, że chociaż cieszył się z przyszłego ojcostwa Aldena, z pewnością ta wiadomość przypomniała mu o własnej niepłodności.

Zastanawiała się, czy powinna powiedzieć mu o napastowaniu przez Agravaine'a, ale ostatecznie zrezygnowała z tego. Wiedziała jak silne znaczenie ma dla mężczyzn poczucie bycia jedynym dla kobiety. Zdradę czy wyzwanie rzucone przez rywala uważano za zaprzeczenie czyjejś męskości, coś upokarzającego. Gorlois i tak był wystarczająco rozbity po chorobie i nie wiadomo, co by zrobił. Vivienne nie zdziwiłaby się, gdyby zaczął żałować, że wziął ją za żonę i nie może oddać innemu mężczyźnie.

— Spotkałam króla Uthera na schodach i trochę z nim porozmawiałam, dlatego tak późno przyszłam — wyjaśniła, mając nadzieję, że Pendragona Gorlois nie uznałby za rywala. Nie musiał wiedzieć o dziwnym zachowaniu króla w ogrodzie Camelotu. — Wydaje się miły. Masz szczęście, że zdobyłeś jego sympatię.

Wbrew jej obawom, Gorlois uśmiechnął się i podszedł do niej.

— Tak, mam szczęście. Przyjaciół, żonę i córkę. Postaram się tym cieszyć — powiedział, objął ją w talii i pocałował. Vivienne drgnęła. Bliskość i czułość męża zazwyczaj sprawiały jej przyjemność, ale teraz przywołały wspomnienia tego, co próbował zrobić z nią Agravaine. Wiedziała, że Gorlois jest inny i nigdy nie potraktowałby tak żadnej kobiety, ale jego dotyk w tej chwili kojarzył jej się tylko z jedną rzeczą.

— Jestem bardzo zmęczona — powiedziała, gdy mąż głaskał ją po szyi. — Nie nadaję się do większych spotkań towarzyskich. Możemy już iść spać?


***


W tym samym czasie Fiona przekroczyła próg komnaty Tristana de Bois. Na jej widok ciemnowłosy mężczyzna podniósł się z łóżka. Jego niedbale ułożone włosy i rozpięta koszula dawały dziewczynie pewną nadzieję, jednak postanowiła zachować dumę i dystans.

— Wiesz, że wzywając mnie do siebie o tej porze, sir, narażasz moją reputację? — zapytała, unosząc brwi. Tristan zaśmiał się.

— Nie zgrywaj niewiniątka. Dobrze wiemy, czego ode mnie chcesz.

— Ach, tak? — zadrwiła Fiona. — Może mi przeszło?

— W ciągu kilku dni? — odparł Tristan, okrążając ją i przypatrując się uważnie. — Myślałem, że wzbudzam trwalsze zainteresowanie.

Fiona poczuła przyjemne mrowienie na ciele, widząc wzrok mężczyzny. Nie patrzył już na nią jak na muchę od której się odgania, ale z ciekawością i wnikliwością, jakby bał się, że od niego ucieknie. Postanowiła jednak nie okazywać żadnych emocji.

— Z pewnością nie mam zamiaru schlebiać twojej próżności — oznajmiła figlarnie. Tristan pokręcił głową z rozbawieniem. Fiona zaczęła się obawiać, że jednak nie dowierza jej obojętności.

— Ach, tak? — spytał, zatrzymał się naprzeciw niej, tak blisko, że stykali się czoło. W końcu Tristan ujął twarz Fiony w dłonie i pocałował. Dziewczyna odskoczyła.

— Pozwoliłam ci na to? — zapytała z udawaną irytacją.

— Ja sam pozwalam sobie na wszystko — Tristan wzruszył ramionami nonszalancko. — Tak jak i ty — objął czarownicę i pocałował zachłannie. Tym razem już się nie opierała. — Wygrałaś, jesteś zadowolona? — zapytał.

— Jak najbardziej — skinęła głową z radością i tym razem ona go pocałowała. — O ile to nie jest podstęp.

— Nie jest — zapewnił Tristan. — Nie jestem tak zepsuty, żeby wykorzystywać kobiety — pogłaskał ją po twarzy z pewną czułością, na którą zwykle zdobywał się jedynie wobec siostry. — Zamknij drzwi, dobrze?


***


Agravaine wstał z samego rana i udał się do komnaty swojego brata. Wiedział, że Tristan nim gardzi i nienawidzi go, ale teraz brat był jedyną osobą, która mogła mu okazać jakiekolwiek poparcie w sprawie zajścia z Vivienne. Wiedział, że gdyby zwierzył się siostrze, byłaby przerażona, że jej brat próbował zgwałcić kobietę, a Tristan do tego stopnia nienawidził Gorloisa, że zrozumie jego złość. Poza tym, uchodził za bezwzględnego.

Drzwi do komnaty starszego z braci były zamknięte, Agravaine zaczął w nie więc energicznie pukać. Jednak dopiero po kilku minutach doczekał się otworzenia i ujrzał przed sobą swojego zaspanego brata w samych spodniach.

— Wiesz która jest godzina? — burknął Tristan. Agravaine nie przejął się tym jednak i zapytał:

— Możemy chwilę porozmawiać?

— Nie mam czasu, potem się spotkamy — odparł Tristan. Agravaine był gotów na wojnę na argumenty i przekonywanie brata, że i tak już nie zaśnie, gdy rozległ się rozleniwiony głos kobiecy:

— Coś się stało?

Tristan, nie zważając na brata, odwrócił głowę i zawołał:

— Nic wielkiego, Fee, zaraz do ciebie przyjdę!

Teraz Agravaine domyślił się znaczenia całej sytuacji i całkowicie stracił ochotę na rozmowę z bratem. Zapewne teraz Tristan znienawidzi go jeszcze bardziej po tym jak odciągnął go od nowej kochanki. Jednocześnie młodszy de Bois po raz kolejny poczuł się ogromnie pokrzywdzony przez los.

— Dlaczego tobie wszystko udaje się w każdej sferze życia, a mnie nic? — zapytał z ubolewaniem.

— Proste wyjaśnienie — wzruszył ramionami Czarny Rycerz. — Jestem przystojny, jestem inteligentny i walczę o swoje. A teraz do widzenia, bracie.


***


Kilka dni po tych wydarzeniach Vivienne poszła odebrać Morgause od królowej Igraine. Nie miała serca, by izolować ją od dziecka, nawet jeśli tym samym zbliżała małą do Fiony. Irytowała ją przyjaźń królowej z kapłanką, ale jednocześnie współczuła jej bezdzietności i rozumiała, że to na Morgause Igraine może przelewać swoje uczucia macierzyńskie. Vivienne godziła się z tym, nawet jeśli oznaczało to, że pasierbica nigdy jej tak naprawdę nie polubi i wciąż będzie ją porównywać, nawet jeśli nie ze swą matką, to z królową Camelotu.

Na widok żony Gorloisa, Igraine uśmiechnęła się uroczo i zaprosiła ją do siebie, nakazując Morgause pobawić się na dywanie. Vivienne przez kilka chwil zastanawiała się, czego też królowa może od niej chcieć, gdy ta zapytała:

— Znasz Fionę, pani?

Vivienne drgnęła. Rzeczywiście, Fiona czasami zwracała się do niej jak do znajomej, chociaż nigdy oficjalnie o tym nie mówiły. Czyżby Igraine przeczuwała, że mogą znać się z Avalonu?

— Znam ją przez Kathleen — odpowiedziała wymijająco, ponieważ pochodzenie jej przyjaciółki było powszechnie znane.

— W takim razie może powinnam porozmawiać z Kathleen, ale skoro ty już tu jesteś, to... Powiedz mi, czy uważasz, że Fiona jest dobrą dziewczyną? — zapytała Igraine. Jej oczy błyszczały. — Zauważyłam, że mój brat, Tristan... Cóż, chyba coś między nimi się wydarzyło. Bardzo chciałabym, żeby Tristan ją poślubił, ale nie wiem, czy najwyższa kapłanka zechciałaby zostać czyjąś żoną. Zależy mi tylko na tym, żeby go nie zraniła. Myślisz, że Fiona da szczęście mojemu bratu?

Ta wypowiedź i entuzjastyczny ton Igraine na nowo zraziły do niej Vivienne. Poza tym, to pytanie nie miało sensu. Przecież Igraine lubiła Fionę, spędzała z nią czas. Po co więc jej opinia kogoś innego?

,,Och, twój brat z pewnością będzie szczęśliwy z morderczynią mojej przyjaciółki" pomyślała drwiąco, a na głos powiedziała:

— Nie znam Fiony za dobrze, ale obawiam się, że kapłanki Avalonu są zazwyczaj żądne władzy i zdemoralizowane. Dlatego Kath od nich odeszła.

— Och, ale ja rozmawiałam z Fioną i jest bardzo miła! — zawołała Igraine. Vivienne przewróciła oczami.

,,Więc czemu chcesz mojej opinii?" zadrwiła w myślach, gdy w komnacie nagle pojawiła się Fiona we własnej osobie.

— Witajcie, miłe panie! — wykrzyknęła ze sztuczną wesołością. — I ty Morgause!

— Pokażę ci co potrafię — zaproponowała wesoło Morgause, po czym utkwiła wzrok w jednej z lalek i sprawiła, że ta uleciała do góry.

,,Coś ty narobiła!" pomyślała ze strachem Vivienne. Nie chciała, by Fiona dowiedziała się o mocy jej pasierbicy, nie zanim zdoła ocalić ją od jej wpływu. Nie chciała, by córka Gorloisa wyrosła na kogoś takiego jak najwyższe kapłanki, kogoś, kto będzie uznawał magię i potęgę za jedyne wartości i był gotów nawet dla nich zabić.

— Och, nie wiedziałam, że jesteś czarodziejką! — zawołała Fiona, po czym posłała Vivienne zimne spojrzenie. Nie mogła dopuścić, by ta odstępczyni wychowała dziewczynkę obdarzoną magiczną mocą.

— Ja też nie wiedziałam — zdziwiła się królowa Igraine. — Kto będzie ją uczył?

— Morgause ma moc po dziadku ze strony matki, a uczyć ją będzie oczywiście Kathleen. Nie chcemy posyłać jej do Avalonu — wyjaśniła Vivienne i nie obchodziło jej, co ktoś o tym pomyśli.

— W Avalonie nauczyłaby się więcej — stwierdziła ostro Fiona. — Coś o tym wiem — a jej spojrzenie mówiło ,,I ty też".

— Chcę do Avalonu! — zawołała nagle Morgause. Vivienne skarciła ją spojrzeniem, a następnie zwróciła się z dumą do Fiony:

— Ja i Gorlois postanowiliśmy, że zostanie z rodziną i będzie uczyła się z Kathleen. Chyba nikt nie ma zamiaru podważać decyzji ojca dziecka?


***


Fiona nie miała zamiaru pogodzić się z decyzją Vivienne. Wiedziała, że w żaden sposób nie wpłynie na postanowienie byłej czarodziejki i nie przekona, że jej pasierbicy byłoby dobrze w Avalonie. Ale nie miała zamiaru zważać na rodzinę Morgause. Była zdeterminowana, by zdobyć tą małą duszyczkę dla Starej Religii.

Ujrzała wizję nadziei, gdy dowiedziała się, że Camelot został zaatakowany z Północy i że król postanowił wyruszyć na wojnę. W ten sposób pozbędzie się jednocześnie i Gorloisa, i Tristana. Była szczęśliwa ze swoim rycerzem, ale nie wiedziała, czy zaakceptowałby on to, co zamierzała zrobić. Należało jeszcze pozbyć się Vivienne.

Los jednak wciąż jej sprzyjał. Vivienne zadeklarowała, że ponownie będzie towarzyszyć mężowi na wojnie. Długo wahała się w tej sprawie, ale ostatecznie uznała, że to najlepszy sposób, by ocalić ich małżeństwo i pokazać Gorloisowi, że patrzy na niego tak samo jak wcześniej, nadal ma zamiar być oddana i lojalna. Obawiała się nieco o Morgause i jej kontakty z Fioną, ale ostatecznie dziewczynka przebywała głównie pod opieką Igraine, która była słodka i łagodna. Może królowa będzie miała na małą dobry wpływ.

Dwa dni przed odjazdem Fiona siedziała z Igraine w ogrodzie i rozmawiały o nadchodzącej wojnie. Aby uśpić uwagę królowej, czarownica skupiała się głównie na swoim ogromnym niepokoju o Tristana. Oczywiście, nie znaczyło to, że się o niego nie martwiła. Martwiła, ale za pomocą swoich mocy miała zamiar śledzić zmagania wojenne i nie dopuścić, by jej mężczyznę spotkało coś złego.

— Och, to ty, Utherze! — zawołała Igraine, widząc nadchodzącego męża. — Miło, że postanowiłeś do nas dołączyć.

— Długo debatowałem z Gorloisem, ale nie zapomniałem o tobie, moja najdroższa — zapewnił król i uśmiechnął się. Następnie zerknął na Morgause, która bawiła się przy kwiatowych rabatkach. — Chyba powinnaś iść do tatusia, mała. On niedługo wyjeżdża.

Fiona, dostrzegając swoją szansę, wstała z ławki i oznajmiła:

— Ja ją zaprowadzę — jednak, gdy znalazła się obok Morgause, krzyknęła i padła na trawę.

— Co się stało, pani? — zapytał z niepokojem Uther, a Igraine zerwała się i podbiegła do przyjaciółki.

Fiona spojrzała w stronę Morgause błędnym wzrokiem, a potem zwróciła się do Uthera.

— Twój czas nie potrwa długo. To dziecko przyniesie ci śmierć.

Następnie zamknęła oczy i opuściła głowę, jakby była nieprzytomna.

— Fiono! — zawołała Igraine, klękając przy niej. — Słyszysz mnie?

Uther spojrzał z przerażeniem na kapłankę, która przed chwilą sprawiała wrażenie, jakby była w transie. Następnie zwrócił oczy na Morgause. Dziewczynka wyglądała na niewinną i przestraszoną, jednak było w niej też coś nieugiętego i hardego.

Fiona otworzyła oczy i rozejrzała się po ogrodzie.

— Wszystko w porządku? — zapytała z niepokojem Igraine. — Wyglądałaś jakby coś cię opętało.

Fiona otrząsnęła się i wstała, trzymając się ramienia drugiej kobiety. Potem powiedziała:

— Nie mam pojęcia. Nagle straciłam kontrolę i miałam wrażenie, że moje usta nie należą do mnie, widziałam też jakieś dziwne obrazy... Wcześniej miewałam wizje, ale żadna nie wyglądała w ten sposób.

Gdy Igraine wciąż drżała o zdrowie czarodziejki, Uther podszedł do Morgause, ujął ją ostrożnie za rękę i powiedział do żony:

— Igraine, zaprowadź Fionę do jej komnaty, niech odpocznie. A ja odprowadzę Morgause do jej ojca.


***


Dwa dni później Uther, Gorlois i rycerze wyruszyli na wojnę. Morgause pożegnała ojca z czułością, a on nie krył swoich uczuć do dziecka. Tuląc ją do siebie, myślał o tym, że tylko na córkę będzie dane mu przelać uczucia ojcowskie. I może wszystkie inne też.

— Bądź grzeczna, Morgause, i nie męcz za bardzo królowej — powiedział, całując ją w czoło. — Mam nadzieję, że ja i Vivienne niedługo wrócimy.

,,Chcę żebyś tylko ty wrócił" pomyślała Morgause, ale nie powiedziała tego na głos. Miała już prawie sześć lat i wiedziała, że nie powinna zbyt wyraźnie okazywać niechęci wobec macochy. Nawet jeśli wierzyła w każde słowo Fiony na jej temat.

Gdy nadeszła noc, Fiona wezwała do swojej komnaty Igraine oraz medyka Gajusza i oznajmiła:

— Długo biłam się z myślami, ale w końcu podjęłam decyzję. Musimy chronić Morgause.

— Morgause? — zdziwił się Gajusz. — Co jej zagraża?

Fiona westchnęła, usiadła na łóżku i opowiadała mu o tym, czego doświadczyła w ogrodzie.

— Nie wiem, czy to była prawdziwa wizja, zresztą, przecież one nie zawsze muszą się sprawdzać. Magia to wielka tajemnica, a przeznaczenie nie wyklucza wolnej woli. Ale boję się, że król mógłby skrzywdzić Morgause, próbować jej jakoś zaszkodzić, aby ochronić swoją pozycję.

Spojrzała na królową i medyka. Była gotowa użyć na nich zaklęcia wpływu, aby tylko zgodzili się na jej propozycję. Podejrzewała też, że bardziej będzie musiała napracować się przy Igraine, która kochała męża i była w niego wpatrzona. Ku jej zdziwieniu, to jasnowłosa pierwsza uniosła głowę i powiedziała:

— Chyba masz rację, Fiono. Mój mąż... Jest dobrym człowiekiem, ale zależy mu na władzy i tronie. Rzeczywiście, mógłby zacząć obawiać się, że Morgause mu zagraża.

Fiona uniosła brew ze zdziwieniem. Igraine wyglądała, jakby naprawdę obawiała się męża i nie do końca mu ufała. Dlaczego? Przecież wszyscy wiedzieli, że para królewska bardzo się kocha. Czyżby rzeczywiście rację mieli ci, którzy sądzili, że król oddalił się od żony z powodu bezdzietności? A może Igraine po prostu była świadoma mrocznej strony męża, choć nie wiedziała o jego wszystkich powiązaniach.

— Cieszę się, że się ze mną zgadzasz — skinęła głową kapłanka. — Moim zdaniem, Morgause nie może zostać w Camelocie, a Uther nie może o niej wiedzieć. Powinien... powinien wierzyć, że dziewczynka nie żyje... — Igraine i Gajusz wydali okrzyki zaskoczenia. — Gajuszu, podałbyś Morgause jakiś specyfik, który imitowałby chorobę, a potem ją uśpił, tak by cały zamek sądził, że zmarła. Ja zaś zabiorę do Avalonu, gdzie wychowają ją najwyższe kapłanki i gdzie nauczy się posługiwać swoją mocą. Gdy Uther i Gorlois wrócą z wojny, każdy powie im, że Morgause nie żyje.

— Czy to konieczne? — zapytał Gajusz. — Upozorować śmierć dziecka i wprowadzić w błąd jej rodziców? Gorlois i Vivienne będą cierpieć.

— To jedyny sposób, by chronić małą — oznajmiła Fiona. — Jej rodzice nie mogą nic wiedzieć, bo mogliby przez przypadek odsłonić się przed Utherem. Jeśli przez jakiś czas wszystko będzie dobrze, powiemy im prawdę... Ale to zostaw mnie.

Spojrzała na Gajusza. Nie wydawał się przekonany. Wiedziała, że on również jest czarodziejem i że w młodości szczycił się swoją mocą i trenował czarną magię, ale ostatecznie zmienił przekonania i teraz skłaniał się bardziej w stronę nauki. Poza tym, był lojalny wobec Uthera. I zdecydowanie mniej naiwny niż Igraine.

Wypowiedziała w myślach zaklęcie i wbiła wzrok w mężczyznę. Gajusz poczuł, że robi mu się zimno, a po chwili powiedział:

— Cóż, to chyba rzeczywiście jedyne wyjście. Pomogę wam.

— Ty też się zgadzasz, moja droga? — Fiona zwróciła się do Igraine. Królowa pokiwała głową.

— Wierzę, że nie zrobisz małej krzywdy i chcesz dla niej jak najlepiej.


***


Morgause rozglądała się niepewnie po zamglonym, mrocznym jeziorze, gdy łódka unosiła ją i Fionę. Z niepokojem przypominała sobie wydarzenia ostatnich dni. Najpierw pani Igraine wytłumaczyła jej bardzo spokojnie i łagodnie, że będzie musiała na jakiś czas opuścić Camelot, ojca i macochę, ale ona i Fiona będą ją często odwiedzać. Potem Gajusz, medyk z Camelotu, podał jej jakieś zioła, po których bolała ją głowa, a pani Igraine lamentowała przed służbą, że jej podopieczna zachorowała. A potem Morgause zasnęła i nie wiedziała już, co się z nią dzieje. Obudziła się nad jeziorem Avalon, przy Fionie i pani Igraine. Królowa uściskała ją i pocałowała, a kapłanka zabrała na łódź i powiedziała, że zabiera ją do Avalonu, gdzie będzie uczyła się magii i zostanie wielką czarodziejką.

Ta wizja nie wydawała się taka zła. Wspaniale byłoby zostać w przyszłości najwyższą kapłanką, jak Fiona. Morgause szczególnie nie bolała też nad opuszczeniem Camelotu, nigdy nie lubiła tego zamku, a poza tym, tam była jej macocha, która odebrała ojca matce. Jedynie myśl o Gorloisie nie dawała dziewczynce spokoju. Nie wyobrażała sobie, że już nigdy go nie zobaczy.

— Czy tatuś też będzie mnie odwiedzał? — zapytała, tuląc się do Fiony. Było jej zimno, nawet w płaszczu.

— Obawiam się, że nie, kochanie — pokręciła głową Fiona. — Niemagiczni ludzie nie mają wstępu do Avalonu. Poza tym... Wiesz, że dla niego Vivienne jest teraz najważniejsza.

— Nieprawda! — zawołała w proteście dziewczynka. — Tata naprawdę kocha mnie! Vivienne to tylko...

— Już, już, skarbie, uspokój się — poprosiła ją Fiona. Nie mogła dopuścić, by Morgause zbytnio tęskniła za ojcem, bo wtedy dziewczynka zacznie marzyć o powrocie do swojego dawnego świata. — Będę ci pokazywać twojego ojca. Ale nie za często. Pamiętaj, że masz zostać kapłanką Starej Religii. Bogowie nie lubią, gdy czarodziejki troszczą się o coś lub kogoś bardziej niż o nich i magię.

Morgause niechętnie skinęła głową. Musiała wierzyć Fionie, bo co innego jej pozostało?

Gdy łódź dobiła do brzegu, dziewczynce ukazała się majestatyczna, biała świątynia. Jej widok zaparł Morgause dech w piersiach, podobnie jak dwie kapłanki znajdujące się przed nią. Jedna była siwa, szczupła i wysoka, ubrana w długą, biało-srebrzystą suknię. Druga, niższa i krąglejsza, miała ciemne, odrzucone do tyłu włosy, i nosiła olśniewającą czerwoną suknię, która wyróżniała się na tle białej świątyni i zamglonej wyspy.

— Witaj, Morgause, córko Norwenn, na wyspie Avalon — powitała ją zimnym głosem starsza kobieta. — Nimue, zaprowadź ją do jej komnaty.

— Chciałabym zostać z Fioną — powiedziała nieśmiało Morgause.

— Zaraz do ciebie przyjdę, kochanie — obiecała Fiona i pogłaskała ją po ramieniu. — Idź z Nimue.

Kobieta w czerwonej sukni odjęła dłoń Morgause i poprowadziła ją do świątyni.

Gdy Halinor została sama z Fioną, zapytała:

— Jak udało ci się ją tu sprowadzić?

— Przekonałam królową, że jej pupilce na Camelocie zagraża niebezpieczeństwo — odpowiedziała Fiona i roześmiała się z dumą. — Bardzo przekonująco umiem udawać wizje. A Igraine wierzy mi mocniej niż własnemu mężowi.

— Jesteś sprytna — powiedziała z uznaniem Halinor. — I sprowadziłaś nam przybraną córkę Vivienne. Bardzo dobrze, że ta mała czarownica nie zostanie wychowana przez zdrajczynię.

— Na Vivienne spadnie kara — zapewniła z przekonaniem Fiona. — Jak na wszystkich heretyków, którzy porzucają bogów.


***


Nieświadomy, że już nigdy nie zobaczy swojej córki, Gorlois siedział przy ognisku z Vivienne, Kathleen i Nathanem. Jego przyjaciel i jego żona nie wypuszczali się z ramion, tłumacząc się chłodem, patrzyli na siebie z uwielbieniem i co chwila składali sobie pocałunki. Gorlois również starał się okazywać żonie czułość i troskę, jednak Vivienne czuła, że jest to wymuszone. Wiedziała, że mężczyzna nie przestał jej kochać, ale nie umiał pogodzić się ze ,,stratą" jaka ich dotknęła. Dziewczyna po części obwiniała za to siebie. Może gdyby była lepszą, bardziej kochającą żoną, Gorlois nie miałby wobec niej wątpliwości i nadal byłby szczęśliwy.

Nagle rozmowę czwórki przyjaciół przerwało nadejście Uthera Pendragona. Król popatrzył na Gorloisa z prośbą w oczach i powiedział:

— Możesz przyjść do mojego namiotu? Chciałbym z tobą omówić kilka rzeczy.

— Oczywiście — zgodził się Gorlois, skinął głową żonie i przyjaciołom, po czym odszedł z Utherem. Gdy zniknął, Vivienne nie wytrzymała i z ciężkim westchnieniem wyznała:

— Mam wrażenie, że Gorlois przestaje mnie traktować jak żonę, a zaczyna jak obcą osobę, którą kojarzy przez wspólnych przyjaciół.

— Nie rozumiem — zdziwiła się Kathleen. — Przecież on tak cię kocha. Zawsze cię kochał.

Nathan zaczerwienił się i spojrzał na kobiety niepewnie.

— Może powinienem pójść, a wy sobie porozmawiacie?

— Nie, nie chodzi mi o nic fizycznego — zapewniła Vivienne, choć po części również tak było. Zdawała sobie sprawę, że nie darzy Gorloisa tak głęboką miłością jak on ją, ale lubiła go i szanowała, w dodatku z pewnością jej uczucie nie było siostrzane. Od początku czuła do niego przyciąganie fizyczne, pragnęła go. Ich związek był namiętny i intensywny. Teraz Gorlois coraz rzadziej nie tylko inicjował zbliżenia, ale nawet jej nie dotykał. W nocy spali odwróceni do siebie. Vivienne wiedziała jednak, że źródło problemu leży w oddaleniu emocjonalnym i że właśnie to trzeba zmienić.

— Gorlois bardzo cię kocha — zapewnił Nathan. — Niewiele widziałem takiej miłości — dodał, ujmując Kathleen za rękę.

— Wiem, że mnie kocha. Nie jestem niewdzięczna — odparła Vivienne. Przeciwnie, wciąż miała wyrzuty sumienia z powodu własnych uczuć. — Ale od kiedy Gorlois... wyzdrowiał, zachowuje się jakby żałował małżeństwa ze mną. Jakby na coś mnie skazał i uważa, że nie ma prawa oczekiwać ode mnie miłości czy bliskości. Traktuje mnie chłodno, unika mnie, nie okazuje mi czułości... Próbowałam jakoś go ośmielać i przekonywać, że zależy mi na nim, a nie dzieciach, ale to nic nie dało — potrząsnęła głową z ubolewaniem. — Nie wiem, co zrobić, żeby znów było dobrze między nami. Może to moja wina. Może jestem złą żoną, nie kocham go wystarczająco i on to czuje.

— Nie mów tak, Vivienne! — zaprotestowała Kath. — Bezdzietność to wielka próba, ale jeśli dwójkę ludzi łączy prawdziwa miłość, nie wpłynie to na ich stosunek do siebie.

,,Tylko teoretycznie tak jest" pomyślała Vivienne, wspominając Uthera i Igraine. Jakże niedawno zazdrościła im miłości. Teraz zdarzało się, że obserwując króla i jego żonę, miała wrażenie, że się ze sobą męczą.

— Jeśli chcesz, to ja porozmawiam z Gorloisem — zaproponował Nathan. — Zasugeruję mu, że zbyt oschle cię traktuje i źle się z tym czujesz. Oczywiście, nie powiem, że skarżysz się na niego.

Ponura dotąd Vivienne nagle rozpromieniła się i uśmiechnęła do wuja.

— Jesteś kochany, Nathanie! Jeśli to zrobisz, będę ci wdzięczna do końca życia!


***


Gdy godzinę później Gorlois wychodził z namiotu króla, natknął się na Nathana. Przyjaciel zaproponował mu wieczorny spacer.

— Vivienne i Kathleen nie będą złe? — zapytał Gorlois. Nathan pokręcił głową.

— One nie należą do zaborczych żon. A poza tym... Właśnie o Vivienne powinieneś częściej myśleć.

— Częściej? — powtórzył Gorlois. — Myślę o niej bezustannie. Jest sensem mojego życia.

— Wybacz, przyjacielu, ale ostatnio tego nie widać — odpowiedział Nathan. — Zawsze byłeś dość powściągliwy, ale nikt nie miał wątpliwości, że kochasz swoją żonę i przychyliłbyś jej nieba. Teraz gdy na was patrzę, mam wrażenie, że oglądam obce sobie osoby. Prawie nie rozmawiasz z Vivienne, nie patrzysz na nią, nie dotykasz. Wydajesz się strasznie chłodny i odległy.

Gorlois spuścił głowę ze wstydem. Rzeczywiście, od dłuższego czasu nie potrafił otworzyć się przed żoną i traktować ją tak jak dawniej. Raz próbował, po ogłoszeniu wiadomości o ojcostwie Aldena. Chciał wierzyć, że jego bezpłodność nie ma znaczenia i nadal będą z Vivienne szczęśliwi. Ale ona nagle stała się jakaś odległa i odtrąciła go. Oczywiście, mogło być wiele powodów, ale utwierdziło to Gorloisa w przekonaniu, że skrzywdził Vivienne, biorąc ją za żonę. Nie mógł jej niczego dać.

— Rzeczywiście — przyznał niechętnie. — Od czasu... mojej choroby, mam wrażenie, że zaszkodziłem Vivienne, biorąc ją za żonę. Wiesz, że początkowo mnie odrzucała, Nathanie? Odrzucała, bo nie kochała mnie tak jak ja ją i wiem, że to się nie zmieniło. Lubi mnie, jest nam dobrze razem... Ale nadal jestem dla niej bardziej przyjacielem. Nigdy nawet nie powiedziała, że mnie kocha. A teraz okazało się, że nawet nie mogę dać jej dziecka. Nie możesz mnie potępiać za to, że mam wrażenie, że ją skrzywdziłem. Utknęła w małżeństwie pozbawionym miłości, a w dodatku z niepłodnym mężczyzną. Jej ród zginie wraz z nią.

— Nie mów tak — pouczył go Nathan. — To nieprawda, że w waszym małżeństwie nie ma miłości. Kochasz Vivienne. A ona kocha ciebie. Może inaczej niż ty, ale kocha. Odrzucała cię, ale jednocześnie nie potrafiła przestać się z tobą spotykać i myśleć o tobie, nawet gdy byłeś mężem Norwenn. Czy gdyby cię nie kochała, ryzykowałaby gniew kuzynki? I przecież w końcu została twoją żoną. Pojechała z tobą na wojnę, zamartwiała się, gdy chorowałeś, a teraz widzę jak cierpi, gdy ją odtrącasz. Ona cię kocha, Gorloisie, nawet jeśli nie potrafi ubrać tego w słowa. Znam ją dobrze i wiem, że to prawda — zapewnił. — I wiem, że nie potrafiłaby cię odrzucić z powodu bezdzietności. To ty nie możesz się z tym pogodzić. Jeśli tylko dasz jej szansę, będziecie nadal bardzo szczęśliwi. Gwarantuję ci to.

Gorlois poczuł się nieco bardziej przekonany. Rzeczywiście, Nathan znał dobrze i jego, i Vivienne, był świadkiem początków ich znajomości. Często stojąc z boku, widzi się więcej niż będąc uczestnikiem wydarzeń. Może Nathan miał rację i Vivienne rzeczywiście kochała swojego męża, tylko przyzwyczaiła się do bycia bardziej jego przyjaciółką.

Zraniła go też wzmianka o cierpieniu dziewczyny. Nigdy nie chciałby skrzywdzić swojej żony. Kochał Vivienne ponad wszystko, uważał ją za swój dar od Boga i zrobiłby wszystko, byle uczynić ją szczęśliwą.

— Masz rację — powiedział do Nathana. — Wynagrodzę jej to.

Gdy wrócili do obozu, Vivienne i Kathleen poszły już spać. Gorlois wszedł do swojego namiotu, rozebrał się w ciemności i położył obok żony.

— Śpisz już? — zapytał, przytulając się do jej pleców i ciesząc się ciepłem jej ciała.

— Nie mogę zasnąć — odparła Vivienne i odwróciła się do niego ze zdziwieniem. Gorlois ostatnio rzadko łapał ją za rękę, a co dopiero przytulał. — Czemu tak na mnie patrzysz?

— Bo cię kocham — odpowiedział mężczyznę i musnął jej usta. — I cieszę się, że jesteś tu ze mną.


***


Następnego dnia Vivienne i Kathleen siedziały razem pod obozem i czekały na powrót mężczyzn z bitwy. Kathleen porządkowała zioła potrzebne do leczenia rannych, a Vivienne próbowała jej pomagać, choć nie była specjalnie zdolną uzdrowicielką.

Mimo trwających walk i niebezpieczeństwa, czuła się spokojna i szczęśliwa. Serce biło jej mocniej na wspomnienie tego, co Gorlois powiedział jej w nocy, i chciała wierzyć, że teraz będzie już im dobrze. Wrócą do Camelotu i będą szczęśliwą rodziną razem z Morgause.

Gdy rozległ się tętent końskich kopyt i ciężkie męskie kroki, obie kobiety zerwały się i pobiegły w stronę wracających wojowników, szukając wzrokiem swoich mężów. Widząc w oddali twarz Gorloisa, Vivienne rzuciła się w jego stronę. Jej entuzjazm osłabł, gdy na ramieniu mężczyzny opiera się zakrwawiony Nathan.

— Zawołaj Kathleen, natychmiast! — nakazał jej Gorlois. Vivienne szybko odnalazła przyjaciółkę i wspólnymi siłami ułożyli Nathana w namiocie.

— Zaraz cię opatrzę — zapewniała uzdrowicielka. — Rana jest głęboka, ale trzeba po prostu zatamować krwawienie, na pewno — przekonywała samą siebie. — A jeśli nie... To użyję nawet magii! — zapowiedziała ostro, choć wiedziała, że jej moc jest słaba.

— Kath... — powiedział zachrypłym głosem Nathan. — Proszę... Złap mnie za rękę...

Kathleen uklękła przy ukochanym i spełniła jego prośbę, jednocześnie jedną ręką, rozplątując bandaże.

— Kath... — powtórzył mężczyzna i popatrzył na nią z czułością. — Tak bardzo cię kocham.

— Ja też cię kocham, najdroższy — odpowiedziała cicho dziewczyna. — Ponad wszystko — następnie odsunęła się od niego, by opatrzyć jego rany. Jednak gdy dotknęła okolic serca męża, poczuła, że przestało ono bić.

— Nie!!! — cicha i spokojna Kathleen krzyknęła przeraźliwie, a jej głos rozniósł się na cały obóz.

Vivienne spojrzała na Gorloisa, jakby szukając u niego potwierdzenia tego, że Nathan naprawdę nie żyje. Nie potrafiła w to uwierzyć. Był przecież jeszcze młody, pełen życia. Był zbyt mocno kochany, by umrzeć. Jednak reakcja Kath nie pozostawiała żadnych wątpliwości, Vivienne padła z płaczem na kolana, objęła przyjaciółkę i zaczęła płakać wraz z nią.


***


Vivienne stała nad brzegiem jeziora i patrzyła jak ciało Nathana oddala się na łodzi. Zgodnie z rycerskim zwyczajem, jego towarzysze broni wypuścili zapalone głownie, które spaliły ciało poległego. Nawet gdyby chciano to zrobić za pomocą magii, Kathleen była zbyt roztrzęsiona, a jej oczy zbyt pełne łez.

Ten obrzęd przypomniał Vivienne śmierć jej własnego ojca. Wtedy również była zrozpaczona i czuła się jeszcze bardziej bezbronna, w końcu została półsierotą w wieku dwunastu lat. Jednak teraz wydawało jej się, że śmierć Daniela była czymś całkiem innym. On był żołnierzem, urodził się, by nosić broń w ręku, to był jego żywioł i nie mógłby z tego zrezygnować, nawet w imię własnego bezpieczeństwa. Nathan nigdy nie chciał walczyć, nie nadawał się do tego. Był zbyt wrażliwy i spokojny, byłby szczęśliwszy objeżdżając pola albo nawet śpiewając pieśni na zamkach. Dołączył do wojska, bo to był jego jedyny sposób utrzymania po odejściu od ojca. Zginął przez nikczemność człowieka, który powinien dbać o niego.

Patrzyła jak ciało jej najlepszego przyjaciela i ukochanego członka rodziny zamienia się w popiół, jednocześnie słuchając pieśni Nowej Religii o jedynym Bogu, który jest światłem i cieniem, słońcem, księżycem i każdą gwiazdą na niebie. Jednak Vivienne nie czuła teraz przy sobie Jego obecności. Skoro jest wszędzie, dlaczego pozwolił, by Nathan odszedł, dlaczego zabrał go od żony i przyjaciół, od ludzi, którzy go kochali? Kapłan odprawiający obrządek powiedział, że Najwyższy tak bardzo kochał Nathana, że chciał go mieć przy sobie. Dlaczego jednak odebrał go tym, którzy nie mają boskiej siły, którzy potrzebowali bliskości i wsparcia Nathana? Skoro Najwyższy widzi ludzki ból i cierpienie, czemu go nie powstrzyma?

Nieco lepiej poczuła się, gdy zaczęła się druga pieśń, o białym brzegu spowitym w srebrne światło, jedynym prawdziwym domu każdego człowieka. Może powinna powściągnąć swój egoizm. Nathan nie żył, ale to nie on ucierpiał najbardziej. Jeśli jego religia go nie okłamała, teraz połączył się ze swoją matką, a jeśli on sam miał słuszność, że to miłość wszystkich prowadzi, także z Danielem, Margisą, Luną czy Morrigan. Spaceruje brzegiem morza, skąpany w blasku. Nic już nigdy go nie zrani i nie skrzywdzi. Może tak naprawdę nie płakała nad nim, ale nad sobą i swoją samotnością?

,,Śmierć nie jest najgorsza" pomyślała. ,,Czasami gorzej jest nie móc umrzeć".


***


Kilkanaście dni później losy wojny rozstrzygnęły się na korzyść wojsk Uthera i wszyscy mogli wrócić do domu, dumni i spokojni. Vivienne jednak nie była spokojna, Gorlois i Kathleen też nie.

Gdy zbliżali się do bramy Camelotu, większość rycerzy zaczęła zachowywać się jeszcze głośniej i bardziej entuzjastycznie, by zawiadomić o swoim powrocie. Natomiast Kath coraz bardziej uporczywie wbijała wzrok w kark swojego konia. Ciemna, skromna suknia jeszcze bardziej pogłębiała jej ponury obraz, a do tego wydawało się, że dziewczyna od dnia śmierci Nathana zbladła i schudła. Całą drogę przebyła w milczeniu, nie reagując na rozmowy i okrzyki towarzyszy. Vivienne co chwila zwracała wzrok w stronę przyjaciółki i zastanawiała się, czy Kathleen ma zamiar zostać przy niej, na Camelocie, po śmierci męża. Być może zamek będzie dla niej siedliskiem zbyt wielu wspomnień, może zamieszka w druidzkim obozie z Eileen, albo nawet wyjedzie gdzieś daleko. Wtedy Vivienne będzie jeszcze bardziej samotna.

Jej relacja z Gorloisem, po chwilowym ociepleniu, znów wkroczyła na niepewny grunt. Mężczyzna wciąż był smutny i zadumany, ale ona też. Wprawdzie okazał jej czułość i wsparcie po śmierci Nathana, ale potem każde z nich było zajęte własnym bólem, a Vivienne nie miała sił i chęci, by walczyć o coś innego. Straciła chęć do całego życia.

Gdy znaleźli się przed zamkiem, na dziedziniec wybiegła królowa Igraine. Uther zeskoczył z konia, wziął żonę w ramiona i pocałował w czoło. Tuż po królowej pojawiła się Fiona, która z miejsca rzuciła się w stronę Tristana de Bois i pocałowała go namiętnie, nie zważając na obecność innych rycerzy. Zdecydowanie nie przejmowała się pozorami ani też moralnością.

Gorlois zeskoczył z konia, potem pomógł zsiąść żonie, a następnie rozejrzał się niepewnie po dziedzińcu, zatrzymując w końcu pytający wzrok na Igraine.

— Gdzie jest Morgause? — zapytał. Igraine popatrzyła na niego ze smutkiem i jakąś skruchą, jakby uważała, że czymś wobec niego zawiniła.

— Wybacz, sir — powiedziała cicho. — Morgause zachorowała po waszym wyjeździe i nie zdołaliśmy jej uratować.

Gorlois poczuł, że traci grunt pod nogami i miał wrażenie, że zaraz upadnie. Vivienne instynktownie złapała go za ramię. Mężczyzna spojrzał na nią z bólem, jakby miał nadzieję, że żona powie coś, co zmieni bieg wydarzeń i sprawi, że Morgause zaraz wybiegnie z zamku i uściska ojca.

— Gajusz i Fiona próbowali jej pomóc, ale gorączka ją zabiła — dodała z bólem Igraine, patrząc to na Gorloisa, to na Uthera. Nikt jednak tego nie zauważył.

— Nie mam... Nie mam już dziecka... — powiedział głucho Gorlois, patrząc pustym wzrokiem przed siebie. Czuł, że cały świat wymknął mu się z dłoni. Zawsze był człowiekiem żywotnym i starał się nie załamywać, iść przed siebie. Teraz po raz pierwszy w życiu zaczął pragnąć śmierci. Zaczął żałować, że to nie on zginął w walce.

— Och, mój kochany... — wykrztusiła Vivienne, która sama nie potrafiła przyjąć do wiadomości tego, co usłyszała. Wiedziała, oczywiście, że dzieci umierają, ale Morgause była silna i zdrowa. Nie mogła uwierzyć, że już nigdy nie zobaczy jak dziewczyna rzuca się w ramiona Gorloisa, że już nigdy nie będzie jej strofować. Nie cierpiała, ponieważ zwyczajnie nie wierzyła w śmierć Morgause. To wszystko to tylko głupi, szalony sen.

Vivienne nie zdążyła jednak w żaden sposób pocieszyć męża, ponieważ nagle Uther podszedł do Gorloisa i mocno go objął. Najwidoczniej on dbał o przyjaciela lepiej niż jego żona.

— To straszna tragedia, Gorloisie — powiedział ze współczuciem król. — Pamiętaj jednak, że masz moje wsparcie.


***


Vivienne szła do swojej komnaty, chwilami nie wiedząc nawet gdzie stawia kroki. W końcu musiała przyjąć do wiadomości śmierć pasierbicy i chyba nawet nie spodziewała się, że tak ją przeżyje. Morgause była dla niej niemiła i niegrzeczna, traktowała ją jak rywalkę do uczuć Gorloisa. Ale była tylko dzieckiem i Vivienne wierzyła, że dziewczynka kiedyś z tego wyrośnie i będą we trójkę prawdziwą, szczęśliwą rodziną. Była gotowa przelać na małą swoje przecież istniejące uczucia macierzyńskie, skoro nie mogła już mieć własnego dziecka. Teraz jednak szanse na rodzinę się skończyły. Byli tylko Vivienne i Gorlois, i dziewczyna sama nie wiedziała, czy uda im się uratować cokolwiek, co im zostało.

Dobijała ją też myśl, że nie udało się jej zdobyć sympatii Morgause, że ta do samego końca traktowała ją jak intruza. Owszem, dziewczynka była niegrzeczna, ale Vivienne mogła zrobić więcej, by zyskać jej sympatię i miłość. Tymczasem podwójnie zawiodła. Najpierw odtrąciła swoją kuzynkę Norwenn, która zmarła bez pogodzenia się z nią, a teraz nie potrafiła odpokutować swoich win, kochając jej dziecko. Wszystko zrobiła źle. Co więcej, Morgause była ostatnią żyjącą osobą z którą łączyły ją więzy krwi, po śmierci Nathana. Teraz nie została jej żadna rodzina i nie będzie też miała swojej.

Pogrążona w takich rozpaczliwych myślach, Vivienne prawie nie zauważyła, że obok przechodzi Fiona. Dopiero głośne prychnięcie czarownicy, uświadomiło jej, kto jest obok. Vivienne podeszła do niej i spojrzała na nią z nienawiścią:

— Jeśli dowiem się, że to ty skrzywdziłaś moją pasierbicę...

— Ja? — zadrwiła Fiona. — Zapytaj Igraine, ona ci powie, że próbowałam ratować małą, nawet moją magią, ale to nic nie pomagało. Poza tym, czemu miałabym pragnąć śmierci Morgause? Była czarodziejką, a dla mnie każdy człowiek obdarzony magią jest cenny, o ile nie odtrąca jej bezmyślnie jak ty.

Vivienne nie odpowiedziała. Przepełniała ją nienawiść, gniew i ból, ale wierzyła Fionie. Nie sądziła, by najwyższa kapłanka Avalonu bez powodu zabiła dziecko obdarzone magią.

— Wiesz, co myślę? — przechyliła głowę Fiona. — Że ta śmierć to kara. Odwróciłaś się od bogów, odtrąciłaś magię, przyjęłaś heretycką religię, więc bogowie mszczą się na tobie i twojej rodzinie. Na twoim miejscu, wróciłabym do nich, póki jeszcze nie jest za późno.

Vivienne uniosła głowę i spojrzała na Fionę z bezbrzeżną pogardą.

— To w imię twoich bogów straciłam moją przyjaciółkę, którą kochałam. Nie sądzę, by byli w stanie oddać mi kogoś innego.

Następnie odwróciła się, pobiegła do swojej komnaty i padła na łóżko, nareszcie sama i mogąca dać ujście emocjom. Przytuliła się do poduszki i zaczęła histerycznie płakać to za wszystkim i wszystkimi, których utraciła. W tym momencie niczego nie pragnęła bardziej niż znaleźć się na Białym Brzegu.



Mam nadzieję, że wybaczycie mi śmierć Nathana, bo mnie samą boli, że nie będę już mogła o nim pisać :( Ale myślę, że w kontekście dalszego ciągu oraz serialu, nie miałoby sensu, gdyby nadal żył. Jako ciekawostka: początkowo Nathan(który był wtedy tylko ,,ukochanym Kathleen", żeby nie tylko główna bohaterka miała jakiś wątek miłosny) miał zginąć podczas Wielkiej Czystki, przechodząc na stronę czarownic, jednak uznałam, że byłoby słabo, gdyby wszyscy wtedy zginęli, tak więc... Jego rola zakończyła się w tym miejscu :(

Chciałabym bardzo podziękować za wszystkie głosy oddane na mnie w Lisim Konkursie. Jak wspominałam, nie zależy mi szczególnie na wygranej, ale było mi bardzo miło, kiedy widziałam te wszyskie punkty, bo to dla mnie oznaka, że to, co robię, naprawdę się komuś podoba, co jest bardzo motywujące :)

Według mojego planu zostało nam jeszcze pięć rozdziałów plus epilog i podziękowania. Myślę, że nie będzie szczególnym spoilerem, jeśli powiem, że kolejny rozdział będzie miał tytuł ,,Niewierna".

Życzę Wam wszystkim ciepłych, spokojnych i przede wszystkim zdrowych świąt, bo to jest najważniejsze, oraz oczywiście dużo weny i powodzenia w pisarskich planach.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro