Rozdział dziewiętnasty. Najwyższa cena.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Nie o to chodzi, kto wygrywa czy przegrywa!(...) Chodzi o to, kto pozostaje taki sam!

Marissa Meyer ,,Bez Serca"

(Dopiero po wrzuceniu tu tego cytatu uświadomiłam sobie, jak idealnie pasuje, bo Uther teoretycznie został zwycięzcą, ale zatracił swoje ideały, a skazani przez niego na śmierć do końca pozostali sobą)


Wysoko, w komnatach królów, którzy odeszli

Jenny tańczyła z jej duchami

Tymi, których straciła, i tymi, których odnalazła

I tymi, których kochała najmocniej

Florence and The Mashine ,,Jenny of The Oldstones"



Następnego dnia, zaraz po przebudzeniu, Vivienne skierowała się do komnaty Kathleen, by zobaczyć, czy przyjaciółce niczego nie brakuje. Przeżyła jednak szok, widząc puste łóżko i list na komodzie. Po przeczytaniu go potrafiła jedynie ukryć twarz w rękach i płakać.

— Co się stało? — zdziwił się Gorlois, przechodząc korytarzem. — Dlaczego płaczesz? Gdzie jest Kath? — spytał, wchodząc do komnaty.

— Kath? — wychlipała Vivienne, wręczając mu list. — Może już na tamtym świecie.

Gorlois przeczytał wiadomość od młodej medyczki ze ściśniętym sercem. Jeśli Kathleen uciekła w nocy, znajdowała się prawdopodobnie już w okolicach stolicy, nie było więc możliwości by wysłać za nią pościg i sprowadzić bezpiecznie do ich domu. Kathleen była już skończona.

— Co za brawura — westchnął mężczyzna. — Nie spodziewałem się tego po niej.

— Ja też, a znam ją od dziecka — dodała Vivienne. — Może każdy z nas ma w sobie jakieś ukryte cechy, których nikomu nie pokazuje.

Spuściła głowę i nerwowo bawiła się paskiem przy sukience. Jej przyjaciółka szła na pewną śmierć. Nawet jeśli Uther zginie, ona prawdopodobnie poniesie karę za królobójstwo. Czy Kathleen naprawdę do tego stopnia nie zależało na życiu? Przecież gdy uciekła ze swojej wioski kierowała się wolą przetrwania.

Gorlois widział łzy, które napływały do oczu jego żony. Chciałby podejść do niej, przytulić, pocieszyć. Powiedzieć, że ma jego wsparcie i zawsze będzie je miała. Wciąż nie potrafił się jednak na to zdobyć. Czuł jakby jakiś niewidzialny mur oddzielał go od Vivienne.

— Nie płacz — powiedział w końcu cicho. — Może Kathleen uda się uciec i zbiec do nas albo udać się za granicę. Ona wygląda na delikatną, ale ma dużo hartu ducha. W końcu nie raz była w okolicach pola bitwy.

Vivienne odwróciła się w kierunku męża i niepewnie skinęła głową. Tak, to chyba najlepsze wyjście. W tym momencie czarodziejka wcale nie ubolewałaby nad śmiercią Uthera, ale dla Kathleen najlepiej byłoby, gdyby królowi udało się przeżyć, a ona uciekłaby.

A może gdyby znalazła się poza granicami Camelotu, nikt już by jej nie szukał, nawet gdyby Uther zginął? A wtedy skończyłyby się te prześladowania. Może wizja Kath spełniłaby się i rzeczywiście Artur wprowadziłby pokój i sprawiedliwość.

,,Och, jak mogę życzyć śmierci ojcu mojej córki?" pomyślała Vivienne ze zgrozą. ,,Ale mu życzę. Jakby nigdy nic by mnie z nim nie łączyło."


***


Gajusz wszedł do komnaty króla, zastanawiając się, dlaczego Uther nagle postanowił z nim porozmawiać. Chociaż teoretycznie nadal współpracowali, od początku Wielkiej Czystki Pendragon zdawał się ignorować medyka i trzymać go z daleka od siebie. Gajusz podejrzewał, że Uther wyczuwa jego dezaprobatę wobec swoich działań i nie szuka kontaktu, ponieważ obecność starego przyjaciela wpędza go w wyrzuty sumienia.

— Chciałeś mnie widzieć, panie — powiedział spokojnie. Uther odwrócił się w jego stronę.

— Tak. Chciałem żebyś pomógł mi wysłać wiadomość do młodego Władcy Smoków... Jak mu na imię, Pellinor?

— Balinor — poprawił go Gajusz. — I dlaczego masz z nim korespondować? Przecież Balinor też jest czarodziejem i z pewnością nie ma zamiaru wyrzec się swojej magii.

— Przypominam ci, że magicznymi stworzeniami są też smoki. A ja muszę zdecydować, co z nimi zrobić. Są zbyt potężne, by wojsko wybiło je wszystkie. Chcę żeby Balinor mi pomógł, jakoś ujarzmił te stworzenia.

— A ty w zamian go zabijesz, panie? — domyślił się Gajusz.

— Jeśli zechce ze mną współpracować, puszczę go wolno, obiecuję. — Uther przybrał poważny, skupiony wyraz twarzy. — Wiem, że go znasz i lubisz. Mam zaufanie do twoich przyjaciół, Gajuszu.

,,Z pewnością" stwierdził ironicznie w myślach Gajusz. ,,Kazałbyś spalić Alicję na stosie, gdybym w porę nie pomógł jej uciec". Nie mógł jednak sprzeciwić się królowi, bo inaczej sam straciłby życie.

Musiał współpracować z Utherem i wierzyć, że ten utrzyma Camelot w stanie pokoju. Alternatywą byłyby rządy Najwyższych Kapłanek, a Gajusz widział już zbyt wiele ucisku i niesprawiedliwości, które spowodowały te kobiety. Był w stanie zrozumieć nieufność Uthera wobec magii, choć nie popierał jego metod. Nie popierał ich, ale uważał, że w tej sytuacji współpraca z królem, to jedyne, co może zrobić.

Ale musiał ocalić Balinora. Młodego, śmiałego chłopaka, który używał swoich mocy jedynie do dobrych celów i kochał wszystkie magiczne stworzenia. Musiał go ocalić i ukryć. Gajusz wiedział, że najbliższe tygodnie spędzi na obmyślaniu plany ucieczki Władcy Smoków.


***


Eileen była tak zmęczona i osłabiona po ucieczce z obozu druidów, że musieli zatrzymać się z Dirkiem na dłuższy odpoczynek w małej wiosce. Udawali małżeństwo, które wyprowadza się do krewnych, ani słowem nie wspominając o mocach dziewczyny. Eileen przedstawiała się jako pieśniarka, taka sama jak Dirk. Udało im się nawet zarobić na wykonaniu kilku popularnych pieśni.

Obecnie znajdowali się coraz bliżej granicy z Essetir. Już za kilka godzin mieli być bezpieczni. Nikt nie będzie już ich prześladował.

Eileen dręczyła jednak świadomość, że jej przyjaciółki pozostały zdane na siebie, w kraju, gdzie magia była tępiona. Vivienne jako żona rycerza teoretycznie była bezpieczna, ale co jeśli ktoś ją wyda, zdradzi prawdę o jej magicznej mocy? Chociażby sam Gorlois, pragnący zemsty za zdradę? A Kathleen pozostawała w spisie czarodziejów. W każdej chwili Uther mógłby wysłać po nią wojsko.

,,Błagam was, moje kochane, ratujcie się. Nie dajmy się zabić" prosiła je w myślach, zastanawiając się, czy uda się jej przekazać wiadomość telepatyczną.

Ze względów bezpieczeństwa, Dirk powoził, a ona siedziała w wozie. Samotność i brak rozmowy dobijały ją. Nawet pieśni, które śpiewała dla zabicia czasu, zaczęły ją męczyć i nużyć, co więcej, przychodziły jej do głowy same utwory o śmierci i cierpieniu.

W pewnym momencie Dirk zauważył korowód jeźdźców z barwami Camelotu na kolczugach. Miał nadzieję, że to tylko grupka rycerzy wracających z jakiejś potyczki, że zaraz przejadą i zostawią go w spokoju. Rozsądek jednak podpowiadał mu, że jedynym konfliktem, jaki obecnie dręczy królestwo jest ten między Utherem Pendragonem a czarodziejami.

— Witaj, człowieku — powitał go jeden z rycerzy. — Zgodnie z rozkazem naszego króla, Uthera Pendragona, musimy cię sprawdzić.

— Nie jestem czarodziejem, tylko bardem — wydusił Dirk, mając nadzieję, że nikt nie zainteresuje się zawartością jego wozu.

— Zaraz sprawdzimy — odparł przywódca, wskazując na innego rycerza, który trzymał przy sobie coś, co wyglądało jak królewski dekret. — Jak się nazywasz?

— Bard Dirk z Gwlyb. — Dirk wziął głęboki oddech i próbował całkowicie ukryć swoje emocje.

— Nie jest zapisany w rejestrze czarodziejów — zadeklarował drugi rycerz po odczytaniu pisma.

— Doskonale. — Skinął głową przywódca. — Teraz pokaż nam, co masz w wozie.

— Tylko stare graty. — Dirk zadrżał i z trudem powstrzymał się przed upadkiem z konia.

— W takim razie nic nie zaszkodzi, jeśli je zobaczymy — uśmiechnął się ironicznie przywódca rycerzy i wydał swoim ludziom nakaz otworzenia wozu. Dirk nawet nie próbował protestować. Byłoby to zbyt podejrzane, a on nie był na tyle silny i wyćwiczony, by pokonać królewskich rycerzy.

Eileen na dźwięk trzaskania drzwiami przebudziła się z półsnu i gwałtownie odwróciła. Gdy ujrzała przed sobą rycerzy Camelotu, serce podeszło jej do gardła i pomyślała, że oto jej dni się dopełniły.

— ,,Stare graty", tak? — zadrwił jeden z rycerzy. — Czyżbyś uprowadził tę panienkę?

,,Dzięki bogom, nie uznali mnie jeszcze za czarownicę" pomyślała z ulgą Eileen, a na głos powiedziała:

— Nikt mnie nie uprowadził. To mój mąż! Wyjeżdżamy do rodziny w Essetir, a ja jestem bardzo zmęczona i chciałam się zdrzemnąć.

— Nie obchodzi nas wasze życie osobiste, jesteśmy tu żeby sprawdzać osoby zapisane w rejestrze czarodziejów — burknął dowódca. — Jak się nazywasz, kobieto?

Eileen próbowała wymyślić jakieś fałszywe nazwisko, gdy uświadomiła sobie, że jeden z obecnych rycerzy przypatruje się jej uporczywie. W końcu mężczyzna powiedział:

— To nie będzie konieczne, panie. Ta kobieta zapisywała się do rejestru. Byłem świadkiem, jak składała zaprzysiężenie przed królem Utherem i przyznała nawet, że służyła kiedyś w Avalonie.

— To nieprawda! — zawołała Eileen. — Jestem pieśniarką, pomyliliście mnie z kimś!

— Sprawdzimy to. — Usłyszała w odpowiedzi i po chwili czyjeś silne ręce zaczęły ciągnąć ją w swoją stronę.

— Zostawcie ją w spokoju, nie macie prawa jej dotykać! — krzyczał Dirk i próbował wyrwać Eileen rycerzom, ale zgodnie ze swoimi przewidywaniami nie dał rady.

— Czarodzieje są zagrożeniem dla Camelotu, tak głosi dekret króla Uthera Pendragona, musimy więc ją sprawdzić — stwierdził jeden z rycerzy, jeszcze mocniej ściskając ramię Eileen. — Ciekawe, jak się czują, gdy znaleźli się po drugiej stronie. Kilka lat przed koronacją Uthera spalili na stosie moją matkę, bo znaleźli u niej symbole wyznawców Nowej Religii. Kiedy potem chodziłem przez gród, wasi czarodzieje wytykali mnie palcami i nazywali moją matkę heretyczką.

,,Nigdy nikogo nie zabiłam ani nie wytykałam palcami" pomyślała Eileen, ale wiedziała, że dla tych ludzi nie będzie to miało żadnego znaczenia. Poza tym, nie mogła wyznać, że posiada moc.

— Nie jestem czarodziejką — powiedziała, z trudem łapiąc oddech. W tym momencie trzymający ją rycerz szarpnął nią tak mocno, że z jej kieszeni wypadł naszyjnik druidzki.

— Proszę, proszę, co my tu mamy. — Jeden z jego towarzyszy podniósł wisiorek. — Nie wiem, czy jesteś czarodziejką, ale z pewnością jesteś druidką. Ta wiara jest nielegalna.

Eileen i Dirk spojrzeli na siebie ze świadomością, że przegrali. Nie uciekną do Essetir, nie zaznają bezpieczeństwa. Patrząc na szczerą twarz młodego barda Eileen pomyślała też, że nigdy nie uzyska odpowiedzi na pytanie, czy naprawdę mogłaby go kochać.

— Ty też pójdziesz z nami, zostaniesz oskarżony o ukrywanie zdrajców — oznajmił Dirkowi dowódca. Bard uniósł jednak głowę z dumą i powiedział:

— Nie dostaniecie jej. Nie macie do niej prawa.

Te słowa, chociaż naiwne i nierozsądne, sprawiły, że i Eileen nabrała woli walki. Była przecież czarodziejką, nawet jeśli osłabioną wędrówką. Zamknęła oczy i wypowiedziała zaklęcie, które odepchnęło od niej oprawców. Niestety, w tym stanie mogła najwyżej sprawić, by upadli na ziemię.

Po chwili rycerze powstali i skierowali w ich stronę. Eileen wyciągnęła ręce, próbując sprawić im ból, zdezorientować, w jakikolwiek sposób osłabić. Tymczasem Dirk, uzbrojony w prowizoryczny nóż, przystąpił do obrony. Udało mu się zranić jednego z rycerzy, który był zaskoczony gotowością pieśniarza do walki, jednak po chwili inny wojownik wyjął swój miecz i zanim Dirk zdążył zrobić unik lub odskoczyć, ten wbił mu ostrze w bok.

— Och! — krzyknął krótko Dirk i padł na kolana, próbując zatamować upływ krwi. Podniósł zmęczone oczy na czarodziejkę i popatrzył na nią z czułością. — Eileen...

Więcej nie powiedział, tylko opuścił głowę i umarł.

— Nie! — krzyknęła z rozpaczą Eileen. Ten dobry, wrażliwy, czuły chłopak nie mógł umrzeć. Jedyny mężczyzna, który naprawdę darzył ją miłością, który chciał ją chronić i uratować, chociaż go odtrąciła. A teraz nie żył. Zginął przez nią. To ona go zabiła.

Odwróciła się do rycerzy Camelotu, próbując przywołać do siebie ostatnie zaklęcie, które pomściłoby Dirka. Zanim jednak zdołała zebrać siły, poczuła, że coś uderza ją mocno w tył głowy i upadła.


***


Zanim Eileen dotarła do Camelotu jako więzień, Kathleen zdążyła przekroczyć bramy miasta. Ostrożnie stąpała po bruku miasta, zasłaniając twarz kapturem, gdyż podczas pobytu w zamku stała się na tyle znana w okolicy, że łatwo ktoś mógłby ją rozpoznać i wydać królowi.

Ulice zdawały się jej bardzo opustoszałe, jak na dzień pracy, gdy wszyscy handlarze powinni wystawiać swoje towary. Gdy jednak doszła do głównego placu uświadomiła sobie, gdzie znajdują się mieszkańcy Camelotu. Wszyscy zebrali się, by obserwować egzekucję czarownicy.

Kathleen opuściła lekko kaptur i stanęła na palcach, by móc ujrzeć oblicze sądzonej osoby i przeżyła szok, widząc jasną, łagodną twarz Airmed, jednej z kapłanek w Avalonie, Airmed, która opiekowała się zwierzętami i uczyła ją leczyć.

— Kobieta o imieniu Airmed była kapłanką Avalonu, uczestniczyła w dręczeniu i prześladowaniu ludzi nieposiadających magicznych mocy. — Uther Pendragon przemawiał z balkonu. — Hodowała magiczne stworzenia, które stanowiły zagrożenie dla mieszkańców Camelotu. Jest winna zdrady stanu i spłonie na stosie.

— Odeszłam z Avalonu! — krzyknęła Airmed. — A moje zwierzęta nikogo nie krzywdziły!

Kathleen miała ochotę dołączyć się do jej krzyków i protestów. Chciałaby w tym momencie zabić Uthera, zanim ten pozbawi życia jej nauczycielkę. Ale nie zdążyła. Kat bowiem już dotknął pochodnią stosu do którego była przywiązana Airmed i ciało kapłanki zaczęły pożerać płomienie. Airmed krzyczała i jęczała przeraźliwie, dręczona ogniem i bólem.

,,Pomszczę cię" obiecała jej w myślach Kathleen. Skierowała wzrok w stronę Uthera i przyzwała do siebie całą swoją moc. Po chwili jedna z cegieł na wzniesieniu pałacowym spadła, rozbijając głowę króla.

Tak przynajmniej sądziła Kathleen. Jednak gdy krzyk zaskoczonych mieszczan zmieszał się z wrzaskami Airmed, a z balkonu rozległy się oskarżenia o zamach, zauważyła, że jeden z rycerzy w ostatniej chwili odciągnął króla. Pendragon leżał po drugiej stronie balkonu i chociaż z pewnością był obolały, jego życiu nic nie zagrażało.

— To magia! — Dało się słyszeć jego głos. — To sprawka tej przebrzydłej wiedźmy!

,,Przebrzydła wiedźma" nie mogła już zaprzeczyć, ponieważ ogień dotarł aż do jej ust, pozbawiając oddechu i przytomności. Kathleen pomyślała z pewną ulgą, że przynajmniej w ostatnich chwilach, Airmed nie będzie czuła już bólu.

Nie mogła uratować czarodziejki ani oczyścić jej dobrego imienia. Jedyną pociechą było to, że ponieważ to Airmed została oskarżona, ona mogła dyskretnie opuścić plac i zacząć obmyślać kolejny, bardziej pewny i dyskretny, plan uśmiercenia króla.


***


Balinor znajdował się w okolicach Camelotu i przybył do zamku następnego dnia po wezwaniu Uthera. Był ufnym, szczerym mężczyzną, który zawsze uważał, że jeśli będzie się postępować w porządku wobec innych, oni odpłacą nam tym samym. Wiadomość o Czystce i widok prześladowań przed którymi sam uciekał przeraziły go, ale gdy dostał list od Uthera, w którym król zadeklarował, że chce odkupić swoje winy i prosi Balinora o pomoc w oswojeniu magicznych stworzeń, Władca Smoków natychmiast się zgodził. Wiedział, że trudno mu będzie spojrzeć w twarz człowieka, który miał na rękach krew jego pobratymców, jednak skoro mógł się przyczynić do zakończenia terroru, nie powinien odmawiać.

Gajusz planował początkowo że porozmawia z chłopakiem i nakaże mu opuścić mury Camelotu od razu po jego przybyciu, jednak Balinor nawet się z nim nie przywitał i od razu udał się przed oblicze Uthera. Medyk mógł więc tylko nadzieję, że zdoła zareagować odpowiednio szybko i uratuje młodzieńca przed śmiercią.

— Balinor, Władca Smoków — zaanonsował przybysza jeden ze strażników.

Uther, wciąż obolały po wczorajszym zamachu, przyjrzał się stojącemu przed nim mężczyźnie. Balinor był młodszy od króla o kilka lat, a długie, ciemne włosy, obecnie związane z koński ogon, i lekki zarost, dodawały mu wrażenia wolnego ducha i człowieka chodzącego własnymi drogami. W tej chwili Balinor był jednak poważny i pełen godności.

— Witaj, królu — powiedział spokojnie, ale nie ukłonił się. Nie potrafił zdobyć się na taki wyraz szacunku wobec mordercy czarodziejów.

— Witaj, Balinorze, Władco Smoków — odpowiedział Uther. — Cieszę się, że zjawiłeś się przed moim obliczem.

— Wiedziałem, że wiele ryzykuję — przyznał Balinor. — Zaufałem ci, gdy przekonałeś mnie, że cel będzie tego wart i że nie spotka mnie śmierć.

Stojący przy boku króla Gajusz zauważył, że Uther zbladł i sprawiał wrażenie zdenerwowanego i wytrąconego z równowagi. Najwidoczniej bał się, że ktoś może odkryć jego kłamstwo.

— Zdaję sobie sprawę, że moje ostatnie decyzje mogą budzić twój niepokój — przemówił w końcu Pendragon. — Zrozumiałem jednak moje błędy. Sprowadziłem na Camelot niepotrzebne cierpienie i nienawiść. Myślę, że usprawiedliwić mnie może jedynie rozpacz po stracie żony, chociaż nie wróci to życia zamordowanym czarodziejom. Przyrzekam jednak, że odkupię moje winy. Chcę zawrzeć pokój.

W głosie króla było tyle skruchy i żalu, że Gajusz przez chwilę był skłonny wierzyć, że Uther naprawdę zrozumiał swoje błędy i chce powrócić do dawnego stanu harmonii i pokoju. Rozsądek jednak przekonywał go, że przecież dzień wcześniej została spalona kolejna czarodziejka. Pendragon nie mógł się nawrócić w ciągu kilkunastu godzin.

Balinor jednak zdawał się całkowicie przekonany przemową króla. Uśmiechnął się wyrozumiale i powiedział:

— Cieszę się, że się zmieniłeś, panie, i chcesz przywrócić pokój. Jednak dlaczego zwracasz się z tym do mnie? Ja zajmuję się tylko smokami. Powinieneś wezwać do siebie najwyższe kapłanki Avalonu.

— Zajmujesz się smokami — powtórzył Uther. — A wśród nich znajduje się Wielki Smok, Kilgharrah, który od razu sprzeciwił się memu dekretowi o Wielkiej Czystce i atakował wielu moich rycerzy, gdy ci przybywali zgładzić czarodziejów. Chcę abyś go wezwał do mnie. To na jego ręce chcę przekazać pokój światu magii.

Teraz Gajusz zrozumiał, dlaczego Uther chciał wezwać Balinora. Nie chodziło o skruchę i pokój. Kilgharrah, Wielki Smok, był zbyt silny i potężny, by dać się złapać, ale jeśli uśpi się jego czujność, zaatakuje z zaskoczenia, król będzie mógł może nie zgładzić, ale uwięzić smoka.

— Masz rację, panie, Wielki Smok nadaje się do tego lepiej niż ja. — Skinął głową Balinor. — Ale jeśli chcesz go wezwać, musimy wyjść na zewnątrz. Smok nie zmieści się w sali tronowej.

Uther wstał z tronu i razem ze strażą i rycerzami skierował się do wyjścia. Gajusz pragnął dogonić Balinora i powiedzieć mu, że to pułapka, ale Władca Smoków zajął miejsce przy królu i dyskretna rozmowa nie wchodziła w grę.

— Dobrze, Balinorze. Wezwij Wielkiego Smoka — poprosił jeszcze raz Uther. — Zaprowadźmy pokój.

Balinor uniósł głowę do góry i wydał z siebie długi okrzyk, który zmroził krew w żyłach wszystkich zgromadzonych:

— Kilgharrah!

Po chwili rozległ się świst, a drzewa zadrżały, jakby pod dotykiem mocnego wiatru. Nie spowodowała to jednak wichura, a szelest wielkich, ciężkich skrzydeł smoka, który majestatycznie wylądował na środku placu.

Rzeczywiście zasługiwał na swój przydomek, bo był ogromny i nawet Gajusz, który niegdyś wiele obcował ze światem magii, nie widział smoka większego niż Kilgharrah. Wszyscy zebrani byli pod wrażeniem jego skrzydeł, długiego ogona, czarnozielonych łusek i przeszywających, złotych oczu.

— Dlaczego mnie wezwałeś, Balinorze? — zapytał Smok swego opiekuna niskim, lekko ochrypłym głosem. — Czy chcesz abym rozprawił się z tymi ludźmi? — Spojrzał na Uthera i jego rycerzy, a w jego oczach błyszczała nienawiść.

— Nie, mamy dość przelewu krwi — zapewnił Balinor. — Król Uther wezwał cię aby zawrzeć z tobą pokój i przywrócić magii należne miejsce.

Uther doprowadził się już do porządku i pozbył się oszołomienia wywołanego niewinnością Władcy Smoków. Mógł słuchać tych słów z bezwzględnym spokojem.

— Dlaczego mam w to wierzyć? — kontynuował Kilgharrah. — Uther mordował moich i twoich pobratymców. Poza tym, już w dniu, gdy przejął tron, dzięki moim zdolnościom wyczułem, że sprowadzi on zagładę do Camelotu. To nie jest prawdziwy król wybrany przez przeznaczenie.

— Uther się zmienił — odpowiedział Balinor. — Zrozumiał swoje błędy i chce budować nową, dobrą przyszłość dla Camelotu. Nie uda mu się bez twojej pomocy. — Nie skomentował słów smoka o przeznaczeniu, bo wiedział, że ten jest wyjątkowo wrażliwy na tym punkcie i nie wierzy, by człowiek miał większy wpływ na swój los niż siły wyższe.

— Naprawdę tego chcesz, Utherze Pendragonie? — Kilgharrah zwrócił się do króla surowo. — Naprawdę wierzysz, że odwrócisz bieg przeznaczenia, zapobiegniesz katastrofie, którą przepowiedziano przed laty?

— Jakiej katastrofie? — wydusił Uther. Starał się zachować spokój, jednak głos i majestat Wielkiego Smoka onieśmielały nawet jego.

— Żyję tysiące lat — przypomniał smok. — Widziałem upadające królestwa. Słyszałem wszystkie przepowiednie, jakie głoszono o Albionie. Między innymi tą o młodym rycerzu ze smokiem w herbie, który przejmie tron swojego wuja, a potem odwróci się od dziedzictwa i od własnego znaku. Będzie prześladował magię i magiczne stworzenia, doprowadzi do tak wielkiej nienawiści i podziałów, jakich nigdy nie było w Camelocie, a jego karą będzie śmierć z ręki kogoś z jego krwi.

Uther zadrżał słysząc te słowa. Każde zdanie Kilgharrah wypowiadał z taką powagą, że nawet największy sceptyk musiałby odczuwać nieuchronność przeznaczenia. Przez chwilę król chciał wyrzec się swojego pomysłu, zakończyć Wielką Czystkę i uchronić się przed strasznym losem.

Szybko jednak oprzytomniał i powiedział sobie, że nie wierzy w takie bzdury, a magia, jakiej używano do przepowiedni, jest tak samo mroczna i okrutna jak każda inna. On, Uther Pendragon, jest ponad to. Jest panem siebie i sam ukształtuje swój los. Nawet przez chwilę nie pomyślał, że niegdyś inna przepowiednia spędzała mu sen z powiek i sprawiła, że z ulgą przyjął wiadomość o śmierci małej dziewczynki.

— Chcę pokoju — powtórzył po raz kolejny i skinął na Wielkiego Smoka. Jego rycerze zrozumieli znak i wszystkie kusze skierowały się w stronę magicznego stworzenia i jego pana.

Pociski zaczęły ranić ciało Kilgharrah, nie mogły jednak go zabić, gdyż smoki były jednymi z najsilniejszych i najbardziej żywotnych stworzeń, których uśmiercenie wymagało wielkiej potęgi. Nie były jednak niezniszczalne i niepoddające się słabościom, dlatego po kilku okrzykach bólu Kilgharrah poczuł, że nie ma już siły walczyć. Wtedy też skrępowały go liny rzucane przez ludzi Uthera.

— A magia doprowadziła do zaburzenia równowagi i pokoju — dokończył swoją myśl Pendragon. — Smok Kilgharrah zostanie skrępowany i uwięziony na zawsze w lochach Camelotu, aby pokazać magicznym stworzeniom, że taki jest los każdego zdrajcy.

— To niemożliwe! — zawołał z rozpaczą Balinor. — Oszukałeś mnie! Mówiłeś, że chcesz pokoju i żałujesz!

Wyciągnął rękę w stronę króla, próbując zaatakować go magią, jednak zanim zdołał rzucić zaklęcie, trafiła go strzała z jednej z kusz. Gajusz zerknął na Uthera. Wyraz twarzy króla świadczył o tym, że ten uważa to za zwykłą obronę, nie kłamstwo wobec przyjaciela.

Balinor złapał się za ramię i z trudem powstrzymywał przed upadkiem, jednak zdążył jeszcze użyć teleportacji i przenieść z miejsca zdarzenia.

Korzystając z zamieszania, jakie wywiązało się, gdy Wielki Smok był prowadzony do lochu, Gajusz opuścił plac i pobiegł za mury Camelotu. Domyślał się, że osłabiony i zraniony Balinor nie mógł przenieść się daleko.

Rzeczywiście, Władca Smoków leżał pod bramą i z trudem powstrzymywał się od jęczenia z bólu, nie chcąc zwrócić na siebie uwagi. Gajusz podbiegł do niego i uklęknął przy młodym człowieku.

— Uther nigdy nie chciał pokoju — powiedział cicho. — To była pułapka. Wiedziałem, że nie mogę mu się sprzeciwić, ale chciałem cię ostrzec. Nie mogłem jednak zostać z tobą sam i wyznać ci tego tak, by Uther nie domyślił się, że nie jestem mu w pełni lojalny.

— Rozumiem, Gajuszu — przytaknął Balinor. Nie zastanawiał się dlaczego właściwie medyk zdecydował się na współpracę z kimś, kto tępił magię. Wiedział, że każdy chce żyć w spokoju i bezpieczeństwie.

— Zawsze noszę ze sobą zioła, nasmaruję twoją ranę, nie jest głęboka i na szczęście strzała trafiła tylko w ramię — kontynuował Gajusz. — Gdybym tylko miał jeszcze bandaże...

— Ja mam! — nagle rozległ się dźwięczny kobiecy głos, a zza drzewa wyszła młoda dama ubrana w długi płaszcz. Gdy go opuściła, Gajusz zauważył, że to Kathleen, dawna medyczka wojsk Uthera.

— Kathleen! — zawołał Balinor, który pamiętał ich dawną przyjaźń, a widok dziewczyny dodał mu otuchy. Zawsze traktował ją jak siostrę.

— Też jestem medykiem i zawsze noszę ze sobą potrzebne rzeczy — dodała Kath, zbliżając się do nich i podając bandaże Gajuszowi. Gdy medyk opatrywał rannego przyjaciela, cała trójka dyskutowała o wydarzeniach, które doprowadziły ich do spotkania i zastanawiali się, co teraz mają uczynić. Kathleen pominęła jedynie swój udział w próbie zamachu na króla.

— Musisz uciec z Camelotu, Balinorze — powiedział Gajusz. — Opuścić królestwo. Jesteś zbyt znany, tutaj zawsze będziesz prześladowany. Musisz znaleźć się w jakimś cichym, ustronnym miejscu, gdzie będziesz mógł poczekać aż najgorsze przeminie.

— Gdzie jest takie miejsce? — zapytał żałośnie Balinor. — Wszyscy wiedzą, że jestem ostatnim Władcą Smoków.

Kathleen słuchała w milczeniu tej rozmowy, pragnąc pomóc. Czuła się jednak bezużyteczna. Nie potrafiła nikomu pomóc, nie potrafiła używać potężnej magii, nie udało się jej zabić króla. Jedyne do czego się nadawała to opatrywanie ran.

Nagle poczuła, że znów ogarnia ją szał wizyjny, jak wtedy gdy rozmawiała z Breeną po jej poronieniu. Nie widziała nic, ale jakieś słowa cisnęły się jej na usta, zmuszając ją do mówienia.

— Eldor. Musisz uciekać do Eldoru.

Gajusz i Balinor popatrzyli na nią ze zdziwieniem.

— Dlaczego do Eldoru? — spytał Balinor.

— Nie jestem w stanie odpowiedzieć. — Pokręciła głową ze smutkiem Kath. — Ale czuję, że wyniknie z tego coś dobrego.

— Eldor to mała wioska na granicy Camelotu z Essetir — dodał Gajusz. — Mało kto się tam zapuszcza. Byłem niegdyś zaprzyjaźniony z pewną mieszkającą tam rodziną. Moi przyjaciele już nie żyją, ale została po nich córka, Hunith, dobra i uczynna dziewczyna. Gdy pozna twą sytuację, na pewno zgodzi się ciebie ukryć.

— Niech więc tak będzie — westchnął Balinor. Zatem znów przyszło mu być uciekinierem.

Gajusz szybko narysował Balinorowi mapę wskazującą jak dojść do Eldoru oraz napisał list do Hunith, tłumaczący jej kim jest ów mężczyzna i dlaczego powinna się nim zaopiekować.

— Śpiesz się — polecił. — Gdy Uther upora się z Wielkim Smokiem, na pewno wyśle za tobą pogoń. Będziesz potrzebował wielu błogosławieństw, by dotrzeć bezpiecznie do Hunith.

— Chyba że coś jeszcze zajmie uwagę Uthera — stwierdziła Kathleen, a jej oczy płonęły determinacją.

— Co masz na myśli? — zapytali prawie jednocześnie Gajusz i Balinor. Dziewczyna potrząsnęła głową i uśmiechnęła się lekko.

— Zobaczycie. Gajuszu, pomóż Balinorowi opuścić to miejsce, a ja... muszę iść się czymś zająć.

— Przecież jesteś czarodziejką, znają cię tu! — zawołał Gajusz. — Zginiesz!

— Może nie — odparła wieloznacznie Kathleen, po czym uścisnęła Balinora. — Niech bogowie mają cię w swojej opiece. Wierzę, że znajdziesz w Eldorze prawdziwy dom i zaznasz tam wielkiego szczęścia.

Balinor niepewnie odwzajemnił uścisk. Następnie Kathleen znów naciągnęła płaszcz i udała się do grodu.

Uther wracał z lochów, gdzie umieszczono Wielkiego Smoka. Towarzyszyła mu eskorta rycerzy. Kathleen podbiegła do nich, zdjęła kaptur i oznajmiła z dumą:

— To ja. Ja próbowałam zabić króla Uthera Pendragona.

Wszyscy byli tak wstrząśnięci tymi słowami, że nawet nie zastanawiali się, kim jest ta kobieta i czy jej nie znają. Przyznanie się do próby królobójstwa było czymś jeszcze poważniejszym niż magia.

— Co?! — wykrzyknął Uther. — To niemożliwe! Kobieta, która próbowała mnie zabić, zginęła!

— Airmed nic ci nie zrobiła — odparła Kath. — To ja wczoraj próbowałam przeprowadzić zamach i zabić króla. Chcecie dowodu? — Uniosła rękę i nóż, leżący na stoisku handlarza rybami, pomknął w stronę króla.

Kathleen jeszcze wierzyła, że zdoła uratować Camelot i zabić Uthera. Jej nadzieje rozwiały się w momencie, gdy jeden ze strażników pochwycił nóż, a reszta podbiegła do niej, krępując jej ręce i ruchy.

— Odprowadzić ją do lochu — zarządził Uther. Przez głowę przemknęła mu myśl, że Kathleen należała do jego dworu, że była wdową po rycerzu. W tej chwili jednak nic jej nie chroniło. — Odpowie za zdradę stanu.

Kathleen czuła ogromny ból, gdy wojownicy ściskali jej ręce i popychali ją jakby była przedmiotem. Wiedziała, że w najbliższym czasie umrze i nic jej nie ocali. Jej dusza pozostała jednak dziwnie spokojna. Może nie pomogła Arturowi wyzwolić się spod wpływu ojca, ale przynajmniej uratowała Balinora, a przeczucie mówiło jej, że gdy mężczyzna dotrze do Eldoru, przyczyni się do działań, które zakończą władzę Uthera i sprowadzą magię z powrotem do Camelotu.


***


Eileen uniosła głowę, gdy drzwi do lochu otworzyły się i do środka weszli dwaj strażnicy ciągnąc za sobą jakąś kobietę. Gdy wepchnęli ją do sąsiedniej celi, Eileen przyjrzała się dziewczynie i uświadomiła sobie, że to Kathleen.

— Kath! — zawołała na jej widok, przerażona tym, że ktoś mógł podnieść rękę na jej delikatną, wrażliwą przyjaciółkę.

— Znacie się, wiedźmy? — zadrwił jeden ze strażników patrząc na nie z przeraźliwą nienawiścią. — Idealnie. Nie będziecie umierać w samotności.

Wiadomość o śmierci nawet nie zaskoczyła żadnej z czarodziejek. Spodziewały się jej od chwili, gdy zostały pojmane. O wiele większy strach wzbudził w nich widok złości i pogardy, jaką budziły. Nie wyobrażały sobie wcześniej, że można kogoś tak bardzo nienawidzić za coś, na co nie miał wpływu, za jedną cechę.

— Jutro czeka was egzekucja — dodał mężczyzna. — Ty spłoniesz na stosie jako wiedźma. — Spojrzał na Eileen. — Dla ciebie natomiast mam lepszy los. Utną ci głowę, jako oskarżonej o zdradę stanu. Zginiesz jak mężczyzna. — Zaśmiał się złośliwie i wyszedł ze swoim towarzyszem.

— Kathleen, kochana moja, co ty tu robisz?! — wykrzyknęła Eileen, gdy drzwi się za nimi zamknęły. — Dlaczego mają uciąć ci głowę? Co mogłaś zrobić poza paraniem się magią?

Kathleen roześmiała się gorzko.

— W Avalonie najwyższe kapłanki powtarzały mi, że jestem słaba i nie mam woli walki, powtarzali mi, że powinnam umieć cierpieć jak mężczyzna. Spełniłam ich oczekiwania. Zginę od topora, ponieważ dokonałam zamachu na życie króla.

Eileen z trudem powstrzymała zdziwienie, że jej łagodna, cicha przyjaciółka mogła być zdolna do czegoś takiego. Nie dziwiła się jednak, że widok takiego cierpienia i krzywd doprowadził ją do ostateczności, a to przypomniało jej o tym, co usłyszała podczas swojej ucieczki.

— Kiedy mnie złapali, jeden z rycerzy Camelotu powiedział mi, że teraz dowiem się, jak czuli się ludzie zabijani za czasów Tewdrika. Powiedział, że jego matka została skazana na śmierć, ponieważ była wyznawczynią Nowej Religii. Czy to wszystko, co teraz się dzieje to zemsta za krzywdy, jakich zaznali ludzie prześladowani przez najwyższe kapłanki i Starą Religię?

— Na pewno niektórzy tak uważają — zgodziła się ze smutkiem Kathleen. — Uważają, że mają prawo decydować, kto jest dobry, a kto zły, kto kogo skrzywdził bardziej i nie zauważają, że tylko zwiększają zło i nie różnią się od tych, którzy ich nękali. Chyba... chyba po raz pierwszy cieszę się, że Nathan nie żyje. Nie chciałabym, żeby oglądał, jak ludzie używają jego wiary do wprowadzania ucisku i przemocy. Nie zniósłby tego. — Spuściła głowę i pozwoliła popłynąć łzom.

— Czy to kiedyś się skończy czy po prostu wszyscy wymordują się nawzajem? — dodała Eileen, załamując ręce. Kath popatrzyła na nią z blaskiem w oczach.

— Skończy. Nie powiedziałam ci jeszcze dlaczego chciałam zabić Uthera. Miałam wizję... — Zaczęła opowiadać przyjaciółce o przyszłości Artura, obawach, że Uther zbyt zmanipuluje umysł syna i swoim projekcie.

— Wierzę, że moja ofiara nie pójdzie na marne. Wierzę, że przepowiednia dotycząca Artura jakoś wiąże się z wizją, której doznałam przed odejściem Balinora. Wierzę, że komuś w końcu uda się zakończyć prześladowania i w Camelocie naprawdę zapanuje pokój. Może nawet wspomni ktoś kiedyś imię Kathleen, która oddała swoje życie, by zakończyć Wielką Czystkę.

— Ja też chcę w to wierzyć, Kath. Ja też — odpowiedziała Eileen i po chwili ciszy zapytała. — Czy mogę ci opowiedzieć, jak ja tu trafiłam? Bo mam wrażenie, że mnie wcale nikt nie wspomni z chwałą. — Westchnęła i opowiedziała towarzyszce historię Dirka.

— Nie wiem, dlaczego zgodziłam się mu towarzyszyć, nie wiem, czy naprawdę go kochałam, zwłaszcza taką miłością jaką ty darzyłaś Nathana. Na pewno kochałam to, że on mnie kochał i wierzyłam, że to wystarczy, że nie można w końcu nie odwzajemnić takiego uczucia. — W tym momencie Eileen umilkła, bo przypomniała sobie, że sama mówiła do Vivienne, że to normalne, że nie odwzajemniła miłości Gorloisa. — Chcę wierzyć, że gdyby udało nam się uciec, byłabym dla niego dobra, ale skąd mam mieć pewność? Biedny Dirk zginął przeze mnie, zginął przez kobietę, która na niego nie zasługiwała i nie odwzajemniała jego miłości! — Eileen ukryła twarz w dłoniach i się rozpłakała.

— Eileen, nie płacz! — poprosiła ją Kathleen. Rozpacz nie mogła ocalić ich przed śmiercią. — Czasy są tak niebezpieczne, że nie masz pewności, że Dirk i tak by nie zginął! A teraz przynajmniej jego odejście miało jakiś sens, oddał życie za ciebie...

— Nie tylko o to mi chodzi! — krzyknęła Eileen. Nie przejmowała się, czy ktoś może ją usłyszeć. — Kath, ta Czystka... Zastanawiam się, czy po części nie jest moją winą.

— Jak to twoją winą, przecież... — Kathleen zastanawiała się, czy poruszyć temat romansu Uthera z Vivienne, ale Eileen nie dała jej dokończyć.

— Kiedy Morrigan i Luna zginęły... po nocy Samhain... nie mogłam pogodzić się z tym, że król nie wyciągnął żadnych konsekwencji. Dlatego rzuciłam klątwę. Przeklęłam Halinor, Nimue i Fionę, aby zakończyły życie tak samo okrutnie jak Mor. Co jeśli moja klątwa wcieliła się w Wielką Czystkę? A ceną za użycie czarnej magii jest sprowadzenie cierpienia nie tylko na te trzy kobiety, ale również mnie i innych czarodziejów?

Kathleen zbliżyła się do krat Eileen i ujęła ją za rękę. Ciężko było jej uwierzyć, że jej przyjaciółka była zdolna do użycia czarnej magii, ale w ostatnim czasie widziała już zbyt wiele dowodów, że skrzywdzeni ludzie uciekają się do złych czynów. Eileen i tak nie popełniła takich nikczemności jak Uther czy kapłanki Avalonu. Rzuciła klątwę tylko na kobiety, które zawiniły wobec jej bliskich, a gdy uświadomiła sobie do czego mogła doprowadzić, żałowała tego.

— Nie możesz winić się za czyjeś decyzje. Nawet jeśli twoja klątwa po części doprowadziła do Wielkiej Czystki, to Uther Pendragon jest głównym sprawcą. I ty rozumiesz swoje błędy, żałujesz, a on... na chwilę obecną nie sprawia takiego wrażenia.

Eileen uśmiechnęła się z wdzięcznością, ale z jej twarzy nie zniknął smutek i wstyd. Jeszcze bardziej pogodziła się z czekającym ją widmem śmierci. Nie wiedziała, czy potrafiłaby ułożyć sobie życie, mając świadomość, że to ona mogła być współwinna tylu śmierciom.

— Czy to dziwne, że zawsze byłam pełna życia i energii, a teraz ze spokojem myślę o czekającej mnie śmierci? — spytała po jakimś czasie. — W tak krótkim czasie zobaczyłam tyle zła, że nie chcę już żyć, chcę po prostu spokoju, a on jest tylko w śmierci. — Mimowolnie zanuciła piosenkę, którą śpiewała w drodze z Dirkiem, a która stała się teraz dla niej symbolem:

Po śmierci odnajdę pokój, cały mój ból ustanie

Bracie, jesteś moim najdroższym przyjacielem

Teraz powitam śmierć, zaczerpnę mój ostatni oddech

A kruk znów pofrunie

— Zawsze wydawało mi się, że Branwen była głupia, skoro zgodziła się na śmierć, ale teraz ją rozumiem — powiedziała. — Są rzeczy, których człowiek znieść nie może. Lepiej już się rozpłynąć.

— Nie rozpłyniemy się! — zaprzeczyła Kathleen. — Nie pamiętasz, jak w Avalonie opowiadali nam o zaświatach, gdzie zmarli do końca świata ucztują pod wielką jabłonią? Nie rozpłyniemy się, Eileen, przeniesiemy się tam. Albo znajdziemy się na białym brzegu skąpanym w srebrnym świetle, gdzie wszystkie nasze problemy znikną i będziemy czuły, że to jest nasz prawdziwy dom. Nathan w to wierzył. Och, znów zobaczę mojego Nathana...

— A ja Dirka i poproszę o przebaczenie — dodała Eileen z pewną nutą nadziei.

— I Morrigan, i Lunę, i naszych rodziców...

— Panią Margisę...

Przyjaciółki spojrzały na siebie i uśmiechnęły łagodnie. Zdawały sobie sprawę, że dla każdego normalnego człowieka myślenie o śmierci z przyjemnością jest dziwaczne i sprzeczne z ludzką naturą. Jednak nie miały zamiaru się tym przejmować. Były zmęczone, nieszczęśliwe i pozbawione nadziei na przeżycie. Potrzebowały każdej pociechy.

— Pamiętasz, kiedy po raz pierwszy byłyśmy razem zamknięte? — zapytała Eileen. — Po tym jak przygotowałaś za mnie maść na zielarstwo, chociaż wcześniej byłam dla ciebie złośliwa? Bogowie, jak ja żałuję mojego zachowania!

— To było bardzo dawno temu — odparła Kath. — Od tamtego czasu wszystko się zmieniło i teraz jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. I umrzemy razem.

— Tak. — Pokiwała głową Eileen. — Cieszę się, że jesteś ze mną i będziesz, gdy odejdę.


***


Po całym dniu wędrówki Balinor dotarł do małej wioski, o której wiedział, że była Eldorem. Skierował się do małego domu na samym skraju wioski. Cieszył się, że jest ciemno i późno. Była mała możliwość, że ktoś kręcił się teraz po okolicy i mógłby go zauważyć. Niepewnie zapukał do drzwi domu, który oznaczył na mapce Gajusz. Po chwili powtórzył czynność mocniej, aby mieć pewność, że kobieta imieniem Hunith go usłyszy. Była już późna noc i po całym dniu pracy wieśniaczka mogła zasnąć twardym snem.

Nagle zauważył jednak, że w oknie pojawia się światło, prawdopodobnie świecy, a potem drzwi otworzyły się i ujrzał przed sobą młodą kobietę w koszuli nocnej, okrytą brązową narzutką.

Jej widok go zaskoczył. Wprawdzie Gajusz określił Hunith mianem ,,dziewczyny", ale Balinor i tak wyobrażał sobie, że ujrzy kobietę już nieco posuniętą w latach i zmęczoną wiejskim życiem. Tymczasem stała przed nim młoda, najwyżej osiemnastoletnia dziewczyna z długimi kasztanowymi włosami i regularnymi rysami twarzy. W świetle świecy musiał przyznać, że Hunith z pewnością nie poświęca na dbanie o swoja urodę tyle czasu, co żony rycerzy, ale nie można było nie nazwać jej ładną.

— K... kim jesteś, panie? — wykrztusiła dziewczyna, odsuwając się lekko.

— Jestem Balinor, przyjaciel Gajusza. — Czarodziej uznał to określenie za bardziej przemawiające do jego rozmówczyni niż ,,Władca Smoków". — Napisał do ciebie list, w którym wyjaśnia sytuację... — Podał Hunith pismo, a ona wzięła je niepewnie. — Czy... czy mogę wejść do środka? Bardzo nie chcę, żeby ktoś zauważył moją obecność.

Hunith nadal była przerażona perspektywą obcego mężczyzny w jej drzwiach, ale skinęła głową, wpuściła Balinora do izby i zamknęła drzwi. Gdy otworzyła list, rozpoznała pismo Gajusza i odetchnęła z ulgą, która jednak zmieniła się w strach, gdy przeczytała, o co prosi ją medyk.

— Co za koszmar! — zawołała. — Bardzo ci współczuję, panie, tego, co musiałeś przejść. I nadal nie jesteś bezpieczny.

Balinor widział, że Hunith obawia się jego historii i zapewne tego, co ukrywanie Władcy Smoków mogłoby oznaczać dla jej codziennej egzystencji. Nie winił jej za to. Dlaczego miała się poświęcać dla kogoś, kogo w ogóle nie znała?

— Jeśli to dla ciebie zbyt duże ryzyko, panienko, to odejdę i postaram się dostać za granicę — powiedział. — Rozumiem, że mając mnie pod swoim dachem, nigdy nie będziesz bezpieczna.

— Och, jak możesz mówić coś takiego! — zawołała z oburzeniem Hunith. — Czy jestem potworem, żebym zostawiła człowieka na pastwę losu? Gajusz wiedział, co robi. Po śmierci rodziców mieszkam sama, nie mam prawie kontaktu z ludźmi z wioski, więc nikt nie będzie mnie nachodził, panie. Możesz u mnie mieszkać, ile chcesz. Przygotuję ci kąt w spiżarni, wiem, że nie jest to dobre miejsce dla gościa, ale na wypadek, gdyby jakaś sąsiadka przyszła coś pożyczyć... Rozumiesz, prawda nie może wyjść na jaw.

Balinor skinął głową i popatrzył na nią z wdzięcznością. Chociaż jego wzrok był niewinny i przyjacielski, Hunith poczuła się speszona. Światło świecy oświetlało jej postać, a ona uświadomiła sobie, że nigdy żaden mężczyzna poza ojcem nie oglądał jej w stroju nocnym. Okryła się mocniej i poszła do spiżarni, przygotować miejsce dla Balinora.


***


Kathleen i Eileen spodziewały się, że zostaną wyciągnięte z lochu z samego rana, jednak mijał czas, a nikt nie przychodził. Czyżby Uther zmienił zdanie i miał zamiar zamorzyć je tu głodem? Dopiero gdy zbliżał się wieczór, wyprowadzono je z cel i zmuszono do wyjścia na plac przed zamkiem, gdzie czekał już stos oraz katowski toporek.

— Ostatnie życzenie? — spytał kat Eileen, gdy prowadził ją w stronę stosu. Jasnowłosa nie wahała się ani chwili.

— Chcę uściskać przyjaciółkę — poprosiła. Trzymający ją strażnicy na chwilę puścili kobietę, a ona rzuciła się Kathleen na szyję i wtuliła w drugą czarodziejkę. Bliskość nie trwała jednak długo, gdyż zaraz oderwano je od siebie.

— Poczekaj, to tylko chwila — powiedziała Kath do przyjaciółki. — Spotkamy się znowu i o wszystkim zapomnimy.

Eileen pokiwała głową i pozwoliła przywiązać się do stosu. Czuła się upokorzona i poniżona, ale powtarzała sobie, że stoi moralnie wyżej niż jej oprawcy.

— A twoje ostatnie życzenie? — Kat spojrzał surowo na Kathleen, wyciągając w jej stronę chustę mającą zasłonić oczy.

— Chcę umrzeć bez tego — odparła po prostu była medyczka. — Chcę móc ostatni raz spojrzeć na ten świat i patrzeć wam wszystkim w oczy.

Kat zadrżał. Spokojne słowa dziewczyny brzmiały jak oskarżenie. Ona nie wyglądała jak zbrodniarka, była niewinna i łagodna. Mężczyzna pomyślał, że to on popełnia tu zbrodnię. Mimo to powstrzymał wyrzuty sumienia i zmusił Kathleen, by uklękła i położyła głowę na pieńku.

,,Żegnaj, świecie" pomyślała Kathleen, wpatrując się w zgromadzony tłum. ,,Nie chcę mieć do nikogo żalu. Błogosławię temu królestwu, aby w końcu zapanował im pokój i zgoda. Błogosławię Arturowi i mam nadzieję, że wyrośnie na wielkiego króla. Błogosławię Balinorowi, ponieważ wierzę, że spotka go jeszcze coś dobrego. I błogosławię tobie, Vivienne, moja przyjaciółko i siostro. Chcę abyś była szczęśliwa."

Zerknęła ostatni raz na Eileen, której stos zaczął już płonąć i dała jej znać skinieniem głowy, że wkrótce to wszystko nie będzie nic znaczyło. Po chwili kat uderzył ją toporem i głowa dziewczyny padła na bruk.

— Nie! — krzyknęła Eileen, tak jak wtedy, gdy zabito Dirka. Do tej pory starała się zachować godność, pokazać swoim oprawcom, że nie zdołali jej złamać, ale teraz straciła cierpliwość. Ona mogła zginąć, zwłaszcza, że obwiniała się o rozpoczęcie Wielkiej Czystki. Ale Kathleen była niewinna, dobra, nigdy nie zrobiła nic złego. Próbowała zabić króla, pokonując własną moralność, w imię dobrej przyszłości Camelotu. Nikt nie miał prawa jej zabić.

Miałaby ochotę przekląć Uthera, który stał na balkonie i spokojnym, dumnym wzrokiem wpatrywał się w ciało Kath. Wiedziała jednak, że wtedy ta fala nienawiści nigdy by się nie zakończyła. Coś jednak zmuszało ją do mówienia o losie króla. Gdy płomienie coraz mocniej pochłaniały jej postać, powodując nieludzki ból, spojrzała na Pendragona i wykrzyknęła:

— Wcale nie wygrałeś! Twój porządek nie przetrwa! Nie wytępisz magii, a swoje życie zakończysz w bólu i nędzy. Twoi najbliżsi zwrócą się przeciw tobie!

,,Skąd przyszły mi do głowy te słowa?" pomyślała, widząc przerażenie i złość na twarzy króla. Nie chciała czarować, jakaś siła zmusiła ją do wypowiedzenia tej groźby. Czyżby doznała wizji i Utherowi była pisana straszna śmierć i upadek? Myślała o tym póki nie pochłonął jej ogień, a ona zamieniła się w garść popiołu.


***


Vivienne przebierała się do snu, gdy nagle poczuła, że ciemnieje jej przed oczami, a jej całe ciało zadrżało. Zgięła się w pół i przyjęła wizję, która ją ogarniała. Po chwili dało się słyszeć jej okropny, głośny płacz.

Leżąca w kołysce obok Morgana przebudziła się i przestraszona dołączyła do płaczu matki. Vivienne niepewnym krokiem podeszła do córki i wzięła ją na ręce, próbując uspokoić dziecko, choć sama nie przestawała histerycznie szlochać.

,,Mam tylko ciebie, kochanie" myślała, zanosząc się płaczem. ,,Tylko ty mi zostałaś na świecie."

Gorlois usłyszał dźwięki dochodzące z komnaty żony i wbiegł do środka, dając jej znak, że chciałby dowiedzieć się o co chodzi.

— Miałam wizję... — szlochała Vivienne, tuląc do siebie Morganę. — Myślałam, że na dobre zabiłam w sobie magię, ale ona była silniejsza. Ale nie o to chodzi. Kath... Kath i Eileen zginęły. Zobaczyłam to. Kathleen straciła głowę, a Eileen spalili na stosie!

Ta wiadomość załamała i przeraziła Gorloisa, jednak siłą woli przypomniał sobie, że to Vivienne doznała tu straty i niezależnie od tego, co sama zrobiła, należy się jej pomoc i współczucie.

— To straszne, okrutne... — powiedział, zbliżając się do żony. — Bardzo ci współczuję. Daj mi Morganę. Jeszcze ją upuścisz.

Vivienne pokornie spełniła prośbę, ale nie przestała płakać i krzyczeć.

— Ty nic nie rozumiesz! — zawołała, obejmując się ramionami. — To moja wina... Jakiś czas temu miałam inną wizję... Dowiedziałam się z niej, że Uther poprosił Nimue, by rzuciła na Igraine czar zdejmujący z niej bezpłodność... A królowa przypłaciła to życiem. Uther uznał, że to wina magii i że Nimue zemściła się na nim, bo kiedyś był jej kochankiem i porzucił ją... — Gorlois nie potrafiłby powiedzieć, która z tych informacji wzbudziła w nim większy szok. — Teraz rozumiesz? Gdyby nie romans ze mną, Uther nie dowiedziałby się, że on może mieć dzieci i nie szukałby pomocy w Avalonie... Igraine by żyła i nie doszłoby do Wielkiej Czystki. Przeze mnie Kathleen i Eileen nie żyją.

Gorlois był zrozpaczony i wstrząśnięty tymi słowami, zwłaszcza, że na nowo wzbudziły w nim wspomnienia z dnia, gdy dowiedział się o zdradzie żony i cały jego świat legł w gruzach. Jednak wierzył wizjom Vivienne, a w jej ustach cała historia nabrała sensu. Uther chciał wynagrodzić żonie romans i posiadać następcę tronu, więc wykorzystał do tego magię i dawną kochankę. Mężczyzna domyślił się, że to Nimue była tą kobietą, o której Uther mówił, że jest jego bratnią duszą.

— Nie możesz się za to winić — powiedział w końcu spokojnie. — Boleję razem z tobą nad śmiercią Kathleen i Eileen, ale nie obwiniaj się za decyzje Uthera. To on ogłosił Czystkę i on zaryzykował życiem żony. I chociaż rozumiem twoje cierpienie... Proszę, nie krzycz tak, bo Morgana się boi.

Vivienne otarła łzy i pokiwała głową ze skruchą. Było jej wstyd, że tak bardzo pogrążyła się w smutku, że zapomniała o dziecku i że zwróciła się do Gorloisa oskarżycielsko, jakby to on zawinił.

— Przepraszam — szepnęła. — Po prostu jest mi tak źle... Chociaż od dawna nie widziałam Kath i Eileen, wiedziałam, że one zawsze o mnie myślą i mnie kochają. Że jest ktoś ,,mój" na świecie, ktoś związany z dawnym życiem, które prowadziłam. Teraz zostałam całkiem sama. Mam tylko Morganę i Sarę.

Gorlois czuł jak współczucie do żony go przygniata i sprawia, że nie myśli już tak uporczywie o wspomnianym romansie Vivienne i Uthera. Nadal to go bolało, nadal nie wyobrażał sobie, jak jego miłość mogła się tak zakończyć, ale to była jedyna rzecz za jaką mógł obwiniać Vivienne. Nie chciał by czuła się wspólniczką Pendragona w Wielkiej Czystce. I nie chciał, by czuła się samotna.

— Nie jesteś sama — powiedział poważnie, przyciskając do siebie Morganę, która w końcu zasnęła. — Masz mnie.

Vivienne popatrzyła na niego z niedowierzeniem, próbując zrozumieć sens tych słów. Gorlois odpowiedział jej spokojnym spojrzeniem przyjaciela, który rozumie i chce pomóc. Kobieta podeszła do niego i przytuliła się. Stali tak przez chwilę, z Morganą między sobą, czerpiąc siłę z siebie nawzajem.




Mam nadzieję, że nie zabiłam Was całkowicie psychicznie tym rozdziałem, mnie też było ciężko!

Zdaję sobie sprawę, że śmierć Kathleen i Eileen była tragiczna, ale gdybym pozwoliła im żyć, to byłoby za duże mieszanie się w kanon serialu, bo wydawałoby się dziwne, że nie próbowały znaleźć córki swojej przyjaciółki. Zabiłabym też własne uniwersum, bo w moim drugim fanficku do ,,Przygód Merlina" też... pojawiają się te postacie i wiemy, że nie żyją.

Obiecuję jednak, że następny rozdział nie będzie aż tak dołujący i przestanę bawić się maszynkę do zabijania!

Mam nadzieję, że nikt nie uzna tych końcowych refleksji Kath i Eileen za przekonanie, że śmierć jest rozwiązaniem problemów - one po prostu zaakceptowały to, co je spotka, gdyby miały możliwość, to nadal by walczyły.

Jeśli ktoś jest ciekawy inspiracji to:

- Słowa Eileen do Kathleen przed śmiercią zainspirowane zostały ostatnią cześcią ,,Władcy Pierścieni", gdzie Frodo mówi do Sama: ,,Cieszę się, że jesteś ze mną, teraz, gdy świat się skończył".

- Rozbudowując wątek Balinora nie mogłam pozbyć się wrażenia, że historia jego i Hunith przypomina ,,Wierną Rzekę" Żeromskiego, chociaż na pewno nikt się tu nikim nie inspirował. Jeśli ktoś w ogóle tego nie kojarzy, to książka opowiada o młodej szlachciance, która ukrywa u siebie powstańca styczniowego, a ich relacja toczy się w bardzo podobny sposób i ma nawet prawie identyczne zakończenie. Dlatego w bardzo minimalnym stopniu oparłam spotkanie rodziców Merlina na pierwszej rozmowie Józefa i Salomei.

Przy okazji nie mogłam się powstrzymać, żeby nie pokazać Wam mojego wymarzonego face claime'a Hunith. Kiedyś zastanawiałam się, czy skoro są filmiki z Utherem, Vivienne i Igraine, to ktoś zrobił podobny z rodzicami Merlina i znalazłam jeden z bohaterami ,,Wichrowych Wzgórz" z 1992. Kocham ten film i aktorów, którzy w nim zagrali, ale w ogóle mi nie pasowali na moje wyobrażenie o Balinorze i Hunith, plus jednak dziewiętnastowieczne stroje bardzo różnią się od średniowiecznych i widać, że to nie jest to samo uniwersum. Do tej pory nie wiem, kto w mojej głowie mógłby być Balinorem, ale kiedy oglądałam ,,Filary ziemi" doszłam do wniosku, że gdybym umiała montować, mogłabym zrobić film z Hayley Atwell jako Hunith, bo ma dość podobny typ urody, przez większą część serialu ubiera się skromnie i do tego ma sceny z dzieckiem.

Mam nadzieję, że ta mini-refleksja poprawiła Wam humor i nie chcecie mnie już tak bardzo zabić.

Rozdział z dedykacją dla  - koniecznie zajrzyjcie na jej profil, jeśli lubie klimaty realizmu magicznego czy baśni o Mulan.

Będę wdzięczna za zostawienie opinii o rozdziale i może jakichś spekulacji na ostatnie dwa rozdziały.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro