Rozdział jedenasty. Samhain.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Osobiście uważam, że ten rozdział jest najlepszym do tej pory i jestem z niego naprawdę zadowolona, co rzadko mi się zdarza ;) Ostrzegam jednak, że jest też póki co najbardziej dramatyczny.

Zanim zaczniecie czytać, chciałabym dorzucić coś, o czym wcześniej zapomniałam - używam tu nie tylko elementów mitologii celtyckiej, choć tej jest najwięcej. Inspirowałam się też w pewnych momentach mitologią aborygeńską(idea równowagi i tego, że nie może istnieć siła dominująca) oraz indiańską(wspomniany kiedyś zwyczaj przepraszania upolowanych zwierząt).



Ten wybierać drogę musi,

Komu wszelki szlak odcięło.

Utracone wiecznie kusi –

Co minęło, to minęło.

Peter S. Beagle ,,Ostatni Jednorożec"



Zamknij drzwi, nie wpuszczaj burzy

Daleko, daleko

Trzymaj niezbędne ognie płonące do świtu

Och, zostaw mą duszę

Bo chłód nadejdzie tej nocy

Z daleka, daleka

Mróz zapadnie, a lód ugryzie

Och, zostaw mą duszę

Damh The Bard ,,Samhain Eve"




Po dwóch dniach jazdy Vivienne ujrzała przed sobą gmach zamku lorda Aidana. Poczuła ścisk w sercu na myśl o wszystkim, co utraciła i zostawiła, gdy zdecydowała się udać do świata sidhe. Tak naprawdę nie wiedziała, czy jest sens wracać. Jej bliscy wydawali się szczęśliwi i radośni bez niej. Problem był taki, że ona chyba nie czuła się szczęśliwa bez nich.

Zastanawiała się, czy powinna najpierw pognać w stronę majątku, wystawiając się na spotkanie z Gorloisem i Norwenn, czy może udać się do rodzinnego domu i tam spróbować na nowo oswoić się z tym miejscem. Jej dylemat rozwiązał się jednak sam, gdy zobaczyła przechodzącego obok Nathana. Natychmiast zeskoczyła z konia i rzuciła się w ramiona wuja.

— Vivienne, to ty – wydusił z niedowierzeniem Nathan. – Gdzie... gdzie się podziewałaś? Zamartwialiśmy się!

— Nie było potrzeby – odparła Vivienne. – Mówiłam, że nic mi się nie stanie. A gdzie byłam... Na opowieść o tym czas przyjdzie kiedyś – uśmiechnęła się lekko. – Opowiedz mi lepiej, co tam u was. Co tu się działo beze mnie.

Nathan posmutniał. Jego wyraz twarzy dał Vivienne do zrozumienia, że życie jej przyjaciół nie było bez niej oazą szczęścia.

— Gorlois i Norwenn mają córkę – zaczął. Postanowił na razie nie mówić jak postrzega małżeństwo towarzysza broni. – Tej samej nocy, gdy mała się urodziła, lord Aidan zmarł.

— Och! – Vivienne krzyknęła z rozpaczą. A więc straciła kolejnego bliskiego człowieka, człowieka, który wiele razy okazał jej wsparcie, który traktował ją jak przyjaciółkę i wybaczył, że odrzuciła jego syna. A ona nawet nie zdążyła się pożegnać.

Następnie ogarnął ją niepokój o córkę Gorloisa. Przypomniała sobie przepowiednie Sinead o cierpieniu jakie miało sprowadzić dziecko i jej propozycji, by doprowadziła Norwenn do poronienia. Czy malutka jest bezpieczna, gdy została obciążona ewentualną ,,odpowiedzialnością" za śmierć dziadka?

— Bardzo mi przykro, że nie mogłaś pożegnać lorda – westchnął Nathan. – A kilka miesięcy temu zmarł ojciec Norwenn.

Vivienne oparła się na ramieniu młodzieńca. Nigdy nie była blisko z wujem Laurencem, ale jego śmierć tym bardziej uświadomiła jej jak bardzo oddaliła się od miejsc i spraw, które kiedyś były jej codziennością. Może niepotrzebnie ratowała się ucieczką.

Ale cóż, podjęła taką decyzję i należało z nią żyć. Teraz musi zrobić wszystko, żeby na nowo stworzyć sobie swój świat.

— Zaprowadzisz mnie do domu, Nathanie? – zapytała spokojnie. – Odpocznę trochę, przebiorę się i pojadę przywitać się z Gorloisem i Norwenn.




Nathan obawiał się jak jego siostrzenica zareaguje na spotkanie z Norwenn i Gorloisem, wiedział bowiem, że to ich wzajemna trudna relacja była powodem jej odejścia. Pocieszał się jednak, że wszyscy zaangażowani w ten swoisty trójkąt są dorosłymi ludźmi i będą potrafili zachować się wobec siebie zgodnie z zasadami kultury.

Kiedy znaleźli się w zamku, poprosił Vivienne, żeby zaczekała pod drzwiami, a sam wszedł do komnaty, gdzie rodzina Gorloisa spędzała większość czasu w ciągu dnia. Pan domu siedział z córką na kolanach i coś do niej mówił, a Norwenn, która wciąż nosiła żałobę po ojcu, coś wyszywała.

— Witaj, Nathanie – powiedział Gorlois na jego widok. – Co cię sprowadza?

— Ja... Mam dla was niespodziankę – odpowiedział nieśmiało Nathan. Zdecydowanie nie był dobry w przemowach. Gorlois i Nor spojrzeli na niego pytająco. – Ktoś chce z wami porozmawiać.

Przyjrzał się dokładnie twarzom swoich rozmówców. Norwenn wyglądała na zdezorientowaną, jakby nie rozumiała na czym polega cała tajemnica. Natomiast u Gorloisa Nathan dostrzegł coś na kształt nadziei.

,,Nie chcę być winny rozpadowi czyjegoś małżeństwa" pomyślał. ,,Ale... Ale przecież nie będę krył przed nim Vivienne. Oboje są na tyle dojrzali i inteligentni, by decydować o sobie."

— Możesz wejść – zwrócił się w stronę drzwi, w których po chwili ukazała się Vivienne.

— Och! – zawołała Norwenn, która przyzwyczaiła się do traktowania kuzynki jak martwej. Nathan i Gorlois, aby uszanować uczucia kobiety, nigdy nie wspominali przy niej imienia Vivienne, chociaż na osobności często zastanawiali się nad losami dziewczyny.

Gorlois natychmiast przekazał córkę żonie i ruszył w stronę dawnej ukochanej. Wyglądał jakby dostał objawienia, jakby nigdy w życiu nie spotkało go większe szczęście. Wyciągnął ręce jakby chciał objąć Vivienne i nie wiadomo jak by się to skończyło, gdyby w tej samej chwili nie podeszła do nich Norwenn i powiedziała:

— Witaj, Vivienne. Miło, że przypomniałaś sobie o rodzinie – jej ton był zimny i surowy.

— Tak... Witaj, Vivienne – dodał Gorlois, jakby otrząsając się z zapomnienia.

— Cieszę się, że znowu się widzimy. Tęskniłam za wami – zapewniła.

— Gdzie byłaś tyle czasu, dlaczego się nie odzywałaś? – zapytał Gorlois. – Musisz wszystko nam opowiedzieć. Norwenn, zawołaj na służbę, trzeba coś podać Vivienne.

Norwenn wciąż nie wyglądała na zadowoloną, ale podała córkę mężowi i wyszła spełnić polecenie. Gorlois przycisnął dziewczynkę do siebie, jakby chciał ją przeprosić, że na chwilę o niej zapomniał.

— To moja córka, Morgause – powiedział, zwracając się do Vivienne. – Nazwaliśmy ją po twojej mamie.

,,Po to, żeby wynagrodzić mojej matce, że Norwenn wykorzystała jej śmierć do złapania męża?" pomyślała z ironią Vivienne. Szybko jednak przywołała się do porządku. Jej złość na Norwenn nieco zmalała i czarodziejka żywiła nadzieję, że uda jej się zbudować grzeczną, poprawną relację z kuzynką. Natomiast jej córka nie była niczemu winna. Vivienne nie miała prawa przenosić swoich frustracji na dziecko.

— Dzień dobry, Morgause – uśmiechnęła się do dziewczynki. – Jestem twoją ciocią Vivienne.




Wieczorem Norwenn udała się do komnaty męża. Musiała dokładnie zbadać zaistniałą sytuację i sprawdzić, czy powinna się czegoś obawiać.

Gorlois był załamany śmiercią ojca przed dwoma laty, ale ostatecznie poczucie obowiązku oraz miłość do nowonarodzonej córki go uratowały. Był wspaniałym, kochającym ojcem dla Morgause, spędzał z nią mnóstwo czasu, uwielbiał bawić się z dziewczynką lub opowiadać jej historie. Odprawił Sinead i zmusił ją do zamieszkania w najodleglejszej od zamku wiosce, aby nie mogła zrobić małej krzywdy. Troska o dziecko narzuciła małżonkom pewien rodzaj porozumienia i harmonii, Gorlois nigdy nie wypomniał żonie podstępu jakiego użyła, by go poślubić, nie ganił jej zasad religijnych, odnosił się do niej z szacunkiem. Ona zaś nie nazywała go heretykiem i starała się tolerować jego odejście od Starej Religii, chociaż tak naprawdę głęboko ją to bolało. Obawiała się jednak, że gdyby otwarcie zaczęła go nawracać, Gorlois oddaliłby ją i zabrałby jej Morgause, a tego Norwenn by nie zniosła.

Układ między małżonkami nie objął jednak każdej sfery życia. Norwenn spodziewała się, że po narodzinach córki, mąż zażąda od niej egzekwowania obowiązków małżeńskich, i myślała o tym ze spokojem, choć bez entuzjazmu. Gorlois nigdy jednak nie wyraził chęci obcowania z nią, praktycznie nie wchodził do jej komnaty, chyba że na chwilę. Początkowo nie bolało to Norwenn, a nawet sprawiało, że czuła się swobodna i nieograniczona. Nigdy nie pragnęła wychodzić za mąż ani żyć z mężczyzną. Szybko jednak uświadomiła sobie, że pozycja w jakiej się znalazła jest uważana za upokarzającą. Część służby zauważyła, że pan nigdy nie odwiedza pani nocą, a ponieważ byli przekonani o idealności Gorloisa, z miejsca obwinili Norwenn, uważając, że odpycha czymś męża i jest okropną żoną. Jednak nawet gdyby nic nie mówili, kobieta i tak czułaby się poniżona. Przecież mężczyźni mają swoje potrzeby, a skoro Gorlois powstrzymuje się od zaspokajania ich, za jak wstrętną musi ją uważać?

Powrót Vivienne nastroił Norwenn obawą co do dalszych losów jej małżeństwa. Wiedziała, że wiara Gorloisa zabrania odsyłania żony, ale nikt nie jest święty i była druidka wcale nie miała pewności, że jej mąż nie postanowi się z nią rozwieść, a potem poślubić jej kuzynkę. Norwenn byłaby wówczas skończona. Prawo druidzkie wprawdzie dopuszczało możliwość rozwiązania małżeństwa, ale kobieta odrzucona przez męża znajdowała się poza nawiasem społeczeństwa, o ile nie była bardzo potężna. Poza tym, wówczas Gorlois z pewnością nie oddałby jej Morgause. Wychowałby ją razem z Vivienne.

— Możemy przez chwilę porozmawiać? – zapytała, wchodząc do komnaty męża. Gorlois, który przebrał się już w strój nocny, wstał z łóżka i podszedł do żony.

Norwenn przez chwilę planowała znaleźć jakiś sposób, żeby go uwieść i wymusić zbliżenie, szybko jednak zrozumiała, że nie potrafi tego i nigdy nie potrafiła. Musiała działać z rozsądkiem i otwarcie, bo tylko tak mogła przekonać Gorloisa do swojego punktu widzenia.

— Bardzo tęskniłeś za Vivienne – zauważyła. Gorlois zawstydził się, świadomy jak wyglądała jego reakcja na powrót czarodziejki. Nie dał jednak nic po sobie poznać.

— To moja przyjaciółka. Oczywiście, że mi jej brakowało.

— Nie kłam! – krzyknęła Norwenn. – To nie jest tylko twoja przyjaciółka! Kochasz ją, widzę to w każdym twoim spojrzeniu na nią! Nie próbuj mnie oszukiwać! Może uważasz mnie za szaloną, ale głupia nie jestem!

Gorlois spojrzał ze skruchą na żonę. Nie kochał jej, wiedział, że go wykorzystała, ale przysięgał jej wierność i lojalność. Nigdy nie zdradziłby jej fizycznie. Czy było jego winą, że na swoje myśli nie miał wpływu?

— Nie pobraliśmy się z miłości – powiedział cicho. – Zmusiłaś mnie do małżeństwa. Nigdy ci tego nie wypominałem, ale musisz być świadoma, że nie mam wpływu na to, co czuję.

— Na to, co czujesz, może i nie – zgodziła się Norwenn. – Ale masz wpływ na to, co z tym robisz.

— Nigdy bym cię nie zdradził, Norwenn – zapewnił Gorlois, uświadamiając sobie, że jego żona naprawdę się tego boi. – Przysięgałem ci, a moje słowo ma swoją cenę.

— Zdradzić może i nie – zadrwiła Norwenn. – Ale skąd mam mieć pewność, że nie postanowisz dowieść nieważności naszego małżeństwa, a potem wziąć sobie za żonę moją kuzynkę? – w jej oczach lśnił gniew. – Nie pozwolę ci odebrać mi Morgause! Jeśli postanowisz mnie zostawić, zabiorę moją córkę i ucieknę z nią tam, gdzie nigdy jej nie znajdziesz! Rozumiesz?!

Wybuch Norwenn przeraził Gorloisa, ale przynajmniej w pewien sposób uświadomił go jaka jest sytuacja. Najwidoczniej kobieta nie była specjalnie zazdrosna czy przepełniona bólem z powodu jego miłości do Vivienne. Bała się o swoją reputację oraz kontakt z córką. W tej sprawie mógł być jej lojalny.

— Nie rozwiodę się z tobą i nie odbiorę ci Morgause – powiedział. – Nie skrzywdziłbym cię tak. Jej też nie.

— Przysięgnij – zażądała Norwenn. – Skoro podobno jesteś tak honorowy.

Te słowa zabolały Gorloisa, który nigdy nie uważał się za wzór do naśladowania, ale starał się być dobrym człowiekiem i postępować zgodnie z zasadami. Czy zrobił coś, by Norwenn miała do niego wątpliwości?

— Przysięgam – wypowiedział te słowa, patrząc jej uważnie w oczy. – Nigdy cię nie odprawię.




Morrigan z bijącym sercem przekroczyła próg komnaty Nimue. Szczęście o tyle jej sprzyjało, że kapłanka przebywała właśnie z Halinor i razem piły wino.

— Czy mogę was o coś prosić? – zapytała na wstępie młoda czarodziejka.

— Jesteś najwyższą kapłanką, ale miło, że od czasu do czasu postanawiasz zbadać naszą opinię – powiedziała z ironią Halinor. – O co chodzi?

Morrigan usiadła obok nich i powiedziała:

— Vivienne... Wróciła do domu. Nie było jej w królestwie przez dwa lata – miała nadzieję, że najwyższe kapłanki nie będą jej o to wypytywać, bo i tak nie znała prawdy na temat zniknięcia przyjaciółki. – Czy ja, Kathleen i Eileen mogłybyśmy ją odwiedzić, żeby się przywitać?

— Znasz nowe zasady – odparła chłodno Nimue. – Nie ma opuszczania wyspy przez szeregowe kapłanki.

— Ale przecież Vivienne jest czarodziejką! – zawołała Morrigan. – Nie zaszkodzi nam.

— Jej upór i dzikie poglądy zdecydowanie mogą to zrobić – stwierdziła Halinor. – Poza tym, przecież nie będziecie przebywać tylko w jej towarzystwie.

Nimue przyglądała się uważnie Morrigan. Dziewczyna była nieposłuszna, ale miała potężną moc. Gdyby postanowiła odejść z Avalonu i żyć po swojemu, kapłanki straciłyby kolejny wielki talent. A to mogłoby zaszkodzić ich pozycji.

— Ty możesz jechać i spotkać się z Vivienne – oznajmiła. – Ona też może przybyć tu, jest w końcu czarodziejką. Ale Kathleen i Eileen muszą zostać. Jeśli dyscyplina nie zostanie zachowana, Avalon upadnie.

— A co z równowagą? – zapytała Morrigan. – Czy nie chodzi o to, że żadna siła nie powinna panować nad drugą? Że bogowie stworzyli tyle różnych rzeczy, by mogły się wzajemnie uzupełniać?

Halinor zadrżała, a Nimue odwróciła ostentacyjnie wzrok. Właśnie tego uczono ich w dzieciństwie. Ale potem czasy się zmieniły. Kto chce utrzymać się u władzy, nie może dopuścić nie tylko, by coś było od niego potężniejsze, ale by było równe.

— Jesteś za młoda i nic nie rozumiesz – skarciła ją Halinor. – A teraz zejdź nam z oczu.




Vivienne siedziała z Nathanem przy kolacji, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Zawołała młodą służącą, którą zatrudniła do gotowania i sprzątania, by wpuściła gościa. Po chwili do kuchni weszła odziana w płaszcz Morrigan. Vivienne zerwała się z miejsca, podbiegła do przyjaciółki i uściskała ją.

— Nareszcie cię widzę, kochana! – zawołała radośnie. – Nawet nie wiesz jak za tobą tęskniłam!

— Ja za tobą też tęskniłam, Vivienne – westchnęła Morrigan. – I dlatego mi przykro, że od nas uciekłaś.

Vivienne posmutniała. Coraz mocniej żałowała swojej decyzji o wstąpieniu w zaświat. Właściwie nic stamtąd nie wyniosła, a jedynie utraciła kontakty z przyjaciółmi i obudziła w nich obawę, że nie są dla niej najważniejsi. A przecież było całkiem inaczej.

— Żałuję mojego odejścia – powiedziała szczerze. – Później ci wyjaśnię, co mną kierowało.

Nathan wstał od stołu i przywitał się z Morrigan. Jego wyraz twarzy zdradzał zdziwienie i niepokój. W końcu chłopak odważył się zapytać:

— Przybyłaś sama?

Morrigan, domyślając się, że chłopak myśli o Kathleen, i widząc, że Vivienne dręczy ta sama ciekawość, powiedziała:

— W Avalonie zapanowały nowe prawa. Najpierw zakazano postronnym wstępu do świątyni... A teraz szeregowym kapłankom również nie pozwolono opuszczać wyspy, chyba że w nadzwyczajnych wypadkach.

Nathan zbladł i spojrzał na Mor z rozpaczą. Vivienne pomyślała, że ostatni raz widziała go tak zrozpaczonym, gdy mówił jej o śmierci swojej matki. Wtedy uratowało go wsparcie przyjaciół oraz przekonanie, że Deidre znalazła się w lepszym świecie. Jak przeżyje teraz, gdy osoba, którą pokochał, została z nim rozdzielona z powodu cudzej woli, odcięta na zawsze, choć znajdowała się tak blisko?

— Bardzo mi przykro – powiedziała ze skruchą Morrigan. – Próbowałam coś z tym zrobić, nie dopuścić do przyjęcia tego prawa... Ale dla Halinor i Nimue jestem nikim. Potrzebują tylko mojej mocy.

Nie ulegało wątpliwości, że naprawdę się wstydzi i uważa za współwinną tego wszystkiego. Zgodziła się zostać najwyższą kapłanką, by zaprowadzić dobro i sprawiedliwość, jednak okazało się, że w pojedynkę nie jest w stanie nic zdziałać. Czuła, że poniosła porażkę.




Vivienne poprosiła Morrigan, by zgodziła się spać w jej komnacie i gdy zostały same, opowiedziała jej o swoim pobycie w krainie sidhe, a potem czasie spędzonym z Sarą i jej matką.

— Jeśli coś z tego wszystkiego wyniosłam, to zrozumienie, że ja nigdzie nie pasuję – powiedziała ze smutkiem Vivienne. – Nie jestem żadną sidhe, nie czuję się nią i wiedza o pochodzeniu mojej rodziny nic dla mnie nie znaczy. Nie należę już do tego świata, który próbują utrzymać kapłanki Avalonu. Ale nie umiem być też takie jak Sara i Una. Mimo wszystko, ich religia i sposób życia są zbyt dalekie od tego w czym wyrosłam.

— Może właśnie potrzebujemy takich ludzi jak ty – westchnęła w zamyśleniu Morrigan. – Ludzi, którzy nie będą należeć do żadnej ze stron. Zawsze myślałam, że o to chodzi w świecie, by nie istniała siła dominująca, by wszystkie egzystowały obok siebie bez wynoszenia się. Okazało się jednak, że każda idea żąda... Nie, może to nie sama idea żąda wyłączności. To niektórzy wyznawcy uważają, że nikt nie ma prawa żyć inaczej, i ich słychać najgłośniej – w jej głosie brzmiał ogromny smutek. – Może więc dobrze, że są też ludzie, którzy nie umieją opowiedzieć się po żadnej ze stron. Może uda im się wprowadzić trochę równowagi.

— Mnie się nic nie udaje – odparła z goryczą Vivienne. – Chciałabym ci pomóc, Mor, ale nie umiem.

Morrigan, która do tej pory leżała ze wzrokiem wbitym w sufit, nagle odwróciła się do przyjaciółki i oparła na łokciach.

— Jest sposób, abyś mi pomogła. Wróć do Avalonu. Może straciłaś szansę na zostanie najwyższą kapłanką, ale jesteś zbyt potężna, by cię lekceważyć. Przy tobie miałabym jakiekolwiek szanse na reformy.

— Nie mogę, Mor – pokręciła głową Vivienne. – Nie słyszałaś? Ja nie należę już do świata kapłanek Cerridwen.

— Właśnie dlatego – powiedziała Morrigan. – Nie potrzeba nam ludzi ślepo zapatrzonych w dawne zwyczaje.

Vivienne nie odpowiedziała. Analizowała każde słowo przyjaciółki. Gdy przed kilku laty opuszczała Avalon, uważała, że to najlepsza decyzja w jej życiu i że tylko poza świątynią uda jej się odnaleźć siebie. Nie żałowała tego kroku, bo dzięki temu udało jej się zbliżyć do Nathana i Gorloisa oraz odnowić więź z matką. Jednak chwilami zazdrościła Morrigan, która została na wyspie i starała się zmienić świat. To było odważne i wymagało samozaparcia. Jej zachowanie natomiast było samym buntem. I ostatecznie nie dało jej ani trochę więcej pewności co do tego kim jest i jak powinna postępować.

,,Może czas na powrót do korzeni. Może czas na konfrontację" pomyślała Vivienne, chociaż bez entuzjazmu.

— Zastanowię się i dam ci odpowiedź za jakiś czas – szepnęła w końcu. – W końcu nie mogą nie wpuścić czarodziejki do Avalonu, prawda?




Jakiś czas po powrocie Morrigan do Avalonu, Gorlois otrzymał list od Aldena, który zapraszał jego i Nathana na swój ślub. Chłopak miał już siedemnaście lat, dobrze sprawował się jako rycerz Camelotu, do tego pozostawał wierny swojej złotowłosej Maureen. Ostatecznie więc zarówno Lionell, jak i rodzice dziewczyny wyrazili zgodę na małżeństwo.

Mężczyzna udawał się więc do Camelotu po długiej nieobecności, podczas której jedynie korespondował z Utherem, próbując służyć mu radą oraz uspokajać gniew króla, który wcale nie był taki rzadki, zwłaszcza gdy chodziło o rodzinę jego żony.

Przed wyjazdem Gorlois postanowił pożegnać się z Vivienne, nie na oczach żony, ponieważ wiedział jak bardzo Norwenn irytuje towarzystwo kuzynki. Miał nawet pewne wyrzuty sumienia, że przyczynił się do rozbratu między nimi i że dwie kobiety może już nigdy nie będą potrafiły żyć w przyjaźni, potem jednak przypominał sobie, że przecież Nor i Vivienne nigdy specjalnie się nie kochały.

— Nathan poszedł osiodłać konia– wyjaśniła Vivienne, gdy Gorlois wszedł do jej domu. – Już się z nim żegnałam.

Gorlois skinął głową, nie odrywając wzroku od dziewczyny. Od wielu tygodni marzył, żeby zostać z nią sam, ale to było tylko marzenie, pragnienie związane z czymś, co utracił na zawsze. Gdy teraz znajdował się z Vivienne sam w jednym pomieszczeniu, nie wiedział, co powinien zrobić i jak się zachować.

,,Zniszczyłam naszą więź" pomyślała z bólem Vivienne. ,,Straciłam go nawet jako przyjaciela".

Nieśmiało podeszła do Gorloisa i dotknęła jego ramienia:

— Mam nadzieję, że gdy wrócisz... znajdziemy jakiś sposób, żeby znów być przyjaciółmi.

— Nie chcę być twoim przyjacielem – powiedział Gorlois drżącym głosem i ujął jej twarz w dłonie. – Próbowałem, ale to były próżne starania.

— Ja też... ja też chyba nie chcę być twoją przyjaciółką... - wykrztusiła Vivienne, dziwiąc się własnym słowom.

Gorlois przyglądał się jej przez chwilę, nie dowierzając. Był przekonany, że właśnie uczynił najbardziej upokarzającą rzecz w życiu, po raz kolejny deklarując się z uczuciami do kobiety, która kilka razy dała mu do zrozumienia, że go nie kocha. Przecież nawet w chwilach największej bliskości, nawet gdy zadeklarowała, że może go poślubić, Vivienne nigdy nie twierdziła, że traktuje go jako kogoś innego niż przyjaciela. Było to raniące, było poniżające, a zarazem dawało pewną iskrę nadziei, że nieodwzajemniona miłość w końcu umrze i będzie potrafił ułożyć sobie życie z Norwenn. Teraz, patrząc w smutne oczy Vivienne, zrozumiał, że nigdy się od niej nie uwolni.

W tej chwili porzucił wszystkie myśli o obowiązku, rodzinie, moralności czy honorze. Objął dziewczynę, przycisnął do ściany i zaczął całować z namiętnością i pasją, które dusił w sobie od ponad dwóch lat.

,,Tak już zawsze będzie między nami" pomyślała Vivienne. ,,Nie powinnam go odrzucać. Wtedy wszystko jakoś by się ułożyło".

Wiedziała, że postępuje źle, że krzywdzi swoją kuzynkę i niewinną małą Morgause, ale nie potrafiła oprzeć się płomieniowi, który ją ogarnął. Czuła się jak trawiona ogniem.

Oboje jednak oprzytomnieli, zanim zdążyli posunąć się dalej, i oderwali od siebie.

— Przepraszam, że nie chciałam za ciebie wyjść – powiedziała Vivienne z rozpaczą. – Niczego w życiu nie żałuję tak mocno. Przeze mnie... przeze mnie wszyscy będziemy nieszczęśliwi.

— Nie ma sposobu, żeby jakoś to wszystko ułożyć? – zapytał Gorlois, prawie dotykając jej czołem. Nie umiał całkowicie się zdystansować. – Nie, nie ma – przypomniał sobie groźby Norwenn o tym, że jeśli postanowi ją porzucić, zabierze mu Morgause, a tego by nie przeżył. Zostało posiadanie kochanki, z tym jego żona może by się pogodziła, ale nie sądził, że mógłby długo wytrzymać, postępując wbrew swoim zasadom.

— Nie ma – przytaknęła Vivienne ze łzami w oczach. – Tak bardzo cię przepraszam.

Gorlois przytulił ją i stali tak przez chwilę, jakby pocieszając się wzajemnie. W końcu odwrócił się i powiedział:

— Człowiek nie został stworzony do takiego cierpienia, to niemożliwe – pokręcił głową. – Bądź zdrowa. I błogosławiona.

Vivienne opadła na krzesło, pełna cierpienia i pretensji do siebie. Uświadomiła sobie, że wciąż nie zdobyła się na to, aby powiedzieć, czy kocha Gorloisa. Wiedziała jednak, że nie potrafi bez niego żyć. Ale żyć z nim też nie może.

,,Wracam do Avalonu" postanowiła. ,,Natychmiast. Tylko tam mogę się jeszcze na coś przydać."



Następnego dnia Vivienne ruszyła na wyspę Avalon, nie żegnając się nawet z Norwenn. Rozbrat między nią a kuzynką był zbyt wielki i ze spotkania nie wynikło by nic dobrego. Mogłaby jedynie spotkać się z małą Morgause, ale nie sądziła, by Norwenn dopuściła ją do swojej córki. Vivienne uświadomiła sobie, że myśli o dziewczynce bardziej jako córce jej matki niż ojca, jakby Morgause nie miała nic wspólnego z Gorloisem. Może po prostu dlatego, że mała wyglądała jak miniaturka swojej jasnowłosej, bladej matki, jednak czarodziejka podejrzewała, że po prostu to ona jest egoistyczna i zazdrosna.

Jej decyzja też była egoistyczna, nawet jeśli motywowała ją(ponownie) chęcią ratowania rodziny Gorloisa. Po raz kolejny zostawiła ludzi, których kochała. Nie pożegnała się nawet z Nathanem, który zostanie teraz całkiem sam, bez swojej matki, rozdzielony z Kathleen. Vivienne mogła mieć jedynie nadzieję, że Gorlois zatroszczy się o przyjaciela i zastąpi mu rodzinę.

Gdy znalazła się u wybrzeży Avalonu, zamknęła oczy i przyzwała do siebie łódkę. Po chwili unosiła się już na wodach prowadzących ją do świątyni.

,,Minęło tyle czasu od kiedy opuściłam to miejsce" westchnęła w duchu Vivienne. ,,Czy teraz wytrwam?".

Pierwszą osobą, którą spotkała, po przekroczeniu progu świątyni, była Nimue, która kreśliła święty krąg na kamiennej podłodze.

— Co ty tu robisz? – zapytała kobieta. – Odeszłaś przecież!

— Wróciłam – Vivienne uniosła głowę. – Morrigan poprosiła mnie, żebym wróciła. Ona też jest najwyższą kapłanką, prawda?

Dwie czarodziejki zmierzyły się chłodnym wzrokiem. Ich relacja uczennicy i mentorki już dawno wygasła. Teraz czuły się przeciwniczkami, choć nie potrafiły powiedzieć dlaczego.

— Tak, jest – przytaknęła Nimue. – Niestety jest.

Vivienne nie odpowiedziała i ruszyła w stronę komnat swoich przyjaciółek. I chociaż mury świątyni budziły w niej uczucie zimna i obcości, gdy Morrigan, Eileen i Kathleen wybiegły jej na powitanie, pomyślała, że jednak to też jest jej dom.




— Cieszę się, że wróciłaś – powiedziała Morrigan, gdy siedziały razem wieczorem. – Razem zdziałamy bardzo wiele.

— I wreszcie w tej świątyni będzie z kim porozmawiać – westchnęła Eileen. – Od kiedy wydano ten żałosny dekret, wszyscy zachowują się jakby mieszkali w grobie. Czasem żałuję, że jednak nie odeszłam z Dirkiem. Przynajmniej podróżowałabym po świecie i miałabym zabawę. Ale... - dodała ze smutkiem. – Nie zostawiłabym Luny.

Wszystkie przyjaciółki zwróciły się w stronę Kathleen, która siedziała ze spuszczoną głową, najwidoczniej rozumiejąc, co zakaz opuszczenia Avalonu oznacza dla niej.

— Mam nadzieję, że ta stara, paskudna Halinor szybko umrze, Nimue ucieknie na drugi koniec świata, a ty poślubisz swojego ,,heretyka" – powiedziała Eileen i pogłaskała przyjaciółkę po ramieniu. Mimo lekkich słów, w jej głosie brzmiało współczucie.

— Lepiej się na nic nie nastawiać – stwierdziła Kathleen. – Potem się tylko cierpi.

Przez chwilę panowała cisza, którą przerwała Vivienne:

— Jeśli was to pocieszy... moje życie uczuciowe też nie jest usłane różami.

Potrzebowała z kimś porozmawiać, potrzebowała zwierzyć się z dylematów, nie mogła tego dłużej dusić w sobie opowiedziała przyjaciółkom całą historię swojej skomplikowanej relacji z Gorloisem i do czego ona ją skłoniła.

— Boję się nazwać moje uczucie do niego miłością – powiedziała. – Ale wiem, że byłabym szczęśliwsza, gdybym została jego żoną.

Morrigan przysunęła się do dziewczyny i przytuliła ją. Eileen i Kathleen patrzyły na to ze współczuciem. Nic więcej nie mogły zrobić, przecież nie życzyłyby Vivienne śmierci kuzynki.

— Życie jest do niczego – stwierdziła Eileen. – Jak ktoś się już w kimś zakocha, to okazuje się, że albo nie może nawet z nimi porozmawiać albo że ta druga strona jest w związku małżeńskim. Albo jest zajęty, jak ja, i nie może nikogo poznać. Mor tylko może skorzystać z okazji, żeby wyjść do ludzi i kogoś uwieść.

— Och, nie! – zaprzeczyła Morrigan. – To nie dla mnie. Podejrzewam, że bez specjalnych starań, skończę życie jako dziewica.




Gdy uczta weselna Aldena trwała w najlepsze, Uther poprosił Gorloisa na stronę i powiedział:

— Chcę, żebyś wrócił do Camelotu. Jesteś tu potrzebny. Lionell się starzeje i nie chce już zajmować się sprawami wojskowymi. Jeśli nie zgodzisz się zająć jego miejsca, będę zmuszony dowódcą uczynić Tristana de Bois – spojrzał z niechęcią na swojego szwagra, który również przybył na ślub, i obecnie siedział przy stole, obrzucając całą salę wzrokiem pełnym wyższości.

— To nie taki zły wybór – odparł Gorlois. – Tristan jest bardzo dobrym rycerzem.

— Jest arogancki, zapatrzony w siebie i go nie lubię – stwierdził Uther. – Muszę go tolerować, ze względu na Igraine, ale nie mam zamiaru się przed nim płaszczyć. Jeśli zgodzisz się wrócić do Camelotu, nikt nie będzie się dziwił, że uhonorowałem ciebie, wszyscy wiedzą o naszej przyjaźni.

— Nie mogę się zgodzić, Utherze – pokręcił głową jego towarzysz. – Mam rodzinę.

— Co z tego? – zdziwił się Uther. – Możesz zabrać żonę i córkę tutaj. Igraine bardzo lubi dzieci.

— Nie sądzę, by Norwenn się zgodziła – odpowiedział Gorlois. Nie uznał za konieczne przypominanie przyjacielowi, że raz już spotkał się z jego obecną żoną i że Norwenn po tym wydarzeniu ma jak najgorsze pojęcie o Utherze Pendragonie. Była bardzo szczęśliwa, że jej mąż nie służy mu na dworze i nawet wieść o wyjeździe do Camelotu na ślub Aldena przyjęła z niechęcią.

Tymczasem wzmianka o dzieciach odsunęła nieco myśli Uthera od tej propozycji. Gorlois zauważył, że król przypatruje się swojej żonie z jakąś dziwną melancholią, którą wcześniej u niego nie dostrzegał. We wszystkich listach Uther wychwalał Igraine, zachwycał się każdym aspektem życia z nią i zapewniał, że dziewczyna jest doskonałą żoną i królową. Gdy Gorlois spotkał Igraine po dwóch latach, promieniała szczęściem i optymizmem. Wyglądała jak uosobienie spełnionej kobiety.

— Nie zanosi się na to, byś miał mieć więcej dzieci, Gorloisie? – zapytał nagle Pendragon. Gorlois pokręcił głową, chociaż nie miał zamiaru podawać przyczyn. – Nam też się jakoś jeszcze nie udało. Nie rozumiem dlaczego, przecież jestem silnym, zdrowym mężczyzną, Igraine też nie ma żadnych kłopotów. Staramy się o to z całych sił, ale na razie bez skutków.

Gorlois popatrzył na przyjaciela ze współczuciem. Żałował go podwójnie. Po pierwsze, ponieważ sam był ojcem i darzył córkę ogromną miłością, a wyobrażał sobie, że w małżeństwie zawartym z tak gorącego uczucia jakie łączyło Uthera i Igraine, brak dziecka może być wyjątkowo dotkliwy. Ale pozostawała jeszcze kwestia sukcesji. Posiadanie bądź nie dziecka przez króla nie było tylko jego sprawą, ale czymś od czego zależały losy całego królestwa. Dziecko zapewniało ciągłość dynastii, a płodność monarchy według niektórych zapewniała dobrobyt całemu krajowi. Ze względu na szczęście obu małżonków, Gorlois życzył im, by jak najszybciej udało im się począć dziecko. Obawiał się, że w przeciwnym wypadku w końcu przestaną skupiać się na swojej miłości, a zaczną myśleć jedynie o presji jaka ciąży na nich w sprawie przedłużenie rodu.

— Tak czasem bywa, Utherze – powiedział pocieszająco. – Dwa lata to nie tak dużo, macie jeszcze czas.




Norwenn siedziała na fotelu i przyglądała się jak jej córka bawi się drewnianymi klockami. Na widok beztroski i radości małej Morgause, serce jej matki zdawało się rosnąć. Nie poświęciła się i nie wyszła za Gorloisa nadaremnie. Może nie udało jej się go nawrócić, może zniszczyła swoją opinię, ale za to miała tą cudowną istotkę, która nadawała jej życiu sensu i wartości.

Gdy Morgause ułożyła wieżę, zaklaskała dumnie w ręce. Norwenn, która nie odrywała wzroku od dziewczynki, miała wrażenie, że klocek ustawiony na samej górze, lekko się uniósł.

,,Bogowie" pomyślała zdezorientowana Norwenn. ,,Czyżby moja córka odziedziczyła magię... magię swojego dziadka?".

W ten sposób jej małżeństwo tym bardziej nie byłoby bezsensowne. Przedłużyłaby ród czarodziejów, przekazała magię dalej. Uradowana Nor podbiegła do Morgause, wzięła ją na ręce i okryła pocałunkami.

— Za co, mamusiu? – zapytała spokojnie Morgause.

— Za to, że cię bardzo kocham – odpowiedziała jej matka z miłością.




Kilka dni po tym wydarzeniu Gorlois wrócił do domu. Norwenn jak zwykle siedziała w komnacie dziennej i czytała Morgause bajki. Na widok męża i Nathana, odłożyła jednak książkę i podniosła się. Wydawała się spięta i zdenerwowana.

— Miło was widzieć – powiedziała, starając się maskować napięcie. – Zabawa weselna była udana?

— Tak, bardzo - potwierdził Gorlois. – Nathanie, zostaniesz z nami na obiedzie?

— Chyba powinienem wrócić do domu i przywitać się z Vivienne... – zaczął chłopak. Teraz Norwenn nie mogła już udawać

— Vivienne już tam nie ma – poinformowała obu mężczyzn. – Wróciła do Avalonu, służyć w świątyni.

Uważnie obserwowała reakcję, zarówno swojego męża, jak i Nathana. Wuj Vivienne wydawał się wstrząśnięty i rozczarowany, nie mogło się to jednak równać z bólem i niedowierzeniem na twarzy Gorloisa. Wyglądał jakby ktoś wbił mu nóż w plecy, jakby cały jego świat się zawalił.

— To niemożliwe... - wykrztusił. – Odeszła stamtąd.

— Najwidoczniej zrozumiała swoje błędy i postanowiła wrócić do służby bogom – powiedziała sucho Norwenn i wyprostowała się z dumą. Jej opanowanie, a zarazem zimna satysfakcja wprawiły Gorloisa we wściekłość.

— Ona nie jest taka jak ty! Nie wróciłaby tam z przekonania! – krzyknął, nie zauważając nawet obecności Morgause. – To przez ciebie!

— Przeze mnie? – spytała Norwenn. – A niby dlaczego?

Nathan, widząc wściekłość przyjaciela, ujął go za ramię i poprosił:

— Gorloisie, nie unoś się. Vivienne podjęła decyzję.

— Traktowałaś ją jak intruza, jak zło wcielone, jakby chciała ukraść ci męża, chociaż nigdy by się do tego nie posunęła! – Gorlois nie przejął się interwencją Nathana. – A ja nigdy nie należałem do ciebie. Nigdy! A teraz przez ciebie nie będę mógł nawet widywać jedynej kobiety, którą...

W tym momencie Morgause, przerażona wybuchem zazwyczaj spokojnego i serdecznego ojca, zaczęła głośno płakać. Wówczas dopiero Gorlois przypomniał sobie o jej obecności. Norwenn posłała mu oskarżycielskie spojrzenie, ale nie potrzebował jej gniewu, żeby sam się oskarżyć. Nie dość, że zdenerwował dziecko krzykiem, to jeszcze podniósł głos na matkę dziewczynki, oskarżył ją o swoje nieszczęście, prawie przyznał, że kocha inną kobietę. Morgause była jeszcze mała i nie wszystko rozumiała, ale skąd wiadomo, co dzieci przechowują w swoich umysłach?

Natychmiast podbiegł do córki, wziął ją na ręce i przytulił do serca.

— Przepraszam, kochanie – powiedział. – Tatuś się zdenerwował, ale nie chciał ci sprawiać przykrości. Ja wcale tak nie myślę. No, daj mi całusa.




Nathannie mógł napisać do Vivienne i opowiedzieć jej o swoim zawodzie, ale dziewczyna codziennie zastanawiała się, czy mężczyźni wrócili już z Camelotu i jak zareagowali na jej ,,ucieczkę".

Czasami postanawiała obserwować ich ,,z wody", ale zdarzało się to rzadko. W ten sposób tylko unieszczęśliwiała samą siebie.

Zdawała sobie sprawę, że jej decyzja nie była do końca moralna i zrozumiałaby, gdyby Nathan i Gorlois już nigdy nie chcieli jej oglądać. Zresztą, było to mało prawdopodobne. W obecnych warunkach prawdopodobnie nigdy nie opuści Avalonu, ugrzęźnie w życiu przed którym tak się broniła.

Wierzyła, że razem z Morrigan będzie w stanie uratować świat magii przed fanatyzmem Halinor i Nimue, jednak w pewnym sensie zawiodła się w swoich nadziejach. Może gdyby przebywała w świątyni cały czas i nadal uczyła adeptki, udałoby się jej zdziałać więcej. Tymczasem jednak stała w miejscu. Jako szeregowa kapłanka nie mogła opuszczać wyspy i kontaktować się z resztą świata. Nie pozwolono jej wrócić do uczenia dziewczynek ani odwiedzić dworu królewskiego. Czuła się marna i bezużyteczna. Miała wrażenie, że całe jej życie będzie teraz tylko oczekiwaniem na śmierć Halinor, gdy Morrigan będzie mogła wysunąć jej kandydaturę na nową najwyższą kapłankę.

Pewnego dnia spacerowała po dziedzińcu z przyjaciółkami, gdy ujrzały nadchodzącą, bardzo zadowoloną z siebie Fionę. Eileen, która darzyła dziewczynę alergiczną niechęcią, od razu skomentowała:

— Wyczarowałaś sobie ten uśmieszek?

Fiona spojrzała na nią z wyższością i powiedziała:

— Jeśli chcesz wiedzieć, uzyskałam dzisiaj obietnicę od Halinor i Nimue, że gdy umrze jedna z najwyższych kapłanek, ja zajmę jej miejsce.

Vivienne spojrzała na Morrigan. Jej przyjaciółka zbladła i wyglądała jakby ledwo trzymała się na nogach. Jeśli Fiona zajmie miejsce po śmierci Halinor, nigdy nie uda jej się przeprowadzić żadnych reform. Młoda kapłanka była oddana Nimue, którą uważała za swoją drabinę do sukcesu.

— To niemożliwe! – krzyknęła z oburzeniem Mor. – Na to potrzebna jest zgoda obu pozostałych kapłanek!

— Jeśli masz na myśli siebie – powiedziała z ironią Fiona. – to zaiste wysoko się cenisz.

Następnie uniosła dumnie głowę i odeszła.

— Mam ochotę rzucić na tą paniusię zaklęcie, które sprawi, że jej twarz spuchnie i okryje się wrzodami – stwierdziła z obrzydzeniem Eileen.

— Może Fiona tylko tak mówi, żeby się pochwalić? Może to nieprawda? – zasugerowała Kathleen.

Morrigan przez chwilę nie odpowiadała. Patrzyła w stronę, w którą odeszła Fiona, jakby szukała tam odpowiedzi na swoje wątpliwości.

— Obawiam się, że to prawda – powiedziała w końcu ze smutkiem. – Do czego ja się zabrałam...




Nadeszła zima, która jak zwykle wiązała się ze wzrostem liczby chorób. Norwenn również się przeziębiła, chociaż jej stan był dość lekki i kobieta uważała, że szybko dojdzie do siebie. Tymczasem poprosiła Gorloisa, żeby odciągał od niej Morgause, dla zdrowia dziecka. Dziewczynka wydawała się silna i zdrowa, ale w tym wieku każda choroba może być zabójcza, a Norwenn nie zniosłaby jej śmierci. Zwłaszcza, że nie mogła liczyć na więcej dzieci.

,,Szkoda, że wyszłam za Gorloisa" myślała, leżąc w łóżku. ,,Gdybym poślubiła jakiegoś druidzkiego chłopaka, żyłabym teraz w obozie, w otoczeniu takich jak ja. I mogłabym mieć więcej dzieci. Chciałabym chłopca, którego nazwałabym po moim ojcu, i jeszcze jedną dziewczynkę."

Zaraz jednak karciła się: ,,Mam najwspanialsze dziecko na świecie. Muszę być wdzięczna bogom za moją małą Morgause. Jaka szkoda, że nie mogę jej teraz oglądać, ale boję się, że by się zaraziła. Nie zniosłabym tego. A wkrótce na pewno wyzdrowieję i będę mogła się z nią bawić."

Pewnego dnia jednak Norwenn zerwała się z łóżka i zaczęła nerwowo ubierać. Dziś był dzień, gdy każdego miesiąca, odprawiała rytuały przy świętych drzewach. Wierzyła, że to jedyny sposób na zapewnienie bezpieczeństwa nie tylko majątkowi, ale całemu Albionowi. Po cichu liczyła też, że w końcu jej modlitwy doprowadzą do nawrócenia Gorloisa.

Mimo przeziębienia i gorączki, Norwenn poszła do lasu, by wypełnić swoją powinność. Gdy Gorlois udał się do komnaty żony, żeby sprawdzić jej stan, krzyknął z przerażenia.

— Gdzie jest Norwenn? Przecież... Przecież ona jest chora! Kto pozwolił jej wyjść?!

Wrzask pana domu sprowadził młodą służącą, która zaraz przybiegła i oznajmiła:

— Widziałam jak pani chodzi po korytarzu w sukni, ale mówiła, że zaraz wróci do łóżka.

Gorlois zadrżał ze zgrozy. Najwidoczniej Norwenn postanowiła więc opuścić dom. Ale dlaczego? Z pewnością od niego nie uciekła, bo wtedy zabrałby córkę od której właśnie wyszedł. Dlaczego więc wyszła z zamku w złym stanie? Czyżby do chorych?

— Idź pilnuj panienki, ja jadę szukać pani – nakazał służce, pospiesznie nałożył płaszcz i wybiegł z dworu. Osiodłał konia i ruszył na poszukiwanie niesfornej małżonki.

Znalazł ją w lesie, przytuloną do drzewa.

— Norwenn, to ty?! – zawołał na widok kobiety. – Co tu robisz?

— Ja... Przyszłam oddać cześć bogom – wydyszała Norwenn. – Ale zrobiło mi się słabo i nie mogłam wrócić...

— Do diabła, kobieto! – Gorlois zeskoczył z konia, wziął żonę na ręce i usadził na wierzchowcu. – Przecież jesteś chora, a we wsi jest mnóstwo ludzi, którzy też się modlą i składają ofiary.

— J... jestem druidką – Norwenn z trudem łapała oddech. – Tylko ja wiem jak zadowolić bogów.

— Jakich bogów, Norwenn? W jakich bogów wierzysz? Cerridwen, Taltu? One też były matkami, zrozumiałyby, że musisz się oszczędzać dla dziecka. Brana, który oddał życie za swoją siostrę?

Norwenn nie odpowiedziała. Było jej wstyd, że Gorlois podważył jej miłość do dziecka i troskę o nie. A przecież zrobiła to także po to, by zapewnić Morgause przychylność bogów. Gdy córka dorośnie, z pewnością to zrozumie.




Podczas jazdy do domu, Norwenn straciła przytomność i odzyskała ją dopiero wieczorem. Gdy ujrzała siedzącego przy niej męża, zapytała:

— Jak... jak się ma Morgause?

— Dobrze. Przyprowadzić ci ją? – zaproponował Gorlois. Norwenn pokręciła głową.

— Nie, jeszcze bym ją zaraziła. Poza tym, dziecko nie powinno oglądać matki w takim stanie – poczuła, że nie potrafi wziąć kolejnego oddechu. – Och, jak mi ciężko! – zatrzęsła się i złapała Gorloisa za rękę. – Posłuchaj... Ja chyba...

Mężczyzna nie dał jej dokończyć. Nie chciał nawet słyszeć o odejściu Norwenn. Nie kochał jej, nawet specjalnie nie lubił, wciąż żywił do niej urazę z powodu zmuszenia go do małżeństwa. Ale nie umiał też znienawidzić żony. Kobieta, która poślubiła go w zimny, wyrachowany sposób, która próbowała go zmienić dla własnej satysfakcji, była jednocześnie czułą i kochającą matką jego córki. On sam nie będzie w stanie zapewnić Morgause takiej miłości. Dziewczynka nie zasługiwała na stratę mamy. Norwenn też nie zasłużyła na to, by nie zobaczyć jak jej córka dorasta.

— Nic nie mów! – zawołał z gniewem i bólem. – Będziesz żyć, rozumiesz?! Będziesz żyć dla Morgause! Ona cię potrzebuje, rozumiesz?

— P... powiesz jej, że oddałam życie w służbie starych bogów... - pokręciła głową Norwenn. – I jeszcze powiesz jej, że bardzo... bardzo ją kocham.

W tej chwili byłej druidce zabrakło tchu. Opadła na poduszkę i odeszła.

— Nie!!!! – krzyknął Gorlois, jakby jego głos był w stanie przyzwać Norwenn zza grobu. – Nie zrobisz jej tego!

Do komnaty wpadł Nathan, który na wieść o dziwnym zdarzeniu, przyjechał do dworu, aby udzielić wsparcia przyjacielowi i jego rodzinie.

— Czy ona...? – zapytał, wskazując na blade ciało Norwenn.

— Umarła... - dokończył Gorlois. – Umarła w imię swojej religii. I umarła przeze mnie. Gdyby została w obozie druidów, wśród swoich współwyznawców, to by się tak nie skończyło... Boże mój, jak ja to powiem Morgause?

Zapłakał. Rzadko płakał, uważając to za stratę czasu i coś zarezerwowanego dla najbliższych osób. Ale teraz płakał z powodu kobiety, której nigdy nie kochał. I małej dziewczynki, pozbawionej matki.

Nathan podszedł do przyjaciela i objął go. Nigdy nie spodziewałby się, że strata Norwenn wpędzi Gorloisa w taką rozpacz, ale był zbyt wrażliwy i łagodny, by negować jego żałobę.

— Nie kochałem jej, ale nie chciałem, żeby umarła... Za żadną cenę... - powiedział przez łzy Gorlois.





Kilka dni po śmierci Norwenn, do Nathana przyszedł list, w którym Uther nakazał mu udać się z misją wojskową do Irlandii. Młodzieniec podążył na wezwanie, mimo próśb Gorloisa, który wierzył, że król Camelotu przyjąłby odmowę.

— Nie jestem dziedzicem, jak ty – przypomniał mu Nathan. – Muszę zarabiać na siebie. Zwłaszcza, że mieszkam w domu po siostrze.

Wówczas Gorlois postanowił, że on również posłucha Uthera i zamieszka w Camelocie. Żeby zaprowadzić porządek na ziemiach ojca, wystarczyło mu odwiedzać je co jakiś czas, kontaktować się z zarządcą i wyliczać straty i zyski na podstawie jego listów. W stolicy natomiast czekały na niego obowiązki związane z prowadzeniem wojska, czymś do czego zawsze czuł się przeznaczony. Jeśli chodzi o resztę życia, właściwie nic nie musiało się zmienić, poza tym, że będzie przebywał w szerszym gronie, które może rozgoni jego melancholię.

— Witaj, przyjacielu! – zawołał uradowany Uther na jego widok. – Jak dobrze, że w końcu wróciłeś do swoich! – uściskał Gorloisa, po czym spojrzał na niego ze współczuciem. – Przykro mi z powodu straty twojej żony. To musiał być ogromny cios.

— Jakoś przeżyłem – odparł Gorlois. – My... To nie było małżeństwo z miłości.

— Cóż, tak bywa – westchnął Uther. – Na dworze z pewnością znajdziesz nową żonę, która zastąpi matkę twojej córce. A gdzie ona właściwie jest?

— Śpi w wozie – wyjaśnił Gorlois. – Ale chyba trzeba ją obudzić.

Uther zaproponował, by najpierw zaprowadzić Morgause do Igraine, która z pewnością najlepiej będzie wiedziała jak zająć się dziewczynką i jak urządzić jej życie na zamku.

Igraine siedziała w komnacie z Agravainem i grała z bratem w kości. Na widok Morgause na rękach Gorloisa, zerwała się jednak z krzesła i podbiegła do dziewczynki.

— Dzień dobry, maleńka! Jestem Igraine, a ty?

Początkowo onieśmielona Morgause, szybko dała się wziąć na ręce i w miarę swoich możliwości odpowiadała na radosne szczebiotanie królowej.

— Z chęcią będę się nią opiekować, gdy nie będziesz miał możliwości, Gorloisie – zapewniła. – Chodź, malutka, pokażę ci ładne obrazki.

Agravaine przypatrywał się euforii siostry z uniesioną brwią, jednocześnie co chwila zerkając w stronę Uthera. Mimo jego pozornego szacunku i uniżenia wobec króla, Gorlois podejrzewał, że młodszy brat de Bois jest nastawiony do szwagra równie negatywnie jak Uther i gdyby tylko miał możliwość, okazałby to. Rycerz podejrzewał jednak, że teraz, gdy on przejmie kontrolę nad armią, Tristan się obrazi i wróci do siebie, zabierając ze sobą brata. Taką przynajmniej miał nadzieję. Wiedział, że ma wroga w Czarnym Rycerzu.

Szybko jednak zapomniał o ,,czarnych braciach" i skupił się na obserwacji Igraine, która z miejsca zaczęła zachwycać się Morgause i traktować ją jak swoją podopieczną. Niektóre matki nie są tak entuzjastyczne wobec własnych dzieci. Z jednej strony, ucieszyło to Gorloisa. Starał się być dla córki jak najlepszym ojcem, ale wiedział, że nie zastąpi jej Norwenn. Może Igraine zaspokoi potrzebę kobiecej ręki u dziewczynki i sprawi, że Morgause przestanie tak bardzo przeżywać stratę matki. Mała bowiem przez jakiś czas w ogóle nie potrafiła uwierzyć, że jej mama zmarła, a gdy w końcu sobie to uświadomiła, popadła w ogromną rozpacz i żywiła przekonanie, że w takim razie ona musi iść ,,do Tir na Nogh" razem z nią.

Igraine nadal nie miała własnych dzieci i nic nie wskazywało na to, by mogło się to wkrótce zmienić. Pozostawała nadal tak samo szczupła i niewinnie wyglądająca jak w dniu ślubu, i zachwycała ludzi swoją młodzieńczą urodą. Za tą młodzieńczością czaił się jednak poważny problem, którego nie można było długo ignorować, zwłaszcza, gdy należy się do rodziny królewskiej.




Vivienne nie wiedziała o śmierci kuzynki, ponieważ w tym okresie przestała już obserwować Gorloisa. To raniło, poza tym, uświadomiła sobie, że w pewien sposób traktowała go jako swoją własność, jako kogoś, kto powinien zawsze być na jej zawołanie, a komu ona nie dawała prawie nic od siebie. Wciąż nie wierzyła, by mógł być szczęśliwy z Norwenn, ale uznała, że jednak dobrze się stało, że nie została jego żoną. Zapewne w końcu by go unieszczęśliwiła.

W Avalonie nadal nie czuła się do końca dobrze i na swoim miejscu. Wprawdzie po jakimś czasie Halinor i Nimue pozwoliły jej uczyć dziewczynki prostych zaklęć, tak by nie mogła za wiele z nimi rozmawiać. Mimo to Vivienne, traktując uczennice grzecznie i z wyrozumiałością, starała się im przekazać, że magia nie jest jedyną rzeczą, która czyni je wartościowymi. Może metoda małych kroczków pewnego dnia przyniesie owoce.

— Nimue poprosiła mnie, bym przewodziła obchodom święta Samhain – poinformowała ją pewnego dnia Morrigan. – Może to znaczy, że jednak mnie szanują – dotknęła ręki przyjaciółki. – Może jest dla nas nadzieja.

Jej nadzieją była wizja chłopca o jasnych włosach, ale ponieważ nic o nim nie słyszała, musiała polegać na sobie.




W noc przed obchodami Samhain Morrigan miała sen, jeden z nielicznych wizyjnych snów w jej życiu.

W pierwszej chwili nie wiedziała, gdzie się znajduje i co się właściwie dzieje. Dopiero, gdy zobaczyła przed sobą wielki kocioł, który wyglądał jak znany z legend kocioł wiedzy bogini Cerridwen, uświadomiła sobie, że doświadcza wizji. Stały przy nim cztery kobiety. Najwyższa z nich, o długich rudych włosach, spojrzała na nią spokojnie i powiedziała:

— Witaj, Morrigan, córko Kerenzy.

Morrigan pokiwała głową. Była przecież czarodziejką i musiała być przygotowana na takie wydarzenia.

— Wy... jesteście...? – spojrzała na kobiety pytająco, nie wiedząc w jakie słowa ubrać swoje emocje.

— Jestem Cerridwen, wielka czarodziejka – powiedziała rudowłosa kobieta, unosząc rękę nad kotłem. Wskazała na stojącą obok siebie czarnowłosą, bladą damę w długiej białej sukni. – To jest Rhiannon, której śpiew budzi zmarłych – przeniosła swój wzrok na brunetkę w zbroi. – To jest Morrigan, pani wojny – ostatnią wskazaną przez boginię kobietą była wyglądająca na najwyżej osiemnaście lat dziewczyna o kasztanowych włosach. – A to Aine, pani uzdrowień. Wszystkie nas wzywałaś do opieki na tobą.

— Zrobiłam to – przytaknęła Mor. – Dlaczego pokazujecie się dopiero teraz? Czy... Czy grozi nam coś złego?

Ogarnął ją niepokój. Chociaż wiedziała, że śpi, czuła się jakby zasłabła. Spojrzenia bogiń-czarodziejek pozostawały zaś nieprzeniknione.

— Nie musisz się niczym martwić – odezwała się w końcu bogini Morrigan. – Twoja praca dobiegła końca.

— Wkrótce wrócisz do domu – dodała Rhiannon.




Przez cały dzień Morrigan nie mogła zapomnieć o tym śnie, którym postanowiła się jednak z nikim nie dzielić. Miała wrażenie, że słowa czarownic były skierowane jedynie do niej i tak powinno pozostać. Nie rozumiała ich, nie wiedziała, co powinna czynić, ale najwidoczniej miała jakieś swoje przeznaczenie, które samo się wypełni, nie czekając na resztę świata.

Gdy była już przebrana do ceremonii, do jej komnaty weszły Halinor i Nimue. Siwowłosa kapłanka nakazała:

— Zdejmij ten wisiorek – wskazała na naszyjnik, który Morrigan otrzymała od Luny.

— To prezent od Luny! – zaprotestowała Mor. – Ma mnie strzec. Nie mogę go nigdy zdjąć.

— A podobno młode pokolenie nie wierzy w przesądy – zadrwiła Nimue. Halinor skarciła ją wzrokiem.

— To miło ze strony Luny, ale musisz zdjąć naszyjnik na tę jedną noc, Morrigan. Jeśli posiada magiczną moc, mógłby zagłuszyć czary, które my chcemy przywołać. Chyba to rozumiesz?

Morrigan przyjrzała się uważnie kapłance. Sprawiała wrażenie pozytywnie nastawionej i szanującej ją. Nigdy nie traktowała jej tak dobrze. Nie wiedziała, czy powinno ją to cieszyć, czy niepokoić, nie chciała jednak stracić możliwości zdobycia respektu u Halinor, więc posłusznie zdjęła medalion.

— Bardzo dobrze – pokiwała głową Halinor. – Chodź teraz z nami.




Vivienne czekała na dziedzińcu świątyni, jak zwykle w towarzystwie Eileen, Kathleen i Luny, która ostatnio bardzo się postarzała, ale starała się pozostać aktywna i wspierająca.

— Ale tu nudno – narzekała Eileen. – Kiedy skończą się te obrzędy i będzie można pośpiewać?

— Zachowuj się, młoda damo – upomniała ją Luna. – Jesteś w świątyni.

Po chwili rozległy się werble zapowiadające wejście najwyższych kapłanek. Vivienne wstrzymała oddech i odruchowo ścisnęła Kathleen za rękę. Miała nadzieję, że Morrigan swoją dzisiejszą postawą zyska szacunek i podziw Halinor i Nimue. Może nawet uda im się przekonać je do części swoich przekonań.

Najwyższe kapłanki pojawiły się przy kamiennym stole, jednak poruszenie wywołało to, że Morrigan, która miała im przewodzić, nie szła przodem, ale prowadzona przez Halinor i Nimue.

,,Co się z nią dzieje?" pomyślała Vivienne. ,,Jest tak zdenerwowana, że nie może sama iść?".

Nie zważając na protesty swoich towarzyszek, podbiegła do przodu, stając prawie naprzeciwko kamiennego stołu. Spojrzała w twarz swojej najlepszej przyjaciółki. Morrigan była blada, drżała, a jej oczy zdawały się puste i odległe. Dziewczyna wydawała się z trudem oddychać.

,,Bogowie, ona jest odurzona!" uświadomiła sobie Vivienne. Wiedziała, że niektórzy średnio utalentowani czarodzieje i druidzi wdychali zapachy halucynogennych ziół, by wywołać u siebie wizje. Ale Morrigan nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego. Wyznawała jedynie czystą magię oraz wierzyła w wolność i świadomość umysłu. Nigdy by się jej nie pozbawiła. Zatem Halinor i Nimue musiały wymusić to podstępem.

Vivienne była tak wstrząśnięta, że nie potrafiła w żaden sposób wyrazić swojego oburzenia i wesprzeć przyjaciółki. Tymczasem Halinor położyła słabą Morrigan na stole, a Nimue wystąpiła naprzeciw. Wyciągnęła nóż, który nosiła przy pasku, i krzyknęła:

— Kapłanki! Dziś złożymy ofiarę bogom śmierci! Ofiarę, która zapewni nam ich przychylność oraz sprawi, że ludzie nigdy się od nas nie odwrócą!

Następnie błyskawicznie podeszła do Morrigan i wbiła nóż w jej serce.

— Nie!!!!! – krzyknęła ze zgrozą Vivienne. Nikt jednak nie zwrócił na nią uwagi, bo nagle dał się słyszeć odgłos przenikliwego wiatru, tak mocnego, że kobiety stojące najbliżej kamiennego stołu, zostały gwałtownie rzucone do tyłu.

Vivienne, obolała od uderzenia w ścianę, potrafiła myśleć jedynie o śmierci swojej przyjaciółki, w którą tak naprawdę nie potrafiła jeszcze uwierzyć. To wszystko stało się zbyt szybko, nie potrafiła pojąć ciągu przyczynowo-skutkowego, który doprowadził do zabicia dziewczyny.

Gdy rozejrzała się dookoła, zauważyła, że przed ciałem Morrigan utworzył się portal, sprawiający wrażenie dziury w przestrzeni. Ukazała się w nim stara, mocno pomarszczona kobieta o rzadkich włosach, w czarnym płaszczu. Sprawiałaby przerażające wrażenie, gdyby nie jej jasne oczy, które wydawały się spokojne i wiele rozumiejące.

,,To jest Cailleah, strażniczka zaświatów" zrozumiała Vivienne. Nagle przypomniała sobie wszystkie stare avalońskie opowieści. Wiedziała, że w pradawnych czasach zdarzało się, by najwyższa kapłanka składała samą siebie w ofierze i oddawała swoje życie, by w noc Samhain złamać barierę między światem żywych a umarłych i przyzwać Cailleah. Sam ten akt wydawał jej się przerażający, ale byłaby w stanie go zaakceptować, gdyby odbyło się to za zgodą ofiary. Tymczasem Morrigan została odurzona i nie była nawet świadoma, że umiera.

Poza tym... Poza tym przecież zasłona nie została zerwana bez powodu. Teraz miliony dusz zostaną zesłane na ziemię, by straszyć i nękać ludzi...

Vivienne nie słyszała okrzyków grozy i zaskoczenia innych kapłanek, nie widziała nawet reakcji Kathleen i Eileen. Była skupiona jedynie na swoich własnych myślach. I zrozumiała już wszystko. Najwidoczniej Halinor i Nimue postanowiły upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Wywołają grozę i niepokój wśród mieszkańców Camelotu, dzięki czemu będą się oni bali odejść od pokory wobec kapłanek. A jednocześnie pozbyły się dziewczyny, która im zawadzała.

— Nie!!! – krzyknęła jeszcze raz. – Nie miałyście prawa tego zrobić!

Nimue spojrzała na nią z cynizmem.

— Gdybyś zgodziła się zostać najwyższą kapłanką, byłabyś teraz na jej miejscu. Twoja przyjaciółka by żyła.

Vivienne poczuła, że ogarnia ją jeszcze większa rozpacz. Nie mogła jednak pozwolić sobie na poczucie winy. Na to przyjdzie czas potem. W tej chwili mogła myśleć jedynie o zatrzymaniu tego koszmaru i zemście na kobietach, które zabiły jej przyjaciółkę. Wyciągnęła rękę i wysłała swoją magię w kierunku Nimue. Może i najwyższa kapłanka była nieśmiertelna, ale potężne zaklęcie byłoby w stanie ją przynajmniej zranić, a Vivienne wierzyła w swoją moc. Nim jednak promień zdołał dotknąć Nimue, ta wyczarowała przed sobą barierę, która skierowała czar w stronę Vivienne.

— Vivienne, coś ty zrobiła! – wrzasnęła Kathleen. Czarodziejka chciałaby dodać jej jakiejś otuchy, pocieszyć, ale w tym momencie musiała przede wszystkim się ratować. Instynktownie użyła czaru teleportacji i po chwili znalazła się na wybrzeżu jeziora Avalon.

Koszmar trwał. Duchy wywołane przez kapłanki atakowały ludzi, nierzadko wysysając im dusze. Vivienne słyszała w oddali przerażone głosy. Instynktownie zaczęła biec. Wiedziała, że nie umknie przed duchami, że one są wszędzie, ale chęć przetrwania nakazywała jej po prostu kierować się przed siebie, jakby gdzieś miał ją czekać koniec tego wszystkiego. Na szczęście, jej magia wystarczyła, by odstraszać dusze. W końcu miały one dręczyć prosty lud, nie czarodziejki.

W pewnym momencie Vivienne poczuła jednak, że jest zbyt przemęczona, że opada z sił. W końcu nie będzie w stanie użyć magii. Nagle usłyszała czyjś cichy głos:

— Vivienne...

Odwróciła się i ujrzała przed sobą swoją matkę... A przynajmniej coś, co kiedyś było jej matką. Margisa miała półprzezroczystą, mglistą postać, a z jej twarzy trudno było wyczytać jakiekolwiek emocje.

Vivienne odruchowo cofnęła się, załamana tym, że jej własna matka mogłaby teraz zrobić jej krzywdę. Dusza wyciągnęła jednak rozpływającą się rękę w jej stronę i powiedziała:

— Nie bój się. Nadal jestem twoją matką, a ty moją córką. Nikt i nic nie może zniszczyć naszej więzi.

Vivienne uśmiechnęła się słabo. Dobrze, że w tym zepsutym świecie istnieją pewne wartości.

— Teleportuj się w stronę grodu – nakazała jej Margisa. – Nimue objęła go barierą ochronną, tak by król Camelotu nie dowiedział się o tym, co uczyniła.

Vivienne skinęła głową, zbyt zmęczona i przestraszona, by analizować całą sytuację.

— Kocham cię, córeczko – zdążyła jeszcze usłyszeć, zanim zaklęcie zdołało ją przenieść.




Gdy otworzyła oczy, znajdowała się przy drzewie, na skraju lasu z którego miała dobry widok na gród. Mogłaby się tam udać i szukać pomocy, mogłaby wyznać królowi Utherowi prawdę o działaniach Nimue. W tej chwili była jednak zdolna tylko do jednego.

Przez lata starała się jednocześnie używać swojej magii i służyć bogom, a jednocześnie być dobrą osobą, która ocenia ludzi i świat jedynie na podstawie szlachetności i miłosierdzia. Okazało się, że się nie da. Magia, którą praktykowała, doprowadziła ją do utraty prawie wszystkiego, co dla niej ważne. Bogowie, w których wierzyła, zostali wykorzystani, by sprowadzić śmierć na jej przyjaciółkę. Nie da się być kapłanką Avalonu i dobrym człowiekiem. W tym świecie magia służy tylko do wyzysku i okrucieństw.

— Rezygnuję z tego! – krzyknęła Vivienne w niebo. – Rezygnuję z moich mocy! Możecie je sobie zabrać, nie będę ich już używać! Magia sprowadziła na mnie tylko cierpienie, uczyniła mnie niedopasowaną nigdzie, a na końcu odebrała mi przyjaciółkę, którą kochałam jak siostrę! Rezygnuję z niej!

Nie wiedziała, czy jej słowa będą miały jakąś moc sprawczą i czy rzeczywiście utraci swoją moc. Postanowiła jednak, że nigdy w życiu już jej nie wykorzysta. Nie wróci do Avalonu ani nie będzie praktykować magii. To jedyny sposób, by się uleczyć.

Wycieńczona i zrozpaczona, osunęła się na drzewo, ciężko dysząc. Wydawało jej się, że zaraz tu umrze.

Po chwili usłyszała jednak rżenie konia. Uniosła głowę i zobaczyła przed sobą jeźdźca. Był nim Gorlois.

— Jakie szczęście, to ty! – zawołała z ulgą Vivienne i rzuciła się ku niemu, mimo zmęczenia. Mężczyzna zeskoczył z konia i porwał ją w ramiona. Natychmiast dostrzegł, że dziewczyna pada z sił.

— Na Boga, Vivienne, co się stało?! – wykrzyknął.

— Coś strasznego, Gorloisie... - wydyszała z trudem Vivienne. – Najgorszy koszmar.

Gorlois miał ochotę zapytać ją, co jest tym najgorszym koszmarem i jak doprowadziła się do takiego stanu. Vivienne jednak zdawała się zbyt zmęczona, by móc powiedzieć coś więcej. Teraz musiała odpocząć i dojść do siebie.

— Dobrze, kochanie, opowiesz mi później – powiedział, przytulając ją do siebie. – Nie płacz, Vivienne. Cokolwiek przeżyłaś, to się już skończyło. Nie dam cię skrzywdzić, moje życie.



Przepraszam, że rozdział w sumie skupiony na dwóch wątkach(Breena jeszcze wróci!), a przyzwyczaiłam Was do czegoś innego, ale mam nadzieję, że jednak się podobał, bo naprawdę jestem z niego dumna ;) Oczywiście, podzielcie się opinią. Ten rozdział kończy coś, co można określić jako pierwszą część tego fanficka. Zmierzamy do drugiej, gdzie będzie więcej wydarzeń nawiązujących do serialu, ale nadal można czytać bez jego znajomości, nie będzie dużych spoilerów.

Osoby, które czytają ,,Nowe Wezwanie Smoka", mogą wyłapać dwa nawiązania.

Do następnego rozdziału :)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro