Rozdział ósmy. Rozdzieleni.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



W tym rozdziale pojawią się dwie postacie znane z serialu i chociaż jedna z nich może wydawać się Wam tu niepotrzebna i na zasadzie ,,pojawiam się i znikam", to potrzebowałam ją teraz wprowadzić, żeby była i żeby móc potem wrócić do tego wątku. Ogólnie ten rozdział jest głównie po to, żeby domknąć i zaznaczyć niektóre wątki i żeby spokojnie dojść do jakby drugiej części akcji, bardziej już powiązanej z serialem.

To ja się zamykam i mam nadzieję, że rozdział choć trochę się spodoba ;)



(...) uczucie może być przemożną siłą. Ale równą moc ma jego długi, dotkliwy i przemożny brak.

Andrzej Sapkowski ,,Maladie"



Kto to wie
Dokąd zmierza droga
Co przyniesie dzień
Tylko czas(...)

I kto może wiedzieć
Dlaczego twoje serce płacze
Gdy twoja miłość zbłądzi
Tylko czas

Enya ,,Only Time"

(wyjątkowo wycięłam kawałek, bo oba fragmenty bardzo pasują mi do tego rozdziału. I znalazłam filmik z serialu z tą piosenką, który jest całkiem fajny, więc można go sobie obejrzeć dla klimatu.)




Przez ostatnie miesiące Breena czuła się w Camelocie jakby zamknięto ją w trumnie, ale teraz miała wrażenie, że zamek zamienił się w piekło. Tewdrik nie mógł w żaden sposób opanować swojego gniewu na zbuntowanego siostrzeńca i nieustannie groził, co zrobi Utherowi, gdy dostanie go w swoje ręce. Nie mógł się zdecydować między zakopaniem żywcem, kastracją, a następnie powieszeniem, czy może oślepieniem i zamknięciem w ciemnicy, aby męczył się przed śmiercią.

Jednocześnie, król ani razu nie pomyślał o samodzielnym wyruszeniu przeciw Pendragonowi, chociaż wysłał na niego swoje wojsko. Breena podejrzewała, że jej mąż tym samym ostatecznie podpisał na siebie wyrok. Tradycją było, aby władca zawsze stawał pierwszy do boju, gdyż jego siła gwarantowała siłę królestwa. Bardzo często królowie, którzy nie mieli już energii do walki, zrzekali się korony na rzecz potomków. Jednak Tewdrik uparcie ignorował zwyczaje, które były mu nie na rękę.

Breena miała wyrzuty sumienia, że nie dość współczuje mężowi. Tak naprawdę chciałaby, aby Uther został królem i zabił Tewdrika. Wówczas ona mogłaby odejść do druidów i służyć bogom w czystości aż do śmierci. Modliłaby się za dusze biednej Roslyn oraz swojego nienarodzonego dziecka.

— Mam pomysł, panie – zasugerował pewnego wieczoru Urien. – Mam znakomity pomysł, jednak na jego wykonanie będziesz musiał poczekać aż nieco dojdę do siebie – czarodziej był już stary i ostatnio dokuczały mu płuca i serce.

— Jakiż to pomysł, Urienie? – zapytał Tewdrik. Siedząca obok Breena pomyślała, że z pewnością niezbyt moralny.

— Po cóż mamy wysyłać na Uthera tych niezdarnych rycerzy, z których część już przeszła na jego stronę? – rozłożył ręce Urien. – Znam zaklęcie, które przyzwie dla ciebie armię nieumarłych wojowników, którzy z miejsca rozprawią się z Utherem i których nie da się pokonać.

Breena zadrżała. Właściwie spodziewała się wszystkiego po swoim mężu i jego nadwornym magu, więc nie powinna być szczególnie wstrząśnięta. Urien znał wszystkie rodzaje czarnej magii i nie bał się ich używać. Jednak i tak za każdym razem młoda królowa była przerażona rozmiarem okrucieństwa, którego zwykli ludzie doznają z rąk tych, którzy mają potęgę, a nie mają skrupułów.

— Breena nie mogłaby tego zrobić? – Tewdrik spojrzał na żonę. – Też ma moc.

Zanim królowa zdążyła zaprotestować, Urien zaprotestował:

— Jest za słaba. Tylko ja w tym królestwie znam się na takich czarach... Może poza najwyższymi kapłankami Avalonu, ale one popierają Uthera – skrzywił się z niesmakiem.

,,Nie" pomyślała Breena. ,,Nie. To się nie może stać. Nie możecie tego zrobić... Królestwo upadnie, jeśli Tewdrik nadal będzie u władzy. Wiem, że przysięgałam mu lojalność, ale to zły człowiek i nie mogę dotrzymać mojej przysięgi."

— Dobrze – zgodził się Tewdrik. – Ale Breena też powinna coś zrobić. Użyje swojej magii, żeby pomóc ci odzyskać siły.

Na dźwięk tych słów Breenę znów ogarnął strach, jednak już po chwili do głowy przyszła jej jedna myśl. Myśl zła, niezgodna z jej zasadami i moralnością, ale myśl, która mogła ocalić Camelot i życie tysiąca ludzi. Wystarczyło tylko zaryzykować. A Breena nie miała nic do stracenia.




Zaklęcia uzdrawiające działały najlepiej, gdy chora osoba spała, więc Breena otrzymała klucz do komnaty Uriena i udała się tam późną nocą. Z lekkim niepokojem i drżeniem przekroczyła próg, ale, na szczęście, pomieszczenie było całkiem normalne i nie znajdowało się w nim nic świadczącego, że jego właściciel para się czarną magią.

Królowa stanęła nad łóżkiem Uriena, zapaliła magicznie świecę i spojrzała na twarz czarownika. Nawet we śnie wykrzywiał ją grymas złości. Breena nie potrafiła mu współczuć. Martwiła się jedynie o własne sumienie.

Nie wiedziała, czy jej plan się powiedzie. Była dość dobrą czarodziejką, ale nigdy nie próbowała praktykować magii, która mogła zaszkodzić. Uważała, że to złe i niezgodne z zasadami świata. To bogowie mieli decydować o tym, czy komuś odbiorą życie. Jednak na razie bogowie milczeli, a Camelot znajdował się w poważnym niebezpieczeństwie. Breena musiała coś zrobić, nawet jeśli miała poświęcić swoją duszę i sumienie.

Zamknęła oczy i wyciągnęła rękę w stronę Uriena, ale nie przyzwała do siebie magii uzdrawiającej, a osłabiającą. Taką, która odbierze czarodziejowi kolejne resztki sił. Nie użyła jednak swojej mocy tak, by go zabić. Wówczas Tewdrik odkryłby jej podstęp albo uznał za nieudolną czarodziejkę. Tak czy owak, spotkałaby ją kara. Ona jednak postanowiła, że sprawi, by Urienowi pogorszyło się dopiero po jakimś czasie, tak by nikt nie utożsamił tego z nią. Mimo wszystko nie chciała umierać. Była gotowa ponieść karę, ale wolałaby jej uniknąć.

Otworzyła oczy i wsłuchała się w oddech Uriena. Wydawał się słabszy. Breena po cichu wyszła z komnaty, cały czas zastanawiając się, czy dobrze postąpiła. Nigdy nie chciała uciekać się do okrucieństwa i krzywdzenia innych. Ale nie było innego wyboru. Gdyby Urien wyzdrowiał, stworzyłby armię nieumarłych, która odebrałaby życia wielu niewinnym ludziom, a Tewdrik nadal byłby królem tyranizującym swój lud. Breena nie znała zbyt dobrze Uthera, a gdy się spotykali, nie myślała o nim jako o sympatycznym młodzieńcu, ale z pewnością był lepszym człowiekiem niż jej mąż. Chciała wierzyć, że uratuje królestwo i uczyni je miejscem w którym rządzić będą pokój, sprawiedliwość i tolerancja.

Miała szczęście, że jej mąż również spał, więc nie mógł zauważyć zdenerwowania i roztrzęsienia żony. Breena padła na kolana przed oknem i patrząc na księżyc, wyszeptała:

— Aine, bogini uzdrowień, wybacz mi... Wybacz mi to, co uczyniłam.




Gorlois z ulgą stwierdził, że praca dla Uthera ma na niego dobry wpływ. Codzienne obmyślanie strategii, treningi, rysowanie map oraz bitwy co kilka dni, przerywane przekonywaniem okolicznych ludzi, żeby poparli rebelię Pendragona, to wszystko pozwalało mu nie myśleć o Vivienne. Nadal ją kochał i czuł ogromną pustkę, wiedząc, że nigdy nie będzie jej mieć, ale gdy miał zajęty umysł i zmęczone ciało, ból wydawał się mniej istotny.

Uther, mimo napiętej sytuacji, zdawał się być wręcz szczęśliwy. Po raz pierwszy w życiu to on był wodzem, to jego słuchano i nie musiał nikomu ustępować. Czuł się idealnie na swoim miejscu i wierzył, że jego zwycięstwo jest tylko kwestią czasu. Nie dopuszczał innej możliwości.

Mniej szczęśliwy był Nathan, który wciąż zajmował podrzędną rolę w wojsku i musiał przelewać krew dla człowieka, którego nawet nie lubił. Ale ten człowiek był przyjacielem Gorloisa, który nie mógłby być lojalny wobec kogoś niehonorowego. Nathan wierzył więc szczerze, że Uther zaprowadzi pokój i dobrobyt w Camelocie, a poza tym zapowiedział, że wprowadzi równość religijną i nie będzie nikogo prześladował za wyznanie. W tym przypadku Nathan był skłonny mu wybaczyć, że jeśli chodzi o sprawy społeczne, pretendent do tronu jest mniej postępowy.

Pewnego wieczoru, kiedy Gorlois dyskutował o czymś z Utherem, Nathan kręcił się po obozie, gdy zauważył nadjeżdżające konie. Gdy uniósł głowę, rozpoznał w jeźdźcach braci de Bois, którzy podczas ich wspólnej wizyty w Camelocie, nie potraktowali go zbyt uprzejmie.

— Ty, jak ci tam na imię! – zawołał Tristan de Bois, zeskakując z konia. – Gdzie jest twój pan?

,,Mym panem jest lord Aidan" chciał powiedzieć Nathan, który nie szanował Uthera aż do tego stopnia, by uważać się za mu poddanego. Jednak skoro popierał jego pretensje do tronu, chyba nie powinien dziwić się takiemu nazewnictwu. Powiedział więc:

— Jest w namiocie. Zawołać go?

— Tak, zrób to – rozkazał autorytarnie Tristan. Agravaine zajął miejsce obok brata.

Uther nie wierzył własnym oczom, gdy ujrzał przed sobą dwóch mężczyzn, którzy do tej pory okazywali mu jedynie pogardę i nieufność. Nie wierzył w nagłą odmianę braci de Bois. Musieli być szpiegami Tewdrika. A on nie był głupi i nie miał zamiaru im wierzyć.

— Co tu robicie? – zapytał ostro. – Przyszliście mnie zabić na rozkaz mojego wuja? – prychnął.

— Przemyśleliśmy wszystko, panie, i... - zaczął Agravaine, ale Tristan mu przerwał.

— Ty się nie wtrącaj – starszy z braci spojrzał poważnie na Uthera. – Twój wuj, panie, jest despotą, który myśli jedynie o własnej wygodzie i do tego dąży do zmniejszenia przywilejów dla szlachty. Rozważyliśmy wszystko i uznaliśmy, że lepiej dla wszystkich będzie, jeśli ty zostaniesz królem.

— Czyli... chcecie się do mnie przyłączyć? – spytał z niedowierzeniem Uther.

— A o czym właśnie mówię? – zdenerwował się Tristan. – A więc?

Uther uśmiechnął się w duchu, widząc jak de Bois nie jest w stanie zamaskować swojej arogancji. Tym łatwiej będzie odrzucić jego prośbę. Zwłaszcza, gdy w pobliżu nie ma ślicznej siostry.

— Skąd mam wiedzieć, czy nie jesteście szpiegami mojego wuja? – powiedział zaczepnie. – Myślicie, że narażę siebie i moich ludzi?

— Utherze, proszę... - Gorlois, który stał za przyjacielem, wyciągnął rękę. Nagła zmiana uczuć Tristana i jego brata również wydawała mu się dziwna, ale uważał, że nie powinno się ich tak kategorycznie odrzucać, zwłaszcza, że lord de Bois miał opinię silnego i znakomitego rycerza.

— Nie kłamię! – krzyknął Tristan. Stojący z boku Nathan aż podskoczył. – Od początku uważałem Tewdrika za głupca i skoro nadarzyła się okazja do zmiany króla, to korzystam z niej! Moje osobiste uczucia nie mają tu nic do rzeczy. Prawda, Agravaine?

Agravaine pokiwał głową, bo i tak nie miał zbyt wiele do powiedzenia. Tristan był głową rodziny i brat musiał go popierać, jeśli nie chciał pójść za radą babki i odejść z domu. Gardził Tristanem i nienawidził jego apodyktyczności, ale brakowało mu stanowczości i inicjatywy, by zacząć życie na własną rękę i udowodnić własną wartość. Zresztą, dlaczego to on miałby odchodzić? Gdyby Tristan zginął na wojnie, to on zostałby przywódcą rodu i...

Nie, jak może tak myśleć o rodzonym bracie?

— Utherze, może pozwól panom udowodnić swoją lojalność? – zasugerował Gorlois. Pendragon zaśmiał się ironicznie.

— Niby jak?

Jednak zanim ktoś zdołał udzielić Utherowi odpowiedzi, z wozu stojącego przy koniach braci de Bois, wybiegła szczupła postać w jasnej sukience. Za nią podążyła starsza, ubrana na ciemny brąz kobieta.

— Igraine, opanuj się! – krzyknęła Tressa. Jednak wnuczka już jej nie słuchała i zajęła miejsca przy braciach. Ogromnie bała się o Tristana i Agraivaine'a, gdyż wiedziała, że Uther nie darzy ich sympatią i ma ku temu wiele powodów. Do tej pory drżała i rumieniła się na wspomnienie młodego Pendragona i jego wyznań, ale w tej chwili mogła myśleć jedynie o braciach i karze jaka może ich spotkać.

— Igraine! – wykrzyknęli jednocześnie Tristan i Agravaine. Uther wpatrywał się w dziewczynę z osłupieniem, a Gorlois pomyślał, że chyba jednak doczekają się nowych rycerzy.

— Panie! – zawołała donośnie i rozpaczliwie Igraine. – Ja... Nie wiem, co powiedziałeś moim braciom, ale mogę zapewnić cię, że ich intencje są szczere! Pokłócili się z królem i naprawdę chcą pomóc ci zdobyć koronę. Uwierz im! – poprosiła, a w jej błękitnych oczach pojawiły się łzy.

Uther przez chwilę był skłonny przypuszczać, że to bracia Igraine zaplanowali całą sytuację, jednak złość i zdumienie w oczach Tristana dały mu poznać, że się myli. De Bois mógł uważać go za dobrego kandydata na króla, ale nie na szwagra. Nigdy nie pozwoliłby spoufalić się z nim swojej małej Igraine. Była to przykra myśl, ale przynajmniej zapewniająca uczciwość towarzyszy.

— Dobrze – zgodził się Uther. – Złożycie mi przysięgę na wierność, a wtedy was przyjmę.




Tristan chciał, żeby jego siostra i babka jak najprędzej wróciły do rodowej posiadłości, jednak Uther przekonywał go, że podróżowanie w nocy jest niebezpieczne i de Bois w końcu uległ. Nie chciał denerwować swojego nowego ,,pana", nawet jeśli nadal nie wierzył w jego szczere intencje wobec Igraine. Na szczęście, Tressa cały czas czuwała, a ona również nie ufała Pendragonowi.

Uther jednak wiedział, że musi porozmawiać z dziewczyną. Zbyt długo na nią czekał i tęsknił. Widok Igraine przypomniał mu dni, kiedy opiekowała się nim i kiedy prawie wyznał jej miłość. To dla niej zerwał z Nimue, czym nie tylko naraził się na gniew kobiety, która dobrze go rozumiała i służyła mu wsparciem, ale również zaryzykował powodzeniem swoich planów. Nie, nie mógł zrezygnować z Igraine. Po tych wszystkich poświęceniach musiał ją zdobyć.

Uzgodniono, że Igraine i Tressa będą spały w tym samym wozie, którym wracały z Camelotu. Przed udaniem się na spoczynek Uther poprosił pannę de Bois o rozmowę.

— Nie powinnam z tobą rozmawiać sam na sam, panie – powiedziała nieśmiało Igraine. – Moi bracia...

— Twoi bracia mi służą, czyż nie, pani? – zapytał Uther i zerknął na Tressę, która próbowała zaprowadzić wnuczkę do wozu. Igraine spojrzała na babkę, cicho prosząc o pozwolenie.

Tressa nie uważała, aby Uther Pendragon mógł uszczęśliwić jej wnuczkę. Przez skórę czuła, że z tym mężczyzną jest coś nie tak i że nie będzie kochał Igraine tak mocną i uczciwą miłością na jaką zasługiwała ta niewinna, anielsko dobra dziewczyna. Jednak skoro wszyscy zgodzili się, by mężczyzna został królem, nie powinni od razu mu się narażać.

— Idź, Igraine, ale wracaj szybko – poleciła babka. Igraine skinęła głową i odeszła z Utherem na stronę.

— Wybacz jeśli uważasz, że ci się narzucam, pani– zaczął Uther. – Nie chcę cię denerwować.

— Nie denerwujesz, panie – zapewniła Igraine. – Po prostu... Mówiłam ci. Moi bracia ci nie ufają, martwią się o mnie... - nie wiedziała jakich słów używać, by nie urazić Uthera, ale także nie przedstawić w złym świetle Tristana i Agraivaine'a.

— Nie skrzywdzę cię, Igraine – zapewnił Uther, rozkoszując się wymówieniem imienia ukochanej. Złapał jej rękę i przycisnął do swoich ust. – Kocham cię. Nie widzisz tego? Moja miłość jest szczera i czysta, nie chce cię zranić ani wykorzystać. Ta miłość chce tylko twojego dobra.

Igraine zadrżała. Chyba nigdy nie była tak blisko Uthera ani jakiegokolwiek mężczyzny spoza rodziny, nigdy też nikt nie wyznał jej miłości. Spojrzała w zielone oczy Pendragona i zobaczyła w nich uczciwość i przede wszystkim uwielbienie do niej. Uwielbienie, które w pewnym sensie podzielała. Nie mogła walczyć z uczuciami jakie się w niej kłębiły. Ale nie mogła też sprzeciwić się woli brata, który wychowywał ją po śmierci rodziców.

— Panie... - wykrztusiła. – Nie chcę cię ranić...

— Nie kochasz mnie? – przeraził się Uther. Czy po tylu rozmyślaniach, walce ze sobą i staraniach jego ukochana mogłaby wzgardzić jego uczuciem?

— Nie, nie... - pokręciła głową Igraine. – Ja...

Nie wiedziała, co powiedzieć, jak ubrać w słowa swoje uczucia, by nie oszukiwać Uthera, ale zarazem nie obiecywać mu czegoś, co może przynieść nieszczęście. Poczuła, że boli ją głowa i nie może ustać na nogach. Instynktownie oparła się o ramię Uthera, a on objął ją i zmusił, by na niego spojrzała. Nie, z pewnością w jej oczach nie było wstrętu i niechęci.

Niewiele myśląc, Uther przytulił Igraine mocniej i pocałował. Dziewczyna pomyślała, że powinna się wyrwać, ale w tym momencie i tak nie miałoby to znaczenia. Poddała się więc mocy silniejszej niż ona sama i odwzajemniła pocałunek.

— Igraine... Kochasz mnie? – zapytał Uther po chwili. Złotowłosa pokiwała głową.

— Tak, kocham. Ale... Moi bracia nigdy nie pozwolą mi na związek z tobą, panie. A ja nie chcę ranić moich braci.

Miała nadzieję, że Uther nie uzna jej za tchórza i nie znienawidzi. Wtedy chyba by umarła.

Być może w innych okolicznościach tak by się stało, ponieważ Uther już wiele razy przekonywał sam siebie, że nie może kochać dziewczyny, która jest tak uległa braciom. Jednak teraz Igraine była obok niego, była bardziej niż rzeczywista, więc nie mógł tak łatwo jej odrzucić, jak było to wówczas, gdy tylko o niej marzył.

— Jeśli dobrze pójdzie, niedługo zostanę królem – powiedział. – Wtedy twoi bracia nie będą mogli mi odmówić. Kochają cię i chcą dla ciebie jak najlepiej. A co może być lepszego niż los królowej, pierwszej damy całego kraju? – w oczach Igraine pojawiło się zdumienie. – Przecież nie chcę, żebyś była moją kochanką! Chcę cię poślubić, Igraine. Proszę, najdroższa, nie odtrącaj mnie.

Igraine nieśmiało ujęła rękę Uthera i powiedziała:

— To byłoby spełnienie mych marzeń... Ale zostanę twoją żoną tylko wtedy, gdy Tristan i Agravaine się zgodzą. Nie wystąpię przeciw rodzinie.

— Zatem będę musiał zdobyć także twoją rodzinę – Uther uśmiechnął się, chociaż zdawał sobie sprawę, że nie będzie to nic łatwego i przyjemnego.




— Czy ty zwariowałeś, przyjacielu? – zapytał Gorlois, widząc jak jego przyjaciel wraca z miejsca, gdzie znajdował się wóz Igraine. – Chcesz zostać ubity przez Tristana de Bois?

— Nie jestem wcale gorszym wojownikiem niż Tristan, a poza tym nie wiem, czemu on miałby chcieć mnie ubić – odparł Uther. – Teraz ma mi służyć.

Gorlois prychnął. Wiedział, że ludzie szaleją z miłości, ale Uther był szczególnym przypadkiem, zwłaszcza teraz, gdy poczuł się panem sytuacji i przyzwyczaił się do jakiejś formy władzy.

— Jak długo masz zamiar udawać, że nie wiesz, o czym mówię? – zapytał Gorlois.

— Póki nie ubierzesz swoich myśli w słowa, nie mogę mieć pewności, co chcesz mi przekazać – odparł Uther. – Zawołaj mi służącego. Chcę się rozebrać do spania.

Gorlois nie miał zamiaru pozwolić przyjacielowi na zakończenie dyskusji ani wzywać żadnego służącego. Złapał Uthera za ramię i zmusił do popatrzenia mu w oczy.

— Kochasz się w Igraine de Bois i nie kłam, bo sam mi o tym powiedziałeś. Jej bracia uznali, że będziesz lepszym królem od Tewdrika, ale nadal nie lubią cię jako człowieka i mówią o tym bardzo otwarcie. Nie pozwolą ci na ślub z ich siostrą, Igraine nie wygląda na dziewczynę, która sprzeciwiłaby się rodzinie, a nie wierzę byś był zdolny do zabrania jej siłą lub szantażem. Co chcesz osiągnąć, Utherze? Po prostu brakuje ci w życiu idealnego, romantycznego, platonicznego romansu?

Gorlois natychmiast pożałował swoich słów. Wiedział, że są rozsądne i Uther powinien wziąć pod uwagę jego zdanie, ale z drugiej strony, czy miał prawo osądzać przyjaciela? Przecież sam wbrew wszelkiej logice usycha z miłości do dziewczyny, który najpierw dała mu nadzieję i w jednej chwili była gotowa mu się oddać, aby w następnej oznajmić, że tak naprawdę go nie kocha i nie chce z nim być.

— Zdobędę Igraine – zapewnił z mocą Uther. – Tristan jest arogancki, ale kocha siostrę. Gdy zostanę królem, nie będzie mógł się oprzeć myśli, że jego siostrzyczka mogłaby być królową. Poza tym, będę dokładał wszelkich starań, by uznał mnie za godnego jej miłości. Gorloisie, proszę... - spojrzał na przyjaciela błagalnie. Bardzo liczył się z jego zdaniem i nie mógł znieść myśli, że mógłby zostać przez niego źle osądzony. – Muszę spróbować zdobyć Igraine. Nigdy nie czułem czegoś takiego do żadnej kobiety. Wiem, że nie każda miłość kończy się szczęśliwie, ale do końca życia będę żałował, jeśli nie spróbuję.

Gorlois nie mógł już kłócić się z przyjacielem. Nie potrafił studzić jego zapału. Nie do końca rozumiał jak Uther mógł tak szybko pokochać Igraine, prawie w ogóle jej nie znając, ale nie wolno sądzić wszystkich własną miarą. On przecież również kochał Vivienne i był gotów na wiele by ją zdobyć, nawet jeśli miałoby się to skończyć nieszczęśliwie. Co prawda, znał ją dłużej, dobrze rozumiał jej charakter i w rezultacie był w stanie w jakimś stopniu zaakceptować jej decyzję o odtrąceniu go.

— Rozumiem cię, przyjacielu – pokiwał głową. – I życzę powodzenia.

Uther uśmiechnął się, pokrzepiony wsparciem Gorloisa.

— A ty? – zapytał. – Mówiłeś mi kiedyś, że jeszcze nie wiesz, czy kogoś kochasz. Teraz już wiesz?

Gorlois przez chwilę miał ochotę opowiedzieć Pendragonowi o Vivienne, swojej miłości i odrzuceniu. Ale wiedział, że nie będzie potrafił ubrać tego w słowa i przedstawić sytuacji tak, by nie była krzywdząca dla czarodziejki. Poza tym, jego miłość wydawał mu się czymś zbyt osobistym, by mówić o tym nawet z najlepszym przyjacielem.

— Jestem całkowicie wolny – zaśmiał się z wymuszeniem. Na szczęście, Uther był zbyt zajęty własnymi uczuciami, by zauważyć, że jego towarzysz nie jest do końca sobą. Gorlois postanowił odciągnąć uwagę od siebie. – Zatem mówisz, że nigdy nie czułeś do żadnej kobiety czegoś takiego jak do Igraine... Ale rozumiem, że były chętne?

Uther uniósł brew, bo nigdy nie słyszał, żeby Gorlois rozmawiał na typowo ,,żołnierskie" tematy takie jak uwodzenie kobiet czy zawody w piciu.

— Tak, były, ale to już nic nie znaczy – zapewnił, ale zaraz dodał. – Tylko jedna się liczyła, ale to nie było tak jak z Igraine – miał nadzieję, że oddał tymi słowami sprawiedliwość zarówno Nimue, jak i swojej obecnej ukochanej.

— Naprawdę, nie pochwaliłeś się – zdziwił się Gorlois. Uther nie rozumiał, dlaczego mężczyzna drąży ten temat, ale właściwie nie widział powodu, by nie zwierzyć mu się z paru rzeczy.

— Przez jakiś czas... Spotykałem się z jedną kobietą. To nie było takie uczucie jak do Igraine. Igraine jest moją boginią, moje uczucie do niej jest czyste i idealne, ona sprawia, że jestem lepszym człowiekiem...

Jeśli Uther był zdziwiony nagłym zainteresowaniem Gorloisa sprawami damsko-męskimi, tak Gorlois nie mógł teraz wyjść ze zdumienia nad niespodziewanym sentymentalizmem kandydata na króla.

— Tamta kobieta... Była moją przyjaciółką, bardzo ją lubiłem, ale może całkowita przyjaźń między mężczyzną a kobietą nie istnieje, bo wdaliśmy się w romans. Nigdy nie wyznałem jej miłości, ani ona mnie, zresztą nie sądzę, żeby to była miłość. Nie mogła być – nie mógł przecież kochać jednocześnie Igraine i Nimue. – Ale bardzo dobrze się rozumieliśmy, właściwie chyba nikt poza tobą tak mnie nie rozumie, przyjacielu. Ja też dobrze ją znałem i właściwie mogliśmy nawzajem przewidywać każdy swój krok, a jednocześnie cały czas być dla siebie interesujący. Myślę, że mieliśmy podobne umysły, a jak wiadomo, charakter też odgrywa jakąś rolę w pożądaniu – Uther wiedział, że nie powinien wspominać byłej kochanki tuż po wyznaniu miłości Igraine, ale nie potrafił powstrzymać napływu szczerości. – A więc wydawaliśmy się tworzyć idealną harmonię ciał i umysłów, ale nie mógłbym z nią żyć. Ona nie zostałaby moją żoną i królową, a ja nie mógłbym żyć takim życiem jakie ona sobie wybrała – miał nadzieję, że Gorlois nie zacznie drążyć tematu. – Dlatego też rozstaliśmy się. Łączyły nas przyjaźń, porozumienie, pożądanie i szacunek, miłość nie.

Podczas słuchania monologu Uthera, Gorlois miał wręcz przeciwne wrażenie i wydawało mu się, że przyjaciel opisuje więź, którą niektórzy nazywają stanem ,,bratnich dusz". Tak, to bardziej przypominało jego stosunek do Vivienne, która go pociągała, zachwycała, a zarazem była jego partnerką w rozmowach i najlepszą przyjaciółką. Jeśli Uther czuł coś podobnego do tamtej kobiety, jak mógł się jej wyrzec?

Nie, nie może tak myśleć. On i Uther są inni i naprawdę nie powinien osądzać przyjaciela według własnych ideałów. Poza tym, Vivienne prawdopodobnie czuła wobec niego to samo, co Uther wobec swojej dawnej kochanki – nagromadzenie pozytywnych, przyciągających uczuć, które jednak nie były w stanie oddać mu jej duszy.




Vivienne jednak nieustannie myślała o Gorloisie. Modliła się do bogów, by pozwolili mu wrócić bezpiecznie z wojny i przeżyć jeszcze wiele lat w zdrowiu i szczęściu, ponieważ nie zniosłaby myśli, że umarł nieszczęśliwy i zawiedziony z jej powodu. Musiał żyć i musiał znaleźć pociechę po odrzuceniu, nawet jeśli jednocześnie ich przyjaźń miałaby ucierpieć.

Margisa widziała zmartwienie córki i wbrew własnej woli zaczęła widzieć w tym nadzieję na to, że Vivienne jednak zmieni zdanie i gdy Gorlois wróci, rzuci mu się radośnie w ramiona. Nie mogła jednak okazać tego córce, bo wiedziała, że ją tym zdenerwuje i zawiedzie jej zaufanie. Nie spodziewała się jednak, że pewnego dnia Vivienne sama podejmie ten temat.

— Mamo... Gorlois nie pisze do mnie, ale zostawia do nas wiadomości w listach do swojego ojca. Chyba mnie nie znienawidził? – spojrzała na matkę z nadzieją.

— Mężczyźni bywają przewrażliwieni, gdy ktoś odrzuca ich miłość – odpowiedziała Margisa. – Kobiety zresztą też. Jednak nie sądzę, by Gorlois był zdolny do nienawiści – dodała. Owszem, chciała, żeby jej córka skierowała swoje uczucia do młodego rycerza, ale nie aby popadła w samoudręczenie.

Vivienne westchnęła i opadła na krzesło. Bolało ją serce. Dlaczego życie nie może być proste i łatwe, dlaczego ludzie nie mogą zgadzać się ze sobą we wszystkim? Dlaczego niektórzy oddają swoje serca tym, którzy nie umieją odpowiedzieć tym samym, albo dlaczego nie umiemy pokochać kogoś, kto darzy nas miłością?

— Masz rację, mamo – powiedziała w końcu słabym głosem. – Gorlois nie umie nienawidzić. Jest na to za dobry. To najlepszy, najszlachetniejszy człowiek jakiego kiedykolwiek spotkałam.

— Gdybyś wyraźnie mi nie powiedziała, że nie chcesz z nim być, byłabym przekonana, że takie słowa mogą mówić tylko bezgranicznie zakochane dziewczęta – uśmiechnęła się Margisa, tylko potęgując ponury nastrój córki.

— Właśnie dlatego go nie chcę... Też dlatego – odparła Vivienne, nie patrząc w oczy matki. – Gorlois jest za dobry dla mnie. Ja nie zasługuję na tak szlachetnego człowieka, a poza tym, gdybym została jego żoną, jego doskonałość jedynie przypominałaby mi własne wady.

— To najdziwniejszy argument jaki ktokolwiek wymyślił przeciw związkowi – przewróciła oczami Margisa. – Zawsze myślałam, że warunkiem miłości jest uznawanie drugiej osoby za doskonałość, więc w takim razie nikt nigdy nie wziąłby ślubu. Poza tym, co jest złego w posiadaniu czegoś lepszego? Twój ojciec był o wiele szlachetniejszym i milszym człowiekiem niż ja, a jednak nigdy na mnie nie narzekał, a ja cieszyłam się, że mogę uszczęśliwiać kogoś tak dobrego.

Vivienne nie odpowiedziała. Jak miała wytłumaczyć matce, że nie zniosłaby myśli, że nie jest w stanie w pełni oddać siebie tak wspaniałemu mężczyźnie jak Gorlois i że niestety jego krystaliczny charakter sprawia, że chwilami czuje się niezręcznie w jego towarzystwie, chociaż przecież to jej przyjaciel i uwielbia z nim przebywać. Jej uczucia były zbyt sprzeczne, by dało się je wyjaśnić.

— Proszę, mamo... - wyszeptała. – Nie próbuj mnie przekonywać. To tylko rani.

Margisa zrozumiała, że znów poszła za daleko. Nie rozumiała jak jej córka może nie chcieć zostać żoną mężczyzny, który jest młody, przystojny, szlachetny, inteligentny, waleczny i kocha ją ponad życie, i że jeszcze uważa te zalety za przeszkody. Ale to nadal była jej córka i musiała akceptować jej decyzje.

— Dobrze, dobrze – powiedziała pocieszająco. – Przecież nie zmuszę cię do małżeństwa. Chociaż pamiętaj... - jej oczy przybrały zadumany wyraz. – Jesteś ostatnią nadzieją na przedłużenie naszego rodu. Nie możesz zawieść. Musisz zostawić po sobie potomka i twoja córka również musi to uczynić, jeśli ma po nas cokolwiek pozostać.




Ponieważ stan Uriena się nie poprawił, Tewdrik nie szczędził Breenie uwag jak bardzo beznadziejną jest nie tylko żoną, ale i czarodziejką. Najwyraźniej stan jego skruchy i pokory już się skończył.

— Jesteś do niczego! – krzyczał na żonę. – Co zrobimy, kiedy nie stanie nam specjalisty od magii?

,,Ty utracisz tron" pomyślała chłodno Breena. ,,A ja może wreszcie zaznam czegoś na kształt ulgi".

Nie czuła się dobrze z tym, że w pewnym sensie knuje przeciw własnemu mężowi, ale wiedziała, że czułaby się znacznie gorzej, gdyby okrucieństwa Tewdrika miały trwać dalej, a ona stałaby z boku i się temu przyglądała.

Ponieważ najwidoczniej magia kapłanki Avalonu nie była w stanie pomóc nadwornemu magowi, Tewdrik zdecydował się na wezwanie miejscowego medyka, który równocześnie był czarodziejem. Nazywał się Gajusz, miał około czterdziestu lat i spędził wiele czasu, poznając różne arkana zarówno magii jak i uzdrawiania.

— Jak ma się mój czarodziej? – zapytał Tewdrik, gdy Gajusz wyszedł z komnaty Uriena. Medyk pokręcił głową.

— Jego stan jest ciężki, panie. Mistrz Urien jest już stary, a na to nie ma lekarstwa. Obawiam się, że będziemy musieli go pożegnać.

— Ty głupcze! – krzyknął z wściekłością Tewdrik. – Jesteś czarodziejem czy nie?!

— Jestem, panie, ale moja moc nie jest tak potężna jak niektórych – odpowiedział Gajusz. – I nie mogę walczyć z naturą. W młodości próbowałem i nie kończyło się to dobrze.

— Jesteś idiotą! – wrzasnął Tewdrik. – Urien nie przejmował się takimi bzdurami i został największym magiem królestwa! Skoro ty masz jakieś idiotyczne skrupuły, to nic dziwnego, że nie idzie ci z magią! Wynoś się z mojego zamku!

Gajusz uznał, że nie ma sensu kłócić się z królem, który w złości potrafił tak po prostu wyjąć miecz i wbić ci go w serce. Posłuchał rozkazu i skierował się do wyjścia. Na schodach spotkał królową.

— Witaj, pani – powiedział uprzejmie do Breeny. Nie znał jej za dobrze, ale wydawała mu się sympatyczna i przyjemniejsza od swojego męża. – Niestety, już u was gościć nie będę. Król mnie wyrzucił. Dał mi do zrozumienia, że jestem złym czarodziejem, bo moją magią nie wpływam na losy świata i nie zmieniam tego, co naturalne i zgodne z porządkiem ustalonym przez bogów.

Breena pokiwała głową. Miała nadzieję, że takich czarodziejów jak Gajusz będzie coraz więcej. Może wtedy świat magii przetrwa i nie zostanie uznany za ośrodek tyranii.

— Ja staram się czynić tak jak ty – odparła. – I słyszałam już dziś, że do niczego się nie nadaję.

— W młodości rzeczywiście bawiłem się czarną magią, próbowałem być taki jak Urien – przyznał Gajusz. – Ale zrozumiałem, że to prowadzi tylko do tragedii i nadużyć. Teraz na pierwszym miejscu stawiam pomoc ludziom i rozum. Obawiam się jednak, że nie ma to racji bytu w Camelocie.

Popatrzyli na siebie ze zrozumieniem. Oboje byli czarodziejami i nie chcieli zagłady dawnego porządku, ale cieszyliby się, gdyby został on nieco zmieniony, i oboje musieli to ukrywać. Gajusz był w o tyle lepszej sytuacji, że nie był przywiązany do króla. I zrozumiał to patrząc na Breenę, która z trudem ukrywała wstręt do działań męża.

Tego samego dnia Gajusz wyruszył z grodu, by przyłączyć się do rebelii Uthera Pendragona.

Dwa dni później czarodziej Urien zmarł i Tewdrik został wezwany do jego łoża. Breena podążyła za nim. Nawet po śmierci na twarzy mężczyzny pozostał wyraz nienawiści i pogardy. Królowa była przekonana, że nigdy nie zapomni spojrzeń Uriena, ale teraz pozostaną one tylko wspomnieniem. Ciało czarownika zostało spalone i zamieniło się w proch. Dla Breeny był to znak, że pewna epoka dobiega końca. Wkrótce zacznie się inna. Oby spokojniejsza i sprawiedliwsza.




Kathleen pomagała Airmed w opiece nad magicznymi zwierzętami, gdy nagle rozległy się czyjeś kroki. Starsza kapłanka zerwała się z miejsca i zawołała ,,Mój gość!", co dość zdziwiło Kathleen. Myślała, że Airmed jest samotniczką, która nie ma rodziny i przyjaciół poza Avalonem.

Po chwili Airmed ponownie weszła do sali w towarzystwie młodego człowieka o długich ciemnych włosach.

— Kathleen, to jest Balinor – przedstawiła młodzieńca Airmed. Chłopak uśmiechnął się przyjacielsko. – Jego ojciec niedawno zmarł i teraz Balinor jest Władcą Smoków. Poprosiłam go, by przyjechał spotkać się z naszymi.

— Och – wykrztusiła Kathleen, którą bardziej wstrząsnęła strata młodzieńca niż jego funkcja, która była przecież niezwykle ważna. Władca Smoków rządził każdym tego typu stworzeniem, wszystkie latające gady musiały słuchać jego rozkazów. Zdecydowanie ta rola nie kojarzyła się z młodym, długowłosym chłopakiem. – Bardzo ci współczuję, panie.

— Dziękuję, pani – odpowiedział spokojnie Balinor. – Czy pokażesz mi swoje smoki, pani Airmed?

— Tak, oczywiście – przytaknęła kapłanka. – I niech Kathleen pójdzie z nami. Zwierzęta bardzo ją lubią.




Balinor rzeczywiście nie był typowym Władcą Smoków jakiego mogła wyobrażać sobie Kathleen. Okazał się młodzieńcem sympatycznym i energicznym, który w dodatku szczerze troszczył się o los smoków. Przez kilkudniowy pobyt chłopaka w Avalonie, nawiązała się między nimi więź, którą można było uznać za przyjaźń. Kiedy Balinor opuścił wyspę, Kathleen poczuła smutek.

— Dość ładny chłopak – skomentowała Airmed po pożegnaniu. Kathleen pomyślała, że Nathan jest zdecydowanie piękniejszy. – I chyba cię polubił. Kto wie, może zostaniesz kiedyś matką przyszłego Władcy Smoków – zaśmiała się.

Kathleen posłała kapłance oburzone spojrzenie. Lubiła Airmed, która w Avalonie w pewien sposób zastępowała jej matkę, a przynajmniej kochającą ciotkę. Jednak uważała, że takie aluzje są nie na miejscu.

— Dopiero go poznałam – stwierdziła. – I to tylko przyjaciel.

— Och, przecież nie chcę was swatać! – zapewniła Airmed. – Ale z przyjaźni czasem rodzi się piękna miłość.

Kathleen jeszcze bardziej posmutniała.

— Ja... Chyba... Zakochałam się w kimś innym – wyznała, ale nostalgia w jej głosie sprawiła, że Airmed straciła wesoły nastrój i postanowiła nie drążyć tematu za co Kath była jej wdzięczna. Wprawdzie Nathan walczył za Uthera Pendragona, którego obecnie wspierały kapłanki Avalonu, ale był też gorliwym wyznawcą Nowej Religii, której mogła nie tolerować nawet łagodna Airmed.




Wieczorem Kath udała się do komnaty Eileen, która w jej opinii jako jedyna z przyjaciółek miała już jakieś doświadczenia z mężczyznami. Jasnowłosa leżała na łóżku, nucąc coś pod nosem, więc Kathleen zaczęła lekko:

— Ten twój pieśniarz cię tego nauczył? Jak on właściwie miał na imię?

— Dirk – odparła Eileen. – I nie, sama się nauczyłam tej piosenki. Możecie mi przestać w końcu wypominać jednego chłopaka? – prychnęła z irytacją. Lubiła się bawić i flirtować, ale nie lubiła, gdy postrzegano ją tylko w ten sposób. – Ja ci nie wypominam, że przez kilka dni nie odstępowałaś na krok Władcy Smoków, którego imienia ja również zapomniałam.

Kathleen poczerwieniała, ale nie z powodu Balinora, a własnej głupoty. Rzeczywiście, nie powinna się tak odnosić do Eileen. Były przyjaciółkami i musiały się szanować i wspierać bez względu na wszystko. Nie powinna wypominać Eileen, że wymyka się ze świątyni na zabawy w wioskach i że przez kilka dni romansowała z wędrownym bardem. Powinno ją obchodzić jedynie jaką jest przyjaciółką dla niej.

— Przepraszam cię bardzo – powiedziała cicho. – Nie chciałam cię urazić, Eileen.

— Hej, ja tylko żartowałam! – zawołała złotowłosa. – Nie musisz się przede mną kajać! Czemu jesteś taka smutna? Siadaj i opowiadaj cioci Eileen!

Kathleen nieśmiało usiadła przy Eileen, która również postanowiła się podnieść.

— Nie chciałam cię urazić... Po prostu jako jedyna z nas byłaś w jakimkolwiek związku z mężczyzną. Chciałam cię po poprosić o kilka rad. To znaczy... Właściwie z iloma mężczyznami byłaś?

Eileen roześmiała się tak histerycznie, że Kath zaczęła się jej bać.

— Przepraszam – wykrztusiła jasnowłosa, gdy już nieco się uspokoiła. – Bawi mnie, że nawet moja droga Kath uważa mnie za wielką rozpustnicę. Tak, czasami wymykałam się na różne wiejskie zabawy, gdzie tańczyłam i flirtowałam, ale uwierz mi, że nie oddałabym się pierwszemu lepszemu, który potem chwaliłby się tym przed kolegami. Mam swój honor. Dirk był moim jedynym kochankiem. On z pewnością by się ze mnie nie śmiał i nie wykorzystywał do chwalenia się przed ludźmi. Uwielbiał mnie i traktował jak boginię, która zeszła na ziemię, żeby uradować takiego śmiertelnika jak on.

Kathleen zrobiło się jeszcze bardziej wstyd, że źle oceniła swoją przyjaciółkę, chociaż gdyby chwilę pomyślała, zrozumiałaby, że Eileen nie jest na nią zła. Jednak nie miała zamiaru zrezygnować z celu swojej wizyty.

— Ale nie zostałaś z nim – przypomniała przyjaciółce.

— To nie była jakaś ogromna miłość – stwierdziła Eileen. – Nie zwiążę sobie przecież rąk z powodu jednego romansu, Kath. Może dla ciebie to niewyobrażalne, ale ja tak czuję. Nie skrzywdziłam Dirka, rozstałam się z nim w pokoju. On na pewno szybko obdarzy romantyczną miłością jakąś inną dziewczynę i będzie żył długo i szczęśliwie – zakończyła pogodnie.

Kathleen pokiwała głową, chociaż skręcało ją w żołądku na myśl, że taki Nathan mógłby uśmiechać się i ogrzewać ręce jakiejś innej dziewczynie.

— Czyli nie kochałaś Dirka – powiedziała głucho.

— Zauroczenie to nie to samo co miłość. Ale jest zabawne – wzruszyła ramionami Eileen i widząc bladość przyjaciółki, zapytała. – Dlaczego tak się smucisz? Jestem dla ciebie za mało moralna?

— Nie – zapewniła Kathleen. – Po prostu... Skoro nigdy tak naprawdę nikogo nie kochałaś, to nie odpowiesz mi na pytanie skąd wiedzieć, czy to co czujesz to naprawdę miłość.

— Cóż, nie odpowiem – przyznała Eileen. – Ale myślę, że takie rzeczy się po prostu wie – przyjrzała się uważnie swojej rozmówczyni. – Nie mów, że naprawdę zakochałaś się we Władcy Smoków!

– Nie – zaprzeczyła Kathleen. – To tylko mój przyjaciel... Ale jest ktoś inny.

— Kto? – zdziwiła się Eileen i zaczęła sobie przypominać wszystkich mężczyzn jakich Kathleen mogła znać. – Chyba nie ktoś z przyjaciół Vivienne? – wyraz twarzy Kathleen dał jej do zrozumienia, że jednak się nie myli. – O bogowie! Który? Gorlois czy Nathan? Nie mów tylko, że lord Aidan, za stary jest dla ciebie!

— Nathan – odpowiedziała bardzo cicho Kathleen. – Tak, wiem, że to dziwne, że zakochałam się... chyba... w wuju mojej przyjaciółki. Ale on jest dla niej bardziej jak brat, więc...

— Och, dajmy spokój formalnościom! – machnęła ręką Eileen. – Ważne kim on jest dla ciebie. Też się w tobie zakochał?

— Nie wiem – Kathleen spuściła głowę. – Korespondujemy trochę ze sobą, ale bardziej jako przyjaciela. Tylko że ja... Chyba myślę o nim poważniej – była zbyt wstydliwa i nieśmiała, by wyjaśnić na czym to polega, nie lubiła zresztą ubierać głębokich uczuć w słowa. – Ale nie mogę opuścić Avalonu, zwierząt i ludzi, których leczę dla kogoś czyich uczuć nie jestem pewna.

— Może nie będziesz musiała – pocieszyła ją Eileen. – Luna opowiadała mi o przypadkach, gdy kapłanki Avalonu wychodziły za mąż i nadal służyły w świątyni, osiedlały się po prostu gdzieś w okolicy, a ich mężowie służyli swoją pomocą przy obrzędach.

Kathleen biła się z myślami, czy powiedzieć Eileen prawdę o przeszkodzie jaka rozdzielała ją z Nathanem. Jej przyjaciółka wbrew pozorom była bardzo przywiązana do Avalonu i dumna ze swojej funkcji. Z drugiej strony jednak, o ile zajmowała się magią, tak sprawy religijne zdawały się jej zupełnie nie interesować.

— Nathan jest innowiercą – powiedziała, patrząc w ścianę. – Wyznaje Nową Religię. Nie wiem nawet, czy pomyślałby o poślubieniu kobiety z Avalonu.

Eileen przez chwilę nie mogła zebrać się na jakąkolwiek odpowiedź. Była wstrząśnięta, ale nie z powodu religijności Nathana. Kathleen miała rację, złotowłosa czarodziejka nie do końca przejmowała się bogami i obrządkami, chociaż nie była niewierząca. Bardziej przestraszyła ją świadomość, że oto znany im człowiek wyznaje wiarę, która jest uważana za przestępstwo i karana stosem.

Cóż, walczył dla Uthera Pendragona, a on zapowiadał, że wprowadzi równość i tolerancję. Dziw, że Nimue poparła kogoś takiego. Ludzie są jednak dziwni.

— Spokojnie – odezwała się w końcu pocieszająco. – Jesteś wspaniałą, kochaną dziewczyną i jeśli Nathan miałby cię odrzucić tylko z powodu wyznania, to jest głupi. Ale... - dodała wesoło. – Nie sądzę, by tak było. Przecież jego siostra i kuzynka też wierzą w bogów, choć nie służą już w Avalonie.

— Nathan nie jest zdolny do nienawiści, wiem to – zgodziła się Kathleen. – Ale czy te spekulacje mają jakikolwiek sens? Nie wiem przecież nawet, czy on myśli o mnie jako o innym niż przyjaciółce swojej siostrzenicy.

— Jeśli nie myśli, to jest głupi – stwierdziła dobitnie Eileen.

— A tobie jego wiara nie przeszkadza? – zapytała ufnie Kathleen. W końcu teraz w pewnym sensie Eileen była strażniczką tajemnicy, która mogła kosztować Nathana życie.

— Mnie? Mam inne rzeczy do roboty – wzruszyła ramionami Eileen. – Gdyby zalecał się do mnie, to nie wiem, czy byłabym chętna, bo słyszałam, że ci ludzie mogą sobie brać kobiety tylko za żony, a ja na razie nie chcę wychodzić za mąż, ale myślę, że tobie taka postawa jak najbardziej by odpowiadała, więc problem nie istnieje.




Nadeszła zima. Rozpoczęły się kolejne gwałtowne choroby i nagłe zgony. Norwenn i Vivienne próbowały z całych sił pomagać Margisie, pielęgnując z nią cierpiących, jednak kobieta często sama wyprawiała się do pacjentów, zostawiając córkę i siostrzenicę w domy, by mieliły zioła.

— Mamo, musisz odpocząć! – prosiła Vivienne. – Przecież ja i Nor możemy pójść zamiast ciebie. Wiem, że nie jestem idealną uzdrowicielką, ale dużo się już nauczyłam, a Norwenn jest ode mnie znacznie lepsza. Możemy też wezwać Kathleen do pomocy, na pewno nie odmówi.

— Tak, ciociu – poparła ją Norwenn. – Nie możesz się tak przemęczać. Napiszę do ojca do obozu, może przyśle nam jeszcze jedną dziewczynę do pomocy.

— Och, nie przesadzajcie – skarciła je Margisa. – Sama dam sobie radę. Leczę ludzi od lat i jeszcze żyję.

,,Ale od śmierci ojca mniej się szanujesz i w końcu twój organizm nie wytrzyma" pomyślała Vivienne. Po raz pierwszy ubrała w słowa swoje obawy od matki. Potem nie spała przez pół nocy, zastanawiając się czy sprowadzi tym nieszczęście. Jednak przez kilka następnych dni Margisa była pełna energii i zapału.

W końcu jednak nadszedł poranek, gdy uzdrowicielka nie była w stanie podnieść się z łóżka rano. Obudziła się z gorączką i dreszczami i po wielu namowach Vivienne, zgodziła się, by to ona poszła dziś do chorych. Po powrocie młoda czarodziejka zobaczyła jak Norwenn wychodzi z komnaty jej matki.

— Ciocia jest bardzo osłabiona – wyjaśniła jasnowłosa. – Mówi, że ledwo widzi. Ale nie martw się, podaję jej zioła na zbicie gorączki i wzmocnienie. Myślę, że wyjdzie z tego za kilka dni.

— Obyś się nie myliła – odpowiedziała Vivienne, która nie miała już zamiaru dopuszczać do siebie myśli o pogorszeniu się stanu matki. Gdy jest się widzącą, nawet zwyczajne, przypadkowe myśli mogą wydawać ci się wizjami i w rezultacie prowadzić do paniki i niepokojów. Weszła do pokoju, gdzie leżała Margisa i usiadła przy jej łóżku.

— Witaj, mamo – powiedziała. – Stary Randal ma się lepiej. Ta maść, którą mu dałaś, bardzo pomogła.

— To dobrze – odparła ochrypniętym głosem Margisa, z trudem łapiąc oddech. – Mi też jest już lepiej.

Vivienne wiedziała, że matka kłamie, chociaż bardzo chciałaby mówić prawdę.




Stan Margisy pogarszał się z każdym dniem. Kobieta była coraz słabsza, często spała i z trudem mówiła, jednak upierała się, że zdrowieje i wkrótce dojdzie do siebie. Norwenn pomagała Vivienne przy pielęgnowaniu ciotki, jednak czarodziejka często odprawiała ją i prosiła, by zajęła się ludźmi w wiosce. Miała poczucie, że teraz tylko ona powinna być przy matce, poza tym nie wybaczyłaby sobie, gdyby Norwenn zaraziła się pielęgnując Margisę. To w końcu ona była jej córką i ona miała wobec niej obowiązki.

— Nnnie mmusisz ttak ccały czas przy... mmnie siedzieć, Vivienne – karciła ją czasem matka. – Zzzajmij się ssobą.

— Och, moja matka jest częścią mnie – zapewniła Vivienne i ścisnęła jej rękę. Nie obchodziło jej, że może się zarazić. Chętnie wzięłaby chorobę Margisy na siebie.

Zauważyła, że matka już zasnęła wyczerpana, więc ostrożnie wyszła z komnaty i ukryła twarz w dłoniach. Z całych sił starała się odrzucać myśli o śmierci matki, ale w sercu czuła niepokój i miała poczucie, że w każdej chwili może rozstać się z Margisą na wieki.

,,Aine, bogini uzdrowień..." pomyślała z rozpaczą. ,,Błagam, pomóż mojej mamie. Nie zabieraj jej ode mnie." Po chwili w jej głosie pojawiła się inna myśl. ,,Boże Nowej Religii... Jesteś gdzieś tam? Wiem, że cię nie wyznaję, ale jeśli jesteś i naprawdę troszczysz się o wszystkie swoje dzieci, ulituj się nad samotną dziewczyną, która ma tylko matkę i nie może jej stracić."

Nagle pojawiła się przed nią Norwenn. Vivienne przez chwilę pomyślała, że kuzynka wyczuła jej ,,herezję" i teraz przyszła ją skarcić. Nor jednak tylko popatrzyła na nią ze współczuciem.

— Jak się ma ciocia? – spytała. Vivienne odparła z bólem:

— Źle – nie potrzebowała innych słów.

Norwenn objęła kuzynkę opiekuńczo i trzymała przez chwilę w ramionach, by w końcu odsunąć się i powiedzieć:

— Chciałam ci tylko powiedzieć, że rozmawiałam ze służącym lorda Aidana i powiedział, że wojska podległe Utherowi Pendragonowi stacjonują niedaleko naszych ziem. Gorlois i Nathan tam są.

Nie dodała, że zastanawia się, czy nie powinna udać się tam, żeby jakoś przekonać do siebie Gorloisa i zrobić na nim dobre wrażenie. Nie mogła zwierzyć się ze swoich planów Vivienne, bo kuzynka mogłaby nie uwierzyć w jej domniemaną miłość, a na pewno nie spodobałyby jej się motywy dla których Norwenn naprawdę pragnęła poślubić mężczyznę. Poza tym, i tak nie miałaby sumienia zostawić ciotki. Plany małżeńskie trzeba przełożyć na inny czas.

Vivienne jednak przyszło do głowy całkiem coś innego.

— Nor... Trzeba kogoś posłać po Nathana! Mama jest bardzo słaba, a to jej brat. Nie wybaczy sobie jeśli... - nie, nie potrafiła powiedzieć, że matka może umrzeć. – Jeśli nie będzie mógł z nią porozmawiać! Wyślij jakiegoś służącego, może poproś o pomoc lorda Aidana... - zaczęła gorączkowo planować swoje przedsięwzięcie.

— Nie trzeba nikogo angażować – przerwała jej Norwenn. – Sama pojadę.

— Co? – zdziwiła się Vivienne. – Sama? W trakcie zimy i wojny?

— To jakaś godzina drogi, może trochę mniej – wzruszyła ramionami Norwenn. – Sprowadzę tu Nathana, mnie prędzej zaufa niż przypadkowemu człowiekowi. Może Gorlois przybędzie z nim.

A nawet jeśli nie, przynajmniej będą mogli się spotkać i syn Aidana zobaczy w niej kogoś innego niż fanatyczną wyznawczynię bogów. Zrozumie, że jest dobra i uczynna. Że nadaje się na żonę.




Gajusz siedział przy ognisku i suszył zioła na leki, kiedy na polanie pojawił się biały koń z którego zeskoczyła młoda kobieta z jasnymi rozwianymi włosami i niedbale narzuconym płaszczem.

— Gdzie jest sir Nathan?! – wykrzyknęła głośno. – Potrzebuję go natychmiast! Jego siostra...

— Spokojnie, dobra kobieto – uciszył ją Gajusz. – Nathan... Gdzie jest Nathan? Zawołam go.

Zostawił na chwilę zioła i poszedł w kierunku namiotów. Pozostawiona sama sobie Norwenn nieustannie drżała, nie wiadomo czy bardziej z zimna czy nerwów.

Po chwili Gajusz wrócił, ciągnąc za sobą Nathana i Gorloisa, którego nagłe pojawienie się Norwenn dość znacznie zaniepokoiło.

— Co się stało? – zapytał Nathan, podbiegając do kobiety. – Gajusz powiedział mi, że mówiłaś coś o mojej siostrze.

Norwenn zbladła jeszcze bardziej i złapała chłopaka za rękę, jednocześnie przyglądając się Gorloisowi. Cóż, jednak nie była to okazja do zrobienia na nim dobrego wrażenia. Nie dość, że po jeździe konnej była potargana i ubrania się na niej pogniotły, to jeszcze do tego z trudem mówiła i zapewne wyglądała jakby miała zaraz zemdleć. Ale przybyła tu dla ciotki, nie dla niego.

— Ciocia jest bardzo chora. Jest z nią coraz gorzej. Vivienne boi się, że ona umrze – Nor nie miała takich skrupułów jak kuzynka. – I uznała, że po tym wszystkim, co między wami zaszło, powinieneś mieć z nią okazję jeszcze raz porozmawiać.

— O mój Boże – wykrztusił Nathan. W obozie Uthera Pendragona za takie słowa nie zabijano. – Margisa... Biedna Margisa. Jest jeszcze taka młoda... A Vivienne... Co ona musi czuć.

— Może jeszcze jest nadzieja – zasugerował nieśmiało Gorlois. Wiedział, że początkowo relacje Vivienne i jej matki nie układały się tak dobrze jak powinny i bał się, że dziewczyna nigdy się nie podniesie, jeśli straci Margisę teraz, gdy udało im się zostać przyjaciółkami.

— Może – potwierdziła łamiącym się głosem Norwenn. – Dbamy o nią, panie. Naprawdę. Ale gdyby Nathan mógł pojechać do domu chociaż na jeden dzień...

— Myślę, że nie będzie z tym problemu – obiecał Gorlois. – Pójdę po Uthera.

Po chwili Pendragon dołączył do zgromadzonych i od razu nie spodobał się Norwenn. Nie dlatego, że nie odpowiadały jej jego wszystkie poglądy. Ten mężczyzna wydawał jej się niebywale butny i zapatrzony w siebie, tak jakby był jedynym człowiekiem, który zna wolę przeznaczenia i ma prawo decydować o losach świata. Jakby uważał się za jednocześnie najsilniejszego i najmądrzejszego wśród żyjących.

— Jeśli twoja siostra jest chora, sir Nathanie, a znajduje się niedaleko, oczywiście, możesz pojechać – zgodził się Uther. Norwenn zauważyła, że mimo miłych słów zdecydowanie nie darzy Nathana ciepłymi uczuciami. – Możesz nawet zabrać Gorloisa ze sobą. Nasz patrol nie zauważył w pobliżu wojsk Tewdrika.

— Dziękuję, panie – powiedział pokornie Nathan. Norwenn prychnęła w duchu. Jak można płaszczyć się przed takim człowiekiem?

— Dziękuję, Utherze – uśmiechnął się Gorlois. – Zaraz się spakujemy i wyruszamy.

— To bardzo szlachetne z twojej strony, panie – Norwenn popatrzyła na niego z wdzięcznością i sympatią, jednak on nawet tego nie zauważył.

— Skoro ta kobieta jest chora, może pojadę z wami – zaproponował Gajusz. – Jestem medykiem.

— Nie ma mowy! – krzyknął niespodziewanie Uther. – Tu są ranni ludzie! Jesteś mi potrzebny!

Norwenn cofnęła się lekko, przestraszona wybuchem przyszłego króla. Jednak znajdywała się na jego terenie, a poza tym to przyjaciel Gorloisa. Nie mogła teraz okazać mu braku szacunku.

— Znam się na lecznictwie – zapewniła. – Ciotka ma dobrą opiekę – dodała, chociaż w środku coś ją skręcało ze złości na tego człowieka. Chciałaby, żeby ktoś porządnie go ukarał za taką arogancję. Najlepiej jakaś kobieta, mężczyźni tego typu zazwyczaj nie doceniają zdolności płci przeciwnej.




Vivienne była tak przemęczona krzątaniem się wokół matki, że w tej chwili drzemała na krześle przy łóżku Margisy. Obudziło ją dopiero pukanie do drzwi.

— Proszę – powiedziała słabym głosem, wstając z krzesła. Drzwi uchyliły się i ukazała się w nich twarz Norwenn.

— Nathan i Gorlois przyjechali. Mają wejść?

Vivienne uśmiechnęła się ze smutkiem. Przynajmniej w jednej sprawie może być jak dawniej. Przez chwilę mogą być wszyscy razem. Gorlois na pewno nie będzie potrafił okazywać jej niechęci teraz, gdy cierpi z powodu stanu matki.

— Nie, mama śpi, nie budźmy jej – pokręciła głową i wyszła na korytarz. Na widok przyjaciel jej twarz nieco się rozpogodziła i Vivienne objęła najpierw Nathana, a potem Gorloisa.

,,Chyba rzeczywiście już zapomniałaś o tym, co kiedyś robiliśmy" pomyślał z goryczą syn Aidana, gdy dziewczyna odsunęła się od niego. ,,Ściskasz mnie tak jak Nathana. Tak jakbym był twoim bratem."

— Mama powinna zaraz się obudzić – poinformowała Vivienne dość spokojnym głosem. – A do tego czasu możemy posiedzieć razem i napić się czegoś. Chyba, Gorloisie, że wolisz pojechać do ojca.

Nie wolał. Vivienne mogła poczuć radość i ulgę na ich widok, ale wiedział, że w głębi serca musi umierać z niepokoju o matkę. Nawet jeśli odrzuciłaby jego starania i pomoc, i tak nie wybaczyłby sobie, gdyby teraz ją opuścił.




Margisa obudziła się wieczorem i uśmiechnęła się, widząc przy sobie córkę. Vivienne pogłaskała ją po czole i powiedziała:

— Mamo, Nathan i Gorlois przyjechali do domu na dzień czy dwa. Nie chciałabyś porozmawiać z bratem?

Gdyby Margisa była w pełni sił, zaczęłaby krzyczeć, że nie jest tak chora, by musiała przeprowadzać jakiegoś ostatnie rozmowy, a ton głosu córki jasno wskazywał, że nie chodzi jej o zwyczajową pogawędkę. Jednak w obecnym stanie czarodziejka mogła jedynie szeptać i jąkać się.

— M... może wejść – powiedziała, z trudem łapiąc oddech. Vivienne wprowadziła Nathana do komnaty Margisy i zostawiła rodzeństwo samo.

— Witaj, siostro – Nathan usiadł przy łóżku. – Czy... Jak się czujesz?

— Wszyscy uważają, że umieram – wychrypiała Margisa. – Ale to n... nnieprawda. Wszystkich was przeżyję.

— Oczywiście, siostro – zgodził się Nathan, chociaż wygląd kobiety nie nastrajał go tak optymistycznie.

Margisa westchnęła i zamknęła oczy. Głowa ją tak piekielnie bolała. Jak to możliwe, że zaraziła się akurat w tym roku? Przecież nie pracowała ciężej niż w inne zimy od czasu śmierci Daniela. Zawsze była silna i zdrowa, chociaż w niektóre dni odwiedzała chorych od rana do wieczora. To zabijało tęsknotę.

— Ale... gdybym jednak umarła... przynajmniej zobaczę Daniela – powiedziała słabo. Nathan poczuł, że do oka napływa mu łza i otarł ją ukradkiem, żeby nie zirytować Margisy.

— P... przepraszam, że byłam dla ciebie kiedyś taka n... niedobra – czarownica zwróciła wzrok w jego stronę. – Jesteś bardzo dobrym człowiekiem. Jednym z najlepszych jakich spotkałam – wyciągnęła do niego rękę i ujęła jego dłoń. – Gggdybym jjednak... umarła... To opiekuj się, Vivienne. Ona pp... potrzebuje czyjejś bliskości. Zgoda?

Nathan pokiwał głową, modląc się, by naprawdę nie zacząć płakać.

— Masz moje słowo, siostro.




Norwenn zaproponowała Vivienne, że zmieni ją na noc przy Margisie, ale czarodziejka nie chciała o tym słyszeć. To była jej matka i to ona powinna się nią opiekować i czuwać nad nią. Gdyby Margisa jednak odeszła... Wtedy Vivienne do końca życia nie pozbyłaby się wyrzutów sumienia, że nie było jej przy matce w ostatnich chwilach.

Oczywiście, była tylko człowiekiem i chwilami zmęczenie brało nad nią górę i zapadała w drzemkę. Jednak zazwyczaj wystarczyło, by matka zaczęła mówić przez sen lub brać głębsze oddechy, by się przebudziła. Nie wspominając już o tym, że około północy obudził ją krzyk Margisy.

— Mamo! – zawołała Vivienne. – Gorzej ci, mamo? Pójść po zioła?

— Nie, kochanie – pokręciła głową Margisa. – Po prostu miałam zły sen – Vivienne z ulgą zauważyła, że matka mówi spokojnie i bez przerw. – Raz w życiu ojciec mnie zbił. Bawiłam się przy jeziorku w ogrodzie i próbowałam trenować moje moce. Ale byłam jeszcze dzieckiem, nie umiałam się kontrolować i w pewnym momencie muł z dna wyskoczył z jeziora i zasypał kwiaty i kamienie. Ojciec przybiegł do mnie i zaczął mnie bić... - zaczerpnęła powietrza. – A potem posłał spać bez kolacji. Mama próbowała się za mną wstawić, ale nie chciał jej słuchać.

— Przykro mi, mamo – westchnęła Vivienne. – Przykro mi, że musiałaś mieć taki dom.

— Jakoś przeżyłam – wzruszyła ramionami Margisa. – Na szczęście, ty dostałaś lepszego ojca.

— Mam nadzieję, że jeśli doczekam się własnego dziecka, też będzie miało tak dobrego ojca – uśmiechnęła się Vivienne. Zaraz jednak uświadomiła sobie, że może tym sprowokować rozmowę o swoim życiu uczuciowym. Na szczęście, Margisa w ogóle nie poruszyła tego tematu, tylko pogłaskała córkę po ręce. – I że też będę tak dobrą matką jak ty.

— Nie zawsze byłam dobrą matką – stwierdziła ze smutkiem Margisa. – Bywałam za bardzo wymagająca i zapatrzona w swój punkt widzenia... Nie potrafiłam poradzić sobie z żałobą.

— Każdy czasem popełnia błędy – zapewniła Vivienne. – Najważniejsze, żebyśmy potrafili je naprawić. Byłaś cudowną matką i wierzę, że mam po tobie wszystko, co najlepsze.

— Myślę, że jesteś lepsza ode mnie – Margisa wyciągnęła rękę w stronę twarzy córki, a ta nachyliła się, by matka mogła ją pogłaskać. – Przepraszam, że próbowałam na ciebie wpływać. Jesteś dużo mądrzejsza niż ja byłam w twoim wieku. Zawsze słuchaj tylko siebie.

— Dobrze, mamo – odpowiedziała Vivienne. – Będę. Chyba, że postanowisz dać mi wyjątkowo dobrą radę – mrugnęła do matki, ta jednak nagle posmutniała.

— Obawiam się – powiedziała, łapiąc oddech. – Obawiam się, że mogę ci już ich nie dać – opadła na poduszkę, krztusząc się.

— Mamo! – zawołała Vivienne. – Mamo!

Usiadła na łóżku i objęła matkę. Margisa oparła się na ramieniu dziewczyny, z trudem łapiąc oddech. Vivienne nie wiedziała, czy ma biec po pomoc czy lepiej nie zostawiać chorej nawet na chwilę. Margisa próbowała oddychać głęboko, jednak nagle Vivienne uświadomiła sobie, że głowa matki opadła, a jej oddech ucichł.

Spojrzała na matkę. Miała zamknięte oczy, a na jej twarzy nie było ani śladu życia.

— Nie!!! – Vivienne krzyknęła tak głośno, że obudziła śpiącą w komnacie obok Norwenn. Kuzynka wbiegła do środka. Krzyk Vi i blada twarz Margisy uświadomiły jej co się stało.

— Vivienne – powiedziała, siadając obok kuzynki, która nie była w stanie już trzymać bezwładnego ciała matki. – Vivienne... Nie płacz... Proszę... Masz mnie. Jestem tu z tobą.

— Muszę płakać, jak mogłabym tego nie robić?! – krzyknęła z oburzeniem Vivienne. Na te słowa Norwenn nie miała już odpowiedzi, więc tylko przytuliła kuzynkę do siebie.

,,Jestem sierotą" uświadomiła sobie Vivienne. ,,Bez ojca i matki. Jestem całkiem sama na tym świecie."




Gorlois przesłał wiadomość do Uthera, że z powodu pogrzebu on i Nathan pozostaną na ziemi Aidana jeszcze przez kilka dni. Na szczęście, Pendragon żywił do niego tyle sympatii i zaufania, że łatwo się zgodził. Poinformował też przyjaciela, że rycerze przenoszą się w inną stronę, więc Gorlois i Nathan będą musieli do nich dołączyć. Młody dowódca na tą wiadomość natychmiast popędziłby do swojego wodza, jednak nie mógł zostawić Vivienne załamanej śmiercią matki. Nawet jeśli prawie ze sobą nie rozmawiali, bo dziewczyna była zbyt zajęta doglądaniem przygotowań do pogrzebu, a przez resztę czasu kręciła się przy niej Norwenn.

,,Przynajmniej ma kogoś, kto będzie ją wspierał po śmierci Margisy" pomyślał Gorlois. ,,Nor nie jest właściwie taka zła. Dziwna, ale raczej ma dobre serce."

Na pogrzeb przybyły przyjaciółki Vivienne z Avalonu, a nawet stara Luna, która podczas ceremonii musiała być podtrzymywana przez Kathleen i Eileen. Nie rozumiała jak to możliwe, że jej dawna podopieczna zmarła, a ona jeszcze żyje. Czy tak wygląda porządek świata?

Morrigan, jako najwyższa kapłanka, podeszła do łodzi na której leżało ciało Margisy i położyła dłoń na głowie zmarłej.

— Niech bogowie poprowadzą cię do Krainy Jabłoni. Niech twoja dusza, oczyszczona przez wodę i ogień, tańczy z wiatrem i spogląda z gwiazd, by czuwać nad nami.

Vivienne, która kiedyś uważała te słowa za piękne i wzruszające, teraz nie mogła ich słuchać. Nie chciała by matka czuwała nad nią z gwiazd. Chciała by była przy niej, aby mogły ze sobą rozmawiać, śmiać się, a nawet kłócić. Tak naprawdę była jeszcze prawie dzieckiem, nie poradzi sobie bez prowadzącej ją ręki Margisy. Skąd ma teraz wiedzieć, czy jej postępowanie jest dobre czy złe?

Łódź została puszczona na wodę, a Morrigan zamknęła oczy. Po chwili ciało Margisy stanęło w płomieniach.

— Nie! – krzyknęła z rozpaczą Vivienne. Jej matka nie mogła nagle zniknąć. Jej piękne czarne loki, błyszczące oczy i rumiane policzki nie mogą zmienić się w popiół. To niemożliwe, to sprzeczne ze wszystkim, co dobre i sprawiedliwe na świecie.

Nathan przytulił siostrzenicę do siebie i pozwolił by płakała na jego ramieniu. Stojąca obok Norwenn głaskała ją po plecach. Gorlois przyglądał się dziewczynie z drugiej strony jeziora, gdzie stał z ojcem. Vivienne wydawała się dużo bardziej bezradna i samotna niż on po śmierci Isabelle. To zresztą chyba normalne, była od niego młodsza i nie został jej już żaden z rodziców.

Gdy tylko zakończyła się oficjalna część ceremonii, ruszył w kierunku ukochanej, aby móc ją pocieszyć i przytulić. Jednak do Vivienne podbiegły już wszystkie jej przyjaciółki i zamknęły ją w jednym kręgu. Straciła matkę, ale nadal miała swoje siostry. To od nich będzie teraz czerpać siłę i poczucie wspólnoty, nawet jeśli nie widywały się codziennie. One były dla niej ważniejsze od niego.

Nawet w rozpaczy nie mógł się do niej zbliżyć. Zawsze coś ich rozdzielało. Najwidoczniej nie byli sobie przeznaczeni.




— Przykro mi z powodu twojej straty – powiedziała Kathleen do Nathana, gdy spacerowali po okolicy. – Pani Margisa była bardzo dobra... Również boleję nad jej śmiercią.

— To największa strata dla Vivienne – stwierdził Nathan. – Teraz jest całkiem sama.

— Chciałabym, żeby któraś z nas mogła z nią zostać – odparła Kath. – Ale mamy obowiązki w Avalonie, zwłaszcza teraz, gdy trwa wojna.

Nathan pokiwał głową. On sam chętnie zostałby z Vivienne, ale wiedział, że musi wrócić do służby Utherowi. Jego ukochana siostrzenica była teraz skazana na towarzystwo Norwenn.

— Kapłanki Avalonu popierają mojego pana, Uthera – powiedział nagle. – Spodziewałem się, że jego postawa będzie dla nich zbyt radykalna.

— Kapłanki Avalonu wiedzą, co dla nich korzystne – wzruszyła ramionami Kathleen. – Najwidoczniej Uther przyniesie im więcej korzyści niż Tewdrik.

Nie czuła się dobrze, podkreślając wyrachowanie swoich ,,sióstr w bogach". Ale taka była prawda i nie można było nic z tym zrobić. Jeśli Nathan wie jak bardzo najwyższe kapłanki potrafią być bezwzględne lepiej, żeby wiedział, że ona jest inna.

— Ta wojna ma jedną dobrą stronę – uświadomił sobie nagle Nathan i uśmiechnął się. – Jesteśmy po jednej stronie, Kathleen!

Kathleen spojrzała w oczy młodzieńca i zobaczyła w nich prawdziwą radość i satysfakcję.

— Tak – powtórzyła. – Jesteśmy po jednej stronie.

Miała nadzieję, że zawsze tak będzie. Że to, co ich dzieli, nigdy nie będzie tak silne jak to, co jakoś ich połączyło. Nawet jeśli nie wiedziała na czym właściwie polega ich więź.




Utherowi brakowało obecności Gorloisa, wspólnych planów i wymiany opinii, ale niespodziewanie znalazł rozmówcę i przyjaciela w człowieku na którego wcześniej nie zwróciłby uwagi, czyli w Gajuszu.

Nie spodziewał się, że sporo starszy medyk i czarodziej stanie się osobą z którą tak dobrze będzie mu się wymieniało poglądy i która udzieli mu tyle wsparcia w walce o tron Camelotu. Gajusz teoretycznie należał do tego samego świata co Nimue i jej kapłanki, ale nie wydawał się tak odległy i zatopiony w dawnym świecie. Praktykował magię, ale nie uważał jej za najważniejszą wartość, w większości sytuacji kierował się nauką i rozumem. Był wyrozumiały, tolerancyjny i rozsądny. Idealnie nadawał się do świata, który Uther miał zamiar zbudować.

— Właściwie dlaczego się do mnie przyłączyłeś? – zapytał Pendragon podczas drogi. – Z niechęci do Tewdrika czy z zaufania do mnie?

— Z obu powodów – odparł Gajusz. – Twój wuj, panie, wprowadza terror i krzywdzi każdego, kto staje mu na drodze. Kocham Camelot i nie mogę znieść, że Tewdrik doprowadzi go do ruiny. Ale ufam też twoim planom i wierzę, że świat, który zbudujesz, będzie dobry i sprawiedliwy. A poza tym...

Uther spojrzał z ciekawością na Gajusza.

— Sam w młodości próbowałem parać się czarną magią – wyznał medyk. – Podróżowałem po wyspie i poznałem wiele rodzajów magii. Nigdy nie miałem bardzo potężnej mocy, ale próbowałem mieć. Poznałem ostatniego Władcę Smoków oraz kapłanki Avalonu, a także wiele innych czarodziejów i czarodziejek. W końcu uświadomiłem sobie, że większość ich działań prowadzi do cierpienia i ludzkiej niedoli. Zrozumiałem, że jeśli magia ma nadal służyć dobrym celom, nie może wpływać na losy narodów i ktoś też musi ją kontrolować. Liczę, że to uczynisz, panie.

— Będę się starał – obiecał Uther. – Ale... kapłanki Avalonu nie są złe – nie mógłby oskarżać kobiet, które pomagały mu w drodze do korony.

— Każda władza demoralizuje – stwierdził sentencjonalnie Gajusz. – Mam nadzieję, że ty też jesteś tego świadom.

Cenił Uthera i widział jego zalety, ale obawiał się, że świadomość własnej potęgi i posłuszeństwo wielu może sprowadzić mężczyznę na złą drogę. Z drugiej strony, wierzył, że Uther jest uczciwy i zawsze będzie postępował w zgodzie z własnym sumieniem.

— Będę miał radę i doradców – zapewnił Uther. – Reprezentujących różne idee. Nie zostanę tyranek takim jak mój wuj. Mogę przysiąc na co tylko chcesz.




Gorlois postanowił wykorzystać swój ,,urlop", żeby pomóc ojcu w doglądaniu majątku. Wiedział, że Aidan życzyłby sobie, żeby jego jedyny syn był bardziej przywiązany do ziemi i osiadł na stałe w rodzinnym zamku, zajmując się doglądaniem chłopów i szacowaniem zbiorów. Był jednak mądrym i otwartym człowiekiem, więc mimo lekkiego żalu, dał chłopakowi wolną rękę. ,,Jego miejsce jest w wojsku" stwierdził kiedyś.

Śniegi jeszcze nie stopniały, a po pogrzebie Margisy zrobiło się nawet zimniej, jakby świat zasnął razem z nią. Ziemię w niektórych miejscach pokrywały warstwy lodu. Nawet wprawny jeździec musiał uważać, aby nie stracić równowagi i nie przeżyć upadku.

— Wiem, że musimy pilnować naszych ziem, ojcze – zgodził się Gorlois. – Ale nikt teraz nie pracuje w polu, ludzie siedzą w domach. Może wracajmy?

— Zaraz, synu – odparł Aidan. – Może i ziemia odpoczywa, ale musimy pilnować porządku.

Gorlois uśmiechnął się wyrozumiale, myśląc, że nigdy nie będzie tak dobrym i mądrym gospodarzem jak jego ojciec. Może chociaż uda mu się być dobrym rycerzem.

— Spójrz! – odezwał się starszy z mężczyzn, wskazując na dym za jednym z domów. – Coś się dzieje.

— Pewnie jakiś wieśniak pali stare rzeczy – wzruszył ramionami Gorlois. – Nic wyjątkowego.

— Mimo to sprawdźmy to – postanowił Aidan i poprowadził konia w stronę lodowej kry.

— Uważaj! – zawołał za ojcem Gorlois jednak było już za późno. W tej samej chwili koń Aidana pośliznął się na lodzie, zrzucając swojego lorda.

— Ojcze! – krzyknął z przerażeniem Gorlois, modląc się, by upadek nie był zbyt bolesny i nie wyłączył Aidana na długi czas z czynnego życia.

Tym razem jednak Najwyższy nie wysłuchał modlitw Gorloisa. Sam upadek nie byłby może groźny dla Aidana, jednak spadając mężczyzna uderzył się o przydrożny kamień. Stracił przytomność, a z jego głowy polała się krew.

— Nie!!! – przenikliwy krzyk Gorloisa przywołał jednego z okolicznych chłopów, który pomógł mu zanieść Aidana do domu Vivienne i Margisy. A raczej już Vivienne i Norwenn.

— Czy on... - czarodziejka na widok nieprzytomnego lorda nie potrafiła się wysłowić.

— Uderzył czaszką o kamień – wyjaśnił pobladły Gorlois. Wyglądał jakby umierał razem z ojcem. – Bardzo krwawi. Proszę, ratujcie go.

Vivienne spojrzała na stojącą obok Norwenn. Żadna z nich nie była tak dobrą uzdrowicielką jak Margisa, a Kathleen wróciła do Avalonu i nie zjawiłaby się tu na czas.

Ale przecież Vivienne miała moc, a Norwenn dość dobrze znała się na ziołach. Co mogłoby pójść nie tak?




Gorlois posłał po Nathana, a sam został w domu Vivienne, żeby móc na bieżąco sprawdzać, co dzieje się z ojcem. Nie znał się na medycynie i zupełnie nie potrafił sobie wyobrazić jak może rozwinąć się boleść Aidana. Wiedział, że czasami po zranieniu się w głowę wystarczy zatamować krwawienie, ale w innych sytuacjach, jeśli doszło do uszkodzeń wewnętrznych, sprawa jest poważniejsza, zioła nie pomagają, trzeba odwołać się do prymitywnej chirurgii lub... magii.

,,Vivienne jest czarodziejką" powtarzał sobie. ,,Nawet jeśli zielarstwo zawiedzie, uratuje go".

Tymczasem sama Vivienne doszła do wniosku, że magia może być jedynym ratunkiem dla Aidana. Norwenn udało się zaszyć ranę mężczyzny, ale nadal trawiła go gorączka i wydawało się, że uchodzą z niego siły. Zioła i maści nie pomagały.

— Cóż... Spróbujmy – westchnęła czarodziejka i wyciągnęła rękę nad głową poszkodowanego. Zamknęła oczy i w myślach wypowiedziała zaklęcie.

Przez chwilę wydawało się, że Aidan oddycha lżej i Vivienne już miała biec po Gorloisa, gdy nagle lord zaczął krzyczeć przez sen, a na jego czole pojawiły się krople potu.

— Bogowie! – krzyknęła przerażona Vivienne i w akcie desperacji wybiegła z komnaty. Weszła do pokoju, gdzie siedzieli Gorlois i Nathan i popatrzyła na syna Aidana błagalnie.

— Przepraszam... - powiedziała z rozpaczą. – Przepraszam, Gorloisie. Próbowałam użyć mojej magii, ale się nie udało.

— Nie udało? – powtórzył z niedowierzeniem Gorlois. – Przecież... Jesteś taka potężna.

— Magia nie zawsze pomaga, przynajmniej nie magia człowieka – odpowiedziała ze skruchą Vivienne. – W świecie musi panować równowaga, człowiek nie może całkowicie wziąć na siebie roli bogów czy innej wyższej istoty i odpowiadać za życie i śmierć... Czasami natura musi być silniejsza od magii. Niektórzy czarownicy i kapłanki praktykują zaklęcia, które nadają im władzę nad całym kręgiem życia, ale są one sprzeczne z porządkiem świata i za takie zaklęcie zawsze ktoś płaci... Gdybym w ten sposób uratowała życie twojego ojca, musiałabym je odebrać komuś innemu. Wybacz mi, Gorloisie. Wybacz – powtórzyła z przeszywającą rozpaczą. Oparła się o ścianę i zapłakała. Nie chciała niczyjej pociechy.

Bez matki była kompletnie bezradna i bezwartościowa. Nie potrafiła nawet uratować dobrego człowieka. Co więcej, wkrótce Gorlois poczuje taki sam ból jak ona i to z jej winy.

Do komnaty nieśmiało weszła Norwenn. Spojrzała na zapłakaną kuzynkę, bladego i cierpiącego Gorloisa oraz zatroskanego Nathana. Chciałaby im coś powiedzieć, ale nie wiedziała jak przebić się przez płacz Vivienne.

— Jestem do niczego – powtarzała czarodziejka. – Do niczego.

— Nieprawda, Vi! – zaprotestował Nathan. – Sama mówiłaś, że czasem natura musi być silniejsza.

— Nie zdobyłbym się na czarną magię, by ratować ojca – potwierdził Gorlois. – Na wszystko inne tak, jeśli tylko nikogo by to nie skrzywdziło.

Te słowa zmieniły cały plan Norwenn. Nie, nic im nie powie. Nie teraz. Po prostu sobie wyjdzie, i tak nikt jej nie zauważy.

Nie była zbyt dumna z tego, co zamierzała zrobić, ale jeśli jej pomysł się uda, nikt nie ucierpi, a nawet może wyniknąć z tego coś dobrego dla świata.




— Gdzie ty byłaś?! – krzyknął Gorlois, widząc jak godzinę później Norwenn wchodzi do domu. – Vivienne się martwiła! A mój ojciec... - zamilknął. Owszem, może i Nor była uzdrowicielką, ale nie miał prawa się na niej wyżywać i oczekiwać, że podporządkuje całą siebie leczeniu Aidana.

— Spokojnie – pokręciła głowa Norwenn i wyciągnęła z kieszeni jakieś zawiniątko. – Spójrz – rozwinęła chustkę i pokazała Gorloisowi korzeń w dziwnym, zielonkawym kolorze. – To... to może uratować twojego ojca, panie. Nie mam pewności, ale po wypiciu wywaru z tego korzenia lord będzie całkiem zdrowy.

— Korzenie roślin? – zdziwił się Gorlois. – Przekopywałaś się przez śnieg?

Zapewne taka odpowiedź dowodziłaby poświęcenia i byłaby bardziej romantyczna, ale Norwenn zdawała sobie sprawę, że nie ma czasu na gierki i zabawę w miłość, która jest przelotnym, kapryśnym uczuciem. O wiele bardziej pewna jest wdzięczność. Gorlois niedługo wraca na wojnę i może w każdej chwili zginąć. Nie mogła sobie pozwolić na zwlekanie.

— Nie – odpowiedziała. – To... to pozostałości po jakimś drzewie, które rosło tu w czasach, gdy Albionem rządziły sidhe i faerie. Potem ludzie wygnali je i zmusili do udania się do krainy poza światem, a większość ich świętych miejsc zniszczyli. Ale mój ojciec znalazł resztki jednego z drzew, gdy przyjechał tu raz z mamą. Był czarodziejem, więc łatwo rozpoznał działania sidhe, ale ukrył ten fakt przed ciocią Margisą, nie wiem właściwie czemu. Gdy dorosłam, powiedział mi o tym korzeniu, a ja chodziłam tam składać ofiary bogom i prosić, żeby ten upiorny lud nigdy nie zdobył ponownie naszego świata – podniosła głowę. – Nie jestem czarodziejką, panie, ale mam pewną wiedzę o magii. Ten korzeń sprawi, że twój ojciec będzie jak nowonarodzony.

Gorlois wpatrywał się z niepokojem w Norwenn. Możliwość nagłego wyleczenia ojca wydawała mu się czymś cudownym i niesamowitym, ale niepokoiło go, że byłoby to związane z sidhe, ludem mrocznym i niebezpiecznym. Poza tym, dlaczego Norwenn nie powiedziała nikomu gdzie idzie i po co, nawet Vivienne, która przecież jest czarownicą i powinna wiedzieć o takich rzeczach?

— To zawiera magię sidhe – powiedział. – A ona jest groźna.

— Ale nie ma już kontaktu z ich światem, a nawet gdyby tak było, mój ojciec użył swojej magii, by chronić to miejsce – wyjaśniła Norwenn. – Nie wiem, czy jest dość potężny, ale wierzę w niego. Ten korzeń nie zaszkodzi twojemu ojcu, panie.

Gorlois uśmiechnął się z ulgą i wyciągnął rękę po korzeń, ale Norwenn się odsunęła.

— Ale... nie ma nic za darmo – stwierdziła, widząc zdumienie na twarzy Gorloisa. – Musisz coś dla mnie zrobić, panie, w zamian za ocalenie lorda Aidana.

— Zrobię wszystko – zapewnił Gorlois. – Dam ci, co tylko chcesz – był tak podekscytowany możliwością uzdrowienia Aidana, że nawet nie obraziła go interesowność Nor.

— Chcę, żebyś się ze mną ożenił – Norwenn popatrzyła na niego śmiało. Bez uczuciowości i sentymentów. Szczerze i logicznie, tak jak lubiła.

— Co? – wykrztusił Gorlois. – Ale ja cię nie kocham. A ty... Chyba nie kochasz mnie...

— To nie ma znaczenia – odpowiedziała Norwenn. – Potrzebuję, żebyś się ze mną ożenił, i nie zadowolę się inną zapłatą. Będę ci wierna, będę dobrą żoną, zajmę się twoim ojcem i majątkiem, gdy pojedziesz na wojnę. Jako żona będę posłuszna i lojalna... ale muszę nią zostać.

— To nie ma sensu! – wykrzyknął Gorlois. – Dlaczego chcesz za mnie wychodzić?!

Norwenn poczuła lekki wstyd i wyrzuty sumienia, ale powtarzała sobie, że robi to w imię wyższych celów. Nie mogła teraz stchórzyć.

— Mam swoje powody – wzruszyła ramionami, starając się brzmieć spokojnie i pewnie. – I jeśli się nie zgodzisz, cisnę ten korzeń w ogień i twój ojciec umrze!

Nigdy nie chciała być okrutna. Nie chciała nikogo krzywdzić i dręczyć. Ale świat magii i bogów był zagrożony, a jeśli ona mogła zrobić cokolwiek, by go ocalić, to była w stanie poświęcić nawet własną duszę.

— Dobrze – westchnął Gorlois po chwili namysłu. – Zostaniesz moją żoną i panią tych ziem. Przysięgam.



Zgodnie z obietnicą Norwenn, lord Aidan doszedł do zdrowia. I jak się okazało, tylko po to, by dowiedzieć się o planowanym małżeństwie syna.

— Co?! – krzyknął, gdy Gorlois w obecności Norwenn przekonywał go, że wcale nie żartuje. – Ty jej nie kochasz! Nawet z nią nie rozmawiasz!

Aidan miał na tyle przyzwoitości, by powstrzymać uwagi o Vivienne, a jego słowa i tak nie zrobiły wrażenia na młodej druidce.

— Obiecałem i słowa dotrzymam – odpowiedział. Nawet gdyby chciał, nie mógłby cofnąć danego słowa. Rycerz tak nie postępuje. – Weźmiemy ślub jeszcze przed moim wyjazdem.

— Jesteś w żałobie po ciotce – Aidan zwrócił się oskarżycielsko do Norwenn. – Jak ty to sobie wyobrażasz?!

Norwenn wyprostowała się dumnie i spojrzała w oczy przyszłego teścia.

— Weźmiemy cichy ślub, po prostu złożymy przysięgę małżeńską i rozdamy ludziom jedzenie, żeby być przyzwoitym.

Aidan uświadomił sobie, że sprawa jest poważna, skoro jego syn i jego nieszczęsna narzeczona omówili już takie szczegóły. Gdyby pobierali się z miłości, raczej nie myśleliby w pierwszym uniesieniu o kwestiach formalnych, ale za tym małżeństwem stała inna sprawa. Sprawa na tyle poważna, że Gorlois był gotów poświęcić dla niej własne szczęście i niezależność.

— Chcecie wziąć ślub przed druidem czy muszę szukać dla was jakiegoś kapłana Nowej Religii, który nie będzie się bał, że ktoś go wyda Tewdrikowi? – zapytał z niechęcią.

Gorlois spojrzał na Norwenn. Podejrzewał, że ta kobieta nie dałaby nawet do siebie podejść kapłanowi Nowej Religii, chociaż ich obrządek ślubny formułą niczym nie różnił się od druidzkiego.

— Bez znaczenia – odpowiedział ojcu. – Ślub to ślub.

Po tej rozmowie Norwenn zostawiła narzeczonego i przyszłego teścia, a sama udała się do Vivienne. Jej jednej powiedziała całą prawdę o swoim pomyśle, motywacjach i korzeniu. Gdy kuzynka dowiedziała się o wszystkim, zamachnęła się i uderzyła jasnowłosą w policzek.

— Co ty wyprawiasz?! – krzyknęła Norwenn. – Zwariowałaś?!

— Jak mogłaś to zrobić?! – wrzasnęła wściekle Vivienne. – Ty... ty wstrętna...

— Vivienne – powiedziała z bólem Norwenn. – Myślałam, że już mnie lubisz.

Vivienne przyjrzała się jasnej twarzy kuzynki. Norwenn często ją irytowała i nie potrafiły się nawzajem zrozumieć, ale nigdy nie powiedziałaby, że jej nie lubi. Nor okazała jej poza tym dużo wsparcia po śmierci Margisy i Vivienne wierzyła, że jej kuzynka jest dobrą, uczciwą osobą. Do chwili, gdy nie dowiedziała się o tym jak wymusiła małżeństwo na niewinnym niczemu człowieku.

— Lubiłam cię – stwierdziła. – Póki nie dowiedziałam się, co zrobiłaś mojemu przyjacielowi!

— Nic mu nie zrobiłam – wzruszyła ramionami Norwenn. – Uratowałam jego ojca. Będę dobrą żoną. Co w tym złego?

Jeszcze pół godziny temu cała by się trzęsła, ale rozmowa z Aidanem uodporniła ją i sprawiła, że była w stanie rozmawiać z Vivienne na chłodno i bez emocji. Tylko, że córka Margisy ów brak emocji i spokój odebrała jako okrucieństwo i wyrachowanie.

— Zmusiłaś do małżeństwa człowieka, który cię nie kocha i którego ty nie kochasz! A wszystko dlatego, że uroiłaś sobie, że w ten sposób ocalisz ten świat dla bogów! Ludzie mają swój rozum, Norwenn. Może lepiej będzie jeśli pozwolimy każdemu decydować o tym jak chce żyć?

Te słowa przypomniały Norwenn o dawnych obiekcjach, ale szybko przywołała się do porządku i odpowiedziała:

— Niektórzy nie wybierają dobrze.

— Poza tym, jak wyobrażasz sobie życie z Gorloisem? – irytowała się Vivienne. – On jest wyznawcą Nowej Religii. Nie porzucił jej z powodów bezpieczeństwa ani dla ojca, którego kocha i podziwia. Nie zrobi tego też dla dziewczyny, która go wykorzystała!

Na te słowa Norwenn nie umiała już znaleźć odpowiedzi. Wierzyła, że wszystko samo się ułoży, ale najwidoczniej Vivienne nie była tak ufna w opatrzność bogów jak ona.

— Chciałam... ocalić bogów i magię – powiedziała w końcu. – Myślałam, że tobie też na tym zależy.

— Nie za wszelką cenę – odparła Vivienne ze złością. – I ja w przeciwieństwie do ciebie akceptuję to, że inni ludzie mogą inaczej myśleć i czuć.

Nie wierzyła w to, co się dzieje. Owszem, chciała żeby Gorlois zapomniał o niej i znalazł nową miłość. Właśnie, miłość. Kobietę, która nie widziałaby świata poza nim i kochała go tak jak na to zasługiwał. Tymczasem los zadrwił z niej i mężczyzna miał poślubić Norwenn, która nawet nie kryła się ze swoim brakiem uczuć do przyszłego męża. To ona, Vivienne, do tego doprowadziła. Gdyby przestała wszystko analizować i wyszła za niego, dziś byliby małżeństwem i Norwenn nie miałaby prawa się wtrącać.

— Nie rozumiem, dlaczego jesteś taka zła – odezwała się nagle jasnowłosa. – Mówiłaś, że nie kochasz Gorloisa, a zachowujesz się jakbyś była zazdrosna.

Vivienne roześmiała się gorzko. Miała ochotę wykrzyczeć Norwenn, że ona nie, ale Gorlois kocha ją i z pewnością żona nie pomoże mu w pozbyciu się tej miłości. Chciałaby powiedzieć kuzynce, że jej mąż przez cały czas będzie marzył o niej i tęsknił za nią, wspominał jej bliskość i pocałunki, chciałaby upokorzyć Norwenn do szpiku kości. Ale nie była na tyle okrutna. Poza tym, może dziewczyny wcale by to nie obeszło.

— To mój przyjaciel. Znasz takie słowo? – prychnęła. – Dlatego chcę, żeby był szczęśliwy, żeby czuł się kochany, a nie skończył w związku z fanatyczką, która wierzy, że nawróci go na wiarę w bogów!

Tego było już za wiele dla Norwenn. Próbowała być dla Vivienne miła i okazywać jej szacunek, ale nie miała zamiaru dawać się obrażać.

— Zostanę żoną Gorloisa – powiedziała chłodno. – I wtedy będę twoją panią. Radzę ci odnosić się do mnie z szacunkiem.




Vivienne też umiała zaryzykować i się poświęcać, chociaż dla innych rzeczy niż Norwenn. I dlatego wieczorem pojechała do zamku, gdzie wrócili już Gorlois i Aidan, i poprosiła o rozmowę z przyjacielem.

— Nie bierz ślubu z Norwenn – poprosiła. – Ona cię unieszczęśliwi. Owszem, uratowała twojego ojca, ale zrobiła to nieszczerze i dla własnych korzyści. Nie jesteś jej niczego winien.

— Niemniej mój ojciec żyje – stwierdził twardo Gorlois. Vivienne czasami wolałaby, żeby był mniej stanowczy i uparty. – Muszę poślubić Norwenn.

Chciał dodać, że przecież i tak jedyna kobieta, którą naprawdę chciałby poślubić, go odtrąciła, ale nie potrafił. Wolał być przyjaciel niż wrogiem Vivienne, zwłaszcza, że przebywali w tym samym otoczeniu, a po jego ślubie z Norwenn będą spowinowaceni.

— Nie musisz! – zawołała nagle czarodziejka i złapała go za dłonie. – Nie rób tego... Nie kochasz jej. Kochasz mnie. I ja wyjdę za ciebie, tak jak chciałeś. Zostanę twoją żoną nawet jutro. Pojadę z tobą na wojnę i będę tam pracować, jeśli chcesz. Zrobię wszystko o co mnie poprosisz, ale nie żeń się z Norwenn.

Gorlois dotknął twarzy Vivienne i zbliżył ją do siebie. Czy to możliwe, że wszystko o czym marzył przez tyle samotnych nocy nagle miałoby stać się rzeczywistością? Wystarczyło jedno słowo, a Vivienne byłaby jego na zawsze. Wziąłby ją w ramiona i znów poczuł jej usta na swoich. A potem zostałaby jego żoną i nic nigdy być ich nie rozdzieliło.

Ale w oczach dziewczyny nie widział miłości i oddania, a jedynie desperację.

Poza tym, nawet gdyby Vivienne kochała go ponad życie, nie mógłby się na to zgodzić. Złożył przysięgę Norwenn. Nie miało znaczenia, co zrobiła. Był już z nią związany.

— Nie mogę, Vivienne – odsunął czarodziejkę od siebie. – Jesteś wolna i nie mam prawa wiązać ci rąk. Bo moje są już związane. Przysiągłem, że ożenię się z Norwenn i byłoby niehonorowe, gdybym odmówił. Muszę z tym żyć. I ty też musisz.

— Ale... będziesz nieszczęśliwy – wydusiła Vivienne. Wolałaby też, żeby Gorlois był mniej honorowy.

— Wszystko da się przeżyć – uśmiechnął się mężczyzna pocieszająco, chociaż wiedział, że Vivienne nie przekonają jego słowa. On sam nie czuł się do końca przekonany.

Vivienne skinęła głową i wyszła z komnaty. Nie wiedziała już na kogo jest zła bardziej. Na Norwenn za jej okrutny pomysł, na siebie za to, że nie zdołała go unicestwić, czy na Gorloisa, który wolał honor i obowiązek od niej.




Narzeczeni dotrzymali obietnicy i jedynie wymienili przysięgę małżeńską przed druidem, a następnie rozdali wiejskiej ludności posiłek i okolicznościowe przysięgi. Całość trwała bardzo krótko, jednak Vivienne wydawało się to całą wiecznością. Pojawiła się na ślubie, bo tego wymagała ludzka grzeczność, w końcu Norwenn była jej kuzynką i tak naprawdę nic jej nie robiła, więc nie miała powodu okazywać jej jawnego lekceważenia. Tym bardziej nie powinna zaniedbać obowiązków wobec rodziny, której służyła. Nie zmieniało to faktu, że podczas ceremonii miała ochotę wyć i krzyczeć, i to nie tylko dlatego, że zmuszono ją do uczestniczenia w radosnym wydarzeniu w okresie żałoby.

Nathan przypatrywał się siostrzenicy z obawą. Mimo wszelkich znaków świadczących o tym, że Vivienne wcale nie kocha Gorloisa, chyba zaraził się od Margisy przekonaniem, że tą dwójkę powinno coś połączyć i nie wierzył, że ostatecznie jego przyjaciel poślubił Norwenn. Byli zupełnie inni, mieli różne charaktery i wartości, a w dodatku w żaden sposób nie okazywali sobie choćby sympatii, jedynie chłodny szacunek. Czy takie małżeństwo może być szczęśliwe?

Norwenn trzęsła się z niepokoju, chociaż starała się udawać silną i dumną. Zrobiła to, co należało. Vivienne jest histeryczką, która na dodatek nie rozumie powinności człowieka wobec świata i bogów. Ona nikogo nie wykorzystała, poświęciła własne życie i wolność, aby przywrócić Albionowi dawną chwałę. A bogowie świadkiem, że wolałaby inną ofiarę. Wolałaby wrócić do ojca i być druidką, albo chociaż leczyć ludzi jak ciotka Margisa, a nie zostać ,,lady", spędzać całe dnie w zamku i rodzić dzieci. W dodatku z rodzeniem tychże dzieci wiązało się to, że będzie musiała oddać się człowiekowi, którego praktycznie nie znała i który doskonale wiedział o jej obojętności i także nie okazywał jej pozorów uczucia. Na samą myśl o tym, Norwenn miała ochotę rzucić się na ziemię i udawać jakąś groźną chorobę. Ale nie mogła. Małżeństwo musi być ważne i nikt nie powinien znaleźć choćby najmniejszego powodu do jego zakwestionowania.

Po rozdaniu prezentów Gorlois wziął delikatnie żonę za rękę i poprowadził do domu. Wcześniej jednak odwrócił się w stronę Vivienne. Z twarzy dziewczyny wyczytał, że nadal jest zła i zawiedziona. Nie kochała go, ale z pewnością nie życzyła sobie dla niego takiego losu. Uważała, że powinien zawalczyć o własne zdanie i życie zgodnie ze sobą, tak jak ona. Ale najwidoczniej to również ich dzieliło. Gorlois wierzył w wolność i konieczność podążania za samym sobą, ale bardziej wierzył w honor, który wiązał go z Norwenn.

Odwrócił wzrok od Vivienne. Żadne rozpamiętywanie i zastanawianie się już nic nie da. Stracił ją na zawsze. Nawet jeśli wcześniej miał minimalne szanse na to, że czarodziejka w końcu go pokocha, teraz one zniknęły. Był mężem jej kuzynki, co więcej, odrzucił jej propozycję związku i na pierwszym miejscu postawił spełnienie obietnicy. Jakiej kobiety takie coś by nie uraziło?

Ścisnął mocniej dłoń Norwenn, bardziej z nerwów niż uczucia, i wszedł do zamku.

— Może im się ułoży – Nathan spojrzał z nadzieją na Vivienne. – Norwenn nie jest taka zła.

— Ja też tak myślałam – prychnęła dziewczyna. – Wiesz jak zmusiła Gorloisa do małżeństwa?

— Wiem, powiedział mi – odpowiedział Nathan. – To bardzo smutne, ale Gorlois wiedział na co się zgodził. Musimy jakoś dostosować się do nowej sytuacji.

— Owszem, musimy. Chociaż ta sytuacja to jakiś słaby żart. Muszę iść na spacer – postanowiła Vivienne.

— Co? – Nathan spojrzał na siostrzenicę z obawą. – Jest zimno i ciemno. Coś ci się stanie...

— Mam moc, to mi jeszcze zostało – stwierdziła z goryczą Vivienne.

Nathan próbował złapać ją za ramię, ale dziewczyna już mu umknęła i pobiegła w stronę lasu.




Narzeczeni dotrzymali obietnicy i jedynie wymienili przysięgę małżeńską przed druidem, a następnie rozdali wiejskiej ludności posiłek i okolicznościowe przysięgi. Całość trwała bardzo krótko, jednak Vivienne wydawało się to całą wiecznością. Pojawiła się na ślubie, bo tego wymagała ludzka grzeczność, w końcu Norwenn była jej kuzynką i tak naprawdę nic jej nie robiła, więc nie miała powodu okazywać jej jawnego lekceważenia. Tym bardziej nie powinna zaniedbać obowiązków wobec rodziny, której służyła. Nie zmieniało to faktu, że podczas ceremonii miała ochotę wyć i krzyczeć, i to nie tylko dlatego, że zmuszono ją do uczestniczenia w radosnym wydarzeniu w okresie żałoby.

Nathan przypatrywał się siostrzenicy z obawą. Mimo wszelkich znaków świadczących o tym, że Vivienne wcale nie kocha Gorloisa, chyba zaraził się od Margisy przekonaniem, że tą dwójkę powinno coś połączyć i nie wierzył, że ostatecznie jego przyjaciel poślubił Norwenn. Byli zupełnie inni, mieli różne charaktery i wartości, a w dodatku w żaden sposób nie okazywali sobie choćby sympatii, jedynie chłodny szacunek. Czy takie małżeństwo może być szczęśliwe?

Norwenn trzęsła się z niepokoju, chociaż starała się udawać silną i dumną. Zrobiła to, co należało. Vivienne jest histeryczką, która na dodatek nie rozumie powinności człowieka wobec świata i bogów. Ona nikogo nie wykorzystała, poświęciła własne życie i wolność, aby przywrócić Albionowi dawną chwałę. A bogowie świadkiem, że wolałaby inną ofiarę. Wolałaby wrócić do ojca i być druidką, albo chociaż leczyć ludzi jak ciotka Margisa, a nie zostać ,,lady", spędzać całe dnie w zamku i rodzić dzieci. W dodatku z rodzeniem tychże dzieci wiązało się to, że będzie musiała oddać się człowiekowi, którego praktycznie nie znała i który doskonale wiedział o jej obojętności i także nie okazywał jej pozorów uczucia. Na samą myśl o tym, Norwenn miała ochotę rzucić się na ziemię i udawać jakąś groźną chorobę. Ale nie mogła. Małżeństwo musi być ważne i nikt nie powinien znaleźć choćby najmniejszego powodu do jego zakwestionowania.

Po rozdaniu prezentów Gorlois wziął delikatnie żonę za rękę i poprowadził do domu. Wcześniej jednak odwrócił się w stronę Vivienne. Z twarzy dziewczyny wyczytał, że nadal jest zła i zawiedziona. Nie kochała go, ale z pewnością nie życzyła sobie dla niego takiego losu. Uważała, że powinien zawalczyć o własne zdanie i życie zgodnie ze sobą, tak jak ona. Ale najwidoczniej to również ich dzieliło. Gorlois wierzył w wolność i konieczność podążania za samym sobą, ale bardziej wierzył w honor, który wiązał go z Norwenn.

Odwrócił wzrok od Vivienne. Żadne rozpamiętywanie i zastanawianie się już nic nie da. Stracił ją na zawsze. Nawet jeśli wcześniej miał minimalne szanse na to, że czarodziejka w końcu go pokocha, teraz one zniknęły. Był mężem jej kuzynki, co więcej, odrzucił jej propozycję związku i na pierwszym miejscu postawił spełnienie obietnicy. Jakiej kobiety takie coś by nie uraziło?

Ścisnął mocniej dłoń Norwenn, bardziej z nerwów niż uczucia, i wszedł do zamku.

— Może im się ułoży – Nathan spojrzał z nadzieją na Vivienne. – Norwenn nie jest taka zła.

— Ja też tak myślałam – prychnęła dziewczyna. – Wiesz jak zmusiła Gorloisa do małżeństwa?

— Wiem, powiedział mi – odpowiedział Nathan. – To bardzo smutne, ale Gorlois wiedział na co się zgodził. Musimy jakoś dostosować się do nowej sytuacji.

— Owszem, musimy. Chociaż ta sytuacja to jakiś słaby żart. Muszę iść na spacer – postanowiła Vivienne.

— Co? – Nathan spojrzał na siostrzenicę z obawą. – Jest zimno i ciemno. Coś ci się stanie...

— Mam moc, to mi jeszcze zostało – stwierdziła z goryczą Vivienne.

Nathan próbował złapać ją za ramię, ale dziewczyna już mu umknęła i pobiegła w stronę lasu.




Dwie sprawy na koniec:

1. Wszyscy, którzy oglądali serial, mogą się teraz domyśleć, że Norwenn będzie matką Morgause i wiem, że niektórych może to zszokować, ale długo rozmyślałam nad tym jak poprowadzić ten wątek i doszłam do paru wniosków.

Po pojawieniu się Morgause w drugim sezonie Gajusz nazywa ją ,,przyrodnią siostrą" Morgany, czyli sugeruje, że mają jednego wspólnego rodzica. Początko traktowałam to wyłącznie jako przypadkowy spoiler, ale potem spotkałam się z różnymi opiniami, że twórcy nie wrzuciliby do scenariusza takiego babola i rzeczywiście Morgause nie jest córką Gorloisa(spotkałam się też z taką teorią) albo Vivienne. Ponieważ teoria nr.1 wydawała mi się kompletnie bez sensu, postawiłam na tą drugą, zwłaszcza, że chciałabym w późniejszych rozdziałach podkreślić silną więź między Vivienne a Morganą i chociaż nie chcę wszystkiego spoilerować, skoro większość i tak wie, co się stanie, to powiem tyle, że po namyśle doszłam do wniosku, że gdyby Vivienne była matką Morgause, niektóre sytuacje po narodzinach Morgany wypadłyby trochę okrutnie. Nie chciałam jednak też całkowicie odciąć Morgany od Morgause, więc wymyśliłam, że ich matki będą kuzynkami. Mam nadzieję, że mój pomysł ma dla Was chociaż trochę sensu.

2. Myślałam trochę o dodatku z postaciami. Wiem, że niektórych bardzo odrzuca na wstępie jeśli autor zamieszcza zdjęcia bohaterów i chociaż nie mam zamiaru wyrzucać ich z rozdziałów, bo moim zdaniem pasują i nie zastępują opisów sytuacji, to myślałam, żeby do tego wstępu z postaciami zamówić sobie prawilne karty.

I tu jest pytanie: Czy ktoś z Was zna jakieś wattpadowego grafika, który ma czas i chęci, żeby zrobić 19-20 kart postaci do fantastyki? Wiem, że to bardzo dużo, więc jestem gotowa poczekać, nie zależy mi specjalnie na czasie, bo do zakończenia jeszcze trochę nam zostało.

3. W ostatnim czasie pod ,,Ceną Magii" wybiło ponad sto gwiazdek, więc chciałabym podziękować wszystkim, którzy to czytają, wyrażają swoje zdanie i zachęcają mnie do pracy. Mam nadzieję, że nadal będzie się Wam dobrze czytało.

Zastanawiałam się, czy z okazji stu gwiazdek nie zrobić Q&A do bohaterów, tak jak pod innymi moimi pracami, ale doszłam do wniosku, że kilka postaci ma jeszcze nierozwiniętą historię, nie pojawili się też niektórzy bohaterowie, którzy będą mieć wpływ na dalszy ciąg, więc mogę Wam zaproponować jakąś namiastkę - Q&A do mnie. Możecie mi zadawać pytania do niedzieli wieczorem, w sumie o wszystko(poza jakimiś naprawdę osobistymi sprawami), a ja postaram się w miarę ciekawy sposób odpowiedzieć.

Dobra, to ja się zamykam. Dajcie znać czy rozdział się Wam spodobał. Następny postaram się wstawić przed Bożym Narodzeniem.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro