Rozdział szósty. Pożary serc.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


(...)w samotniczym życiu są rzadkie chwile, w których dusza innej istoty pojawia się blisko twojej, jak gwiazdy, które tylko raz w roku muskają niebo.

Madeline Miller ,,Kirke"



Więc to jest moja zapłata w hołdzie
Pochwycona przez milczącą noc
A teraz wyczuwam twój ruch
Każdy oddech jest pełny
Więc to jest moja zapłata w hołdzie
Pochwycona przez milczącą noc
Nawet na odległość czuje się tak blisko
Pełna miłości do ciebie

Loreena McKenitt ,,The Mystic's Dream"




Ciało Isabelle nie zostało spalone, lecz pochowane na wzgórzu górującym nad posiadłością lorda Aidana, tam gdzie leżeli również jej teściowie. Ta tradycja nieco niepokoiła miejscową ludność i sąsiadów, ponieważ zgodnie z przesądami, dusza Isabelle mogłaby teraz tułać się po świecie w poszukiwaniu swojego ciała, jednak Aidan nie uznał tego za jakikolwiek argument.

— Nigdy nie widziałem duchów moich rodziców, a nawet gdybym ujrzał Isabelle, to co z tego? – zapytał przed pogrzebem. – Skoro za życia kochała swoją rodzinę i te strony, jak miałoby się to zmienić po śmierci? Dlaczego miałbym się obawiać własnej żony?

Margisa przewodziła uroczystości pogrzebowej, wznosząc modlitwy do Epony, przewodniczki, aby poprowadziła czystą duszę Isabelle do Krainy Cieni, oraz Donna, ciemnego boga zmarłych, aby przyjął ją w swym królestwie i pozwolił spoczywać pod drzewem jabłoni. Jednak Vivienne, patrząc na pobladłą, ściśniętą bólem twarz Gorloisa, zastanawiała się, czy w duchu nie posyła on próśb do swego Najwyższego, by odpuścił Isabelle jej innowierstwo i pozwolił przybyć na biały brzeg skąpany w srebrzystym świetle. Tam gdzie ona i jej matka nie będą miały wstępu.

,,Czy po śmierci także będziemy podzieleni?" zastanawiała się, spacerując później po okolicznych łąkach z Gorloisem i Nathanem, w czasie gdy lord Aidan zgodnie ze zwyczajem urządził stypę dla żałobników i chłopów z okolicznych wsi.

— Nie podoba mi się to, że ludzie piją i ucztują, kiedy ciało mojej matki, jeszcze nawet nie ostygło w grobie – stwierdził z niechęcią Gorlois. – Po co tu w ogóle przyszli?

— Ponieważ ją kochali – odpowiedziała cicho Vivienne. – Tak jak ty.

Była przekonana, że gdy tylko wszyscy napełnią swoje żołądki i zwilżą gardła(mieli przecież pełne prawo być zmęczeni i głodni), zaczną wspominać lady Isabelle i mówić z czcią i tęsknotą o jej dobroci i trosce o lenników. Nie powiedziała o tym Gorloisowi, mężczyzna musiał jednak dość szybko pomyśleć o tym samym, bo postanowił jednak wrócić na stypę.

Vivienne usiadła razem z Nathanem z boku stołu. Chłopak nieustannie milczał i odzywał się jedynie wówczas, gdy go o coś pytano. W końcu postanowił usprawiedliwić się przed siostrzenicą.

— Wybacz, Vivienne. Jestem przytłoczony tym wszystkim. Za dużo tej śmierci. Najpierw na wojnie, potem moja matka, teraz lady Isabelle...

— Jeśli chodzi o twoją matkę, masz przynajmniej pociechę – odparła Vivienne i dodała ciszej, żeby nikt o nic jej nie oskarżył. – Twoja religia obiecuje ci pociechę.

— Czy religia Avalonu nie zapowiada czegoś podobnego? – zapytał Nathan jeszcze ciszej. Vivienne jeszcze bardziej posmutniała.

— Tak, ale innymi słowami. Czy to znaczy, że tacy ludzie jak ja, moja matka i lady Isabelle... spędzą wieczność z dala od... takich jak ty? Kiedy oboje umrzemy i zmienimy się w proch już nigdy się nie zobaczymy?

Nathan zamyślił się, upił łyk wina i odpowiedział:

— Żadne z nas nie ma pewności, a tylko swoją wiarę, Vivienne. I jeszcze miłość. Kocham cię, Vivienne, tak jak Gorlois kochał swoją matkę. I wierzę, że gdy nadejdzie nasz czas, miłość pomoże nam się odnaleźć.

Vivienne poczuła łzy na swoich rzęsach. Szybko je otarła, żeby nie pogarszać i tak już ponurej sytuacji.

— Czy to normalne, że ostatnio bez przerwy rozmawiamy o śmierci i życiu pozagrobowym, mając szesnaście i dwadzieścia cztery lata? Co będzie, gdy będziemy ich mieć osiemdziesiąt?




Breena początkowo miała Roslyn za jedną z wielu młodych kobiet, którym nie chce się pracować na własny byt, więc rozglądają się za bogatym mężem lub kochankiem. Jednak niewinność dziewczyny i spokój z jakim przyjmowała awanse Tewdrika, nie budziły wrażenia, że jej jedynym celem było kogoś uwieść. Oczywiście, mogła zostać nałożnicą króla dla korzyści majątkowych, bez jakichkolwiek bardziej osobistych oczekiwań, ale Breena nie mogła pozbyć się wrażenia, że Roslyn otacza aura jakiejś tajemnicy i niepokoju. Nie mogła też zignorować tego, że dziewczyna zdecydowanie zbyt często koresponduje z najwyższymi kapłankami i gości u siebie Nimue. Zbyt często jak na niedoszłą kapłankę, która opuściła świątynię.

Mimo, że Breena uważała podejrzliwość za okropną, niesympatyczną cechę, w tym wypadku uznała, że jedynym wyjściem jest odkrycie prawdy za wszelką cenę. Kiedy zyskała pewność, że Roslyn przyjmuje u siebie Nimue, zamknęła się w swojej komnacie i przygotowała kociołek z wodą, aby móc w nim śledzić przebieg ich rozmowy.

Po chwili w wodzie ukazała się surowa twarz Nimue.

— Król nie szykuje się znów do wojny? – najwyższa kapłanka zwróciła się do Roslyn.

— Nie wydaje mi się, pani – pokręciła głową rudowłosa. – Mówi, że teraz musi zrobić porządek we własnym kraju. Z wyznawcami Nowej Religii oraz buntownikami.

— Bardzo dobrze – Nimue uśmiechnęła się z zadowoleniem. – Musisz utrzymywać go w przekonaniu, że kapłanki Avalonu zawsze są po jego stronie... I żeby nie utożsamiał z nami Breeny.

— Staram się, pani – zapewniła Roslyn.

— Zatem staraj się dalej – odparła Nimue. – I pamiętaj, aby nikt nie poznał twojego sekretu.

—Nie udałoby im się to, pani.

— Nie byłabym tego taka pewna. Pamiętaj, że na dworze poza tobą jest dwoje czarodziejów, a istnieją sposoby, by poznać, czy człowiek nie został przywołany z zaświatów. Nie ufaj ani Breenie, ani tym bardziej czarodziejowi Urienowi.

— Dobrze, pani.

W tym momencie obraz zniknął, a Breena resztkami sił padła na łoże.

A więc Roslyn była cieniem. Breena pamiętała ze szkolnych zajęć nauki o nekromancji i to, że nieustannie podkreślano, że takie praktyki są złe i zakazane. Najwidoczniej jednak najwyższym kapłankom więcej wolno. Teraz cały spokój, chłód i obojętność Roslyn nabrały zupełnie nowego znaczenia.

Już wcześniej Breena nie potrafiła nienawidzić kochanki swojego męża, a teraz w dodatku głęboko jej współczuła. Roslyn nie zrobiła nic złego, a przynajmniej nie z własnej woli. Została wskrzeszona, zapewne przez Nimue lub Halinor, i pozbawiona wolnej woli, zmuszona do wykonania rozkazów nekromantki. Tak naprawdę wcale nie chciała uwieść Tewdrika i jej zranić. Właściwie niczego nie chciała, bo pozbawiono ją możliwości własnego wyboru.

Breena nie dziwiła się specjalnie decyzji kapłanek, właściwie wszystkie ich działania ułożyły się teraz w logiczną całość. Była im potrzebna, by manipulować Tewdrikiem, ale nie umiała tego robić. Może była zbyt uczciwa, a może zwyczajnie głupia. Mąż nie liczył się z jej zdaniem, był zły na kapłanki Avalonu, że oddały mu na żonę akurat ją, i jedyne, co zrobił po ich myśli, to zakazał wyznawania Nowej Religii i zabijał jej wyznawców, z czym jednak Breena nie mogła się pogodzić. Głęboko wierzyła w religię Avalonu, modliła się do bogów, ale nigdy nie zgodziłaby się na dręczenie i mordowanie ludzi, którzy nie zrobili nic złego, wyznawali po prostu inną wiarę. Najwidoczniej zawiodła na każdym polu – nie miała wpływu na króla, była za mało zażarta w walce o miejsce magii i Starej Religii, nie urodziła dziecka, więc kapłanki postanowiły znaleźć kogoś na jej miejsce. I to kogoś, kto jedynie wykonywał ich rozkazy i nigdy się nie zbuntuje.

Resztki dziecinnej wiary Breeny w to, że kapłanki Avalonu są dla niej rodziną i wśród nich jest jej prawdziwe miejsce, odeszły. Tak naprawdę była dla nich tylko narzędziem, które zawiodło. Nie miała jednak zamiaru się z tego powodu załamywać. Od dzisiaj nie będzie już kapłanką Starej Religii, czarodziejką, królową Camelotu ani żoną Tewdrika. Żadna z tych funkcji nie będzie już jej określać. Będzie tylko Breeną.




Pod wieczór Breena skierowała się do komnaty zajmowanej przez Nimue. Najwyższa kapłanka właśnie poprawiała włosy, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Zawołała: ,,Proszę!", przekonana, że to Uther albo Roslyn.

— Chcę ci coś powiedzieć, pani – powiedziała Breena, zanim Nimue zdążyła wyrazić zdziwienie jej obecnością.

— Tak? – Nimue postanowiła zachować opanowanie. Podniosła się z krzesła. – Co takiego?

— Chcę rozwiązania mojego małżeństwa z Tewdrikiem – wyjaśniła szczerze Breena.

Nie miała zamiaru krzyczeć na Nimue ani wypominać jej krzywd. Podejrzewała, że i tak nie obudziłaby w kobiecie współczucia ani wyrzutów sumienia. Jedyne czego chciała, to uwolnić się od tej satyry na życie i małżeństwo i zacząć żyć zgodnie z własnymi pragnieniami.

— Wiem, że można rozwiązać małżeństwo, jeśli uzna się, że nie było ono ważne w oczach bogów albo jedna strona zostanie uznana za niezdolną do związku – kontynuowała Breena. – Nie mamy dzieci, straciłam jedyną ciążę, co doskonale wystarczy do tego, żeby uznać, że bogowie nam nie sprzyjają.

Z trudem przyszło jej zachować spokój i opanowanie, wymawiając te słowa. Nie tylko dlatego, że nie chciała wierzyć w to, że jej poronienie było karą od bogów, ale ponieważ do tej pory nie pogodziła się ze stratą dziecka i była przekonana, że już nigdy się nie pogodzi. Nie mogła przestać wyobrażać sobie jakie byłoby jej maleństwo, jak wyglądałoby teraz. Czasem po prostu kładła się na łóżku, zamykała oczy i przywoływała przed siebie obrazy zabawy dziecka, karmienia, noszenia na rękach. Takie myśli raniły jej serce, ale nie miała niczego więcej. Nie pragnęła już nigdy wychodzić za mąż, ponieważ związek z Tewdrikiem nie wyrobił w niej pozytywnego myślenia o małżeństwie, ani zachodzić w ciążę, gdyż bała się, że znów spotka ją tragedia albo że po przeżytym cierpieniu nie będzie potrafiła pokochać swojego dziecka.

— Owszem, można, ale wtedy stracisz wszystko... - tłumaczyła Nimue. Breena nie powinna odchodzić od Tewdrika. Co prawda, może i Roslyn byłaby jeszcze lepszą informatorką jako królowa, ale wówczas jej nietypowe zachowanie bardziej rzucałoby się w oczy i byłaby większa szansa, że ktoś odkryje ich sekret. – Nie będziesz miała prawa do niczego, co należy do Tewdrika, a gdybyśmy przyjęły cię do Avalonu byłoby to jak zdrada stanu.

— Nie chcę wracać do Avalonu – odpowiedziała stanowczo Breena, utwierdzając Nimue w przekonaniu, że ona i Halinor nie są już dla niej autorytetami. – Zostanę druidką. Będę żyła w zgodzie z naturą i służyła bogom. Jutro powiem Tewdrikowi, że nie mam zamiaru już z nim żyć. Ma romans z Roslyn, o czym doskonale wiesz. Ona bardziej przysłuży się wam jako królowa.

— Romanse Tewdrika nie są moją sprawą, ale jest nią dobre imię kapłanek Avalonu! – krzyknęła Nimue. – Nie pozwolę, żeby mówiono, że jedna z nas porzuciła króla i zdradziła Camelot. Może i nie zajmujemy się sprawami małżeńskimi, ale żaden druid czy kapłan nie unieważni waszego związku, jeśli mu pogrozimy!

W Breenie zaczęły walczyć dwie strony – pierwsza, cicha i łagodna, chciała nadal spokojnie upierać się przy swoim i nie wdawać się w kłótnie z Nimue. Druga, niezależna i poznająca swoją wartość, miała ochotę wykrzyczeć czarownicy w oczy, że to ona przyczyniła się do jej nieszczęść, właściwie wszystkich poza stratą dziecka, i że Breena nie ma zamiaru już jej słuchać i się podporządkowywać.

Nie wiadomo jak skończyłaby się ta walka, gdyby do komnaty nie wszedł Uther.

— Nimue, ja... - zaczął, ale zamilkł na widok żony swojego wuja. – Pani... - skłonił się lekko przed Breeną. – Ja... król poprosił mnie, żebym zadbał o przyjemny pobyt pani Nimue, więc chciałem ją zabrać na spacer.

— Od kiedy jesteś tak posłuszny i zabawiasz naszych gości? – zapytała Breena, dziwiąc się własnej zaczepności. Uther spąsowiał.

— Bardzo chętnie się przewietrzę – odparła Nimue, nie dając Pendragonowi dojść do słowa. – A z tobą już skończyłam, Breeno – wzięła Uthera pod ramię i wyszła z nim z komnaty. Breena zrozumiała, że przegrała.

,,Nie sądzę, by Nimue tak chętnie spacerowała z jakimś przypadkowym człowiekiem. Coś ich łączy. Być może zwykła przyjaźń, może romans, o ile ona w ogóle ma uczucia, albo jakieś wspólne interesy" pomyślała Breena. Nie miała jednak ochoty dochodzić prawdy, ponieważ w tym momencie nie czuła się już związana ani z Avalonem, ani z Camelotem.




Po święcie Samhain nadeszły gwałtowne mrozy, dni stały się coraz krótsze, a śnieg utrudniał przemieszczanie się. Mimo to Margisa z oddaniem i gorliwością codziennie odwiedzała chorych, który o tej porze roku zawsze było wielu. Vivienne, mimo braku powołania do leczenia, zawsze towarzyszyła matce, chcąc jej pokazać, że potrafi być użyteczna, a jej decyzja była dojrzała i przemyślana.

Jak co roku, zima zebrała obfite śmiertelne żniwa, a wśród ofiar znalazł się ojciec Margisy i Nathana.

— Nie mam zamiaru jechać na pogrzeb tego człowieka – zapowiedziała Margisa, spoglądając na brata. – Wy róbcie jak chcecie.

— Pójdę, jeśli Nathan pójdzie – oznajmiła Vivienne i spojrzała na wuja. Ten tylko pokręcił głową.

— Może czynię źle i odpowiem za to, ale nie jestem w stanie uczestniczyć w jego ostatniej posłudze – w zazwyczaj spokojnych i melancholijnych oczach chłopaka pojawił się gniew. – Przez niego zmarła moja matka!

Margisa nie odpowiedziała, chociaż przejął ją chłód. Tak, Gorneves był winny śmierci Deidre, ale nie tylko on, ale również Dairine, która namówiła męża, by wziął sobie nałożnicę. Teraz, gdy jej matka nie żyła, czarownica mogła myśleć o niej ze współczuciem i czułością, ale zastanawiała się, czy gdyby Dairine wyzdrowiała, potrafiłaby żyć z nią w zgodzie. Zwłaszcza po tym jak Nathan i Vivienne, z pewnymi skrótami, opowiedzieli jej historię Deidre.

Gorneves został spalony, a nie pochowany, jak Isabelle, a jego posiadłość i ziemie przejął daleki kuzyn. Żadne z jego potomków nie rozpaczało z tego powodu.




Podczas jednego z wspólnych wieczorów w zamku lorda Aidana, Gorlois oznajmił, że wyjeżdża na jakiś czas do swojego przyjaciela Uthera Pendragona. Vivienne rozejrzała się niezręcznie po komnacie, ponieważ uświadomiła sobie, że w tym wypadku Nathan nie będzie już miał przyjaciela jako usprawiedliwienia obecności w domu jego ojca.

— Nathan tu zostanie – uprzedził jej pytanie Aidan. – Mam chyba obowiązek dbać o swoich ludzi. I przyda mi się towarzystwo, kiedy własny syn mnie porzuca.

— Uther to mój przyjaciel, ojcze – odparł Gorlois. – Pewnie będziemy razem polować.

— Lubisz polowania, Gorloisie? – zapytała z grzeczności Margisa. Mężczyzna wzruszył ramionami.

— Są dobrą rozrywką, kiedy nie ma okazji do walki.

Aidan zaśmiał się.

— Myślałem, że wychowam go na ziemianina, a został wojownikiem. Zawsze musi mieć jakieś wyzwania. Cóż, trzeba nam się pogodzić z tym, że nasze dzieci nie są nami. I lepiej, żeby ganiał za wilkami i jeleniami niż kolejnymi wrogami Tewdrika. Czy król zapowiada kolejną wojnę?

— Uther nic o tym nie wspominał – odpowiedział Gorlois, kiedy Vivienne próbowała sobie przypomnieć skąd zna to imię. – Z pomocą Boga wkrótce będziemy żyć w pokoju – dodał, chociaż nikt z obecnych nie zdawał sobie sprawy, że dla Gorloisa gwarancją pokoju miał być Uther.

— Którego? – Margisa uniosła brew. – Niektórzy z nich wolą wojnę.

Vivienne otrząsnęła się z myśli o Utherze i spojrzała na Gorloisa z przerażeniem. Była przekonana, że on i Nathan ukrywają swoją wiarę przed Aidanem, a cóż dopiero przed jej matką, która była czarodziejką i służyła bogom Avalonu. Nie była tak zaciekła jak Nimue i Halinor ani tak fanatyczna jak Norwenn, ale wiernie oddawała cześć Potrójnej Bogini i Vivienne nie dałaby głowy za to, że jej matka nie uważa mordów na wyznawców innej religii za usprawiedliwione i właściwe.

A w takim wypadku mogłaby wydać Nathana i Gorloisa przed królem.

— Ja i Nathan czcimy tylko jednego – wyjaśnił Gorlois, a jego ojciec objaśnił sprawę po swojemu, żeby za bardzo nie szokować Margisy:

— Podczas jednej ze swoich wypraw Gorlois i Nathan poznali wyznawców tej ich ,,Nowej Religii", którą uznali za lepszą i uczciwszą niż nasze stare wierzenia – machnął ręką. – Mój syn trochę się przed tym bronił, ale ostatecznie stwierdził, że nie może oddawać czci naszym bogom zgodnie ze swoim sumieniem i teraz czci tylko tego, który nie ma imienia.

— Uważacie więc, że nasi bogowie są kłamstwem? – wykrztusiła Margisa.

— Uważamy, że takie postacie jak Lugh, Morrigan, Branwen czy Dagda żyli naprawdę i byli wielkimi bohaterami, ale nie mieli w sobie więcej boskości niż ja czy ty, siostro - niespodziewanie odezwał się Nathan.

— Pomyśleć, że dożyłam czasów, kiedy ludzie wyrzekli się wiary Avalonu – Margisa pokręciła głową z potępieniem.

— Nathan czy Gorlois nie chcą tępić twojej wiary, mamo – Vivienne stanęła w obronie przyjaciół. – Znaczy, naszej.

— Jeszcze nie chcą – prychnęła Margisa, ale gdy uświadomiła sobie, że obraziła syna swojego pana, w dodatku młodzieńca z którym miała ochotę zeswatać córkę, natychmiast dodała. – Wybaczcie. Nie pojmuję tego, po prostu.

— Jeśli chcesz, wyjaśnimy ci, pani – zaproponował Gorlois, ale ojciec nie pozwolił mu na to.

— Ani ty, ani lady Margisa, nie zmienicie swej opinii, więc nie ma powodu, żeby dyskutować – stwierdził Aidan. – Ponieważ jednak ani lady Margisa nie wyda cię w ręce króla, ani ty nie będziesz dążył do spalenia jej za poglądy, wszystko odbyło się poprawnie – popatrzył na przyjaciółkę. – Właśnie o tym mówiłem. Mój syn nieustannie mnie zaskakuje, ale muszę akceptować jego pomysły, jeśli nie chcę go utracić.

Vivienne uśmiechnęła się ciepło do Aidana, zastanawiając się, czy miał on jakiś wpływ na to, że matka zaakceptowała jej decyzję o odejściu z Avalonu.

— Musimy pozwolić młodym żyć jak chcą, bo inaczej świat nigdy nie posunie się naprzód – dodał Aidan. – Twój Uther Pendragon też tak myśli, Gorloisie?

Ta wzmianka nagle zmienia tor myśli Margisy i kobieta wykrzyknęła:

— Czy ten młody człowiek nie jest spokrewniony z królem?!

— Uther? – zapytał Gorlois. – Jest synem jego siostry. Dlaczego pytasz, pani?

— Poznałam go podczas mojego pobytu na Camelocie, przed kilku laty – wyjaśniła czarodziejka. – Wydawał się dość arogancki.

— Powiedziałbym raczej, że dumny i uparty – Gorlois bronił przyjaciela.

,,Uther Pendragon, Uther Pendragon" Vivienne powtarzała to nazwisko w myślach, próbując sobie przypomnieć skąd je zna. W głowie usłyszała głęboki głos Nimue.

,,Czy to był ten mężczyzna, którego Nimue naznaczyła i obiecała mu koronę?" pomyślała dziewczyna. A Nimue była mroczna i okrutna.

Musi koniecznie wypytać Gorloisa o jego przyjaciela i upewnić się, że nikomu on nie zagraża.




— Nie wiedziałam, że bawisz się w jakieś nowomodne wynalazki – skomentowała Margisa, kiedy razem z Vivienne wróciły do domu.

Słowa matki zabolały młodą czarodziejkę. Upodabniały Margisę do konserwatywnych kapłanek Avalonu, a poza tym mogła być to kolejna kwestia, która je poróżni. Mimo to Vivienne zachowała dumę i uniosła głowę.

— W nic się nie bawię. Wyznaję bogów Avalonu, tak samo jak ty. Nie uważam ich jednak za jedyną gwarancję bycia dobrym i godnym człowiekiem. Nie jestem Norwenn. Ani Nimue.

— Ani Tewdrikiem – dodała w zamyśleniu Margisa. Zastanawiała się, czy bardziej przeraża ją, że przepowiednia Luny zbliża się do spełnienia i nadejdzie dzień, gdy czarodzieje i druidzi stracą wszelkie wpływy, a ona nie będzie mogła nic z tym zrobić, bo jej moc jest za słaba... czy może to, że Gorlois może nie zechcieć poślubić dziewczyny innej wiary. Mimo wszystko, wciąż chciała, by został mężem Vivienne.

— Nathan i Gorlois są porządnymi ludźmi. Nie mam zamiaru ich odrzucać, tylko dlatego, że znaleźli inną drogę do bycia dobrymi – kontynuowała Vivienne, chociaż miała wrażenie, że powiedziała za dużo.

— Uspokój się, ja też nie – powiedziała Margisa. – Po prostu... wszystko tak bardzo się zmienia. Gdy byłam dzieckiem nikt by nawet nie pomyślał, że jest coś wyższego nad Dagdę i Cerridwen, a spory między państwami rozwiązywało się na podstawie tego, kto miał na dworze silniejszych czarodziejów. Teraz wszystko się zmienia – powtórzyła. - A ja czuję się stara.

— Nie jesteś stara, mamo – Vivienne podbiegła do niej i przytuliła ją. – Jesteś bardzo mądra i światła, więc przetrwasz wszystkie zmiany i pozostaniesz sobą. To chyba normalne, że świat się zmienia, zmieniają się idee i układy, ale jednak trzon wszystkiego zawsze jest taki sam.

Margisa rozpogodziła się i pogłaskała córkę po włosach.

— Nie wiem jak udało mi się urodzić takie mądre dziecko – powiedziała z czułością. – Chociaż teraz rozumiem, dlaczego nie mogłaś się porozumieć z Nimue i Halinor.

— Wiem, że nie jestem nieomylna – przyznała Vivienne. Gdyby została w Avalonie, mogłaby zrobić dużo dobrych rzeczy, tak jak Morrigan. A skoro już odeszła, mogła bardziej przykładać się do służby u lorda Aidana, tak jak matka. Z pewnością nie była też tak mądra i dobra jak Gorlois i Nathan. – Ale staram się postępować w zgodzie ze swoim sumieniem i myślę, że to chyba najlepsza droga – spróbowała się uśmiechnąć. – I pamiętać... że nikt z nas nie ma wyłączności na prawdę.

— Może i tak jest – zgodziła się Margisa. – Musisz wybaczyć swojej matce. Nie mam zamiaru obrażać ani Nathana, ani Gorloisa. Nathan to mój brat i chyba tak powinnam go traktować, a Gorlois jest bardzo dobrym człowiekiem, prawda? – spojrzała z ciekawością na córkę. Jej uwadze nie umknęło, że Vivienne zestawiła go z Nathanem, którego kochała.

— Nie znam go jeszcze tak dobrze, ale widzę, że jest bardzo dobry i szlachetny – potwierdziła Vivienne. – Tak jak Nathan, ale Gorlois jest... silniejszy. Bardziej stanowczy. Nathan jest łagodniejszy.

,,Ale ja nie chcę rozmawiać teraz o Nathanie" pomyślała z irytacją Margisa. Te myśli jednak nie na wiele się zdały, bo Vivienne zaczęła jej teraz opowiadać jak cieszy się z ich pojednania.




Gorlois przyjechał do Camelotu tylko po to, by dowiedzieć się od Uthera, że nie będą tu przebywać, ponieważ on chce się wyrwać spod władzy wuja i atmosfery jego dworu. Zatrzymali się w niewielkim majątku należącym do krewnych Uthera ze strony ojca, a przez oprócz tego potrafili w jeden dzień na koniach przeprawić się przez pół kraju. Wieczorami zaś Uther opowiadał Gorloisowi o swoich planach na przejęcie władzy, pomijając jedynie rolę Nimue.

— Każdy, kto ma choć trochę oleju w głowie, rozumie już, że mój wuj nie nadaje się na króla – tłumaczył Pendragon. – Terroryzuje ludzi, nie dba o rozwój królestwa, a pieniądze przeznacza na uczty i prezenty dla kochanki... Nawet podczas swoich wojen ani razu nie stanął do boju, co jest hańbą – w dawnych czasach, nim umocniła się władza dziedziczna król, który nie walczy, musiałby zrzec się tronu, aby jego słabość nie zagroziła krajowi i ziemi. – W każdej chwili mógłbym go wyzwać i wypowiedzieć posłuszeństwo, przywołując moje prawo do tronu. Też jestem potomkiem Bruty, a linia matki liczy się tak samo jak ojca.

— Zatem czemu tego nie zrobisz? – dopytywał Gorlois.

— Przydałaby mi się kolejna wojna – przyznał Uther. – Wtedy mógłbym łatwiej zgromadzić armię, zająć podległe ziemie, a potem ruszyć na zamek.

Gorlois otworzył oczy ze zdziwienia. Plan Uthera rzeczywiście wydawał się dość rozsądny i logiczny, jednak Gorlois obawiał się kolejnej wojny. Zdawał sobie sprawę jak bardzo walki zubożyły królestwo i jego mieszkańców. Pragnął dla Camelotu pokoju i nie chciał, żeby panowanie jego przyjaciela rozpoczęło się od kolejnych krwawych starć.

— Chcemy pokoju! – krzyknął. – To sprawa między tobą a Tewdrikiem, nie mieszaj w to reszty kraju!

— Uwielbiam twoją bezkompromisowość, przyjacielu, ale czasem utrudnia ci ona logiczne myślenie – stwierdził Uther. – Myślę, że do jesieni Tewdrik spowoduje kolejną wojnę. Nie byłby sobą, gdyby tego nie zrobił. Jeśli jednak do tego nie dojdzie, po prostu wystąpię przeciw niemu. Masz moje słowo. Daj mi czas do września, października.

Gorlois zgodził się, mając nadzieję, że niezależnie od wyborów Tewdrika, dobra strona Uthera zwycięży i mężczyzna nie dopuści, by ludność Camelotu ucierpiała w wyniku sporu o sukcesję.




Następnego dnia jak zwykle zapędzili się w swoich eskapadach, polując na wilki. Uther zaś zapędził się we własnej brawurze i został zraniony przez zwierzę.

Gorlois wyciągnął strzałę i dobił wilka, po czym podbiegł do przyjaciela.

— Jak bardzo cię poturbował? – zapytał z troską. Uther jęknął z bólu.

— Pogryzł mi nogę i trochę bok... Bogowie, zaraz się tu wykrwawię, a w najlepszym wypadku amputują mi nogę! Jak mam teraz zostać królem?!

— Cicho, ktoś może cię usłyszeć – upomniał go Gorlois, próbując podźwignąć przyjaciela. – Zawiozę cię do jakiejś wiejskiej chaty, większość kobiet zna się na opatrywaniu ran i leczeniu, na pewno ktoś ci pomoże...

Uther chwycił Gorloisa za ramię, ale ponieważ nie mógł utrzymać się na nogach, po chwili znowu upadł. W tym samym czasie oczom mężczyzn ukazał się swoisty orszak, złożony zapewne z lenników i jadącego na przodzie pana ich ziem. Przywódca ubrany był w czarny kaftan, a jego półdługie włosy powiewały na wietrze.

Gorlois uniósł głowę. Był to Tristan de Bois.

— Co tu się wyprawia?! – wykrzyknął Tristan. – Wiecie, głupcy, gdzie w ogóle jesteście? – obrzucił niespodziewanych gości szybkim spojrzeniem. – Uther Pendragon, kto by pomyślał... Wuj już wyrzucił cię z zamku? – obaj mężczyźni popatrzyli na siebie ze złością. – I sir Gorlois. Przeciwko tobie nic nie mam. Dziwnie dobierasz sobie przyjaciół, ale każdy ma jakieś wady.

Gorlois uznał, że musi zabrać głos, zanim zrobi to Uther, psując wszystko swoją porywczością:

— Witaj, sir Tristanie. Mój przyjaciel został zraniony przez wilka i potrzebuje natychmiastowej pomocy. Czy mógłbyś...

— Tewdrik byłby wdzięczny, gdybym pomógł mu zejść ze świata, ale nie jestem aż tak oddany królowi – odparł drwiąco Tristan. – Zabierzemy go do mojej posiadłości. Moja babka zna się na takich sprawach. Agravaine, pomóż mu się podnieść – polecił.

Agravaine posłusznie wykonał polecenie, chociaż wydawało się, że dzieli z bratem brak entuzjazmu dla osoby Uthera.

Po kilkunastu minutach dotarli do dworu Tristana. Starszy de Bois wszedł do domu zamaszystym krokiem, wołając na służbę. Jego krzyki spowodowały, że Tressa i Igraine również wybiegły ze swoich komnat.

— Co się stało, pali się? – zawołała babka na widok lekko potarganego starszego wnuka i rannego mężczyzny opartego na ramionach młodszego.

— To Uther Pendragon, babciu – wyjaśnił Tristan. – Idiota zranił się w lesie, więc masz pacjenta. Mówiłaś, że ci się nudzi, więc pozwoliłem sobie go tu przywieźć. Jest z nim sir Gorlois ap Aidan, może o nim słyszałaś, bo jest uważany za jednego z najlepszych rycerzy w królestwie – skrzywił się, jakby uważał, że tylko jemu powinno przysługiwać to miano. – Dobrze, zajmijcie się tym nieszczęśnikiem, a ja idę doprowadzić się do porządku – oznajmił i poszedł na górę.

— Rzeczywiście, nie wygląda to najszczęśliwiej – przyznała Tressa, widząc krew przebijającą się przez prowizoryczny bandaż z chusty na nodze Uthera. – Agravaine, i ty, panie Gorloisie, wnieście go do tej komnaty, a ja pójdę po zioła i opatrunki. Chodź ze mną, Igraine – nakazała wnuczce, która podążyła za babką.

Uther, chociaż osłabiony z bólu i zmęczenia, podążył wzrokiem za dziewczyną. Nadal wydawała mu się piękna i pełna czaru, chociaż na szczęście, romans z Nimue uodpornił go na kobiecie wdzięki i czuł się całkowicie bezpieczny. Nie miał w końcu zamiaru zakochiwać się w siostrze ponurych braci de Bois.




Uther nie lubił, gdy się o niego troszczono i nad nim litowano, więc starał się cały czas myśleć o czymś innym i nie zwracać uwagi na starania Tressy i jej wnuczki, a już szczególnie na kręcącego się przy nich Agravaine'a. Gdy już go opatrzono i podano mu zioła na wzmocnienie, mężczyzna zasnął, a gdy się obudził przez chwilę nie wiedział, gdzie się znajduje. Dopiero gdy ujrzał nad sobą jasną twarz Igraine, przypomniał sobie, co się stało.

— Dobrze, że się obudziłeś, panie – powiedziała spokojnie dziewczyna. – Czy lepiej się czujesz?

— Noga mniej boli, ale głowa mi pęka – przyznał Uther, chociaż nie chciał zostać uznany za słabego czy delikatnego. – Gdzie jest Gorlois?

— Siedział przy tobie cały czas, panie, dopóki babcia nie uprosiła go, by coś zjadł, a potem porozmawiał z moim bratem, Tristanem, skoro gości w jego domu – wyjaśniła Igraine. Podejrzewała, że Tressa po prostu uważa, że jej bratu przyda się jakieś towarzystwo i wymuszenie uprzejmości. – Babka na chwilę wyszła, więc ja przy tobie czuwałam, panie.

— Babka nie powinna prosić cię o coś takiego, pani, to może zostać uznane za nieprzyzwoite – stwierdził Uther obojętnie.

— Nie ma tu nikogo, kto mógłby o mnie plotkować – zapewniła Igraine. Nie dodała, że Tressa nigdy nie poprosiłaby o to Agravaine'a, bo ten jasno wyraził swoje zdanie, oznajmiając, że nie wie po co się starać dla jakiegoś ,,królewskiego przypłodka". Wbrew pozorom, jej bracia dzielili wiele wspólnych poglądów. – Zaraz zawołam babcię, żeby obejrzała twoje rany, panie, a wcześniej podam ci wywar na wzmocnienie.

Jasnowłosa podeszła do stolika, wzięła z niego flakonik z jakimś napojem i przytknęła go do ust Uthera. Pendragon delikatnie, lecz stanowczo wyjął go z dłoni dziewczyny i sam wypił. Jego chwilowe zauroczenie nią nie zostawiło w nim żadnego śladu i już nie uważał, że wyjeżdżając z braćmi dopuściła się zdrady, ale nie chciał myśleć, że ktoś nad nim skacze i robi coś za niego, nawet jeśli tym kimś była łagodna, pełna dobrej woli młoda dama. Lubił czuć się niezależny.

Gdy podniósł oczy, zauważył, że Igraine posmutniała, jakby ją obraził.

— Przepraszam, pani – wykrztusił. Nie chciał uchodzić za człowieka, który rani kobiety. – Ja... nie chcę, żebyś tak się dla mnie poświęcała. Ręce mam zdrowe. Doceniam twoją dobroć, ale myślę, że nie jestem wart takich starań.

— Och, nie mów tak, panie! – Igraine uwierzyła w wymówkę Uthera i bardzo się nią przejęła. – Po prostu chciałam zrobić coś dobrego. Wierzę, że to do nas wraca.

Jej słowa zabrzmiały tak niewinnie i uczciwie, że Uther mimowolnie uśmiechnął się. Najwidoczniej jednak musi dać się pielęgnować pannie de Bois, skoro to takie ważne dla jej delikatnych uczuć.

Rozmawiali ze sobą przez chwilę na błahe tematy, gdy zza drzwi usłyszał ich przechodzący korytarzem Agravaine. Natychmiast pobiegł do komnaty babki.

— Dlaczego zostawiłeś Igraine z tym...? – zaczął ze złością. Tressa uniosła brew.

— Igraine to dobre dziecko, które z pewnością nie zrobi nic niemoralnego – stwierdziła. – Nie sądź wszystkich po sobie, młodzieńcze. Twoja siostra lubi być uczynna, a ja potrzebowałam odpocząć i napić się czegoś gorącego.

— Uther już na dworze Tewdrika wydawał się zainteresowany naszą Igraine – powiedział Agravaine. – Tristan nigdy nie zgodzi się na ten związek, i mnie też się on nie podoba. Nie chcę, by moja siostra poślubiła kogoś, kto jest skłócony z królem!

— Cóż, Uther nie wydaje się zbyt grzecznym młodzieńcem – przyznała Tressa. – Nawet głupiego ,,dziękuję" od niego nie usłyszałam. Ale myślę, że Igraine ma rozum i sama to oceni.




Gorloisowi została przydzielona osobna komnata, a wieczorem Tristan przysłał mu służącego, by pomógł młodemu rycerzowi się rozebrać.

— To miłe ze strony twego pana, ale nie musiał cię trudzić – powiedział syn Aidana. – Sam umiem się przebierać. Nawet jeśli ktoś przywykł do domowych wygód, wojna wszystkiego go nauczy.

— Pan Tristan lubi podkreślać swoją potęgę – wyjaśnił sługa nieśmiało. Nie wiedział ile może powiedzieć Gorloisowi.

— Zauważyłem – westchnął rycerz. – Gdy rozmawialiśmy o wypadku mojego przyjaciela i powiedziałem twemu panu, że takie rzeczy mogą się zdarzać podczas polowań, on stwierdził: ,,Jestem na tyle bogaty, żeby mieć od tego służbę".

— Pan Tristan jest bardzo odważny i mężny – zapewnił sługa.

— Och, nie odmawiam mu tego – odpowiedział lekko Gorlois. – Może nieco... butny?

Mężczyźni popatrzyli na siebie i uświadomili sobie, że nie muszą niczego ukrywać, bo ich opinia o dziedzicu rodu de Bois jest podobna, jeśli nie taka sama.

— Tak naprawdę to wariat – zaczął mówić sługa. – Lubi pomiatać ludźmi i podkreślać swoją wyższość. Z szacunkiem traktuje tak naprawdę jedynie swoją babkę i siostrę, bo brata już nie. Pan Tristan bardzo lubi podkreślać, że pan Agravaine jest od niego głupszy i gorszy.

— Biedny człowiek – westchnął ze współczuciem Gorlois.

— Też mi go żal, panie. Co prawda, może po części sobie zasłużył. Też nie jest zbyt miły dla służby i lubi powtarzać, że stoi wyżej od nas. Oczywiście, nie dziewczętom, bo ciągle liczy, że któraś na niego łaskawie spojrzy. Za to upodobał sobie lenników pana Tristana, może uważa ich za zabawniejszych od nas albo łatwiej im zaimponować? Trzeba przyznać, że pan Agravaine ma swoje wady, na przykład lata za spódnicami i lubi wypić, nie ma też zbyt dobrych manier, ale chyba są inne sposoby temperowania go niż wyzywanie i powtarzanie, że jest idiotą. Wiesz, sir, co zrobił kiedyś pan Tristan?

Gorlois dał znać spojrzeniem, że z chęcią pozna tą historię.

— Jak wspomniałem, pan Agravaine polubił się z wieśniakami pracującymi na polu pana Tristana, co oczywiście nie spodobało się mojemu panu, który uważa, że to motłoch, a pan Agravaine przeszkadza im w pracy – sługa wydawał się bardzo podekscytowany. – A jego gniew tym bardziej zachęcał pana Agravaine'a do tej znajomości. Młody pan jest, nie ukrywajmy, głupi, więc te wiejskie chłopaki namówiły go, żeby poszedł z nimi do burdelu i oczywiście za wszystko zapłacił. Czy ja ciebie gorszę, panie?

— Na wojnie słyszałem gorsze rzeczy – stwierdził Gorlois, chociaż coraz mniej podobała mu się rodzina de Bois i chciał jak najszybciej stąd wyjechać, a potem już nigdy nie mieć do czynienia z ,,czarnymi" braćmi.

— A co zrobił pan Tristan, gdy dowiedział się o postępku brata? – sługa rozłożył ręce. – Zaczął bić go szpicrutą! Pan Agravaine próbował się bronić i po chwili oboje okładali się czym się dało. Przybiegła pani Tressa i panienka Igraine. Panienka płakała i prosiła, aby się pogodzili, a pani Tressa wrzeszczała, mówiła, że obaj są nieznośni i wrodzili się w ojca, a jeśli chcą znać jej zdanie, to powinni całą noc klęczeć na grochu w ramach kary. Słysząc to, pan Tristan i pan Agravaine obrazili się i zamknęli w swoich komnatach na całą noc – pokiwał głową, widząc przerażoną minę Gorloisa. – Tak, panie. Ta rodzina to siedlisko szaleńców. Tylko pani Tressa i panienka Igraine są tu coś warte. Pani jest mądra i sama mogłaby rządzić wszystkimi, a panienka to dobre, słodkie stworzenie. Nie wiem, co zrobię, gdy pani umrze, a jej wnuczka wyjdzie za mąż. Chyba odejdę z tego domu wariatów i poszukam szczęścia, gdzie indziej.

Słuchając tych historii, Gorlois dziękował niebiosom, że Uther nie wydawał się już zainteresowany Igraine. Traktował ją grzecznie, ale nie zachwycał się już nią. Gorlois nie życzył przyjacielowi takich szwagrów. Poza tym, Igraine chyba nie do końca pasowała do Uthera. On potrzebował kogoś silnego, stanowczego i hardego, zwłaszcza, jeśli miał zamiar dopuścić się zamachu stanu.

Przez chwilę zabawiał się tworzeniem w głowie idealnej kobiety dla Uthera, świetnie znającej arkana władzy, sprytnej, przebiegłej, upartej i inteligentnej. Zastanawiał się, czy zdołałby polubić kogoś takiego, bo owa ,,idealna żona" z pewnością byłaby dość bezwzględna i sroga. Ale przecież istnieją kobiety zarówno mądre i odważne, jak również dobre i wrażliwe.

Nie rozumiał dlaczego w tym momencie przed oczami stanęła mu zaróżowiona twarz Vivienne i jej czarne włosy opadające na czoło.




Tymczasem Uther rzeczywiście początkowo nie zachwycał się Igraine. Nadal przyznawał, że jest wyjątkowo piękna, ale nie chwytała go już za serce. Dostrzegał jej wrażliwość i dobre serce, więc ze wszystkich sił starał się jej nie urazić i dlatego chwilami może był dla niej przesadnie miły, jednak nie miało to na celu zdobycie uwagi dziewczyny. Nawet tęsknił za Nimue z którą mógłby dyskutować i obmyślać plany. Igraine była trochę zbyt prosta.

Czas jednak mijał, a Igraine wciąż asystowała przy rannym mężczyźnie, pragnąc być pomocną. Uther był jej wdzięczny i coraz częściej przyłapywał się na tym, że przestaje uważać jej niewinność i uczciwość za prostotę, a dobroć i wrażliwość za naiwność. Z czasem te cechy wydały mu się godne podziwu. Sam nie mógłby być taki jak Igraine, ale właśnie dlatego zaczął ją szanować, a później podziwiać.

Z biegiem dni ich rozmowy stawały się bardziej osobiste, a Uther uświadomił, że Igraine jest nie tylko urocza i dobroduszna, ale posiada też bystry umysł, jest ciekawa życia i cierpi z powodu odizolowania od świata i dostosowywania się do brata, chociaż widać było, że bardzo kocha zarówno Tristana, jak i Agravaine'a. Żaden z nich nie wydawał się Utherowi sympatyczny czy przyjazny, więc tym bardziej podziwiał cierpliwość i łagodność jaką Igraine im okazywała.

Gdy jego rekonwalescencja dobiegła końca, Uther uważał więc Igraine za kogoś na kształt przyjaciółki, jednak uświadomił sobie ile dla niego znaczyła, dopiero gdy dziewczyna przyszła się z nim pożegnać.

— Mam nadzieję, że spotkamy się na dworze mego wuja, pani – powiedział wówczas ciepło Uther. ,,Może już na moim" dodał w myślach.

— Obawiam się, że nie będzie to możliwe, panie – Igraine spuściła głowę. Uther zauważył u niej coś w rodzaju wyrzutów sumienia, a przecież nie zrobiła nic złego. Owszem, Tristan powiedział mu dziś rano, że chyba czas mu wracać i przestać nadużywać cudzej gościnności, ale Igraine nie mogła wstydzić się za brata.

— Czy coś się stało, pani? – zapytał Pendragon. Igraine potrząsnęła głową, jednak po chwili przyznała:

— Mój brat uważa... Że darzysz mnie nieodpowiednim afektem, panie. Co za głupie myśli, jak ktoś taki mógłby w ogóle spojrzeć na taką prostą dziewczynę jak ja... Ale on w to wierzy, a ponieważ wie o twoim konflikcie z królem, nie chce nam pozwalać na żadne kontakty.

— Tak bardzo mi przykro – szepnął Uther. – Przepraszam, jeśli ci w czymś uchybiłem, pani.

— Nie, panie – zaprzeczyła Igraine. – Mój brat jest po prostu strasznie podejrzliwy, a ja... Lubię cię, panie, bardzo. Może nawet za bardzo... Ale nie chcę być mu nieposłuszną. W końcu zastępuje mi ojca.

Uther wiedział, że każde słowo Igraine było prawdą. Tak, nigdy nie sprzeciwiłaby się woli brata, chociażby potajemną korespondencją. Nie dlatego, że była słaba i bezwolna. Ona po prostu szczerze kochała i szanowała Tristana, niezależnie od jego nieprzyjemnego charakteru.

Była tak niewinna, szczera, czysta... Uther poczuł się brudny i nikczemny. To on jest niewart Igraine, nie ona jego. Spiskuje przeciw rodzonemu wujowi i chce wydziedziczyć jego żonę i ewentualne potomstwo. Wdał się w romans ze starszą kobietą, tylko dlatego, że była pociągająca, a jemu się nudziło.

Tristan de Bois jest dziwnym, zgorzkniałym człowiekiem, ale w jednym ma rację. Uther naprawdę jest niewart jego siostry.

— Życzę ci szczęścia, pani – powiedział z uczuciem, ujął rękę dziewczyny i pocałował.

Igraine uśmiechnęła się z wdzięcznością, ale Uther zauważył, że miała łzy w oczach.




Gdy Uther odjechał, Igraine długo wyglądała za nim przez okno. Babka podeszła do niej i poklepała ją po ramieniu.

— Nie żałuj, wnuczko. To nie jest chłopak dla ciebie. Owszem, pod koniec w końcu zaczął mnie traktować z szacunkiem, ale ma coś parszywego w sobie. To ten typ dla którego kobiety tracą głowę, a on uważa, że mu się to całkowicie należy. Nie byłby dobrym mężem dla ciebie i pewnie sprowadziłby jakieś nieszczęście.

Igraine nie odpowiedziała. Nie chciała okazywać nieposłuszeństwa babci, choć jej słowa ją zabolały.




W tym samym czasie Gorlois również dostrzegł przygnębienie swojego przyjaciela.

— Czyżby fascynacja lady Igraine wróciła? – zapytał Uthera. Ten przez długi czas nie odpowiadał.

Nie wiedział, co czuje. Z pewnością uważał Igraine za wartościową, lubił jej towarzystwo, zachwycał się jej urodą i był przekonany, że młoda dziewczyna zasługuje na całe dobro na tym świecie. Chciałby usunąć z jej drogi każdy smutek i niepowodzenie. Nie było to uczucie tak zachłanne i ogniste jak romans z Nimue, do której przecież również żywił szacunek, uznanie i coś na kształt czułości. Pozostawało pytanie, co jest potrzebne, by móc mówić o prawdziwej miłości.

— Kochałeś kiedyś kogoś? – zapytał nagle Gorloisa. – Sercem. Nie zmysłami.

Teraz Gorlois zamyślił się. Jeszcze niedawno odpowiedziałby bez wahania, że nie i nie ma na to czasu, ale teraz po dłuższym namyśle, powiedział z lekką melancholią:

— Niedługo będę to wiedział.




Po kolejnym tygodniu spędzonym z przyjacielem, Gorlois nie uległ prośbom Uthera, by udać się z nim do Camelotu. I tak przedłużył swoją nieobecność w domu i podejrzewał, że ojciec jest zdenerwowany i martwi się o niego.

Gdy jechał do swojego zamku przez zaśnieżone pola, ludzie pozdrawiali go, wyrażając radość, że młody pan wrócił do domu. Gorlois miał nadzieję, że naprawdę darzą go szczerym szacunkiem i zaufaniem i nigdy nie dopuści, by stać się takim jak Tristan.

Nagle zauważył galopującą konno Vivienne i podjechał do niej, chociaż zbłądził w ten sposób z drogi do zamku.

— Miło, że postanowiłeś do nas wrócić – zaśmiała się czarodziejka na jego widok. – Lord Aidan ogromnie się nudził.

— Mój przyjaciel został raniony, więc... - zaczął usprawiedliwiająco Gorlois, ale Vivienne machnęła ręką.

— Wiem. Żartowałam. Matka nie rozumie mojego poczucia humoru.

Gorlois właściwie nie do końca rozpoznawał słowa dziewczyny, ale cieszył się z samego słuchania jej głosu i możliwości oglądania jej czarnych, splątanych włosów, lśniących oczu i zaróżowionej po wysiłku cery.

Pomyślał, że Vivienne jest piękniejsza od Igraine, a jej urody dodatkowo dopełnia to, że przy swoim pozytywnym nastawieniu do życia, ma w sobie pewną skłonność do zadumy i refleksji, które odróżniały ją od beztroskiej i przyjmującej wszystko takie jakie jest panny de Bois. Przemknęło mu przez głowę, że Vivienne mogłaby być dobrą żoną dla Uthera, jednak po chwili skarcił sam siebie za te myśli. Nie dlatego, że swatanie nie było zbyt chwalebnym zajęciem, zwłaszcza dla mężczyzny. Po prostu nie chciałby jej oddać. Nie chciałby, żeby wyszła za jakiegoś przypadkowego człowieka, nawet jeśli byłby to ktoś dobry i godny szacunku, i odeszła stąd.

— Wracasz do domu? – Vivienne przerwała jego rozmyślania. – Ojciec na pewno za tobą tęskni.

— Tak, wracam – potwierdził Gorlois. – Pojedziesz ze mną? Ojciec się ucieszy.

— W porządku – zgodziła się z uśmiechem Vivienne i odgarnęła włosy, a Gorlois pomyślał, że sam chciałby móc to zrobić.

— Pamiętam jak po raz pierwszy latałam na smoku – powiedziała czarodziejka po krótkim milczeniu. – Czułam się wtedy niesamowicie wolna i swobodna, jakby cały świat należał do mnie. Teraz czuję się podobnie, chociaż mam tylko konia, ale za to naprawdę mogę chodzić gdzie chcę, robić co chcę i podejmować własne decyzje – uśmiechnęła się promiennie.

— Czyli nie żałujesz swojej decyzji? – zapytał Gorlois.

— Ani trochę – zapewniła Vivienne, cały czas się uśmiechając, a Gorlois pomyślał, że jej uśmiech jest piękny i mógłby patrzeć na niego bez przerwy, ale zarazem chciałby móc zamknąć jej usta swoimi, a potem całować aż oboju zabrakłoby tchu.

— Jak się bawiłeś z przyjacielem? – zapytała nagle dziewczyna. – Opowiedz mi o tym.

Gorlois zaczął streszczać jej swoje zajęcia z Utherem, jednocześnie cały czas zastanawiając się jak Vivienne zareagowałaby, gdyby powiedział jej o czym właśnie myślał.




— Cóż cię tak raduje, Margiso? – zapytał lord Aidan kilka tygodni później, gdy siedzieli razem w jego komnacie dziennej. Nie uszło jego uwadze, że za każdym razem, gdy uzdrowicielka odwiedza jego dom lub też on gości u niej, jest bardzo podekscytowana i pełna dziwnego entuzjazmu. – Zakochałaś się?

Margisa spojrzała na niego z oburzeniem.

— Raz, i to mi wystarczy – powiedziała oschle. Wspomnienie Daniela nadal wywoływało w niej ból. To niesprawiedliwe, że jej ukochany odszedł tak wcześnie i nie zdążył ujrzeć swojej córki jako dorosłej kobiety. Nigdy nie odda Vivienne mężowi. Nie zobaczy swojej wnuczki. Nie ujrzy dnia, gdy być może tyrania Tewdrika upadnie i Camelotem będzie rządził ktoś sprawiedliwy i honorowy.

— Przepraszam, jeśli cię uraziłem – odpowiedział skruszony Aidan. – Ale zauważyłem, że od jakiegoś promieniejesz jakimś wyjątkowym optymizmem. Mogę dowiedzieć się co się stało? Jako stary przyjaciel.

Margisa westchnęła. Nie wiedziała, czy przyznawanie się do tego, że zeswatała w myślach syna Aidana ze swoją córką jest mądre. Lord był jej przyjacielem od wielu lat, dobrze się rozumieli, a on traktował ją z szacunkiem, jako równą sobie. Z pewnością nie miałby nic przeciwko ślubowi Gorloisa z Vivienne, jeśli jego syn naprawdę by sobie tego życzył. Gorzej by było, gdyby uznał, że Margisa uknuła intrygę wbrew woli młodego dziedzica.

— Cieszę się, że mam przy sobie moją córkę – wyjaśniła po chwili. – Zabrzmię jak wyrodna matka, ale nie spodziewałam się, że jej towarzystwo będzie mi dawać tyle radości.

Aidan uśmiechnął się ze zrozumieniem.

— I pewnie wkrótce dobrze wyjdzie za mąż – skomentował. Margisa zaczerwieniła się, co rzadko jej się zdarzało.

— Bardzo chcę, by Vivienne wyszła za mąż za kogoś o odpowiednim charakterze i pozycji – przyznała. – Przetrwanie naszego rodu jest bardzo ważne. Vivienne jest jedyną, która może przekazać krew moich przodkiń.

— I byłoby dobrze, gdyby mój syn jej w tym pomógł – dodał Aidan. Margisa odsunęła się lekko. – Nie pesz się tak. Nie jestem ślepy i jestem ojcem. Nie mógłbym nie zauważyć, że Gorlois jest bardzo zafascynowany twoją córką. Nie rozmawiałem z nim o tym, żeby go nie zrazić, ale widzę to.

Margisa nie odpowiadała. Uświadomiła sobie, że przecież Vivienne, tak samo jak ona i wszystkie kobiety w jej rodzie, będzie mogła urodzić tylko jedno dziecko, dziewczynkę. Aidan z pewnością nie był tak negatywnie nastawiony do kobiecej niezależności jak jej ojciec, ale mógł życzyć sobie więcej dziedziców, także płci męskiej. Margisa nie miała złudzeń, że Vivienne nie udałoby się w żaden zgodny z prawami natury sposób wydać na świat więcej niż jedną, jedyną córkę. Wierzyła, co prawda, że skoro wielka Marigold była siódmą córką i w ten sposób zdobyła swoje moce, to gdy przeminie siedem pokoleń, w jej rodzie uda się począć więcej niż jedno dziecko. Jednak czy Aidan da się pocieszyć nadzieją na większą liczbę prawnuków, których może nawet nie dożyć?

— Nie lękaj się – poprosił szlachcic. – Ty i Vivienne pochodzicie z dobrego rodu. Nie mam zastrzeżeń co do waszego pochodzenia, ani charakteru twojej córki. Wierzę, że potrafiłaby uszczęśliwić mojego syna. A ta wasza... przypadłość też mnie nie boli. Wolałbym mieć jedną wnuczkę taką jak twoja Vivienne niż dziesięciu wnuków urodzonych z jakiejś pustej, mdłej dziewczyny.

Margisa uśmiechnęła się z wdzięcznością.

— Cieszę się, że tak myślisz, panie. Ja też zauważyłam, że Gorlois jest zainteresowany Vivienne. Jeśli zaś chodzi o jego wiarę...

— Nie będzie przeszkodą – zapewnił Aidan. – Nie rozumiem za bardzo tej jego religii i czasem chciałbym, by ją porzucił, ale nawet jeśli tak się nie stanie, nie będzie to przeszkodą. Gorlois nie jest drobiazgowy.

— Moja Vivienne tym bardziej – ochoczo podchwyciła Margisa.

— Pozostaje tylko jeden problem.

— Jaki? – przestraszyła się czarodziejka.

— Czy Vivienne też pragnie tego związku.




Margisa chętnie podjęłaby ten temat z Vivienne i wypytała ją, co czuje do Gorloisa. Uważała, że miłość między tą dwójką byłaby czymś najbardziej naturalnym i oczywistym na świecie. Spędzali ze sobą wiele czasu, lubili swoje towarzystwo, mieli podobne odczucia i przekonania. Gorlois pod niektórymi względami przypominał Daniela, a Vivienne przecież ogromnie kochała ojca i uważała go za swój autorytet.

Problem był taki, że młode dziewczęta są przekorne, a Vivienne zdecydowanie lubi podkreślać swoją indywidualność. Gdyby dowiedziała się, że jej matka planuje połączyć ją z Gorloisem, mieszając jeszcze do tego jego ojca, mogłaby bardzo zrazić się do młodzieńca i odrzucić jego względy tylko po to, żeby pokazać jaka to jest niezależna. Dlatego też Margisa w żaden sposób nie mogła wybadać jakie są skłonności jej córki.

Jej jedyną nadzieją było to, że nadal trwała żałoba po lady Isabelle. Gorlois nie pomyśli o ożenku co najmniej do jesieni, do tego czasu zaś wiele rzeczy może się wyjaśnić. Co prawda, Margisę napawało niepokojem, że Norwenn ostatecznie uradziła się ze swoim ojcem, że wróci do ciotki, a przyjaciółki Vivienne zapowiedziały, że odwiedzą ją w święto Beltane. Córka Dairine najchętniej sprawiłaby, żeby Gorlois w ogóle nie wiedział, że na świecie są inne kobiety poza Vivienne.

Postanowiła więc porozmawiać na ten temat z Nathanem, który był przyjacielem obojga młodych.

— Vivienne poszła do lasu po zioła, razem z Norwenn – powiedziała, gdy brat pewnego dnia przyszedł je odwiedzić. – Ale możesz na nią poczekać. Nie zabrałeś Gorloisa?

— Pomaga lordowi Aidanowi – wyjaśnił Nathan, siadając na krześle. – Ale bardzo żałował, że nie może was odwiedzić.

— Uwielbia tu bywać – przyznała Margisa i spojrzała na niego znacząco. – Chyba nie dlatego, że tak kocha moje towarzystwo.

— Gorlois bardzo cię lubi i szanuje, siostro – zapewnił Nathan, nie rozumiejąc do czego zmierza ta rozmowa. Czyżby Margisa z jakiegoś powodu była zła na syna swojego pana? Przecież zawsze za nim przepadała.

— Och, wiem – zaśmiała się Margisa. – Ale podejrzewam, że bardziej lubi Vivienne.

— Vivienne jest prawie jego rówieśnicą, poza tym oboje mają skłonności do analizowania i lubią ze sobą dyskutować, więc... - Nathan próbował bronić przyjaciela.

— Och, ty mnie zupełnie nie rozumiesz! – wykrzyknęła Margisa. – Gorlois jest po uszy zakochany w Vivienne. Nawet jego ojciec to widzi!

— Nic mi nie mówił – odpowiedział nieco speszony Nathan.

— Bo ze swoją bezbrzeżną uczciwością mógłbyś się wygadać – Margisa usiadła przy bracie. – Jesteś przyjacielem ich obojga, a nawet więcej. Nie chciałbyś, żeby twój towarzysz broni poślubił twoją siostrzenicę?

— Chciałbym, żeby oboje byli szczęśliwi – stwierdził po prostu Nathan. Margisa uśmiechnęła się. Niewinność młodzieńca nieco ją irytowała, ale zarazem w jakiś sposób rozczulała. Może to dlatego, że w żaden sposób nie pokrywała się z ohydnym, podłym sposobem jego poczęcia.

— Ależ będą – zapewniła go ciepło. – Świetnie do siebie pasują. Nie byłoby bardziej udanej pary... Może poza mną i Danielem – dodała ze smutkiem. Nathan niepewnie wyciągnął rękę i pogłaskał siostrę po dłoni. Poczuł ulgę, gdy Margisa nie odsunęła się ani go nie zbeształa.

— Przykro mi z powodu twojej straty, siostro. Właściwie nigdy nie miałem okazji ci tego powiedzieć. Przykro mi.

— Nie musisz się nade mną roztkliwiać – westchnęła Margisa. – Nic złego mi nie zrobiłeś. Przepraszam, jeśli kiedyś zachowywałam się jakby było inaczej.

Nathan chyba nigdy w życiu nie był tak szczęśliwy, może jedynie poza chwilami, gdy matka okazywała mu czułość i miłość. Margisa od jakiegoś czasu przestała traktować go z wrogością, ale teraz po raz pierwszy naprawdę go przeprosiła.

— Dziękuję ci, siostro, za te słowa – powiedział. – Bardzo chciałbym być dla ciebie przyjacielem.

— Postaram się być twoją przyjaciółką – Margisa uśmiechnęła się lekko. – A jeśli chcesz zrobić dla mnie coś miłego, powiedz czy uważasz, że Vivienne może być zainteresowana Gorloisem.

— Nie znam się na romansach – przyznał Nathan. – Wydaje mi się, że Vivienne bardzo go lubi, ale nie mam pojęcia, czy to jest ten rodzaj sympatii... Może powinnaś ją zapytać?

— Wtedy ją zrażę, i ty też – potrząsnęła głową Margisa. – Pozostaje nam tylko czekać.




Grono ,,młodzieży" zostało teraz zwiększone przez obecność Norwenn. Vivienne nadal nie przepadała za kuzynką i raziła ją jej surowość, ale uprzejmość nakazała zabierać ją ze sobą wszędzie. Margisa i Aidan mogliby teraz zacząć swatać córkę Ursuli z Nathanem, gdyby tylko istniało cokolwiek, co mogłoby połączyć tą dwójkę.

Gorlois zaś z każdym dniem i tygodniem utwierdzał się w przekonaniu, że zna odpowiedź na pytanie Uthera. Nie mógł przestać myśleć o Vivienne. Początkowo jedynie darzył ją sympatią i szacunkiem, jako siostrzenicę i przyjaciółkę Nathana. Szybko jednak docenił ją dla niej samej, dla jej inteligencji, otwartości i wrażliwości. Lubił spędzać z nią czas i rozmawiać, a z czasem zaczął coraz częściej wyobrażać sobie, że przesuwa palcami po jej włosach, całuje ją po ustach i twarzy, bierze w ramiona... Mógłby sobie wmawiać, że to chwilowe odczucie fizyczne, normalne u zdrowego mężczyzny, jednak tak naprawdę wiedział, że w jego przypadku te wszystkie uczucia są połączone i biorą się z serca. Prawda była po prostu taka, że pokochał Vivienne i nikt nigdy nie będzie znaczył dla niego tyle, co ona.

Jak jednak miał jej to wyznać? Wymyślić jakąś wymówkę dla oddalenia Nathana i Norwenn, a potem powiedzieć dziewczynie, która uważała go za przyjaciela, że ją kocha? Nie, to powinno przyjść naturalnie, pod wpływem chwili i sytuacji. Jednak żadna się nie nasuwała.

Pewnego dnia, gdy jego ojciec zaprosił Margisę i jej rodzinę na wspólny obiad, w pewnym momencie poprosił Vivienne, żeby się z nim przespacerowała. Dziewczyna łatwo na to przystała, bo śnieg stopniał jakiś czas temu i pogoda robiła się coraz ładniejsza, a przyroda budziła się do życia.

— Och, wiatr znowu rozwiewa mi włosy! – zawołała nagle Vivienne, próbując doprowadzić się do porządku. – Uroki wczesnej wiosny.

— Pomogę ci – zaoferował Gorlois, odgarniając włosy dziewczyny. Miał nadzieję, że Vivienne nie zauważyła jak ogromny dreszcz go przeszedł. Spełnił jedno ze swoich marzeń. Oby nie ostatnie. – Zresztą... - popatrzył poważnie w jej ciemne oczy. – Nawet z naprawdę potarganymi włosami byłabyś piękna.

— Mówisz tak tylko dlatego, że jestem siostrzenicą twojego przyjaciela – stwierdziła zadziornie Vivienne. Gorlois pokręcił głową.

— Mówię tak, bo jesteś Vivienne – powiedział tak uroczystym tonem, że młoda czarodziejka nie mogła uznać tego za żart. Zadrżała i poczuła dziwne uczucie w brzuchu. Spojrzała uważnie na Gorloisa, mając wrażenie, że widzi go pierwszy raz w życiu. Nim jednak zdążyła coś odpowiedzieć, usłyszała głos Norwenn:

— Och, tu jesteście! – zawołała. – Szukałam wam. Też muszę zaczerpnąć powietrza. W komnatach twego ojca, panie, jest niezwykle duszno.

,,Do licha, Norwenn, nie mogłaś pójść w inną stronę?" pomyślał ze złością Gorlois, jednak druidka w żaden sposób nie wyczuła jego niechęci.




Zbliżało się święto Beltane, a wraz z nim tradycyjne obrzędy z udziałem czarodziejów. Urien był przekonany, że jak co roku poprowadzi je w Camelocie. Jednak pewnego wieczoru podczas kolacji, Roslyn zwróciła się do Tewdrika:

— Mój panie, czy pani Nimue nie mogłaby przybyć z Avalonu, aby odprawić obrządek Beltane?

— Nimue? – Urien odezwał za króla. – Po co? Przecież jestem ja.

— Uważa się, że podczas święta Beltane powinny przewodzić kobiety – wyjaśniła łagodnie Roslyn. – Aby uczcić boginię Cerridwen.

— Przypominam ci, młoda panno, że Cernunnos, Rogaty Bóg, jest mężczyzną – odparł z irytacją Urien. Nie miał ochoty na rozmowy o religii z jakąś głupią dziewuchą. Niech zajmie się tym, co jej najlepiej wychodzi, czyli grzaniem łoża królowi, a poważne sprawy zostawi poważnym magom.

— Ale to bogini Cerridwen zapewnia nam płodność i wzrost – argumentowała Roslyn. – Prawda, pani? – zwróciła się do Breeny, która oczywiście nie odeszła od męża. Zdawała sobie sprawę, że Nimue nie żartowała i rzeczywiście nie dopuściłaby do jej rozwodu.

Urien mógłby odpowiedzieć, że w takim razie przedstawicielką bogini powinna być sama królowa, jednak nie dość lubił Breenę, by jej bronić.

— Osobiście zawsze wolałam Aine jeśli chodzi o bóstwa płodności – odparła z niezachwianym spokojem Breena. ,,Można by pomyśleć, że to ja jestem cieniem" pomyślała. ,,Cieniem królowej".

— A ty jak sądzisz, panie? – Roslyn spojrzała na Tewdrika jakby był najmądrzejszym i najwspanialszym człowiekiem na świecie. Król uśmiechnął się z wyższością.

— Będzie jak zechcesz, moja droga. Niech kapłanka przybędzie.

Urien spojrzał z nienawiścią na Roslyn. Jej młodość i ponętne ciało okazały się silnymi przeciwnikami dla jego magii i doświadczenia. Jeśli tak dalej pójdzie, zostanie odprawiony, a Camelotem będą władać kobiety z Avalonu. Musi pozbyć się tej pannicy.




Decyzja o spędzeniu przez Nimue Beltane w Camelocie miała pozytywny skutek dla Vivienne, ponieważ w ten sposób Halinor zgodziła się sama odprawić obrzęd w Avalonie(uważała, że parzyste liczby przynoszą pecha), a Morrigan spędzić ten czas z przyjaciółkami.

— Nie była zadowolona – tłumaczyła Mor, gdy spotkała się już z przyjaciółką. – Ale ostatecznie uległa, twierdząc, że ludzie z całego Camelotu powinni wiedzieć, kto nad nimi czuwa. Mam nadzieję, że twoja mama nie będzie miała nic przeciwko, że ją zastąpię.

— Oczywiście, że nie – zapewniła Vivienne. – Mama nie przywiązuje wagi do takich spraw. Dla niej najważniejsze jest, żeby święto w ogóle się odbyło.

— Mam też nadzieję, że okoliczni ludzie również nie będą źli – dodała Morrigan. Mimo poczucia misji, czasem miała wrażenie, że jest najmniej ważną i poważaną najwyższą kapłanką.

— Będą zachwyceni – przerwała jej Eileen, która nie lubiła, gdy ludzie wokół niej niszczyli dobry nastrój. Uwiesiła się na ramieniu przyjaciółki. – Jesteś przecież wcieleniem bogini Morrigan, które zstąpiło na ziemię, by nieść nam radość i chwałę.

— Jestem wcieleniem bogini wojny i śmierci? – Morrigan uniosła brew ze zdziwieniem.

— Lasair, bogini lata – wymyśliła Vivienne i roześmiała się. – Tym bardziej pasuje to do Beltane, początku lata.

— Pięknie! – Eileen aż zaklaskała w dłonie. – To ty, Vi, będziesz Sironą-gwiazdą, ja będę nimfą Moruadh albo ognistą Brigid, a Kath Airmed uzdrowicielką. Jak wam się to podoba?

Wszystkie dziewczęta śmiały się z tego i wymyślały jak mogłyby zwodzić i mamić ludzi, gdyby rzeczywiście były boginiami, jednak gdy nadeszła noc, Morrigan wyznała Vivienne, że sama chciałaby skontaktować się z bogami.

— Nie wiem w którą stronę powinniśmy zmierzać – powiedziała w mroku. Dziewczęta dzieliły jedno łóżko. – Chciałam zrobić coś dobrego dla Avalonu i zwykłych ludzi, ale chyba mi się nie udaje. Czasem czuję, że to, co robią Halinor i Nimue jest złe i próbuję im się przeciwstawić, ale one nie biorą mojego zdania pod uwagę, bo jestem dla nich za młoda. Nie mogę całkowicie wystąpić przeciw nim, bo wtedy stracę szansę na przeprowadzenie moich planów – westchnęła. – Wiem, że niektórym czarodziejkom udało się rozmawiać z duchami bogiń. Gdybym mogła zobaczyć Cerridwen, Morrigan albo Brigid... One by mi powiedziały, co robić.

— Niekoniecznie, Mor – przekonywała ją Vivienne. – Masz swój rozum i sama powinnaś wiedzieć, co jest słuszne.

— Wiesz, co mi się wydaje? – zapytała po chwili ciszy Morrigan. – Że decyzja Nimue o nieśmiertelności będzie zgubna dla całego Albionu. Czasy się zmieniają, świat ewoluuje, pojawiają się nowe prądy i wartości, a człowiek nie zawsze potrafi się do nich przystosować. Dlatego powinien odejść, gdy nadejdzie jego czas. Nimue jednak ma zamiar pozostać na tym świecie i utrzymać go takim jakim był w czasach jej młodości. Dlatego czasem myślę, że Avalon nigdy się nie zmieni.

— Co chcesz zrobić? – spytała ze smutkiem Vivienne. – Zabić Nimue?

— Ależ nie – zaprzeczyła Morrigan. – Po prostu... Chyba chciałabym być starsza i mądrzejsza.

Vivienne położyła głowę na ramieniu przyjaciółki. Znów dopadło ją poczucie, że jest gorsza i słabsza. Ona uciekła z Avalonu, odrzuciła to, co uważała za złe. Wtedy myślała, że jest odważna, ale tak naprawdę była tchórzem, który myślał tylko o własnej wolności, a nie tym, co dobre dla świata. Dlatego teraz nieszczęsna Morrigan się miota i walczy z własnym sumieniem, a ona zbiera zioła, spaceruje z Nathanem i Gorloisem i jeździ konno. Czuła się potwornie.

— Żałuję, że nie zostałam przy tobie, Morrigan – powiedziała cicho.

— Każdy powinien robić to, co uważa za słuszne dla siebie – odpowiedziała Morrigan. – Ty to wiedziałaś... A ja chyba jakoś muszę to odkryć.




Ponieważ do święta zostały jeszcze prawie dwa tygodnie, rozpoczął się kolejny ,,sezon towarzyski" w trakcie którego młode kapłanki Avalonu wesoło spędzały czas z mieszkańcami majątku lorda Aidana. Trzy dziewczyny znały z listów i opowieści Vivienne Nathana i Gorloisa, nieco mniej znały Norwenn, która z kolei nie miała o nich prawie żadnego pojęcia. Niechęć między nią i Eileen nadal trwała, ale obie panny starały się zachowywać wobec siebie dość uprzejmie, jedynie od czasu do czasu rzucając sobie jakieś uwagi, chłodne w przypadku Nor i kąśliwe w przypadku złotowłosej czarodziejki.

Morrigan i Kathleen nie miały takich kłopotów. Nie pokochały Norwenn, ale nie miały nic przeciwko niej, a polubiły Nathana i Gorloisa. Powierzchowna znajomość jaka wytworzyła się między Kath a pierwszym z młodzieńców okazała się na tyle znacząca, by łatwo było im ze sobą przebywać, chociaż oboje byli z natury dość nieśmiali i niepewni.

— Bardzo mi przykro z powodu twojej straty, panie – powiedziała pewnego razu Kath. Cała grupa udała się do lasu, by nazbierać ziół dla Margisy, jednak ostatecznie wszyscy się podzielili. Vivienne stwierdziła, że Norwenn i Eileen nie mogą przebywać za długo w swoim towarzystwie, więc zabrała ze sobą przyjaciółkę i Gorloisa, kuzynkę skazując na towarzystwo Morrigan. Nie był to zły pomysł, ponieważ Nor szanowała czarodziejkę jako najwyższą kapłankę, a Morrigan była ostatnią osobą, która mogłaby potępiać czyjeś nadmierne przywiązanie do bogów.

— Do tej pory nie potrafię się z tym pogodzić, ale już jest mi lepiej – westchnął Nathan, podając dziewczynie nóż, by mogła obciąć korzenie. – Przynajmniej mogłem spędzić z matką te kilka lat. Nie skaleczysz się, pani?

— Nie jestem pani, jestem Kathleen – odpowiedziała czarodziejka. – Nie skaleczę się. Mam wprawę.

— Vivienne opowiadała mi o twoich zdolnościach zielarskich – przypomniał sobie Nathan. – Po spotkaniu z tobą matka poczuła się lepiej.

— Może uratowałabym ją, gdybym miała okazję – westchnęła ze smutkiem Kathleen i podniosła się z kolan.

—Staram się nie myśleć, co mogłoby być – stwierdził Nathan, podając jej koszyk. – To bardzo rani, a ja muszę być twardy i wytrzymały.

— Wytrzymały tak, ale twardy... - Kathleen zamyśliła się. – Nie ma niczego złego w byciu wrażliwym. Wiem, bo sama kiedyś uważałam, że moja uczuciowość i nieśmiałość kiedyś mnie zgubią. Ale mam przyjaciół i swoje życie, jestem raczej szanowana... Więc chyba trzeba po prostu być sobą, prawda? – uśmiechnęła się łagodnie.

— Nie chciałbym żebyś była inna – zapewnił Nathan serdecznie. – Może nie znam cię tak dobrze jak Vivienne, ale nie zamieniłbym w tobie żadnej cechy.

Kathleen potrząsnęła głową, a jej ciemne włosy opadły do tyłu.

— Nie zmienię się – obiecała. – Jeśli ty też się nie zmienisz.

— Obiecuję – uśmiechnął się Nathan i podał jej rękę na znak zgody i przyjaźni.




Nimue przebierała się na obchody święta Beltane, gdy do jej komnaty wszedł Uther.

— Wypadało zapukać – mruknęła kapłanka. Była zirytowana, że Uther znów praktycznie przestał do niej pisać, chociaż powtarzała sobie, że przecież nieraz jej mówił, że nie jest dobry w wyrażaniu uczuć.

— Nie wiedziałem, że muszę prosić o zgodę na oglądanie ciebie – odparł Uther. Tak naprawdę czuł się dość zmieszany i obawiał się tego spotkania. Dlatego pod jakimś pretekstem wyjechał z Camelotu przed przyjazdem Nimue i wrócił dopiero pół godziny temu. Bał się konfrontacji z kochanką i swojej reakcji. Nie wiedział, czy bardziej martwi się, że jeśli ją odtrąci, Nimue poczuje się urażona, czy wręcz przeciwnie, że nagle jego uczucia wrócą.

— Dobrze, dobrze – zaśmiała się Nimue i pogłaskała go po twarzy. – Nie gniewam się. Przyjdź do mnie po święcie – uśmiechnęła się kusząco.

Uther nie wiedział, co powinien odpowiedzieć. Był prawie całkowicie pewny, że zakochał się w Igraine i że gdy w końcu zdobędzie władzę, Tristan i Agravaine nie będą mogli sprzeciwić się ich małżeństwu. Jego miłość była czysta i szczera. Znał swoje słabości, ale wierzył, że pod wpływem dobroci Igraine stałby się lepszy, a teraz powinien robić wszystko, by stać się jej godnym. Z pewnością nie przybliżyłoby go do tego sypianie z kobietą do której czuł jedynie żądzę.

Problem polegał na tym, że gdyby teraz odrzucił Nimue, a Igraine jednak by go odtrąciła lub też Tristan wydałby ją za kogoś innego, zostałby całkiem sam. W dodatku z jasnowłosą tak naprawdę nie łączyły go żadne deklaracje, a Nimue bez wątpienia była mu oddana, chociaż Uther nie sądził, by żywiła do niego jakąś romantyczną miłość.

— Przyjdę – powiedział, siląc się na swobodę, i pocałował ją, choć z mniejszą żarliwością niż zazwyczaj.

Godzinę później wszyscy zebrali się przed na dziedzińcu, gdzie rozpalono już ogniska. Nimue stanęła na środku i zaczęła wznosić prośby do bogów o odrodzenie, dobrobyt, płodność ziemi i ludzi.

,,I króla" dodała w myślach Breena. Wszyscy modlą się, by królestwo w końcu dostało swojego dziedzica. Pytanie tylko, czy miałaby urodzić go ona czy Roslyn.

Może gdyby jego kochanka zaszła w ciążę, Tewdrik sam by ją odprawił i Breena mogłaby odejść do druidów. Z pewnością król odrzuciłby opinię kapłanek Avalonu, gdyby chodziło o jego potomka. Ożeniłby się z Roslyn, a Brenna byłaby wolna.

Ale czy potrafiłaby życzyć jakiemuś dziecku tyrana za ojca i matki, która nie żywi żadnych uczuć i jest obojętna na wszystko? Czy Roslyn w ogóle umiałaby zająć się maleństwem, skoro nic się dla niej nie liczy? Chociaż... Świat nie jest taki prosty. Nawet magia nie potrafi określić wszystkiego. Może Roslyn, nawet jako cień, potrafiłaby pokochać własne dziecko.

Breena zacisnęła ręce i zaczęła modlić się do swojej ukochanej bogini Aine, aby ulitowała się nad nią i pozwoliła jej doznać choćby odrobiny spokoju.




Po obrządku odprawionym przez Morrigan, w majątku lorda Aidana rozpoczęły się zwyczajowe zabawy. Nadal trwała żałoba po Isabelle, jednak lord uznał, że nie może zakazać swoim ludziom rozrywki i odpoczynku. Sam jednak trzymał się z boku, a Gorlois podzielał zachowanie ojca.

Eileen skakała przez ogniska razem z wiejskimi dziewczynami, wywołując tym zachwyt miejscowych chłopców. Każdy z nich chciałby móc zasłużyć sobie na jej względy. Nie była wieśniaczką pracującą w polu, a prawdziwą damą i kapłanką, co dodawało znajomości z nią znaczenia, a zarazem jej zachowanie wcale nie świadczyło, by uważała się za kogoś lepszego od nich. Uśmiechała się, posyłała znaczące spojrzenia i śpiewała najgłośniej ze wszystkich. Śpiewała, nie wyła, jak niektóre ich przyjaciółki. Problem polegał na tym, że jej zdolności muzyczne zwróciły uwagę wędrownego barda, który przygrywał na lutni i już po chwili Eileen siedziała tylko z nim. Najwyraźniej uznała, że śpiewanie jest zabawniejsze niż skoki i tańce.

— Eileen chyba rzeczywiście tak naprawdę jest nimfą Moruadh, która weszła między ludzi, żeby uwodzić młodych chłopców – stwierdziła z rozbawieniem Morrigan, chociaż po chwili została odciągnięta przez gromadę lenników Aidana, którzy chcieli porozmawiać z nią na temat prawidłowego oddawania czci bogom.

Norwenn była wściekła, że to nie ją o to poproszono, chociaż przecież była najbardziej kompetentna ze wszystkich, więc podeszła do lorda Aidana i zaczęła mu tłumaczyć, co powinien robić, aby łaska bogów nigdy nie opuściła jego domu.

Gorlois, który nie przepadał za Norwenn i uważał ją za dość męczącą, grzecznie przeprosił i poszedł pospacerować po polach. Vivienne, Nathan i Kathleen siedzieli przy ognisku.

— Zaczynam się poważnie obawiać, że pewnego dnia Eileen ucieknie z Avalonu, żeby podróżować po świecie z jakimś śpiewakiem – westchnęła Vi w momencie, gdy jej przyjaciółka i jej towarzysz zaczęli śpiewać pieśń o bogini Cerridwen i jej synach - Morfanie, najbrzydszym człowieku na świecie i wielkim wojowniku, oraz Taliesinie, pierwszym proroku, a zarazem wspaniałym bardzie.

— Nie sądzę – odparła Kath. – Eileen lubi się bawić i flirtować, ale nie zwiąże swojego losu z kimś przypadkowym. O ile w ogóle to zrobi.

— Jeśli jednak by to zrobiła, Beltane jest idealną okazją – zażartował Nathan. Vivienne szturchnęła go lekko.

— Dobrze, że Eileen cię nie słyszy, bo zrobiłaby ci awanturę, że chcesz jej związać ręce. Albo Nor. Nor bardzo nie lubi, kiedy ktoś wykorzystuje święta do czegoś innego niż modlitwy i magia.

Nie rozmawiała z Nathanem czy Gorloisem jak oni podchodzą do Beltane, ale biorąc pod uwagę ich poważny nastrój podczas obrzędów, doszła do wniosku, że zapewne są w stanie w ten sposób czcić również własnego Boga. W końcu wierzyli, że to on stworzył światło, ogień i ziemię.

— Wydaje mi się, że małżeństwo jest równie poważną rzeczą jak magia – odezwała się Kathleen, ogrzewając dłonie przy ognisku.

— Zimno ci? – zapytał z troską Nathan, ujął jej ręce i zaczął ocierać o nie swoimi. Kathleen uśmiechnęła się.

,,Najwidoczniej nie tylko Eileen udzieliła się świąteczna atmosfera" pomyślała z ironią Vivienne. Nie była jednak skłonna do dociekania cudzych uczuć, więc uznała, że nie będzie się wtrącać. Po chwili przypomniała sobie o Gorloisie.

— Chyba ktoś powinien dotrzymać mu towarzystwa – powiedziała. – Dziwnie to wygląda, kiedy pan dziedzic samotnie spaceruje w święto Beltane.

Nathan miał się zaoferować z własnym towarzystwem, jednak uświadomił sobie, że gdyby Margisa dowiedziała się, że odebrał Gorloisowi szanse na wyznanie uczuć do Vivienne, prawdopodobnie ukarałaby go w okropny sposób. Dlatego nadal ogrzewał ręce Kathleen, choć te od dawna były ciepłe.

— Dziękuję za uprzejmość, ale chyba trochę przesadziłaś – roześmiała się dziewczyna, wyrywając je. Nathan uśmiechnął się przepraszająco, a Vivienne uznała, że już nic tu nie zadziała, więc wstała i poszła do Gorloisa.

— Dlaczego chodzisz całkiem sam? – zapytała. – Powinieneś bawić się z innymi.

— Bawić się nie będę ze względu na pamięć matki – odpowiedział Gorlois i zwolnił krok, żeby Vivienne mogła mu towarzyszysz. – A twoja kuzynka... bywa męcząca.

— Nie mogę zaprzeczyć – przyznała Vivienne. – Ale ona szczerze wierzy w to, co mówi.

Nie poruszali już tematu Norwenn. Przez chwilę szli w milczeniu, póki nie dobiegły ich dźwięki śpiewanej przez Eileen pieśni o zakazanej miłości Pwylla i Rhiannon. Rhiannon była czarodziejką i boginią, którą ojciec obiecał innemu mężczyźnie, jednak gdy spotkała Pwylla, zrozumiała, że to on jest jej przeznaczony. Dlatego też poślubiła go wbrew woli wszystkich i nigdy tego nie pożałowała, chociaż ceną za miłość stało się dla niej cierpienie i upokorzenia.

— Moja matka bardzo lubiła to śpiewać – powiedział Gorlois i uśmiechnął się ze smutkiem.

— Przykro mi – Vivienne wyciągnęła rękę i pogłaskała go po ramieniu.

— Nie musi – zaprzeczył Gorlois. – Teraz ból już trochę zelżał i nawet lubię ją wspominać.

— To dobrze – odpowiedziała Vivienne, przypominając sobie noc śmierci Isabelle. Pani lubiła piosenkę o zakazanej miłości i potajemnym małżeństwie, chociaż zapewne nie utożsamiała jej ze sobą. Wciąż pamiętała słowa lorda Aidana o tym, że miłość nie musi przyjść od razu, aby być prawdziwa.

— Właściwie powinien ci podziękować, Vivienne, za twoje zachowanie po śmierci mojej matki – odezwał się nagle Gorlois. – Byłaś dla mnie ogromnym wsparciem. Pozwalałaś mi się nawet sobie wypłakiwać, jakbym był małym dzieckiem.

— Z tego co pamiętam, to ja szlochałam w twoje ramię jak mała dziewczynka – przypomniała Vivienne. – Jak musiało być ci wstyd.

— To było bardzo przyjemne – odpowiedział Gorlois i pogłaskał ją po włosach. Do tej pory często wspominał uczucie bliskości i więzi, gdy jeden jedyny raz trzymał w ramionach ciepłe ciało Vivienne.

Vivienne przystanęła i popatrzyła na niego uważnie. Oczywiście, nie mogła zignorować niektórych gestów ze strony Gorloisa ani wmawiać sobie, że tamta rozmowa podczas wiosennego spaceru była przekomarzaniem się przyjaciół. Na szczęście, przebywali ze sobą tak rzadko, że trudno im było ponownie poruszyć ten temat.

Gorlois dostrzegł zmieszanie dziewczyny i zrozumiał, że zrobi ona wszystko, aby nigdy już na ten temat nie mówić. Mogłaby tu nawet stać do rana, ale nie zapyta go, co do niej czuje i czy jest dla niego tylko przyjaciółką. Musiał wziąć sprawy we własne ręce.

— Do tej pory to wspominam i nie mogę pozbyć się tego uczucia... tego poczucia jedności, które mnie wtedy ogarnęło – powiedział i ujął Vivienne za rękę. – To prawdziwy chichot losu, że moje najpiękniejsze wspomnienie jest związane z najgorszym wydarzeniem z mojego życia.

— Na pewno nie było najpiękniejsze – pokręciła głową Vivienne. Czuła jakieś wewnętrzne wzruszenie i poruszenie, chociaż nie miała pojęcia czemu, bo nigdy nie myślała o tym, że mogłaby pokochać Gorloisa. Był jej przyjacielem, przyjacielem Nathana, więc prawie bratem. A poza tym ona nie myślała o mężczyznach czy małżeństwie. Czuła się bardzo czysta i nie wyobrażała sobie jak to byłoby, gdyby się z kimś związała.

— Było – odparł Gorlois i ujął jej twarz w dłonie. – Wszystko związane z tobą jest dla mnie najpiękniejsze i najdoskonalsze – zauważył, że Vivienne ma łzy w oczach. – Nie płacz. Chcesz, żebym się puścił?

— Nie chcę – zaprzeczyła Vivienne, bo mimo całego wstydu, przy Gorloisie czuła się bezpieczna i obawiała się, że gdyby teraz ją zostawił, czułaby się okropnie i nie umiałaby znaleźć sobie miejsca. – Nie puszczaj mnie – poprosiła cicho.

Gorlois uznał te słowa za dostateczną zachętę, więc zbliżył twarz dziewczyny jeszcze bliżej siebie i pocałował ją. Vivienne w pierwszej chwili nie rozumiała, co się stało. Tak jakby znalazła się w jakimś innym wymiarze rzeczywistości i to nie ona była całowana, a jedynie się temu przyglądała.

Gorlois oderwał ręce od jej twarzy i objął ją. Vivienne zadrżała, przytuliła się do niego i oddała mu pocałunek. Gorlois uśmiechnął się i zaczął błądzić rękami po jej ciele. Vivienne przemknęło przez myśl, że takie zachowanie jest niewłaściwe, że przyjaciele nie mogą zachowywać się w ten sposób. Było jej jednak zbyt dobrze, Gorlois całował ją i dotykał z taką namiętnością, a zarazem oddaniem jakby była boginią. Nie potrafiła tego odrzucić i wtuliła się w niego mocniej. Odsunęli się od siebie dopiero, gdy obojgu zabrakło tchu.

— Mam przepraszać? – zapytał Gorlois, przyglądając się oniemiałej twarzy Vivienne.

— Nie – zaprzeczyła Vivienne. Nigdy nie chciałaby sprawić mu bólu. – To było... bardzo piękne – zapewniła.

— Kocham cię, Vivienne – mężczyzna pogłaskał ją po twarzy. – Kocham cię bardziej niż wszystkie rzeczy na niebie i ziemi. Nie wiedziałem nawet, że człowiek jest w stanie czuć coś tak mocnego. Czy... Czy mogę liczyć na wzajemność?

— Nie wiem – wyznała Vivienne. Satysfakcja na twarzy Gorloisa zmieniła się z gorycz.

— Jak to nie wiesz? – zapytał z dowierzeniem.

— Ja... Bardzo cię lubię, uważam, że jesteś wspaniałym człowiekiem – powiedziała Vivienne z błaganiem w głosie. Nie chciałaby, żeby Gorlois ją znienawidził. – A to co przed chwilą zrobiliśmy, było naprawdę cudowne i mam teraz gęsią skórkę na całym ciele – dodała, dochodząc do wniosku, że nie jest zbyt dobra w wyznaniach, zwłaszcza miłosnych. – Ale nigdy nie myślałam o takich sprawach jak miłość. Nie potrafię powiedzieć, czy to co do ciebie czuję, jest wystarczająco silne, tak silne jak to co ty czujesz do mnie. Ale wiem, że coś czuję.

Gorlois poczuł się lepiej. Rzeczywiście, Vivienne miała prawo nie być pewna swoich uczuć. W końcu przez cały czas byli wyłącznie przyjaciółmi, a teraz on znienacka zaczął ją całować i wyznawać miłość. Vivienne była uczciwa i nie chciała z nim igrać, ale na pewno coś do niego czuła, skoro tak entuzjastycznie zareagowała na jego pieszczoty.

— Czyli mam szansę? – uśmiechnął się z nadzieją. Vivienne pokiwała głową.

— Czy możemy już o tym nie rozmawiać? Kręci mi się w głowie... Wracajmy do Nathana i Kathleen. Muszę usiąść.

Gorlois zgodził się i ruszyli w stronę ognisk.




To kolejny rozdział, który podzieliłam na pół, bo inaczej byłby jeszcze dłuższy. Dlatego muszą wybaczyć mi osoby, którym obiecałam, że wyjaśni się sprawa z Roslyn - zakończenie jej historii pojawi się w następnym rozdziale, który postaram się napisać jeszcze w październiku.

Postanowiłam, że nie będę tu streszczać życiorysów wszystkich wspomnianych bóstw, bo to nie jest zbiór mitów. To co istotne starałam się zawrzeć w opisach, a jeśli temat Was zaciekawił, to zachęcam do własnych poszukiwań.

Tym razem spróbowałam wprowadzić więcej wątków miłosnych, więc dajcie znać, czy nie wyszło żenująco i kogo shipujecie.

Zgodnie z obietnicą rozdział z dedykacją dla Oliwi306, która jest autorką fanficka ,,The Last Hope of Avalon" i zgadła poprawnie, że chodziło o Valinor i piosenkę Annie Lennox ,,Into The West".

Mam nadzieję, że rozdział się Wam podobał i oczywiście czekam na wrażenia :)




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro