/6/kropla w oceanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nigdy nie zrozumiem, dlaczego dobrym ludziom przytrafiają się te najgorsze rzeczy. Nie mówię tu o sobie. Jestem okropnym człowiekiem. Chodzi mi tu bradziej o naszego pana od angielskiego. Miał trzydzieści siedem lat, kochającą żonę i czteroletnią córeczkę. Pewnego dnia, a było to na naszej lekcji, zadzwoniła do niego jego małżonka z informacją, że ich dziecko wylądowało w szpitalu. To zapoczątkowało najgorsze wydarzenia. Pan Fletcher od razu, bez wahania wsiadł w samochód i pojechał do rodziny - wcześniej, oczywiście, załatwiajac tę sprawę z dyrektorem. Nie było go dwa tygodnie, kiedy wrócił był przygaszony, wiecznie zmęczony i nie uśmiechał się, jak to miał w zwyczaju. Po tygodniu dowiedzieliśmy się, że jego córeczka umarła na białaczkę, a żona przyznała się do zdrady i odeszła do kochanka. I to nie koniec. Miesiąc po tych wydarzeniach nauczyciel cały czas był smutny, ale nie dziwię mu się. Został okradziony. Ktoś zaciągnął na niego pożyczkę na sto tysięcy, a on z pensji nauczyciela nie był w stanie spłacić kredytu. Dwa dni później znaleziono jego martwe ciało. Powiesił się. Nie zostawiając, ani żadnego listu, ani... w sumie niczego.

Właśnie podczas apelu urządzonego przez kadrę nauczycielską zastanawiałem się, dlaczego dobrych ludzi spotykają okrucieństwa.

Pan Fletcher, zdecydowanie, był dobry, jak nie najlepszy. Umiał pomóc potrzebującemu uczniowi czy nauczycielowi. Rozumiał, gdy ktoś nie nauczył się z powodu kłócących się rodziców czy płaczu swojego młodszego rodzeństwa. Ja sam rozmawiałem o swoich problemach z nim. Na każdym lunchu, przychodziłem do niego i mówiłem mu, co się zmienia, a co pozostaje takie same. On mi doradzał. Dawał mądre wskazówki i po prostu był.

Szkoła była pogrążona w żałobie. Pan Fletcher był najlepszym nauczcielem. Wcześniej doceniano go, ale nie tak, jak teraz. Obecnie na wierzch wychodziły nowe sprawy. To, że nauczyciel dał kiedyś Chloe dwadzieścia dolarów, bo ta nie miała na śniadanie. A tu pograł w piłkę z nielubianym uczniem lub usprawiedliwał wagary swoich podopiecznych.

Dziewczyny płakały, oczywiście te, które mają jakiekolwiek emocje. Chłopcy byli smutni, niektórzy również cicho pochlipywali, ale w tajemnicy pred resztą.

Po moich policzkach spłynęły, natomiast, trzy łzy.

Próbowałem wyszukać w tłumie Michaela. Nie odzywałem się do niego od tamtego pocałunku. A minął tydzień. Czy żałowałem? W ogóle. Czy powtórzyłbym to? Z wielką przyjemnością. Moje spojrzenie, w końcu, natrafiło na zeszklone oczy Mike'a. Stał i ze smutnym wyrazem twarzy wpatrywał się we mnie. Na widok jego łez serce krajało mi się. Obok niego stał Calum i poklepywał niebieskowłosego po ramieniu. Próbowałem zwalczyć uczucie zazdrości, ale nie mogłem. Bo tak naprawdę, to ja chciałem tam stać i dotykać zielonookiego. Mimo, że Hood był jego przyjacielem od dawien dawna, czułem w nim zagrożenie. Małe, ale czułem.

Wyszeptałem bezgłośne "Chodź" i wskazałem na drzwi od sali gimastycznej. Chłopak pokiwał głową i wstał z ławki. Wyszedł z hali, a ja chwilę po nim.

Stanęliśmy na przeciw siebie i wpatrywaliśmy się w swoje oczy. Nie mówiąc nic. Słowa nie były potrzebne. Nagle niebieskowłosy wybuchnął płaczem i wtulił się w mój tors, przylegając do mnie, jak małpka czy koala. Początkowo byłem zmieszany, ale po chwili objąłem go i zacząłem głaskać po głowie. Mike płakał w moją koszulkę, co chwilę pociągając nosem. Nie obchodziło mnie to, że ubranie będzie brudne. Liczył się Michael Gordon Clifford i to, jak się czuje. Nic innego nie było ważne.

-Shhhh, Mikey, nie płacz.- szeptałem do jego ucha. - Przepraszam. - pocałowałem go w czubek głowy.

-To ja powinienem przeprosić. - mruknął po kilku minutach, odsuwając się ode mnie i wskazując na plamę na mojej koszulce.

-To nic takiego. - machnąłem ręką.

Jego zaczerwienione oczy lustrowały mnie dokładnie. Uśmiechnąłem się lekko. Mimo to, że w środku odczuwałem wielki smutek. Za to, że pan Fletcher popełnił samobójstwo i za to, że bałem się. Bałem się tego, że znowu,przez jakiś czas, nie będę rozmawiał z chłopakiem. A co będziemy robić? To co przez ten tydzień. Patrzeć na siebie dyskretnie, myśląc, że ten drugi nie widzi, lecz ten drugi widzi to doskonale. Bałem się, że będzie, jak zawsze. A ja nienawidzę tego 'zawsze'. Zawsze jest nudne, monotonne. Ja chciałem teraz. Jednak przerażała mnie myśl, że w każdej chwili on może odejść, zniknąć tak, jak inni.

Michael znowu do mnie przyległ, a ja znowu owinąłem swoje ramiona wokół jego talii.

-Błagam cię. Nie odchodź nigdy. - wyszeptał łamiącym się głosem.

-Nie potafiłybm ciebie zostawić i gdybym miał odejść, to tylko z tobą.

-Jesteśmy przyjaciółmi, co nie? - zapytał, a ja poczułem ból.

Taki rozrywający. Taki śmiertleny i gdybym nie przybrał fałszywej maski, fałszywego uśmiechu, stałbym tam i płakał przed niebieskowłosym. On wpatrywałby się we mnie niezrozumiale, a ja? Ja nie potrafiłbym wytłumaczyć mu, co to za ból. Taki rozrwyający. Taki śmiertelny.

-Jasne.

//

Na drugi dzień nie widziałem Michaela. Dopiero w trakcie lunchu dostałem od niego wiadomość z informacją, że zaspał i przeprasza, ze wcześniej mnie nie powiadomił. Ja jedynie uśmiechnąłem się i odpisałem, że wszystko w porządku, ale żeby uprzedzał wcześniej.

Z przyzwyczajenia chciałem pójść do klasy Pana Fletchera. Kiedy stanąłem przed pomieszczeniem, tak jakby wielka, ostra, metalowa strzała wbiła się w moje serce. Gdy wpatrywałem się w zdjęcie nauczyciela. W jego wesołe oczy. I wiecie, co? Popłakałem się przed tą klasą. Jak dziecko. Jak małe, bezbronne dziecko odebrane rodzicom i bliskim. Bałem się tego, co było wokół. Twarz pana Fletchera przypomniała mi, że śmierć jest na każdym kroku, a ja nawet zaraz mogę zginąć.

Po kilku minutach uspokoiłem się. Odwróciłem się od wejścia do klasy i pokuśtykałem w stronę mojej szafki. Otworzyłem ją i wyjąłem buty do tenisa oraz moją rakietę. Podszedłem do najbliższego kosza i wyrzuciłem przedmioty. Nie były mi już potrzebne.

-A to, co mistrz wyrzuca swój sprzęt? - usłyszałem za sobą.

Odwróciłem się, a za mną stała moja była dzieczyna. Jej blond włosy rozpuszczone były na ramiona i plecy. Twarz miała pokrytą milionem kosmetyków, a ubrana był w zwiewną, wręcz prześwitującą bluzkę, pod którą miała czarny stanik (było go doskonale widać). Na nogach miała krótkie spodenki i buty na koturnach.

-Mistrz? Nie wydaję mi się, żebym był najelpszy. - mruknąłem.

-Ciebie też miło wiedzieć, Lukey. - podeszła do mnie, tak, że dzieliło nas jakieś dwadzieścia centymetrów.

-A mi nie. - mruknąłem i chiałeem sie odwrócić, ale dziewwczyna wbiła swoje tipsy w moje ramię.

-Grzeczniej, Luke. Przecież byliśmy szczęśliwi.

-Właśnie byliśmy. - strzępnąłem jej rękę.

Wszedłem do klasy, kiedy zadzownił dzwonek i w mojej głowie pozostała jedna myśl. Dlaczego ja do cholery się boję? Dlaczego nie potafię nic wyznać?

//

Hejka! Witam wszystkich! Co tam u was? jak się podoba pomysł na książkę? POSZĘ SZCZERZE! ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro