Chapter 21.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

25 gwiazdek = nowy rozdział!







Usłyszałam budzik i niechętnie otworzyłam oczy. Mój wzrok od razu padł na biurko, na którym były dwie puste butelki po winie. No tak, zanim ja i Oliver poszliśmy wczoraj spać, postanowiliśmy coś wypić. Dlatego mnie łeb tak napierdalał.

Jęknęłam i przewróciłam się na drugi bok. Oliver wciąż spał i wyglądał, co najmniej, uroczo. Tak niewinnie. Jakby w jego życiu nie było żadnych zmartwień. Znałam go krótko, a już wiedziałam, że to rzadki widok.

Głuchą ciszę przerwał mój dzwoniący telefon. Ujrzałam obcy numer, ale mimo to szybko odebrałam połączenie.

-Camil... - nie zdążyłam się przedstawić.

-Cami? - chisteryczny krzyk Felicity przerwał mi - Cami, błagam powiedz, że jesteś z Oliverem. - płakała.

-Felicity, co się dzieje? - wyszłam z łóżka, nerwowo okrążając pokoju. Usłyszałam kolejny jęk blondynki. - Co się dzieje? Gdzie jesteś? - wrzasnęłam zniecierpliwiona i obudziłam Olivera.

-Malcolm zaatakował mnie i Johna dziś rano. - wyjąkała w końcu - Zabrał go gdzieś, nie mam pojęcia gdzie. - wyszeptała przerażona - Zniszczył mi telefon, ale nie wiedział, że mam drugi. - mówiła strasznie chaotycznie i nie wiele byłam w stanie zrozumieć - Musiałam was ostrzec. - dodała, a połączenie zostało zerwane.

-Felicity! - pisnęłam przerażona.

-Co się stało? - Queen pojawił się przede mną, kładąc dłonie na ramionach - Czego chciała Felicity? - pokręciłam głową.

-Merlyn porwał ją i Johna. - wyszeptałam, spojrzałam na swoje dłonie i zrozumiałam, że cała się trzęsę. Pomimo starań nie mogłam się uspokoić. - Nic więcej nie wiem... - spojrzałam mu w oczy. Pokiwał głową.

-Wymyślę coś. Nie pozwolę ich skrzywdzić. - mruknął i wybiegł z pokoju. Usłyszałam jak woła siostrę. Później wszystko było jakieś niewyraźne. Nie skupiałam się na pojedynczych słowach. Nie potrafiłam się skupić na niczym.

Felicity i John... Trzeba ich ratować. Otrząsnęłam się z szoku i chwyciłam za sukienkę, którą miałam na sobie wczoraj. Pozbyłam się koszulki Olivera i założyłam kieckę. Zbiegłam na dół.

-A ty gdzie? - Queen znalazła się przede mną - Ollie mnie zabije, jeśli wyjdziesz i coś ci się stanie. - poinformowała. Pokręciłam głową.

-Namierzę ich, ale muszę mieć dostęp do policyjnego sprzętu. - dodałam, zakładając buty - Stąd na posterunek jest jakieś piętnaście minut drogi, jeśli pójdzie po mojej myśli to w ciągu, maksymalnie, pół godziny będziemy wiedzieli gdzie John i Felicity. - szatynka wpatrywała się we mnie bez przekonania - Mam broń. - zaśmiałam się, wyciągając pistolet z torebki.

-Wiesz co robisz? - przytaknęłam.

-Za pół godziny będziemy mieć potrzebne dane. Daję słowo. - mruknęłam. Skinęła głową.

-Więc leć. - Więcej nie było mi potrzebne.

Dosłownie wybiegłam z mieszkania. Po drodze uderzyłam chyba w setki ludzi, ale nie miałam czasu, aby się tym przejmować. Nogi bolały mnie niemiłosiernie przez szpilki, ale nie zwracałam na to uwagi.

W końcu udało mi się dobiec na posterunek. Wślizgnęłam się niezauważona i nacisnęłam alarm, sygnalizujący pożar.

W kilka sekund na komisariacie ponowała głucha cisza. Szybko dopadłam do komputera kapitana i włączyłam mapę miasta, starając się namierzyć numer, z którego dzwoniła dziś do mnie blondynka. I udało się.

-Jest! - pisnęłam zadowolona. Odsunęłam się biurka i odwracając się, zauważyłam Quentina Lance'a. Nie dobrze.

-Mogłem się domyślić...

-To nie tak! - zaoponowałam - Oni są w niebezpieczeństwie, nie mogłam na to patrzeć! - prychnął.

-Strzała jest mordercą, a jedyne co... - dostał mocny cios w głowę. Przerażona dopiero po kilku chwilach zrozumiałam co się stało. Wszystko do mnie dotarło, gdy ujrzałam twarz Malcolma Merlyna.

-Słynna Camila Howard. - zaśmiał się, robiąc krok w moją stronę - Kilka razy uciekłaś z ramion śmierci, ale już wystarczy. - kolejny krok. Chciałam się cofnąć, ale biurko mi to uniemożliwiło.

Byłam w potrzasku. To był początek końca.

-Warto było tyle ryzykować? - zakpił. Mimo strachu odzyskałam rezon. Jeśli miałam zginąć, umrę z honorem.

-Zabijesz mnie na komisariacie? - prychnęłam - Chyba nie jest to najlepszy z twoich pomysłów. - zakpiłam. Zaczął się śmiać i rozglądać wokół. Wykorzystałam jego rozproszenie i szybko wysłałam sms z  adresem przetrzymywanie Felicity i Johna do Olivera. Może przynajmniej ich uratuje...

-Myślisz, że jesteś bystra? - wysyczał - Zmartwię cię, jestem dziesięć kroków przed tobą. Jestem dziesięć kroków przed Strzałą! Nie macie żadnych szans. - warknął.

-Ale czego ty tak naprawdę chcesz, co? - wściekłam się - Co planujesz? - zbiłam go z tropu.

-Biorąc pod uwagę, że dziś zginiesz to mogę powiedzieć. - wzruszył ramionami - To miasto już niedługo się odrodzi. - na jego twarz wpłynął uśmiech. Odrodzi? To nie brzmiało zbyt optymistycznie.

-Co? - skrzyżowałam ręce na piersi.

-Muszę je zburzyć, abym mógł odbudować. Aby odzyskało dawną świętość. - mówił jak w hipnozie. Był zapatrzony w cel i nic do niego nie docierało... Wyjątkowo upiorny widok.

-I uważasz, że to ci się uda? - zakpiłam - Strzała i jego drużyna cię powstrzymają. - stwierdziłam pewnie. Znów parsknął śmiechem. Jednak sielankę przerwał jego telefon. Błyskawicznie odebrał, uśmiech zniknął tak szybko jak się pojawił. Spojrzał na mnie wściekły.

-Nie doceniłem cię. - schował urządzenie - Felicty Smoak i John Diggle zniknęli. - odetchnęłam z ulgą. Udało się. Byli bezpieczni i nikt im nie zagrażał. - Oliver uratował ich życia, ale co z twoim. - nie wiedziałam i nie zamierzałam ryzykować. Chwyciłam za pistolet, który leżał na biurku i wymierzyłam trzy strzały w Malcolma. Dwa trafiły prosto w lewę ramię.

Nie zamierzałam na tym poprzestać, ale nie zdążyłam zrobić nic więcej. Mężczyzna rzucił się na mnie wytrącając broń. Fatalnie! Zaczęłam kopać i bić na oślep, ale niewiele byłam w stanie osiągany.

Pomimo chęci i woli walki, miał nade mną olbrzymią przewagę. Jeden mocny cios i leżałam nieprzytomna.








******
Uwaga, chcę się pochwalić haha
Dziś udało mi się skończyć kolejną książkę. Wszystko już gotowe i poprawione, wystarczy publikować! 🙈

Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro