Chapter 3.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

20 gwiazdek = nowy rozdział!








Znaleźliśmy się na skraju dachu i miałam wrażenie, że to kwestia kilku sekund kiedy się przechylę i spadnę na ziemię. Mściciel pchnął mnie do przodu przez co zaliczyłam spektakularną glebę. Wkurzona od razu się podniosłam i sporunowałam Strzałę wzrokiem. Stał niewzruszony i patrzył w dół, zapewne szukając mężczyzny z kapturze. Zaklął cicho pod nosem i spojrzał na mnie. Wciąż mordowałam go wzorkiem.

-Co? - mruknął, a ja wytrzeszczyłam oczy. Jakiś żart?

-Kpisz czy o drogę pytasz? - syknęłam - Byłam umówiona z kumpelą, która jakby nigdy nic, zaproponowała, żebym dołączyła do Zielonej Strzały. Grzecznie odmówiłam i co z tego dostałam? - prychnęłam zirytowana - Mało nie zginęłam, bo chciałam być odpowiedzialna! - wybuchłam wkurzona do granic możliwości. Pokręciłam głową i złapałam się za skronie. Miałam ochotę go udusić... - A ty mi się pytasz "co"? Co niby mam ci powiedzieć? - zazgrzytałam zębami.

-A skąd ja mam wiedzieć? - prychnął - Patrzyłaś na mnie jakbyś chciała mnie zamordować, więc zapytałem. - wyjaśnił - Nie sądziłem, że cokolwiek odpowiesz. - wzruszył ramionami. Zmarszczyłam brwi.

Czy ten człowiek był normalny? Głupie pytanie. Ktoś kto przebiera się za mściciela i łazi po nocach, zwalczając zło raczej nie był normalny.

Pokręciłam głową, aby pozbyć się idiotycznych myśli.

-Nieważne. - ucięłam temat - Czy mogę teraz spokojnie wrócić do domu czy może kolejny wariat mnie zaatakuje i będzie chciał zabić? - położyłam dłonie na biodrach, patrząc na niego spod byka.

-Możesz wrócić do domu, ale gwarancji na to, że nikt cię nie zaatakuje Ci nie dam. - podsumował, a ja miałam ochotę do niego podejść i strzelić w ryj. Przez niego i tą idiotkę, jakieś typy w przebraniach chcą mnie zabić. Po prostu bosko.

Jęknęłam, ciągnąc się za włosy. Miałam dość życia. Nie wiedziałam czy lepiej skoczyć z dachu czy najpierw zepchnąć Strzałę i dopiero później skoczyć... Obie opcje były w tym momencie kuszące.

-Co ja mam teraz zrobić? - spojrzałam na niego - Przez ciebie i Laurel jakiś wariat chce mnie zabić. - poskarżyłam się. Poczułam mocniejszy podmuch wiatru i gdy moje ciało przeszedł dreszcz, zrozumiałam jak bardzo zmarzłam. Wargi trzęsły mi się z zimna tak jak całe ciało, ale uświadomiłam to sobie dopiero, gdy adrenalina opuściła moje ciało. W dodatku będę chora.

-Porozmawiam z Laurel i postaram się jakoś odsunąć ciebie od całej tej sytuacji. - prychnęłam na jego propozycję. Na pewno by się udało. Zero naciąganej teorii... Przewróciłam oczami.

-Słuchaj, kilka minut temu, gdy przedstawiłeś mi sytuację miałam wybór i się nie zgodziłam. Teraz, sprawa wygląda inaczej gdyż poluje na mnie morderca psychopata i jest w tym twoja wina. - oznajmiłam, obejmując się ramionami. Miałam nadzieję, że dzięki temu przestanę się trząść choć na chwilę. - Utknęłam w tym bagnie, za waszą sprawą, więc muszę zmienić taktykę. - warknęłam. Byłam wściekła za to co zamierzałam powiedzieć. - Ja pomogę tobie, w czymkolwiek chcesz. - machnęłam dłonią - A ty pozbędziesz się frajera z łukiem, który zamierza, się ze mną bawić w akupunkturę. - zakpiłam - Pasuje? - zrobił krok w moją stronę, wiec automatycznie się cofnęłam. Nie lubiłam, gdy ktoś naruszał moją przestrzeń, a już na pewno nie chciałam, żeby Strzała był zhyt blisko mnie.

-Wszystko pięknie. - zaśmiał się - Ale facet, który przed chwilą chciał sobie z ciebie zrobić żywą tarczę to nie kto inny, jak Malcolm Merlyn. - mina mi zrzekła. Stąd znałam ten głos. Czyli Zielona Strzała od początku mówił prawdę. A na mnie poluje mężczyzna, który ma ogromne wpływy w każdym miejscu na świecie, w jakim się znajdzie. Miałam przesrane.

Spojrzałam na niego, jakbym miała nadzieję, że powie coś co uratuje całą sytuację. Nic takiego nie miało miejsca.

-O Strzale głośno od dłuższego czasu. - westchnęłam - Więc trochę już siedzisz w tym świecie. - stwierdziłam - Powiedz mi szczerze, mam szansę wyjść cało z tej sytuacji? - wziął głęboki wdech i zaczął się zastanawiać. Czułam się jakbym szła na ścięcie, a jego słowa miałyby wymierzyć wyrok.

-Tak. - mruknął w końcu - Masz szansę, żeby przeżyć. - poinformował. Poczułam jakby ktoś zdjął kamień z serca. Z drugiej strony wciąż nie podobała mi się wizja współpracy z kryminalistą, ale co zrobić?

-Świetnie. - podsumowałam - Więc ty pomożesz mi przeżyć, a ja pomożesz ci w czym tam chcesz. - Nie pewnie wyciągnęłam dłoń w jego stronę - Deal. - znów walczył sam ze sobą. Wahał się. W końcu westchnął i skinął głową, ściskając moją dłoń.

-Deal. - mruknął.






Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro