Chapter 5.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

25 gwiazdek = nowy rozdział!








-Powiedział Pan, że przyjaciel jest niewinny? - spojrzałam na niego. Blondyn skinął głową. - Są na to Jakieś dowody czy to tylko Pańska opinia? - mruknęłam. Jeśli po prostu chciał wyciągnąć kumpla z paki, ale nie miał na to żadnych sensownych dowodów, to marnował mój czas.

-Dowody są. - od razu się ożywiłam. Czyli jednak będzie można działać. - Tylko, że nie jestem ich posiadaczem. - dodał, podcinając mi skrzydła.

-Co mam przez to rozumieć? - facet był mało konkretny. Siedział u mnie już ponad pół godziny, a jedynego czego się dowiedziałam, to, że John Diggle jest oskarżony o morderstwo, którego nie popełnił. To był jakiś obłęd... - Panie Queen, musi Pan być bardziej konkretny, w przeciwnym razie nie będę w stanie pomóc. - wyznałam - Są dowody czy ich nie?

-Są. - odparł. Krok na przód. - Ale ja ich nie zdobędę. - i znów cofnęliśmy się o dwa kroki do tyłu. Zaczynałam mieć go dość.

-Czy słowo "konkret" jest dla Pana obce? - zakpiłam. Spojrzałam na zegarek na nadgarstu. - Straciłam ponad pół godziny życia i dowiedziałam się, że niejaki John Diggle dwudziestego października został znaleziony przy martwym mężczyźnie, a na broni są tylko jego odciski palców. - mruknęłam, podsumowująca wszystko czego się dowiedziałam - I przez cały ten czas powtarza Pan "John jest niewinny" i "są na to dowody". - prychnęłam - Wiem tyle co nic. - zacisnął wargi i lekko skinął głową. Rozejrzał się po moim biurze, a jego wzrok zatrzymał się na kamerze.

-Tutaj nie mogę powiedzieć. - skinął na urządzenie nagrywające. Pięknie... Jakiś wariat.

-To żart? - pokręcił głową. Powoli pochylił się nad moim biurkiem i wskazał, abym się przysunęła, co niechętnie zrobiłam.

-Współpracuje Pani z policją, cokolwiek powiem od razu trafi do nich. Mam informacje, które nie mogą wyjść na jaw. - zakomunikował. Miałam ochotę go strzelić w twarz, ale jednocześnie zaintrygował mnie tą sprawą i nie zamierzałam odpuścić.

-Niech będzie. - westchnęłam po chwili namysłu. Wyciągnęłam kalendarz i sprawdziłam plan na dziś. Teoretycznie miałam czas. - Mam godzinę do następnego spotkania, co prawda zamierzałam zjeść lunch w tym czasie, ale...

-Zapraszam. - wciął mi się w zdanie. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc do czego zmierza. - Mówię o lunchu. - sprostował - Zapraszam Panią na lunch. - to bardzo zły pomysł i nieprofesjonalne zachowanie, ale byłam tak strasznie głodna...

Zasady jasno mówiły, zero jakichkolwiek spotkań z podtekstami z klientami i zero wchodzenie z nimi w relacje.

-Chodźmy więc. - uśmiechnęłam się.

Cóż... Chyba trochę mi nie wyszła. Ja i moja wola mamy nieco inne spojrzenie na niektóre tematy.

-Świetnie. - wstał z krzesła i ruszył do drzwi. Szybko wysunęłam szufladę i chwyciłam gaz pieprzowy, wrzucając go do torebki.

Oliver Queen nie wyglądał ani nie sprawiał wrażenia groźnego, ale lepiej nie ryzykować.

Zadowolona, zarzuciłam marynarkę na ramiona i dołączyłam do blondyna. Wyszliśmy z mojego biura i ruszyliśmy do wyjścia, po drodze mijając recepcję.

-Meredith, wychodzę na lunch. - mruknęłam do kobiety. Ta jednak zbyła mnie machnięciem dłoni, wgapiając się w Queena. Nie ma co, jest na czym oko zawiesić. Przewróciłam oczami i po prostu wyszłam na zewnątrz.

Zapewne Pan Oliver Queen znalazł się już na liście Meredith i dziewczyna będzie chciała doprowadzić do spotkania z nim. Taka już była.

-Na co masz ochotę? - blondyn stanął obok mnie, wkładając dłonie do kieszeni spodni - Znaczy, na co Pani ma ochotę? - szybko sprostował.

W innych okolicznościach mogłabym przejść z nim na "ty", ale aktualnie byłam kimś w rodzaju prawnika jego przyjaciela. Czyli pracuję też dla niego.

Westchnęłam, kręcąc głową.

-Dopóki nie jesteśmy u mnie w biurze, możemy darować sobie te formalności. Obstawiam, że nie dasz mi spokoju, więc uprzedzam jak to jedzie wyglądało. - wyjaśniłam - Pomogę Ci wyciągnąć kumpla z więzienia, bo widzę, że mówisz prawdę. - spojrzałam na niego kątem oka. Przez cały czas rozmowy, szliśmy w stronę pobliskiej restauracji. - Ale musisz być ze mną w stu procentach szczery. To mój warunek, jasne? - spiorunowałam go wzrokiem. Miałam wrażenie, że ten facet przysporzy mi więcej problemów. Jednak moja chęć uczynienia świata bardziej sprawiedliwym jak zwykle wzięła górę.

-Zgoda. - przytaknął, jednak mimika jego twarzy pozostawała niemzienna. Czy ten facet potrafił okazać jakiekolwiek uczucia czy emocje? - Więc nie muszę się do ciebie zwracać per Pani? - upewnił się. Prychnęłam, kręcąc głową.

-Nie musisz. - przyznałam - I doceń to, bo jesteś pierwszym, który otrzymał taki przywilej. - dodałam zadowolona i przyspieszyłam kroku, gdyż zobaczyłam znajomy baner. Coraz bliżej jedzenia.






****
Co myślicie o tej książce? Podoba się czy narazie nie robi wrażenia? 💋

Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro