Chapter 7.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

25 gwiazdek = nowy rozdział!







Zirytowana wróciłam do kancelarii.

-Gdzie Pan przystojniak? - Meredith nie owijąła w bawełnę. Przewróciłam oczami i minęłam dziewczynę bez słowa. Desperatka...

Weszłam do biura i od razu wybrałam numer do kapitana Lance. Odebrał niemal natychmiast.

-O której i gdzie się spotkamy? - nie siliłam się na bycie miłą.

-Przecież ostatnio, Pani, mówiła, że...

-Wiem co mówiłam. - przerwałam mu - A teraz pytam, gdzie się spotykamy. - warknęłam - Proszę więc nie marnować mojego czasu i podać konkrety co do spotkania. - dodałam.

Nie zamierzałam rezygnować ze sprawy Johna Diggle'a. Zamierzałam jedynie pozbyć się Olivera Queena i rozegrać to po swojemu. Bez kłamstw i obłudy.

-Mam teraz przerwę. - westchnął - Jeśli nie ma, Pani planów to...

-Widzimy się za dwadzieścia minut w knajpie naprzeciwko komisariatu policji. - ponownie wcięłam mu się w słowo i zakończyłam połączenie.

Malcolm Merlyn może sobie chcieć mnie zabić.

Zielona Strzała może sobie mnie ostrzegać i kazać grać na swoich zasadach.

Oliver Queen może mi kłamać prosto w oczy i prosić o pomoc.

Ale ja będę grać na własnych zasadach, tak jak to było do tej pory. Żaden facet ani kobieta nie będą w stanie mnie powstrzymać. Koniec, kropka.

Chwyciłam klucze od biura i ponownie wyszłam na zewnątrz. Stanęłam przy recepcji i uśmiechnęłam do Meredith.

-Odwołaj moje wszystkie dzisiejsze spotkania. - rozkazałam - Mam coś o wiele ważniejszego. - dodałam i wyszłam. Do knajpy miałam jakieś dziesięć minut drogi.

Sięgnęłam po telefon i wyszukałam więcej informacji na temat Johna Diggle'a. Ochroniarz, nigdy wcześniej nie karany, były wojskowy. Nie wyglądało to na opis mordercy.

Zmarszczyłam brwi, wciąż szłam na przód. Nagle poczułam uderzenie w ramię, a po chwili tyłkiem upadłam na chłodnik. Kurwa, ała! Podniosłam głowę i ujrzałam wysokiego, dobrze zbudowanego szatyna. Na oko wyglądał na trochę młodszego niż ja. Niezłe ciacho.

-Wybacz. - wydukał. Wyglądał na przerażonego tym co się stało. I słusznie! Boli mnie tyłek i to jego wina... - Nie chciałem. - wyciągnął dlon i pomógł mi wstać. Skinęłam głową w podziękowaniu.

-Dzięki. - mruknęłam - I następnym razem uważaj. - poprosiłam. Pokiwałam głową.

-Jasne. Będę. - przytaknął - Raz jeszcze przepraszam. - wyszeptał speszony. Skinęłam głową.

-Jest okey. - dodałam.

-Jestem Rory. - wyciągnął dłoń w moją stronę - Rory Regan. - uścisnęłam dłoń chłopaka.

-Camila Howard. - uśmiechnęłam się - Powiedziałabym, że miło było poznać, ale przez ciebie zaliczyłam bolesny upadek i wciąż nie czuję tyłka, więc chyba sobie odpuszczę. - zaśmiał się krótko - W każdym razie spieszę się. - dodałam i odsunęłam od szatyna - Miłego dnia. - ruszyłam w swoją stronę.

-Czekaj! - jednak nie zamierzał się odczepić. Westchnęłam i odwróciłam się w jego stronę. - Co powiesz na kawę? - podrapał się po głowie. Wyglądał na zdenerwowanego. Tylko dlaczego?

-Mówiłam już, że się spieszę. - przypomniałam mu. Przytaknął.

-Tak. Tak wiem, ale możemy się spotkać kiedy indziej... - zaproponował. Zależało mu na tym jakoś za bardzo. Coś mi w tej całej sytuacji nie pasowało. Nie wiedziałam tylko co. Wpatrywałam się w chłopaka i szukałam czegoś co pomoże mi go zrozumieć.

-Dlaczego ci tak na tym zależy? - obserwowałam go. Wzruszył ramionami. Znów ściema... Kim do cholery był ten chłopak? Musiałam się dowiedzieć. - Niech będzie. - odchrząknęłam - Zapiszę Ci mój numer. - uścisnęłam się lekko. Zadowolony odetchnął z ulgą i podał mi swoją komórkę. Szybko wpisałam szereg cyfr i oddałam urządzenie właścicielowi. - Do zobaczenia. - uśmiechnęłam się i ruszyłam do baru, na spotkaniu z kapitanem.

-Do zobaczenia. - usłyszłam jeszcze.

Coś w tym chłopaku mi nie pasowało, nie wiedziałam tylko co. Nie mówił mi całej prawdy. Ukrywał coś i zachowywał się dziwnie, a ja zamierzałam odkryć dlaczego. Jednak to w swoim czasie.

Weszłam do małej knajpy, a Lance od razu rzucił mi się w oczy. Siedział przy stoliku w kącie sali i sprawdzał coś na telefonie.

-Witam, Panie kapitanie. - uśmiechnęłam się do mężczyzny i usiadłam naprzeciwko niego - Chyba musimy sobie coś wyjaśnić. - mruknęłam, podle się uśmiechając.

Koniec zabawy, Quentin. Czas powiedzieć prawdę.

Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro