Chapter 8.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

25 gwiazdek = nowy rozdział!







-Chciał się, Pan spotkać. - zaczęłam z uśmiechem - Więc jestem.

-Strzała nie odpuszcza. - mruknął - Wciąż atakuje i nie zamierza odpuścić. - wyglądał na naprawdę zirytowanego. Ciekawe czy wie, że jego córka współpracuje z mścicielem. - A Laurel mu pomaga. - dodał bacznie mnie obserwując. Oho, wyczuwam desperację. - Potrzebuję twojej pomocy. - oświadczył.

-Konkrety. - odchrząknęłam - Czego ode mnie oczekujesz?

-Wiem kim jest Zielona Strzała. - wybałuszyłam oczy. Zaczynało robić się ciekawie. - Pomagałem mu. - dodał niechętnie - I wiem, że się co do niego pomyliłem. Myślałem, że chce bronić niewinnych, że nigdy nie pozwoliłby skrzywdzić bliskich mu osób. - zagryzłam dolną wargę - Ale on się nigdy nie zmieni. Był, jest i będzie zepsuty do szpiku. Teraz już to rozumiem. - w oczach pojawiły się łzy. Zrobiło się zbyt ckliwie. Byłam prawnikiem, nie psychologiem czy terapeutą.

- Chyba nie zrozumiałeś. - prychnęłam - Chciałam usłyszeć konkrety, a nie twoją historię życiową. - zakpiłam - Nie lubię się powtarzać, ale zrobię wyjątek. Daj mi konkrety, to może Ci pomogę. - widziałam zdziwienie na jego twarzy.

-Typowa Camila Howard. - zaśmiał się - Powiem Ci wszystko co chcesz, włącznie z tożsamością Strzały i każdego z jego ludzi, ale ty zrobisz coś dla mnie. - i zaczęło się. Warunki i haczyki. Chyba powinnam go poinformować, że nie gram na czyiś zasadach. To ja ustalam zasady.

-Co miałabym zrobić? - dłonią wymagałam telefon w torebce i niezauważalnie wyciągnęłam go na kolana. Szybko odblokowałam urządzenie i włączyłam dyktafon.

-Wsadzić Strzałę do więzienia, do Iron Heights. - zmarszczyłam brwi. Tylko Zieloną Strzałę? Co zresztą? Przecież facet nie pracował sam, dlaczego sam miał odpowiedzieć za ich działalność.

-Tylko jego? A Czarny Kanarek? Spartan? Szmaciarz? Trochę się ich uzbierało. - mruknęłam - Co z nimi? Dlaczego Tylko Strzała ma iść siedzieć? - drążyłam temat. Westchnął, przecierając twarz dłońmi.

-Tylko Strzała. - warknął. No proszę, kapitan robił się nerwowy, a to oznacza, że coś ukrywał. - Dostaniesz wszystkie informację jakich potrzebujesz, wiem, że miałaś okazję poznać naszego mściciela i zapewne nie potrzebujesz jego towarzystwa do szczęścia. - uśmiechnął się perfidnie. Myślał, że wygrał.

Podsumowując, Malcolm Merlyn próbuje mnie zabić. Jedyną osobą, która może mnie uratować jest Zielona Strzała. Kapitan Quentin Lance chce go zamknąć w Iron Heights. Moje życie zależy od wariata w kapturze. Mordercy.

-Dziękuję za spotkanie, kapitanie. - uśmiechnęłam się, wstając od stołu.

-S-słucham? - zdziwił się - Tak po prostu wychodzisz? - parsknęłam śmiechem na jego minę.

-Tak, po prostu wychodzę. To co zrobię z Zieloną Strzałą to tylko i wyłącznie moja sprawa i nikomu nic do tego. Ma Pan z nim jakieś prywatne porachunki, więc polecam załatwić to bezpośrednio z nim, bo ja narzędziem do celu nie będę. - dodałam i po prostu wyszłam.

Quentin nie lubił Strzały i znał go również jako faceta bez maski i kaptura. Nie przepadał za nim. To już coś, miałam jakieś informacje i mogłam iść dalej. Tylko dokąd mnie to zaprowadzi?

Laurel zna Strzałę i również wie kim on jest. Zielona Strzała musiał być kimś bliskim dla ich rodziny. Może dawny przyjaciel? Coś tutaj nie pasowało.

Odwołałam już wszystkie spotkania na dziś, więc mogłam wrócić do domu i na spokojnie się nad wszystkimi zastanowić. Wzięłam głęboki wdech i po prostu postanowiłam wrócić do siebie. Trzeba to zrobić na spokojnie i wziąć pod uwagę każdy najmniejszy aspekt.

Zrobiłam kolejny krok i poczułam Coś dziwnego. Jakby... jakby ktoś przez cały czas mnie obserwował. Popadałam w paranoje? Wzięłam głęboki wdech i powoli obkręciłam się wokół własnej osi. Dokładnie rozejrzałam się wokół i zrozumiałam, że to nie było głupie przeczucie czy paranoja. Rory stał w odpowiedniej odległości i mnie obserwował. Coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że nasze spotkanie to był głupi przypadek.

Ruszyłam na przód, zastanawiając się nad wszystkim co stało się w moim życiu. Ostatnio nie mogłam liczyć nawet na chwilę spokoju.

Szukał mnie morderca, a drugi chciał mnie chronić... Czas wziąć sprawy we własne ręce. Sięgnęłam po telefon, wybierając numer starego przyjaciela. Potrzebowałam czegoś, do czego on miał dostęp.

-Pani prawnik. - usłyszłam znajomy głos - Czyżbyś jednak zmieniła zdanie? - westchnęłam z wściekłości, gdy usłyszałam dumę w jego głosie. Był taki zadowolony z tego, że miał rację...

- Cześć, Jason. - warknęłam - Tak. Potrzebuję twojej pomocy. Ile potrzebujesz czasu? - usłyszłam śmiech.

- Bądź w parku przy alei Williama za dziesięć minut. Pasuje?

-Do zobaczenia. - mruknęłam, kończąc rozmowę. Kto by pomyślał, że posunę się do takich środków...




Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro