Chapter 9.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

25 gwiazdek = nowy rozdział!







Przed ławką w parku ujrzałam znajomego mi bruneta. Ubrany był od stóp do głów na czarno, w okularach przeciwsłonecznych pomimo braku słońca i zbliżającej się zimy. Ten typ tak miał...

-Jason. - uśmiechnęłam się wrednie, stając przez dawnym znajomym - Miło, że znalazłeś dla mnie czas. - przyznałam.

-Dla ciebie zawsze, Pani prawnik. - zaśmiał się - Co się zmieniło w planie uczciwego ratowania życia? - zainteresował się. Pokręciłam głową.

-Nic. Mój plan pozostaje bez zmian. Jednak wpakowałam się w kłopoty i wolę mieć... ubezpieczenie. - w końcu znalazłam odpowiednie słowo.

-W coś się wpakowała, złotko, że aż potrzebna ci broń? - zaśmiał się. Przewróciłam oczami.

-Im mniej wiesz tym lepiej śpisz. - mruknęłam - Masz? - skinął głową i spod skórzanej kurtki wyciągnąć pudełko.

-Czarny glock, nowy i nieużywany. Będziesz pierwszą właścicielką. - mówił jak nakręcony - Mieści się w nim dziewiętnaście naboi, nie zacina się. Używa go ponad dziewięćdziesiąt procent policjantów na świecie. - widać było, że to jego konik - Jeśli masz cela to trafisz z ponad piętnastu metrów. - zakończył z uśmiechem - Zadowolona? - wzięłam pudełko i delikatnie uchyliłam wieczko. Zgodnie z umową był w nim pistolet. Przytaknęłam.

-Ile chcesz? - schowałam pudełko z bronią do torebki i chwyciłam na portfel.

-To prezent, Pani prawnik. - puścił mi oczko - Jeśli kiedyś będę potrzebował, aby ktoś wyciągnął mnie z więzienia to spłacisz dług. - podsumował.

-Poważnie? - zdziwiłam się - Nic nie chcesz? - pokręcił głową.

-Przyjaciele i rodzina nie idą w parze z interesami, dlatego uznajmy, że to przysługa i kiedyś mi się odwdzięczysz. - mruknął, lekko się kłaniając. Puścił mi oczko i odwrócił, ruszając w swoją stronę. - Miło było cię zobaczyć, Cami. - dodał i już go nie było.

Jako prawnik miałam wiele znajomości i nie tylko w sądzie czy kancelarii, uliczni chuligani też byli dobrymi partnerami do współpracy.

Zadowolona odwróciłam się na pięcie z zamiarem powrotu do domu. Jednak moją uwagę przykuła dwójka mężczyzn po drugiej stronie ulicy. Jednym z nich był Rory, drugi wyglądał na mniej więcej w tym samym wieku co jego towarzysz. Oboje patrzyli na mnie. Co się tutaj działo?

-To jakiś kabaret. - szepnęłam pod nosem i ruszyłam w ich stronę. Widziałam, że zamierzali nawiać, nie w tym życiu. Przeszłam przez pasy i podążyłam w ich kierunku, czym wywołałam w nich stres.

-W życiu wyznaję tylko jedną zasadę. - warknęłam, stając naprzeciwko nich - Zadaje pytanie raz i liczę na szczerą odpowiedź. - syknęłam - Więc przejdę do sedna, coście za jedni i czego ode mnie chcecie? Oraz co najważniejsze, dlaczego mnie śledzicie? - o ile Rory wyglądał na zwykłego faceta, tak jego towarzysz na złego chłopca wychowanego na ulicy. To nie mogło wróżyć nic dobrego.

-Wygadana. - mruknął nieznajomy - Już ją lubię. - uśmiechnął się pod nosem. Przewróciłam oczami.

-Kpisz sobie ze mnie? - warknęłam i spojrzałam na Rory'ego - Albo się dowiem co się tutaj dzieje albo idę na policję złożyć skargę. Myślę, że kiedy powiem, że dwa czubki mnie prześladują to policja szybko zajmie się sprawą. - uśmiechnęłam się podle, a bruneta uśmiech zszedł z twarzy - To jak będzie?

-Słuchaj mnie ty podła... - ruszył w moją stronę, jednak zanim zrobił cokolwiek więcej obok mojej głowy przeleciała strzała.

-Ludzie na ziemię! - wrzask Rory'ego był na tyle donośny, że większość wokół wykonała jego rozkaz. Ja nie zdążyłam, poczułam szarpnięcie i chwilę później byłam przygnieciona ciałem wcześniej poznanego szatyna. - Wybacz. Zazwyczaj nie rzucam się na nowo poznane kobiety. - mruknął. Pchnęłam go lekko, przez co osunął się z mojego ciała.

-Co to było? - warknęłam, rozglądając się. W końcu ujrzałam tego, którego szukałam. Łącznik w czarnym stroju, który już miałam okazję zobaczyć. Malcolm Merlyn... - Kurwa. - zaklęłam pod nosem i przylgnęłam do ziemi całym ciałem. Zamknęłam oczy i starałam policzyć do dziesięciu, aby się uspokoić. I wiecie co? Nic to nie dało!

Usłyszak jak ktoś staje nade mną i zaczęłam się modlić, aby nie byl to ten, który próbuje pozbawić mnie życia.

-Wstawaj. - znajomy głos. Otworzyłam oczy i ujrzałam Zieloną Strzałę z dłonią wyciągniętą w moją stronę. Szybko ją chwyciłam i wstałam z jego pomocą. - Obejmij mnie mocno. - polecił. Rozejrzałam się i nigdzie nie zobaczyłam chłopaków, którzy mnie śledzili. Kiedy zdążyli zwiać? Potrząsnęłam głową, pozbywając się niepotrzebnych myśli. Niepewnie objęłam mściciela w pasie i wtuliłam się w jego ciało, a do moejgo nosa dotarł znajomy już zapach.

Mściciel wystrzelił strzałę z liną i po chwili zbliżaliśmy się do dachu budynku. Powtórka z rozrywki...



Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro