32. Jest mi tak bardzo wstyd

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Właśnie jadę z Larą po tatę. Brunetka prowadzi, a ja siedzę na miejscu pasażera, patrząc ciągle za okno. Odkąd wyjechaliśmy, nie zamieniłem z nią ani jednego słowa. Cieszy mnie chociaż to, że ona to rozumie. Nie próbuje na siłę mnie pocieszać, bo sama jest w identycznym stanie co ja. Tylko stara się to ukryć.

Wczoraj wieczorem słyszałem, jak płakała. Wiem, że jej też jest bardzo ciężko.

Po kilkunastu minutach dojeżdżamy na miejsce. Lara parkuje auto na wolnym miejscu przed wejściem do budynku, gdzie czeka już na nas tata.

Brunetka posyła mi znaczące spojrzenie, po czym wysiada. Po chwili wysiadam za nią. Przytulają się, a ja powoli do nich podchodzę. Wzrok szatyna skupia się na mnie.

- Kuba... Chciałbym z tobą porozmawiać - odzywa się do mnie.

- Ja z tobą też - przyznaję.

- To wracajmy do domu - proponuje - Cieszę się, że przyjechaliście razem - uśmiecha się do mnie, jednak nie potrafię odwzajemnić tego gestu.

Tym razem to on siada na miejscu pasażera, Lara za kierownicą, a ja z tyłu.

/

Lara zostawia nas samych w salonie. Nie wiem od czego zacząć, czuję jak mi się ręce trzęsą. To dla mnie najtrudniejsza rozumowa odkąd wróciłem do domu. Mam ochotę znowu się rozpłakać, ale nie chcę znów tego robić.

Zauważam jak szatyn wyciąga paczkę papierosów z kieszeni i zamierza jednego odpalić.

- Oddaj mi to - rozkazuję i nie czekając na jego reakcję, wyrywam mu używkę z ust.

- Kuba...

- Nie będziesz palił, rozumiesz?! - unoszę się - Nie pozwalam ci, oddaj mi to natychmiast... Zabieram to w cholerę - z drugiej ręki wyrywam mu całą paczkę z papierosami i zgniatam w pięści - Jak możesz mi to robić?! Dlaczego ciągle palisz, przecież to od tego to wszystko! - znowu wpadam w szał - Ja nie mogę pozwolić, żebyś umarł, rozumiesz?! - po moich policzkach zaczynają spływać niekontrolowane łzy.

Ojciec, który do tej pary siedział jak wryty i patrzył na mnie zszokowany, teraz przybliża się do mnie i zamyka w swoim uścisku. Odwzajemniam go, zaciskując dłonie, na barkach szatyna i zaciskując zęby, gdy czuję, że za chwilę będzie to samo co wczoraj.

- Masz rację, przepraszam - przyznaje spokojnie - Nie będę palić.

Odsuwam się od niego i skinam głową. 

- Przepraszam, tato - wyznaję przez łzy - Za wszystko - dodaję ciszej, nie mogąc podobnie jak wczoraj opanować łez - Nie wiem co jeszcze mogę ci powiedzieć - pociągam nosem - Wiem, że powiedziałem wiele słów, które cię zabolały... Wiem, że jestem beznadziejnym synem, że cię zawiodłem i nie tak to sobie wszystko wyobrażałeś... Ale ja nie mogę cię stracić. Naprawdę przepraszam - przymykam oczy - Wybaczysz mi?

- Oczywiście, że tak - odpowiada od razu i ponownie mnie do siebie przytula - Przecież wiesz, że zawsze wszystko ci wybaczę. Zawsze ci to powtarzałem, odkąd byłeś mały.

- Wiem - przełykam głośno ślinę - Dziękuję.

- Wiesz co? - pyta, przenosząc na mnie wzrok - Już dawno nie mówiłeś do mnie tato... aż do dzisiaj.

- Jest mi tak wstyd... - przyznaję spuszczając wzrok na dół - Byłem dla ciebie okropny, nigdy nawet nie chciałem cię wysłuchać... Nawet nie wiesz jak cholernie tego wszystkiego teraz żałuję.

- Kuba, nie płacz - zauważam smutek na jego twarzy - Nie byłem dobrym ojcem, wiem o tym. Nie zawsze czułeś się dla mnie najważniejszy, ale zawsze tak było.

- Przepraszam, za to, że powiedziałem, że zawsze panny były dla ciebie ważniejsze... Wiem, że to nie prawda...

- Miałeś prawo tak poczuć... Byłem młody i głupi, ciężko było mi skończyć ze wszystkim, do czego byłem przyzwyczajony. A co do tej sytuacji sprzed roku... To był kolejny głupi wyskok. Kiedy zniknąłeś dopiero zrozumiałem, że mogę już nigdy cię nie zobaczyć. Od tamtej pory naprawdę liczy się dla mnie tylko Lara, przysięgam ci. Nie tykam też narkotyków - kładzie dłoń na sercu - Wierzysz mi?

- Wierzę - odpowiadam, spoglądając w jego oczy - A tak w ogóle... Lara powiedziała, że potrzebujesz przeszczepu... To konieczne?

- Niestety tak - wzdycha przygryzając dolną wargę - Guz jest w niekorzystnym miejscu. Gdyby próbowali go usunąć, istnieje duże ryzyko, że nie przeszedł bym tej operacji...

- Jak długo trzeba czekać na to serce?

- Zdecydowałem się na to od razu, jak tylko lekarz mi to powiedział. Jeszcze tego samego dnia zapłaciłem, żeby wpisali mnie na listę. Jestem trzeci.

- Dopiero trzeci? Kurwa - przymykam oczy, zakładając dłonie na biodra.

- Spokojnie, lekarz powiedział, że z moją grupą krwi nie powinno to trwać bardzo długo. Ale nigdy nie wiadomo...

- Nie poddasz się? Obiecujesz? - patrzę prosto w jego oczu.

- A ty pójdziesz na walkę z samym sobą? - to brzmi jak warunek - Będziesz chodził na spotkania, żeby zerwać z narkotykami?

- Przysięgam - odpowiadam od razu, nawet nie muszę się zastanawiać - Zrobię wszystko, żebyś tylko dalej się leczył.

- Damy radę - kładzie dłonie na moich ramionach i lekko mną potrząsa - Ty i ja, razem.

- Nie umrzesz, prawda? - czuję jak kolejna dawka łez, rozmazuje mi obraz. Ojciec patrzy na mnie bez słowa, wzdychając - Tato...

- Kuba... to nowotwór serca... Zawsze istnieje ryzyko. Musimy mieć to na uwadze. Na razie nie jestem w bardzo złym stanie, ale... nie ukrywajmy, im dłużej muszę czekać, tym jest gorzej - wyjaśnia - Ale nie poddam się, obiecałem ci - skinam głową na jego słowa i wycieram oczy rękawem bluzy - Wiesz co? Cieszę się, że mam takiego syna jak ty.

- Przestań, co ty w ogóle mówisz... - parskam, spuszczając wzrok - Nie ma z czego się cieszyć.

- Nie prawda. Może nie ze wszystkiego jestem dumny co zrobiłeś. Ale jestem dumny z tego, że udało mi się wychować wrażliwego chłopaka, który mimo wszystko stawia rodzinę ponad wszystko. Co by się nie działo.

- Kocham cię, wiesz? Naprawdę... - pociągam nosem i zauważam jak po policzku szatyna spływa łza.

- Wiem... Ja ciebie też - przytula mnie po raz kolejny dzisiaj.

Cholernie się cieszę, że wszystko sobie wyjaśniliśmy. Czuję ogromną ulgę, gdy w końcu wszystko z siebie zrzuciłem.

/

Wyczekiwane przez was pojednanie stron xD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro